Lubicie dodawanie gifów czy mam przestać?
To zawsze drobny spoiler, co do treści rozdziału ;)
Rozdział 9
Pędziła jak
tylko mogła, pokonując kolejne dzielnice opustoszałego miasteczka. Nikt o
zdrowych zmysłach nie wychylał się o tej porze po za próg własnego mieszkania.
Wszyscy solidarnie zatrzaskiwali się na cztery spusty w swoich domach i
udawali, że nie słyszą podejrzanych odgłosów, krzyków ani lamentów dochodzących
z najmroczniejszych zaułków prowincji.
To miejsce
było paranoją, jak cały ich kraj. Odcięli się od reszty świata, chcąc
ograniczyć zagrożenie, ale prawda była taka, że sami je stanowili. Zamknęli się
w swoich granicach i samoistnie wyniszczali. System nie działał tak jak
powinien, przynajmniej nie tutaj. Nie miała pojęcia o innych częściach państwa,
prócz tego, co było pokazywane publicznie, a w to nikt nie wierzył. Byli
trzymani w niewiedzy, bo głupim narodem łatwiej się rządzi. I nie mogli nic z
tym zrobić.
Zasady były
proste – żeby przetrwać, musisz się dostosować.
Dotarła na
obrzeża miasta, gdzie znajdowały się zapuszczone fabryki. Ich obszar słynął z
wytwarzania wszelkiego rodzaju materiałów, dlatego podstawy ich gospodarki
stanowiły zakłady takie jak tartak, huta szkła czy papiernia. Niektóre budynki,
tak jak te tutaj, przestały być przydatne wraz z rozwojem technologicznym i
dlatego zostały zamknięte, pozostawiając wielu mieszkańców bez podstawowego
źródła utrzymania.
Opustoszałe
magazyny stanowiły pozornie bezpieczną kryjówkę dla tutejszych przestępców. W
jednym z nich miał się ukrywać cel
jej wyprawy. Cel, który musiała
wyeliminować bez mrugnięcia okiem. W zakamarkach jej umysłu kryła się obawa, że
to kolejna pułapka Blacka, kolejny etap jego chorej gry, ale niezależnie od
tego, nie mogła się przeciwstawić ani wycofać.
Minęła
kilka pierwszych obiektów, gdyż wyglądały na całkowicie porzucone, a szczerze
wątpiła by Smith siedział w ciemny kącie, udając, że nie istnieje. Z opowiadań
Shannon obstawiała, że rozgościł się w którymś z segmentów i urządził własną
bazę, otaczając się odpowiednią ochroną.
Przemknęła niczym cień wzdłuż
kolejnych ruder, cały czas trzymając broń w pogotowiu. Przystanęła, gdy
dostrzegła smugę światła padającą z jednej z hal. Przyczaiła się w ciemności
pod ścianą i uważnie nasłuchiwała. Stopniowo szmery zaczęły brzmieć jak
rozmowa, co potwierdziło jej przypuszczenia. Był tam, ale jak przewidziała, nie
sam.
Nie mogła
po prostu tam wtargnąć i zacząć strzelać. Mieli przewagę i bez problemu mogliby
ją powstrzymać. Nie miała szans ujść ze starcia z całą grupą bez szwanku, więc
musiała ich przechytrzyć. Dokładnie rozglądała się po wszystkim dookoła,
szukając podpowiedzi, wskazówki, czegokolwiek. Zmarszczyła brwi, gdy obchodząc
konstrukcję dookoła, zauważyła zardzewiałą drabinkę prowadzącą na sam dach.
Problem był taki, że stopnie nie zaczynały się od ziemi, a sporo nad czubkiem
jej głowy. Nawet podskakując, nie miała szansy się złapać. Wtedy przypomniała
sobie o metalowej beczce, którą mijała chwilę wcześniej. Natychmiast po nią
wróciła i z radością odkryła, że była opróżniona, dzięki czemu mogła bez większego
kłopotu ją przetransportować, dodatkowo nie robiąc za dużo hałasu.
Wspięła się
na nią i z miejsca wyskoczyła. Kuszę musiała wcześniej zaczepić o paski
przytwierdzone na plecach. Stroje robocze były naprawdę praktyczne i
przemyślane. Wyglądało na to, że Anthony dbał o każdy aspekt dotyczący zadań
podopiecznych. Staranność i dbałość o szczegóły była jedyną rzeczą, która
przemawiała na jego korzyść, ale nie mogło to w żaden sposób zmniejszyć jej
zawiści wobec niego.
