poniedziałek, 7 września 2015

HD Rozdział 19

Rozdział 19
       Tkwili, zamknięci w tej perfekcyjnej chwili, nie pozwalając by jakikolwiek bodziec z zewnątrz ją zakłócił. To była cząstka ich życia, którą pragnęli wypełnić całą wieczność. Spojrzenia były głębokie, uśmiechy niewymuszone, a szczęście autentyczne.
       Rozmowa zeszła na lżejsze tematy, a Arabella nie dowiedziała się już nic istotnego, ale nie śmiała narzekać ani tym bardziej naciskać. Dostała znacznie więcej niż przypuszczała i wciąż nie rozumiała, skąd nagle u chłopaka taka wylewna szczerość, ale nie traciła czasu na zbędną wnikliwość. Zamiast tego stali na brzegu rzeki i puszczali kaczki.
       Ku ogromnej frustracji nastolatki, Jo był niezaprzeczalnie mistrzem tej zabawy. Wydęła usta, gdy po raz kolejny rzucony przez nią kamień odbił się dwukrotnie,  po czym zatonął. Ten wypuszczony przez Diabła uderzył o taflę wody przynajmniej pięć razy.
       - Jesteś skończona, Moon – wyśmiał ją, wykonując bliżej nieokreślone, dzikie ruchy ciałem – zapewne w geście zwycięstwa. Spojrzała na niego z niedowierzaniem z dwóch powodów: po pierwsze, wyglądał niedorzecznie, a po drugie nigdy wcześniej nie zwrócił się do niej po nazwisku. Przechyliła głowę i zmrużyła oczy, knując jakąś ciętą ripostę.
       - Zgasiłabym cię, ale nic nie za brzmi dobrze bez twojego nazwiska – westchnęła ze zrezygnowaniem, wracając do wcześniejszego zajęcia.
       - Waters – odrzekł, ponownie skupiając jej uwagę na swojej osobie. – Jonathan Waters – wyjaśnił, wyciągając w jej stronę rękę i uśmiechając się szelmowsko.
       - Arabella Moon – odparła, ujmując delikatnie jego dłoń. – Miło pana poznać, panie Waters – dodała, starając się zachować pozory wyniosłości, typowe dla wyższych sfer społecznych.
       - Cała przyjemność po mojej stronie, panno Moon – odpowiedział tym samym, kłaniając się przed nią z klasą. Nie wytrzymała i zachichotała, zasłaniając usta dłonią. Nie wiedziała, co w nich wstąpiło, ale oboje zachowywali się jakby nie byli sobą. On nigdy nie rezygnował ze swojej ponurej maski, a ona nie znosiła okazywać emocji, nawet tych pozytywnych, bo niebywale ją to zawstydzało. Wszystkie bariery, które wokół siebie stworzyli zdawały się jednak pójść w jednym momencie w niepamięć.
        Niespodziewanie uderzyła ją świadomość o jej wcześniejszych planach i powróciła do rzeczywistości. Zmieszała się i odchrząknęła.
       - Chyba musimy się zbierać – wymamrotała niewyraźnie, z całych sił nie chcąc być tą, która zakończy ich sielankę.
       - Chyba tak – odpowiedział niedbale, rzucając ostatni kamień w rwący potok. – Nadal wybierasz się na spotkanie z tymi smarkami?
       - Możemy podejść i sprawdzić czy cokolwiek tam jest warte uwagi – zasugerowała, zaznaczając tym samym, że nie miała ochoty porzucać jego towarzystwa. – Problem w tym, że nie mam pojęcia, gdzie to się odbywa – dodała, posyłając mu wymowne spojrzenie.
       - Myślisz, że jestem twoim sługusem i wybawię cię z opresji? – prychnął, krzyżując ręce. Nie odpowiedziała, ale jej mina była jednoznaczna. Przewrócił oczami i mrucząc coś pod nosem, ruszył w przeciwnym kierunku.
       - Na przód mój wybawco! – zawołała i nie zdążył nawet zerknąć za siebie, gdy poczuł potężny ciężar na swoich plecach i o mało nie poleciał na twarz. Z trudem złapał równowagę, gdy dziewczyna oplotła go nogami w pasie i zarzuciła ręce na szyje. Stęknął z wysiłku, co tylko wywołało w niej rozbawienie i uderzyło w jego ego.
