niedziela, 25 stycznia 2015

HD Rozdział 11




Rozdział 11
            - Poczekaj, aż Black się dowie – zagroził Colton, mrużąc gniewnie oczy i krzyżując ramiona na piersi. W odpowiedzi usłyszał jedynie kpiące parsknięcie.
            Arabella wywróciła znudzona oczami.
            Znowu.
            Ostatnimi czasy spędzała dużą część swojego dnia z tymi dwoma kretynami. Nie przepadała za ich towarzystwem, zresztą vice versa, ale z dwojga złego wolała ich irytować i przyglądać się ich niedorzecznym sprzeczkom niż codziennie poznawać nowe osoby, które po kilku dniach znikały w niewyjaśnionych okolicznościach. Zauważyła, że tylko ta dwójka niezmiennie pojawia się tutaj każdego dnia i uznała ich za najlepszą opcje.
            - Jego dni tutaj są policzone – mruknął pod nosem Jo, świecąc latarką po suficie. W pokoju panował półmrok, dni robiły się coraz krótsze i mniej przyjemne, a ponury klimat wysysał z nastolatków całą radość życia, której i tak nigdy nie mieli za wiele. Markotne nastroje tylko podkręcały w chłopakach ich skłonność do wdawania się w kłótnie o nic i Ara miała ochotę porządnie nimi potrząsnąć. Przeważnie jednak siedziała cicho w rogu, słuchając muzyki lub czytając książki.
            Jednym z uroków znajomości z tymi matołami było to, że chcąc nie chcąc pokazali jej kilka ciekawych miejsc, zarówno w hotelu, jak i w terenie. Wprost zakochała się w tutejszej biblioteczce, która kryła więcej skarbów niż wszystkie księgarnie w całej prowincji. Po prawdzie wiele dawnych dzieł zostało zakazanych i w szkole widywała jedynie egzemplarze opracowane przez ministerstwo, które starannie selekcjonowało przekazywane informacje, ale rodzice Maddie byli typowymi molami książkowymi i wprowadzili ją w magiczny świat fantazji i wyobraźni.
            Drzwi skrzypnęły nieprzyjemnie, odrywając ich od wykonywanych czynności i kierując ich uwagę na rosłego mężczyznę, który z zaciętym wyrazem twarzy wkroczył do środka. Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie, ale nie potrafiła go rozpoznać, choć wydawał się jej znajomy. Ostre rysy twarzy i szare oczy przyciągały wzrok i nie dawały o sobie zapomnieć.
            Diabeł od razu podszedł do przybyłego i uścisnął mu rękę.
            - Macie robotę do wykonania – oznajmił po chwili pogawędki szarooki.
            - My? – zdziwił się jego rozmówca, unosząc w niedowierzaniu brwi.
            - Ta, nic wielkiego, jakiś dzieciak musi zniknąć – wyjaśnił od niechcenia, wyciągając papierosa i zerkając ze znudzeniem na brunetkę. Ciarki przemknęły jej po plecach, gdy usłyszała jak swobodnie mówił o zabiciu kolejnego, pewnie niewinnego małolata. Z taką łatwością przyjmowali przymus odebrania komuś życia, jakby było to równie proste i naturalne, co mycie zębów.
            - Gdzie? – zapytał jedynie Jo.
            - Zaraz dostaniesz wszystkie dane – odparł ich informator. – Ale ona idzie z tobą – dodał, wskazując na zszokowaną Arabellę.
            - Co? Ale dlaczego? I niby po co? – zbulwersował się chłopak. – Poradzę sobie z jednym gówniarzem! Nawet ona by sobie sama poradziła!
            - Wyluzuj, ja tylko przekazuje rozkazy – burknął nieprzyjemnie, obrzucając go pogardliwym spojrzeniem. – Jak chcesz to idź dyskutować z szefem.
            Zamilkł. Nikt nie chciał „dyskutować” z szefem. Szefowi jedynie się potakiwało i odpowiadało treściwie na zadane pytanie. Nawet tak arogancki i buntowniczy człowiek jak Diabeł nie miał odwagi pyskować. Owszem, mógł sobie pozwolić na więcej, bo był najlepszy, ale znał swoje granice i się ich trzymał.