Chwytając się pierwszego szczebla
z ogromnym wysiłkiem się podciągnęła. Gdyby nie ostatnie wyczerpujące treningi
z góry byłaby skazana na porażkę. Nigdy nie miała silnych rąk, a teraz prócz
siły grawitacji w dół ciągnął ją również cały ekwipunek. Czując ból w mięśniach
i słysząc swój przyspieszony oddech stwierdziła, że powinna przybrać na wadzę i
porządnie się wyrobić, bo jej obecna sprawność nie sprzyjała takim zadaniom.
Stawiając kolejne żwawe, acz ostrożne kroki, starała się uspokoić i zaplanować
kolejne działania. Nie miała pojęcia ile niebezpieczeństw może na nią czyhać
wewnątrz budowli, więc wolała przygotować się na najgorsze.
Grot przeszył na wylot klatkę
piersiową przeciwnika. To już trzeci, którego unicestwiła, odkąd wtargnęła do
środka. Element zaskoczenia udał jej się perfekcyjnie i jeszcze w ukryciu
postrzeliła dwóch pierwszych mężczyzn.
Przy życiu została ostatnia para,
ale tylko jedna osoba nie miała prawa wydostać się stąd w całości. Pozostały osobnik
był jej obojętny, ale w razie potrzeby nic nie stanie jej na przeszkodzie w
wykonaniu powierzonego zadania. Naciągnęła cięciwę i wycelowała w coraz
bardziej przerażonego mięśniaka. Kusza miała tę przewagę nad łukiem, że mogła
wstrzymywać się z wystrzałem dowolną ilość czasu bez żadnego wysiłku
- Wydaj mi go, a daruję ci życie
– oznajmiła chłodno, zdając sobie sprawę, że ten człowiek nie był niczemu winny
i nie miała prawa zabijać go bez potrzeby. Smith czmychnął za poustawiane
wszędzie sprzęty, gdy tylko zaczęło się zamieszanie. Nie miał możliwości
wydostać się na zewnątrz w tak krótkim czasie, ale musiała się pospieszyć.-
Masz trzy sekundy. Raz… Dwa… Trz…
Świst przeszył powietrze, a
Arabella w ostatnim momencie cudem uniknęła nadlatującego ostrza, a jej ofiara
wykorzystała chwilę nieuwagi i rzuciła się do ucieczki. Była pewna, że obstawa
Smitha była na tyle głupia, że obrała tę samą drogę ucieczki, co on sam, więc
posyłając kolejne bełty*, ruszyła w pogoń. Jeden strzał trafił w kostkę
uciekiniera, ale nie powstrzymało go to od biegu. Właśnie wspinał się po
stalowych schodach, które pod jego ciężarem i gwałtownymi ruchami trzęsły się
mocno z nieprzyjemnym dla uszu chrzęszczeniem.
Kolejne pociski ominęły źle
wymierzony cel, który zniknął na korytarzu na piętrze. Wiedziała dokąd
zmierzał, bo dokładnie tędy tutaj przebyła. Liczył, że uda mu się wydostać
przez dach, ale na jego nieszczęście, teraz to ona miała przewagę.
Dziewczyna wyleciała na szczyt
kryjówki sekundę po swoim ciemiężycielu, ale zanim zdążyła wykonać jakikolwiek
ruch, usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk.
- Na ziemię!
Wykonała
polecenie, rzucając się na twardy grunt. Sama nie wiedziała, czemu to zrobiła,
ale nie pożałowała swojej decyzji, gdy zabójcza kula przeleciała jej nad głową.
Cały czas była zestresowana, ale teraz całe jej ciało spięło się, a z każdym,
niemal bolesnym uderzeniem jej serca żyły wypełniała adrenalina, pobudzająca ją
do działania. Decydując się na ryzykowne posunięcie, przeturlała się w bok i
jednym susłem stanęła na równe nogi. Główną broń straciła, upadając na ziemie,
ale natychmiast dobyła sztyletu ukrytego w bucie. Wyrzuciła go z impetem,
trafiając w ramię mężczyzny, który z wrzaskiem zatoczył się na bok. Próbował
wciąż się ratować, ale wtedy ktoś złapał go za bark i przycisnął do ściany.