Mimo bólu w nogach i trudności w oddychaniu, doniósł ją do głównej ścieżki i bezpiecznie odstawił na ziemię. Patrzyła na niego z wyższością i zadowoleniem, ale coś w jej oczach nie pozwalało mu poczuć się urażonym i zareagować jak przystało na złego chłopca, którym był.
Pokonali resztę drogi w milczeniu, zachowując odpowiedni dystans. Powoli zaczęło do nich dochodzić, co właśnie miało miejsce i nie bardzo wiedzieli, jak powinni się teraz zachować. To było oczywiste, że ten dzień wprowadził znaczące zmiany w ich relacjach, ale nie mieli pojęcia, jak to się ma do ich przyszłości.
Znaleźli punkt, w którym urzędowali goście Akademii, ale ich samych już nie zastali. Jedynym dowodem ich obecności były ślady w postaci opakowań po jedzeniu i piciu oraz niedogaszone belki, służące za podpałkę w ognisku. Arę uderzył fakt, że nie przejmowali się w ogóle tym, w jakim stanie zostawili to miejsce. Ona sama nie ośmieliłaby się zaśmiecać i niszczyć przyrody, która tak wiele im dawała.
Szatyn ugasił żarzące się drewienka, a ona zebrała wszelkie papierki do jednego z większych worków i postanowiła zabrać wszystko ze sobą. Odchodząc, pokręciła głową z dezaprobatą i ucieszyła się, że spędziła te godziny w bardziej produktywny sposób niż te bezmyślne dzieciaki.

- Tak w ogóle, co to wszystko ma na celu? – spytała, gdy docierali pod graniczący z posesją mur. – Ten cały pobyt tutaj – wyjaśniła, widząc jego konsternacje.
- To sprawdzian tego, co już potrafisz i przygotowanie do tego, co dalej – odpowiedział, co jak zwykle nie zaspokoiło jej ciekawości, a wręcz ją podsyciło.
- Co dalej?
- Kto to wie – odburknął, więc odpuściła temat.
- Szukają najlepszych? – upewniła się, układając sobie to wszystko w miarę logiczną całość.
- Nie do końca – odparł wymijająco, co trochę ją rozjuszyło. Liczyła, że skończył już z podchodami i tą całą tajemniczością. A przynajmniej, że prościej będzie się z nim teraz komunikować. Niestety, ponownie się rozczarowała, bo Jo przecież nie mógł niczego ułatwiać. – Musisz być dobrym, ale nie za dobrym. Rozumiesz?
- Nie za bardzo – przyznała szczerze, marszcząc brwi. Stanęli już przed wnęką, umożliwiającą przedostanie się na teren pól i widziała, jak cała radość, jaką kipiał dzisiaj Diabeł, ucieka z niego niczym powietrze z przebitego balonika. Sama spoważniała i straciła chęć do żartów czy luźnych pogawędek.
Puścił ją przodem, po czym zamknął przejście i skierował się do głównych wrót.
- To lepiej, żebyś szybko się w tym połapała – rzucił z przekąsem, gdy wkroczyli na szare, mylące korytarze. W tym samym momencie w głośnikach umieszczonych pod sufitem rozległa się wiadomość o obiedzie. Ruszyła na stołówkę, podczas gdy jej towarzysz bez słowa czmychnął w bok i rozmył się wśród ciemnych ścian.
Wyglądało na to, że wszystko wróciło do normalności.

        - Czemu cię nie było? – naskoczył na nią ten sam chłopak, który wcześniej ją zaprosił. Przypomniała sobie, że miał na imię Nate. Znała go raptem niecałą dobę, ale zauważyła, że emanował pozytywną energią i wyglądał na wiecznie pogodnego, co zupełnie nie pasowało do napotykanych przez nią do tej pory osób.
       Teraz jednak jej rozmówca wyglądał na przygaszonego i zawiedzionego.