            - Tak myślałem – rzucił na pożegnanie i wyszedł trzaskając drzwiami, pozostawiając trójkę nastolatków w sporym osłupieniu.
            - Ten smarkacz to chyba jakiś Terminator albo Rambo II skoro wysyłają was razem – prychnął rozbawiony blondyn, który jak zwykle nie miał nic do roboty. Ara marzyła by wreszcie się dowiedzieć dlaczego ten darmozjad jeszcze żyje i do tego ma czelność być tak nietaktowny. Po za tym nie rozumiała połowy z tego, co powiedział, ale nie zamierzała się do tego przyznawać.
            - Zamknij się Colt – rzucili równocześnie, zerkając na siebie kątem oka. Chłopak zbierał się na jakąś ripostę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, odwracając się do nich plecami.
            Mądry wybór.

            Sunęli w mroku niczym zjawy, nie zdradzając żadnych oznak swojej obecności. Przemieszczali się bezszelestnie, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Każde pogrążyło się w swoich myślach i choć w obu przypadkach nie były to pogodne wizje, zajmowali się skrajnie różnymi sprawami.
            Mijając tartak pomyślała o ojcu, który niegdyś tu pracował. Szczerze kochał tę pracę i miał fach w ręku. Zawsze zostawał po godzinach w stolarni i wykańczał finezyjnie wzory na przeróżnych przedmiotach. Nie potrafiła zliczyć ile pięknych drewnianych figurek otrzymała od niego, gdy była mała. Szkoda, że wszystkie poszły na opał.
 Za fabrykami nie było już nic. Kilka hektarów zapuszczonego pola, a dalej na horyzoncie różnorodny las, który zdawał się zamykać ich w kręgu bez wyjścia. Ku jej zaskoczeniu, nie skręcili na sypiące się osiedla, które były zamieszkiwane przez najuboższych, a brnęli dalej przed siebie, ugniatając i tak usychającą już trawę. Na usta cisnęło jej się niejedno pytanie, ale zatrzymała je dla siebie. Czuła się zbyt nieswojo, mimo, że wcześniej wydawało się jej, że przywykli do swojej obecności.
Nie miała ani krzty zaufania, co do osoby Diabła. Mogli tolerować się podczas pobytu w bazie, ale teraz, na ciemnym pustkowi, drżała gdy tylko gwałtowniej machnął ręką czy niespokojnie się rozglądał. W jej głowie pojawiały się czarne scenariusze najbliższych godzin. Z każdą minutą utwierdzała się w przekonaniu, że wyprowadza ją jak najdalej od ludzi, żeby pozbyć się jej bez świadków. Może przesadzała, może były to już początki schizofrenii, ale miała ku temu swoje powody.
- Gdzie idziemy? – wymamrotała w końcu, gdy weszli na pogrążoną w mroku leśną ścieżkę. Na rękach pojawiła się jej gęsia skórka i nie była ona efektem panującego chłodu.
- Na gruzowiska – odparł krótko, zapalając latarkę w swoim zegarku. Jego wydawał się mieć jeszcze więcej możliwości niż jej, ale i tak nie umiałaby z nich korzystać. – Moje źródła doniosły, że często zapuszczał się w tamte tereny i jestem niemal pewny, że teraz szuka tam schronienia – wyjaśnił, jakby chciał przerwać ciągłe milczenie, ale Arabella nie pociągnęła tematu, momentalnie pogrążając się we własnym świecie.
Dręczyło ją kim był ten chłopak i co takiego zrobił, że został skazany na taki los. Myślała o jego rodzinie i przyjaciołach, których już nigdy nie zobaczy i którzy na zawsze go stracą. Nie powinna się rozczulać, bezwzględność to cecha bardzo pożądana w jej przypadku. Przez sekundę zastanawiała się czy Jo też miewał takie rozterki, ale szybko uznała takowe przypuszczenia za błędne. Odnosiła wrażenie, że jego życiu nie istniało coś takiego jak uczucia czy wyrzuty sumienia. A nawet jeśli to nie dawał tego po sobie poznać w żaden sposób i pewnie nigdy by się do takiej słabości nie przyznał.