Arabella
próbowała zorientować się w sytuacji. Zdesperowany uchodźca, którego tak
zawzięcie ścigała, leżał martwy za jej plecami, ale to nie ona go zabiła.
Natomiast osoba, na którą miała zlecenie była przetrzymywana w chłopaka w
czarnym kapturze, który coraz wyraźniej się niecierpliwił.
- Zabij go
wreszcie! – ponaglił ją, a ona otrząsnęła się z amoku i podniosła leżącą kilka
kroków obok kuszę. Podeszła bliżej, nie chcąc bardziej się ośmieszyć i
spudłować. Widząc autentyczny strach w oczach Smitha poczuła się naprawdę
okropnie. Każda jej poprzednia zbrodnia została dokonana pod wpływem impulsu, w
momencie śmiertelnego zagrożenia, bez chwili zastanowienia. Teraz musiała zgładzić
bezbronnego człowieka, który w żaden sposób jej nie zagrażał, a zbyt dużo czasu
na przemyślenia wcale jej nie pomagało.
- No już! –
ryknął władczo jej tajemniczy pomocnik, a także wybawiciel. Uniosła broń,
celując w miejsce, które najszybciej i najmniej boleśnie pośle poszkodowanego
na tamten świat. Naciskając spust, odwróciła wzrok i przymknęła oczy, chcąc
oszczędzić sobie choć jednego nikczemnego widoku. Słysząc tak dobrze znany
dźwięk upadającego, bezwładnego ciała, wypuściła głośno powietrze, które
nieświadomie wstrzymywała przez parę długich sekund. – Dobra robota –
usłyszała, ale zabrzmiało to raczej cynicznie. Dopiero wówczas zdała sobie
sprawę z kim miała do czynienia.
- Ty dupku!
– pisnęła, wyładowując nagromadzone emocje.
- Właśnie
ocaliłem twój nędzny tyłek, mogłabyś okazać trochę wdzięczności – burknął
szatyn, mierząc ją wzrokiem.
- Nikt cię
o to nie prosił – syknęła w odpowiedzi. Kompletnie nie rozumiała, co obecnie
miało miejsce. Czy to możliwe, że ten sam Diabeł, który prześladował ją od
samego początku, gnębił i każdym gestem pokazywał, że pragnie jej śmierci,
właśnie ją od niej uchronił? To wydawało się tak nierealne, jak najbardziej
odległy sen.
Z wrażenia
odebrało jej mowę, więc nie mając najmniejszej ochoty na milczącą wymianę zdań
poprzez znaczące spojrzenia, skierowała się do wyjścia. Misja wykonana, czas
się odmeldować.
Wróciła do
hotelu, ale Blacka nie było. Załatwiał sprawy, o które nie miała prawa pytać.
Niestety kolejną poznaną przez nią zasadą był obowiązek zdania sprawozdania z
wykonanego zlecenia. Nie mogła powrócić do domu, dopóki wszystkiego mu nie
przekaże. Chcąc, nie chcąc, udała się do swojej kwatery i wyciągnęła na
praktycznie nieużywanym do tej pory łóżku.
Z całego
serca chciała się odprężyć i wyprzeć wszystkie zmartwienia i nieprzyjemne
wspomnienia z głowy, ale nie mogła przestać myśleć o Jo. Dlaczego to zrobił?
Czyżby chciał ją jeszcze trochę pomęczyć, a potem osobiście zamordować? To było
najbardziej racjonalne wytłumaczenie, ale nawet ono do niej nie docierało. Była
pewna, że on tylko czeka, aż ktoś pogrzebie ją w ziemi i wykonana za niego
czarną robotę. Przecież właśnie o tym marzył, prawda? Od pierwszego spotkania
usiłował zamienić jej życie w piekło.
Po
kilkugodzinnych przemyśleniach wysnuła jeszcze jeden wniosek i nie był on zbyt
pocieszający. Diabeł też zdaje raport z jej misji. Obecność tego chłopaka w jej
otoczeniu nie była przypadkiem ani zbiegiem okoliczności. On jej pilnował. Nie
ochraniał, a jedynie czuwał nad jej działaniem. Obserwował, czy robi, co do
niej należy i jak sobie radzi. Stąd ich szef był dosadnie obeznany w jej
postępach. Była w poważnych tarapatach. Jeśli chłopak poinformuje Anthonego o
tym, że interweniował i nie poradziłaby sobie bez niego, będzie skończona. Czy
właśnie dlatego ją uratował? Czyżby chciał zwyczajnie wydać jej na okrutniejsze
tortury niż postrzelenie w trakcie misji? Nie chciał jej szybkiej śmierci, a
wielogodzinnej katorgi.