       - Nie znalazłam was – odpowiedziała krótko, wbijając widelec w makaron znajdujący się na jej talerzu. Ledwo usiadła i marzyła jedynie o tym, by napełnić swój pusty i uporczywie burczący brzuch, a już musiała wysłuchiwać jakiś pretensji.
       - Jak to? – zapytał mało rozumnie, przysiadając naprzeciwko niej. Spojrzała na niego z wyraźnym znudzeniem.
       - Normalnie – burknęła z pełną buzią, zupełnie nie przejmując się manierami.
       - Czyli jak? – dopytywał uparcie, co powiększyło jej rozdrażnienie.
       - Nie zastałam was pod murem i szukałam po lesie, ale nie było po was śladu – wyjaśniła wreszcie.
       - Aa, trzeba tak było od razu – rzucił, a jego nastrój zdawał się natychmiastowo poprawić. Zacisnęła usta, powstrzymując się od zgryźliwego komentarza. - To wielka szkoda, ale jeszcze będziemy mieli okazję to powtórzyć – stwierdził pogodnie i puścił jej oczko na odchodne. Nie bardzo wiedziała, co sądzić o jego zachowaniu. Z jednej strony działał jej na nerwy, ale z drugiej był najsympatyczniejszą osobą, jaką udało się jej spotkać od… naprawdę długiego czasu.
        Skupiła się na konsumowaniu, a następnie udała się po dokładkę. Miała przeczucie, że przyda jej się tak dużo energii, jak to było możliwe, dlatego sobie nie żałowała.

Zostali podzieleni na mniejsze grupki, których członkowie mieli ze sobą rywalizować. Zauważyła, że pojawiły się wśród nich nowe twarze, z pewnością nieobecne dnia poprzedniego. Niektórzy też wyróżniali się cechami niespotykanymi wśród mieszkańców jej okolicy. Jeden chłopak był intensywnie opalony, a drugi bardziej przypomniał trzydrzwiową szafę niż człowieka. Jakaś dziewczyna miała prawie białe włosy, choć wyglądała na góra piętnaście lat, a tęczówki innej zdawały się mieć niemal czerwoną barwę. Nawet jeśli była to jedynie kwestia padających promieni słonecznych, te wszystkie zjawiska były mocno niepokojące.
Obserwowała stających do walki przeciwko sobie zawodników, bo sama nie została jeszcze wywołana. Od razu zauważyła, że poziom przeciwników nie jest drastycznie zróżnicowany. Ktokolwiek o tym decydował, dobrał grupy według wyników z poprzedniego treningu. Poczuła, jak jej żołądek powoli zaciska się z nerwów. Pewność siebie, którą budowała od dłuższego czasu zaczęła z niej uciekać zaskakująco szybko.
Pojedynek zakończył się, gdy jeden z walczących wylądował z łoskotem na ziemi, a jego kość niebezpiecznie gruchnęła. Ara poczuła jak całe pochłonięte przez nią jedzenie podchodzi jej do gardła, a nieprzyjemne dreszcze przebiegły jej po plecach.
Odwróciła wzrok, nie chcąc widzieć, jak jęczący z bólu chłopak jest znoszony z miejsca starcia, a jego przeciwnik szczerzy się z dziką satysfakcją. To wszystko było bardziej niż chore.
- Arabella Moon – usłyszała, a zimne poty oblały całe jej ciało. Tkwiła niczym sparaliżowana i nie była w stanie nawet mrugnąć. Zauważyła, że druga osoba stawiła się już na polu, gotowa do ataku, ale sama nie potrafiła zmusić się do wykonania najprostszego ruchu. – Ej, Strzała, dwa razy powtarzać nie będę – warknął oschle sędzia i to nareszcie ją ocuciło. Szybko, ale niepewnie wkroczyła na ring i uniosła wzrok na swojego rywala, którym okazała się ta białowłosa dziewczyna. Na jej ustach majaczył się szaleńczy uśmiech, a jej spojrzenie budziło grozę w najdalszych zakątkach umysłu ciemnookiej.
W momencie startu, pomiędzy walczące wkroczył tęgi mężczyzna. Był jednym z trenerów i bacznie przyglądał się każdej walce, zapewne wysuwając z nich konkretne wnioski.