Dotarli do rozdroża i stanęli nad urwiskiem, którego dna nie było widać, nawet gdy chłopak starał się je rozświetlić swoim niesamowitym sprzętem. Spojrzała na niego wyczekująco, spodziewając się, że dostał jakieś wytyczne i nie oznaczały one zepchnięcia jej w przepaść.
Chłopak bez słowa upuścił płócienny worek na ziemię i zaczął nerwowo w nim szperać, wysypując coraz to dziwniejszy ekwipunek. Rzucił czymś w zdezorientowaną nastolatkę, która z trudem znalazła w sobie refleks by nie dostać nieokreślonym przedmiotem w głowę. Przyjrzała się bliżej czarnym splątanym pasom, ale nie miała zielonego pojęcia czemu służyły i co powinna z nimi zrobić.
- No już, ubieraj się – ponaglił ją, wyraźnie zniecierpliwiony, majstrując przy swoim pasku. Spojrzała na niego przerażona, czując cię niebywale głupio z powodu swojej niewiedzy.
- Słucham? – pisnęła.
- To jest uprząż – westchnął ociężale, podchodząc do niej i rozplątując przedziwne sznurki. – Tu wkładasz jedna nogę, a tu drugą – wyjaśnił niezwykle spokojnie, pochylając się nad nią. Z dużą dozą nieufności wsunęła swoje stopy we wskazane miejsca. Szatyn podniósł się gwałtownie, podciągając cały sprzęt na wysokość jej pasa. Ich ciała dzieliło tylko kilka centymetrów, a cała scena była o tyle niezręczna, że ciemnooki cały czas kombinował przy klamrze i pasach usadowionych na jej biodrach, co jakiś czas muskając ją opuszkami palców. Nawet przez warstwy ubrań czuła, jak przechodzą ją dreszcze i nie były to te, które pojawiały się w kryzysowych momentach. – Gotowe – oznajmił, zaciskając i sprawdzając po raz ostatni całość swojej pracy.
- I co dalej? – zapytała zachrypniętym głosem. Ewidentnie zaschło jej w gardle.
- Schodzimy na dół – oznajmił, wzruszając ramionami i podnosząc z ziemi długie, grube liny. Obserwowała jak przez parę minut wbija jakieś metalowe ustrojstwo w grunt, po czym przeciąga przez niego sznury. Ponownie do niej podszedł, uśmiechając się tajemniczo pod nosem. Przypiął jej kolejne nieznane urządzenie do uprzęży i wcisnął je do ręki. – Zjeżdżam pierwszy, a ty powoli ciągniesz za tą małą dźwignie i przepuszczasz linę. Gdy już stanę na ziemi, wyślę Ci sygnał i wtedy twoja kolej – poinstruował ją i podszedł na skraj góry. Chciała krzyknąć, że jest nienormalny i ich pozabija, ale zanim znalazła w sobie siłę by zabrać głos, poczuła gwałtowne szarpnięcie i z niemałym wysiłkiem utrzymała się na nogach by nie spaść zaraz za nim.
Złapała urządzenie do asekuracji oraz linę, powoli ją poluzowując.
- Ałć – syknęła, gdy przycięła sobie palec. Każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie i choć bywała już w gorszych sytuacjach, serce biło jej jak oszalałe. Miała we własnych rękach życie swojego największego wroga. Gdyby tylko go puściła, zginąłby na miejscu i pozbyłaby się go na zawsze. Nie miała w planach go mordować, i ku wielkiemu zaskoczeniu, wcale nie z obawy przed Blackiem. Szef na pewno liczył się z tym, że mogą nie wrócić żywi. Utworzyła się w niej jednak blokada, która nie pozwalała tak po prostu go zabić.
Jej zegarek wydał dwukrotne piknięcie, co uznała za wspomniany znak. Sznur przestał się osuwać, więc nabrała pewności, że ciemnowłosy jest bezpieczny tam na dole, ale nie poprawiło jej to humoru. To oznaczało, że nadszedł jej czas.