Z tą myślą
przeleżała całą noc. Nie mogła zmrużyć oka, myśląc o tym, że to mogą być jej
agonalne godziny. To było gorsze niż najtrudniejsze zadanie. Nie mogła działać,
pozostało jej bezczynne czekanie. Fakt, mogła uciekać, ale nawet jeśli by jej
się to udało, od razu zemściliby się na jej rodzinie, a do tego nigdy by nie
dopuściła.
Przed
świtem wzięła prysznic. Wszyscy jeszcze spali bądź nie zdążyli dotrzeć do
siedziby, więc nie musiała się martwić podglądaczami. Wciągnęła granatowe
spodnie i białą koszulę, a włosy splotła w warkocza, który opadał na jedno
ramię. Spojrzała w lustro i przyglądała się swojemu odbiciu, jak gdyby był to
ostatni raz kiedy miała okazję je widzieć. Jej ciemne oczy wypełniły się łzami
na myśl, że może już nigdy nie zobaczyć swojej małej Gracie.
Zebrała
resztki siły i postanowiła się nie mazgaić. Przybrała kamienną minę i ruszyła
na spotkanie z przeznaczeniem. Wkraczając do gabinetu Blacka poczuła dreszcze
przebiegające wzdłuż jej kręgosłupa. Żołądek zdawał zacisnąć się w ciasny
supeł, a ręce drżały jej nerwowo. Usiadła na dobrze sobie znanym, chyboczącym
się krześle i niepewnie spojrzała na siwowłosego, który notował coś w swoich
papierach.
- Zadanie
wykonane? – zapytał bez cienia zainteresowania. Jej oczy zaczęły przypominać
dwie wielkie monety, a serce zakołatało się niespokojnie w piersi. Próbowała
coś wykrztusić, ale dopiero po kilku próbach jej struny głosowe stały się jej
posłuszne.
- T-tak –
wydusiła, przebierając gorączkowo palcami.
- Jakieś
problemy? – upewnił się, wciąż na nią nie patrząc.
- Nie –
odparła już wyraźniej, opanowując strach. Zapadła złowroga cisza i brunetka
poczuła się niekomfortowo.
- Możesz
już iść – poinformował ją wreszcie, jakby przypominając sobie o jej istnieniu.
Skinęła głową, czego oczywiście nie mógł zobaczyć i wstała. – A, i Arabella –
zawołał ją, gdy stała już w progu. Posłała mu zdziwiony wzrok. – Przenieśliśmy
cię na drugie piętro.
Droga do
domu wyjątkowo się jej ciągnęła. Niby cieszyła się, że żadna z jej obaw się nie
ziściła, a do tego, jakby na to nie patrzeć, dostała awans, ale zbyt wiele
spraw nie dawało jej spokoju. Dlaczego Jo jej nie wydał? Widziała raport na
biurku, więc był tam przed nią, ale mimo wszystko nie pisnął słówkiem o jej
słabości. Aktualnie już nic się jej nie zgadzało. Co tym razem knuł Diabeł? Był
dla niej największą zagadką, na którą natknęła się podczas swojej
dotychczasowej egzystencji.
Nie mogła
pogodzić się z faktem, że przeszła tyle stresów zupełnie niepotrzebnie. Anthony
o nic ją nie dopytywał, właściwie mogła wrócić do domu dużo wcześniej, a tak
tylko zmartwiła ojca. Utwierdziła się w tym, gdy zobaczyła jak oczekiwał jej w
drzwiach. Robił tak tylko, gdy znacząco się spóźniała i zaczynał się niepokoić.
- Gdzie
byłaś? – przywitał ją oschle.
- W pracy –
odparła automatycznie. Dzień ledwo się zaczął, a ona już była wykończona.
- Całą noc?
– zapytał z niedowierzaniem. W odpowiedzi pokiwała sztywno głową i ominęła go w
progu, ale złapał ją za rękę, tym samym ją powstrzymując. - Nie przyjmę
ani jednego grosza zarobionego w ten sposób – oznajmił stanowczo, patrząc jej
prosto w oczy.
- Jaki?