- Ten pojedynek będzie na miecze – przemówił, kiwając głową w stronę stanowiska z bronią.  – Macie sześć sekund.
Nim sens tych słów dotarł do jej mózgu, siwa była już na miejscu i dobyła odpowiedniego narzędzia. Brunetka rzuciła się do biegu i w miarę możliwości wyminęła nastolatkę, która dzierżyła w swoim ręku ostrze. Wiedząc, że została w tyle, nie zastanawiała się nad doborem sprzętu. Chwyciła pierwszą szablę, która wpadła jej w oko i błyskawicznie wróciła do poprzedniej pozycji.
Nie zdążyła nawet wziąć głębszego oddechu, gdy wszystko się rozpoczęło. Zablokowała pierwszy cios i z trudem go odparła. Potem wszystko działo się szybko. Typowy świst przecinał powietrze za każdym razem, gdy się na siebie zamachnęły. Zaraz potem rozbrzmiewał donośny brzdęk, uderzającego o siebie metalu. Wszystko zdawało trwać się wiecznie, a każde natarcie nie dawało zadowalającego efektu. Rozcięła spodnie jasnowłosej, ale nic jej to nie dało, bo jej przeciwniczka nie dała się tak łatwo rozproszyć, a działanie pod wpływem adrenaliny sprawiało, że ból kompletnie nie dawał się we znaki.
Przez myśl przemknęło jej, że nie miała pojęcia, w jaki momencie zakończy się walka. Do czego dążyły? Przed oczami mrugnął jej obraz znoszonego chłopaka i na ułamek sekundy straciła koncentracje. Tyle wystarczyło, by oberwała w ramię i gwałtownie odskoczyła, głośno sycząc. Przybrała obronną postawę, ale czuła, że jest na straconej pozycji. Nie miała nawet żadnej taktyki, a ślepe uderzanie nic nie wnosiło. Może jeśli się podłoży, nie skończy tak źle, jak jej poprzednik. Walka do upadłego wydawała się wyjątkowo mało zachęcająca i niecałe dwie minuty później, dziewczyna odczuła twardy grunt pod plecami, a świat wokół niej zawirował. Jak przez mgłę dostrzegła, że jej rywalka unosi ostrze nad głowę i przygotowała się na najgorsze, jednak w ostatnim momencie przerwał im stanowczy głos sędziego.
Pojedynek dobiegł końca.
Przegrała.

Rana na ramieniu została jej opatrzona dopiero po oficjalnym zakończeniu całodniowego szkolenia. Przecięcie nie było głębokie, ale dosadnie jej doskwierało. Dodatkowo wszyscy przegrani dostali w nagrodę półgodzinne ćwiczenia, które zdawały się być najgorszym, co w życiu przeszła. A wiedziała, co mówi.
Masowała bark, usiłując jeść lewą ręką. Szło jej to opornie, ale nie miała zbytniego wyboru, więc niestrudzenie powtarzała karkołomne czynności, które umożliwiały jej pochłonięcie kolacji. Wizja wygodnego, ciepłego łóżka rozpościerała się przed nią zachęcająco i skłaniała do pośpiechu. Siedziała sama, co nie było odstępem od normy, jednak wyczuwała różnice. Ludzie przyglądali się jej nachalniej niż zwykle i w całkowicie odmienny sposób. Po chwili obserwacji zrozumiała, że nie były to przychylne spojrzenia. Zniknął podziw czy strach, pojawiła się wyższość i szyderczość.  Chyba udało jej się obalić mit własnej osoby.
Nie obeszło ją to specjalnie. Jo chciał, żeby się nie popisywała i go posłuchała, choć niekoniecznie dobrowolnie. Nie rozgryzła jeszcze jego rozumowania, ale była na dobrej drodze i wierzyła, że naprawdę chciał jej pomóc. Udowodnił to swoim zachowaniem podczas ich ostatniego spotkania.
        Wciąż nie mogła uwierzyć, że to naprawdę miało miejsce. Doskonale pamiętała to uczucie, które towarzyszyło jej, gdy tylko go objęła. Ciepło rozlało się po całym jej ciele i wypełniła ją niezaprzeczalna pewność, że jest we właściwym miejscu. Całe popołudnie spędzone z nim zabrało ją w inny wymiar i od wielu lat nie była tak radosna i beztroska.