Niepewnym krokiem pokonała te dwa metry, które dzieliły ją od przepaści. Gdzieś w oddali migało jej niebieskie światełko, które świadczyło o obecności jej partnera. Z trudem przełknęła ślinę przez zaciśnięte gardło i usiadła na krawędzi, opuszczając nogi w dół. Obróciła się, opierając ciężar ciała na rękach i z duszą na ramieniu powoli ześlizgnęła się lekko w dół. W końcu nie miała wyjścia i musiała odkleić dłonie od kamiennej ścianki. Zsunęła się parędziesiąt centymetrów, ale nie było tak strasznie jak myślała. Poczuła dość mocne szarpnięcie, ale dalej jej nietypowa podróż mijała spokojnie.
Do pewnego momentu.
Gdy już kompletnie straciła czujność, całkowicie znienacka zaczęła spadać z mrożącą krew w żyłach prędkością, a i tak niewyraźne kontury otoczenia zmieniły się w czarną plamę. Wszystko działo się tak błyskawicznie, że nie była w stanie wydobyć z siebie jednego dźwięku, a klatka piersiowa zaczęła naciskać na jej płuca z taką siłą, że nie mogła złapać oddechu. Żołądek zacisnął się jej w supeł, a krew odpłynęła z twarzy.
I wtedy wszystko się zatrzymało.
Uprząż wbiła jej się boleśnie w biodra i pachwiny, ale po za tym nic jej nie było. Wypuściła ze świstem powietrze, łapiąc spazmatyczne oddechy i ocierając łzy zgromadzone w kącikach oczu. To było najgorsze pięć sekund jej życia i była tego całkowicie pewna. Adrenalina opuściła jej ciało, wylewając falę emocji, które sprawiły, że miała ochotę rozpłakać się niczym małe dziecko.
Do jej uszu dotarł wreszcie złowieszczy śmiech Diabła, co skutecznie odpędziło strach i roztrzęsienie, a przywołało niesamowicie silną złość. Nigdy nie była tak wściekła.
- Ty popieprzony psychopato! – wydarła się, wyszarpując się nieudolnie z krępujących ją pasów. – Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę!
- Już dobrze, to był tylko żart – odparł jedynie, podchodząc w celu pomocy z odpięciem się od liny.
- Przezabawny – burknęła sarkastycznie. – Nie zbliżaj się! – krzyknęła, odpychając go ręką. Ledwo opanowała ochotę by rzucić mu się do gardła. W tej chwili niczego nie żałowała tak jak tego, że nie spuściła go na śmierć z tego cholernego urwiska. – Kretyn, no zwyczajny kretyn – mamrotała pod nosem, starając się rozpracować debilny patent zapięcia.
- Chcę tylko pomóc – zapewnił, unosząc ramiona w geście poddania.
- Już pomogłeś, dziękuję – warknęła, patrząc na niego spod łba. – Nie zapomnę ci tego idioto – wyżywała się nieustanie, mówiąc na raz więcej niż przez wszystkie dnie spędzone w jego towarzystwie. - Jeszcze mnie popamiętasz imbecylu!
Wymyślne wyzwiska, tylko rozbawiały nastolatka, który uznał swój dowcip za wyjątkowo udany. Napawał się jej strachem i bezradnością, a jej złość poprawiała mu humor. Uwielbiał patrzeć jak z cichej wody zmieniała się w prawdziwą bestię, plującą jadem na prawo i lewo.
- Możemy iść dalej? – zaoponował, gdy wreszcie zapadła cisza, przerywana jedynie niespokojnym oddechem brunetki. Skinęła głową, przechodząc w fazę najwyżej obrazy majestatu i ostentacyjnie go ignorując.
Ponowili swoją wędrówkę, tym razem również w milczeniu, choć w zupełnie innych nastrojach. Arabella nie przejmowała się już niczym, bo wciąż buzowały w niej negatywne emocje skierowane wobec jej jakże zabawnego towarzysza. Ten z kolei był w iście szampańskim humorze. Kolejna sztampowa misja choć przez chwilę wydała mu się interesująca. Przestał żałować, że został skazany na towarzystwo ciemnowłosej, gdyż dotarło do niego, że może być doprawdy ciekawym urozmaiceniem jego nudnych i monotonnych zadań. Dziwnie tylko było mieć ją obok siebie, w pełni świadomą. Niejednokrotnie był przy niej, ale ona nie miała o niczym pojęcia.