Jakie to w ogóle ma znaczenie? Potrzebujemy tych pieniędzy! – oburzyła się
natychmiast. Nie po to codziennie się narażała, żeby słyszeć wieczne pretensję.
- Możemy je
zdobyć w inny sposób – upierał się, jak zwykle obstając przy swoim.
- My? Jakoś
nie zauważyłam, żeby zarabiał tu ktoś inny niż ja – wytknęła mu dotkliwie,
uderzając w jego słaby punkt. To był cios poniżej pasa, ale była zbyt
zbulwersowana, żeby myśleć racjonalnie i zastanawiać się, co było na miejscu, a
co nie.
Ojciec
zdawał się ostatecznie zamilknąć, odwracając głowę z cierpiętniczą miną ukazaną
w mimice twarzy. Odeszła do swojego pokoju, czując, że oboje potrzebują czasu,
żeby ochłonąć i przetrawić wszystkie przykre słowa, które padły podczas tej
sprzeczki.
Na swoim
łóżku ujrzała Grace, po której zaróżowionych policzkach spływały gorzkie łzy.
Wystraszyła się, że mała ponownie usłyszała ich kłótnię i to spowodowało jej
płacz. Od razu znalazła się obok niej i mocno ją przytuliła.
- Co się
stało aniołku? – zapytała troskliwie, głaszcząc ją po ciemnych włoskach.
Dziewczynka pociągnęła kilka razy nosem, zanim udało jej się odezwać drżącym
głosem.
- To
prawda, że mama odeszła, bo mnie nie kochała? – wyszeptała, patrząc na swoją
siostrę wielkimi zaszklonymi oczami. Przez zbierający się w nich płyn wydawały
się jeszcze bardziej zielone niż w normalnych okolicznościach.
- Co? Kto
ci naopowiadał takich bzdur? – zdenerwowała się Arabella. Gracie praktycznie
nigdy nie zaczynała tematu ich rodzicielki, więc nastolatka wątpiła by jej
malutka siostrzyczka sama doszła do takich wniosków.
- Kevin –
wyznała cichutko. – Miał rację? – zadała kolejne pytanie, a z jej oczu pociekły
kolejne strumienie łez.
-
Oczywiście, że nie – odparła natychmiast brunetka. Kevin był tym dzieciakiem,
którego ostatnio przestraszyła, bo dokuczał małej. Przestała żałować, że tak
srogo go potraktowała.
- To
dlaczego nas zostawiła?
Ara
zawahała się, gdyż sama nie znała odpowiedzi. Lata temu nękały ją takie same
niepewności, ale wyparła je w najdalsze zakamarki umysłu, starając się po
prostu żyć teraźniejszością.
- Miała coś
bardzo ważnego do zrobienia i musiała wyjechać, ale zawsze bardzo nas kochała i
jestem pewna, że nigdy nie przestanie – skłamała, nie wierząc w ani jedno
słowo.
Prawda jest
taka, że ich matka zwyczajnie stchórzyła. Uciekła, zostawiając ich na pastwę
losu. Starsza z sióstr zdążyła ją znienawidzić lata temu, kiedy to na nią spadł
obowiązek utrzymania rodziny.
- I ja też
cię kocham, nawet mocniej – zapewniła, starając się jak najbardziej uspokoić
roztrzęsioną dziewczynkę.
- Ja ciebie
najmocniej – odpowiedziała tradycyjnie, wtulając się w nią stałych sił.
Ciemnowłosa pocałowała ją w czubek głowy i zaczęła nucić jej ulubioną piosenkę,
która stopniowo ją wyciszyła, a w sercach obydwóch dziewczyn zapanował spokój.
Przynajmniej
chwilowy.
* * * *
Przepraszam za tak długą nieobecność. Na swoje usprawiedliwienie mam chorobę, kurację antybiotykową, która otumaniła mnie na tyle, że nie byłam w stanie sklecić sensownego zdania oraz tonę zaległości, które musiałam nadrabiać w ostatnim tygodniu. Po za tym malejące zainteresowanie blogiem odbierało resztki motywacji. Dopiero po tylu tygodniach się obudziliście, może to jest sposób na Was, hm? :)
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał i wynagrodził wydłużony czas oczekiwania.
Zamierzam wrócić do cotygodniowego trybu, ale to zależy czy Wam też na tym zależy.
Wiecie, co robić.
Pozdrawiam x