        - Też się cieszę, że cię widzę – dotarło do niej i momentalnie otrząsnęła się z zamyślenia. Ujrzała przed sobą Nate’a, który jako jedyny zdawał się nie zmienić w przeciągu minionych godzin. Wciąż patrzył na nią z tym samym wesołym wyrazem twarzy.
        Zrozumiała, że uśmiechała się do swoich wspomnień, a chłopak uznał, że ten serdeczny gest jest skierowany do niego samego. Nie zamierzała sprawiać mu zawodu i wyprowadzać z tego błędu.
        - Pomóc ci? – zapytał, zerkając na jej talerz. Zaprzeczyła ruchem głowy i powróciła do nieudolnego grzebania w talerzu. – Może jednak? Daj spokój, tylko ci to pokroje – nalegał, przez co westchnęła ze zrezygnowaniem. Był nachalny, ale chciał dobrze, więc nie mogła się na niego boczyć. Nie bardzo rozumiała, dlaczego chłopak tak bardzo uparł się, żeby nawiązać z nią kontakt. Nie miała w sobie nic interesującego, a po dzisiejszej porażce respekt, który budziła, rozmył się całkowicie. - Chyba dali ci dzisiaj w kość – rzucił lekko, unosząc widelec do jej ust. Ogarnęło ją ogromne zażenowanie, ale posłusznie wzięła podany kęs i powoli go przeżuła. Zachowując resztki godności, postanowiła nie mówić z pełną buzią, choć zdarzało jej się to dość często.
        Cały posiłek dłużył jej się niemiłosiernie, szczególnie, gdy jej towarzysz odważył się skomentować jej rumieńce i uznać je za „urocze”. Nie znała go praktycznie wcale, ale przez te kilka chwil wywarł wrażenie bezpośredniego i lekkodusznego. Nie myślał nad tym, co mówił i absolutnie nigdy nie przestawał żartować. Błaznował i robił z siebie idiotę, ale nie miała pojęcia, czy chciał jej w ten dziwny sposób zaimponować, czy po prostu taki już był.
       - Za dwa dni mamy wolne – oznajmił, gdy odprowadzał ją korytarzem. Pokiwała w milczeniu głową, w głębi ducha zastanawiając się czy nie uznał jej małomówności za ignorancję. Nie zależało jej zbytnio na jego sympatii, ale skoro był dla niej miły to nie chciała wyjść na totalnego gbura. – Wtedy zrobimy coś odjazdowego! Spędzimy dzień nad wodą, potem rozpalimy ognisko… - zaczął entuzjastycznie wymieniać, a ekscytacja wręcz z niego kipiała. Nie miała siły tego rujnować, ale po tym, co właśnie ją spotkało, zaczynała wątpić, że w ogóle tego dożyją.
       - Zobaczymy – odparła. – Dziękuję Nate – dodała znacząco, chcąc się rozejść.
       - Zawsze do usług – zapewnił, kłaniają się nisko, co wywołało jej cichy śmiech. Potrafił być całkiem czarujący.
       - Do zobaczenia – mruknęła.
       - Do jutra.
       Skręciła na schody i zaczęła pokonywać kolejne stopnie, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w przydzielonych jej czterech ścianach. Stopniowo zaczynała orientować się w tym otoczeniu, ale nie sprawiło to, że spojrzała na Akademię przychylniej.
       Mijając kolejne piętro, dobiegły ją niezidentyfikowane odgłosy. Starała się je puścić mimo uszu, ale wścibski chochlik wewnątrz niej ponownie wygrał. Zakradła się w stronę, z której dochodziły dźwięki i ostrożnie wyjrzała zza rogu. Sień była pusta, ale zauważyła jedne uchylone drzwi i to tam znajdował się obiekt całego zamieszania.
       Podeszła na palcach najbliżej jak się dało i przy sporym wysiłku udało jej się zerknąć przez szparę. Serce łomotało jej w piersi niczym dzwon, a nogi miękły jej ze stresu. Ku jej szczęściu wszystkie sylwetki znajdujące się w środku, stały do niej plecami. Pomieszczenie było wypełnione wszelaką maszynerią i mnóstwem ekranów, na których dostrzegła konkretne miejsca w budynku i wokół niego.