Zaświeciła swoją latarkę, oświetlając wszystko dookoła i orientując się w okolicy. Domyśliła się, że docierali do gruzowiska, a więc powinni przestać skupiać się na sobie i zwiększyć czujność. Co prawda mowa była o jakimś biednym, zagubionym dzieciaku, ale zdążyła się już nauczyć, by nigdy nie lekceważyć przeciwnika. Jo po paru spotkaniach z jej osobą również to zrozumiał.
Zgasili wszystkie światła, nie chcąc zdradzać swojego położenia. Zostali zdani na własne zmysły, które niejednokrotnie bywały zawodne, ale przygotowywano ich do pracy w każdych warunkach i nikt nie pozwalał sobie na słowo narzekania.
Z każdym krokiem wszystko cichło coraz bardziej, a w ciszy tej było coś złowrogiego i niepokojącego. Ciemnooka bała się polegać na swoim słuchu, bo wciąż nieprzyjemnie szumiało jej w uszach od wstrząsającego zjazdu, ale zdawało się jej, że co jakiś czas słyszy nietypowe pikanie i nie brzmiało ono jak ich komunikatory.
Wytężyła wzrok, by dostrzec jakąkolwiek oznakę zagrożenia.
- Tam – szepnął jej partner i przyspieszył kroku, podążając w obranym kierunku. Starała się go dogonić, ale zamiast przed siebie, spoglądała pod nogi. Irytujące klikanie wciąż rozbrzmiewało w głowie i nabierała pewności, że nie był to jej wymysł. Podążyła wzrokiem za Diabłem, który ze znudzeniem kopał przed siebie niewielki kamyczek i w tym momencie to zobaczyła.
- JO! – krzyknęła głośniej i przeraźliwiej niż kiedykolwiek. Nim zareagował, rzuciła się na niego, naiwnie licząc, że znajdzie na tyle siły, żeby obalić ich oboje na ziemię. Ku jej zaskoczeniu i ogromnej uldze, szok chłopaka spowodował, że upadł brutalnie na twarde podłoże, a ona przykryła go własnym ciałem, z całych sił zaciskając uszy i modląc się o przetrwanie.
Kamyk dotoczył się na minę i w tej samej sekundzie mrok nocy rozjaśniły brązowo-pomarańczowe barwy wybuchu. Potężny hałas skutecznie ich ogłuszył a okruchy gleby i piachu przysypały ich zamarłe w przerażeniu i panice sylwetki. Gdyby stali, siła wstrząsu na pewno powaliłaby ich na kolana.
Nie mieli pojęcia jak długo trwali w osłupieniu, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. Okropne brzęczenie dzwoniło im w uszach jeszcze przez szmat czasu, choć dookoła zapadł jeszcze głębszy bez dźwięk niż przed całym zdarzeniem. Ara czuła jak mocno i szybko uderza serce chłopaka, choć znajdowała się na jego plecach i wyobrażała sobie, że on odczuwa jej bicie równie intensywnie. Nie była w stanie poluzować uścisku, który zawiązała na jego ramionach chwilę wcześniej. Była pewna, że sprawiała mu ból, ale żadne z nich tego nie przerywało. Dobrze było czuć, nawet potworny ból, bo przynajmniej miało się pewność, że wciąż się żyło.
- Wszystko w porządku? – krzyknęła, choć dla niej brzmiało to niczym ledwo dosłyszalny szept. Oszołomiony pokręcił głową.
Do cholery! Nic nie było w porządku. Prawie zginęli przez jakąś zasraną minę, jak mogło być w porządku? Przy tym wypadku, jego niewinny żart z liną był dziecinną błazenadą. Karma to suka – pomyślał zgryźliwie, przeklinając się w duchu za swoją lekkomyślność. Zachciało mu się kopać kamyczki… Choć może to właśnie ocaliło im życie. Gdyby stanął na minie własną stopą, żadne heroiczne czyny ciemnowłosej nie przyniosłyby skutku.
Zastanawiał się czy podejmowała takie działania automatycznie, czy była aż tak bohaterska, czy też może głupia. Szczerze wątpił, by zrobiłby dla niej to samo. Może by ją ostrzegł, krzyknął, ale z pewnością nie naraziłby siebie dla jej bezpieczeństwa. Jakichkolwiek emocji by w nim nie budziła, nie miał w sobie tak bezinteresownych i altruistycznych odruchów. Był zwykłym draniem, niewiele w życiu miało dla niego jakiekolwiek znaczenie i zawsze uznawał przywiązanie i oddanie za słabość. W tej sytuacji dziękował niebiosom, że inni posiadali takie „słabości”, bo to one go ocaliły.
Arabella niezdarnie próbowała się podnieść, podpierając się rękami o ziemię. Czując jak ciężar znika z jego pleców, Diabeł przekręcił się na plecy, gdyż miał serdecznie dość leżenia z twarzą wgniecioną w piasek. Niestety mięśnie dziewczyny zawiodły i ponownie opadała ona na szatyna, tym razem stawiając ich w znacznie mniej komfortowej sytuacji.
Wpatrywała się w niego onieśmielona, pierwszy raz dokładnie mu się przyglądając. Nigdy nie zwróciła uwagi na głębie jego oczu czy pociągająco uwydatnione kości policzkowe. Nie zastanawiała się czy był przystojny, bo od samego początku był intruzem, przeciwnikiem i nieprzyjacielem. Teraz zapomniała o całym świecie i wszystkim, co do tej pory ją spotkało i po prostu patrzyła na niego, widząc niezwykle atrakcyjnego młodzieńca.
On nie pozostawał jej dłużny, nie odrywał oczu od jej pełnych, różanych warg, które drżały niespokojnie i z wysiłkiem łapały kolejne hausty powietrza. Opamiętał się jednak wcześniej od swojej towarzyski, wypchnął ze świadomości jej uroczo zarumienione policzki i chaotycznie opadające na twarz kosmyki, które jakimś cudem dodawały jej wdzięku i uśmiechnął się cwaniacko, psując całą powagę chwili.
- Ustaliliśmy już, że niezwykle cię pociągam, ale mogłabyś się trochę opamiętać – wyszczerzył się, poruszając sugestywnie brwiami. Otrząsnęła się z letargu, mrugając kilkakrotnie i czerwieniąc się ze wstydu.
- Jesteś palantem – skwitowała, tym razem skutecznie z niego schodząc. Nie podała mu pomocnej dłoni, powracając do swojego obrażonego trybu. – Uratowałam ci życie, mógłbyś okazać trochę wdzięczności – powtórzyła słowa, które niegdyś od niego usłyszała, dodając im cynicznego wydźwięku.
- Jeden jeden, księżniczko – wymamrotał pod nosem, otrzepując się kurzu.
Oboje wyglądali jak dzieci wojny, ich służbowe mundury zostały potargane, a twarze i włosy ubrudzone szczątkami gleby i jej zawartości, ale po za tym nie doznali poważniejszych obrażeń. Siniaki i zadrapania były przecież na porządku dziennym.
- Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu – skomentowała, włączając oświetlenie. Miała już gdzieś czy jakiś smarkacz ich zobaczy. Wolała gonić go przez tydzień niż przegapić kolejną miłą niespodziankę, którą zapewne kryły te tereny. – I co teraz?
- Udajemy, że nic się nie stało – stwierdził chłodno, ale nie była pewna czy miał na myśli zasadzkę, w którą wpadli czy to, co wydarzyło się później.
* * * *
Wreszcie naszła mnie wena i udało mi się coś stworzyć.
Lubię scenę po wybuchu, tak jakoś.
Za tydzień zaczynam ferie = więcej czasu na pisanie, więc postaram się dodać coś jak najprędzej. 
Im więcej widzę Waszej aktywności, tym szybciej dodaję.