       - A ta? – spytał jeden z gości.
       - Do niczego – odparł jego rozmówca, po czym pożółknięta teczka wylądowała w niszczarce.
       - To może ten?
       - Do tego mam specjalne plany – wyjaśnił tajemniczo. Arabella usiłowała cokolwiek z tego zrozumieć, ale każda komórka jej ciała krzyczała, by w trybie natychmiastowym się stamtąd ulotniła.
       Widząc gwałtowny ruch jednej z przebywających tam osób, wystartowała nie przejmując się zachowaniem pozorów czy dyskrecji. Dotarła do swoich wrót szybciej niż jej mózg był w stanie to zarejestrować. Zatrzasnęła się w swojej komnacie i przez następny kwadrans trzęsła się z paniki. Była przekonana, że zaraz rozlegnie się złowieszcze pukanie i przez głupią ciekawość zakończy swój marny żywot.
       Nic takiego nie nastąpiło i zdrowy rozsądek wreszcie zaczął do niej wracać. Postanowiła, że nie będzie więcej wpychać nosa w nieswoje sprawy, bo mimo całej beznadziejności nie chciała żegnać się ze swoim życiem, a na pewno nie w ten sposób.
       Skierowała się do łazienki i spędziła zdecydowanie za dużo czasu pod prysznicem, który przeszedł z temperatury lodowca we wrzącą lawę i skutecznie pobudził krążenie krwi w jej organizmie. Efektem tego była większa trzeźwość umysłu i wydobycie resztek energii, które w sobie kryła. Po osuszeniu, wciągnęła na siebie krótkie, dresowe spodenki i szarą, luźną koszulkę, po czym roztrzepała wilgotne włosy palcami.
       Biorąc pod pachę brudne ubrania, wróciła do części sypialnej i dopiero po paru sekundach zrozumiała, co jej nie pasowało.
       Ktoś pukał.
* * * *
Podoba się? 
Dajcie znać!

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

HD Rozdział 18




Rozdział 18
            Słowa Diabła nieco ją skołowały. Zmarszczyła brwi i trochę ospałym krokiem ruszyła we wskazaną stronę. Poczuła się rozdrażniona faktem, że chłopak po raz kolejny rzucał jakieś niezrozumiałe polecenia i po prostu znikał, nie kwapiąc się do wyjaśnień. To był jego kolejny irytujący i niepojęty nawyk, którym potrafił doprowadzić dziewczynę do białej gorączki.
            Przyspieszyła, wiedząc, że lada moment będzie spóźniona, a wolała nie wiedzieć, jak tutaj traktowali takie wykroczenia. Pokonała ostatnią prostą i zauważyła wspomniane drzwi, którymi dostała się do celu.
            Pole było tak wielkie, że nie była w stanie dostrzec jego końca. Całkiem spora grupka ludzi została tak rozstawiona, że zdawało się, iż jest tu tylko kilka osób. Zielona barwa trawy była tak intensywna, że wydawała się niemal sztuczna. Arabella kucnęła i przejechała przez doszukała się żadnej różnicy między nimi, a tymi, z którymi miała do czynienia w rodzinnych stronach. Zauważyła  mnóstwo punktów, w których można było potrenować wszelakie umiejętności – od siły i szybkości, po celność i precyzję. Wszystko wydawało się przemyślane i dopracowane w najmniejszym detalu. W najśmielszych snach nie wyobrażała sobie, że tak niezwykłe miejsce może istnieć. Ta perfekcja napełniała ją wręcz pewnym niepokojem.
            Usłyszała nawoływanie ich opiekuna i podążyła za tłumem, który posłusznie zgromadził się wokół mentora. Każdy został przydzielony na konkretne stanowisko i po wykonaniu serii testów, kierował się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara na kolejne pola.
            Udała się na pierwszy obiekt, który sprawdzał jej wytrzymałość. Musiała jak najdłużej zawisnąć na drążku, jakby pod spodem była przepaść. Nie lubiła tego typu ćwiczeń i zdecydowanie nie była to jej mocna strona. Nie miała jednak nic do gadania, więc rozciągnęła się porządnie i zrobiła krótką rozgrzewkę, a gdy maszyna obok wydała rozkaz, zawisła, napinając mięśnie ramion i starając się nie myśleć o nieprzyjemnym uczuciu, jakie towarzyszyło takiemu wysiłkowi.
            Najgorsze w byciu pierwszym było to, że nie wiedziała jak wysoko zostanie ustawiona poprzeczka i ile powinna z siebie dać. Była pewna, że i tak będą lepsi, ale nie chciał też być na szarym końcu. W końcu dłonie zaczęły jej się pocić, palce ślizgać, a ręce rwać tak bardzo, że nagle bycie największą niedojdą przestało wydawać się tak straszne. Nie zważając na konsekwencje, puściła trzymaną rurkę i wylądowała miękko na ziemi. Oddychała nierówno i starała się rozmasować boleśnie rozciągnięte, o ile nie naderwane, stawy. Ledwo zaczęła, a już miała serdecznie dosyć.
            - Liczyłem na więcej – usłyszała surowy głos, a policzki momentalnie zapiekły ją ze złości i upokorzenia. Nie odważyła się spojrzeć trenerowi w oczy, więc zwyczajnie podążyła do kolejnego punktu.

            Czterdzieści minut wystarczyło, by ledwo zipała, czując ból w każdej cząstce swojego drobnego ciała. Obiecała, że już nigdy nie odważy się zająknąć na temat zajęć z Shannon, a tym bardziej na nie narzekać. Na szczęście miała przed sobą ostatni sprawdzian przed wyczekiwaną z utęsknieniem przerwą.
            Przynajmniej wreszcie dotarła do czegoś, co choć trochę lubiła i doskonale potrafiła. Ujęła w dłonie dość ciężką kuszę i skierowała się na wyznaczoną linie. Wycelowała w środek tarczy i posłała strzał, który padł niedaleko samego środka. Nie przerywała, popadła w swego rodzaju trans i nie spoczęła dopóki wszystkie bełty nie znalazły się u celu. Była praktycznie bezbłędna, nie tracąc ani jednego pocisku. Kończąc, spostrzegła, że wokół jej stanowiska zrobiło się spore widowisko i niespecjalnie ją to ucieszyło. Nie zależało jej na niepotrzebnym zamieszaniu i uciążliwej uwadze, ale z drugiej strony lepiej, żeby te smarki wiedziały z kim miały do czynienia i wiedziały, gdzie ich miejsce.
           


            Odchodząc w blasku uznania i aprobaty, spostrzegła jedno naprawdę nieprzychylne spojrzenie. Posłała mu nieme pytanie, ale zdawało się, że to jedynie bardziej go rozłościło. Odwrócił się do niej plecami i żwawym krokiem, ruszył do głównego wejścia. Równie zaciekawiona, co podminowana, rzuciła się za nim, przebierając prędko nogami. Dopadła go przed samymi wrotami, gdzie ogromny dąb dawał im pozorne wrażenie prywatności.
            - O co ci znowu chodzi? – fuknęła, skonsternowana jego niezrozumiałym zachowaniem.
            - Jeszcze pytasz – odparł, zaciskając dłonie w pięści i usilnie unikając z nią kontaktu wzrokowego.
            - No właśnie pytam – wycedziła przez zaciśnięte zęby, czują jak mimo zmęczenia nerwy przejmują władze nad jej wycieńczonym ciałem.
            - Tobie jak się czegoś nie poda na tacy to nie zrozumiesz, prawda? – zapytał retorycznie, robiąc przy tym minę pełną politowania. – Nie wiem dlaczego staram ci się pomóc, nie mam czasu, żeby bawić się w twoją niańkę i wszystko ci objaśniać – dodał, powstrzymując bezsilne westchnienie. Starał się jej dać choć drobne wskazówki, bo tylko tyle mógł zrobić, ale jak się okazało, było to bezcelowe. Ona i tak zawsze musiała być mądrzejsza, nawet jeśli prowadziło ją to do zguby.
            - Wcale nie musisz – warknęła, czując się jak wyśmiany za swoją naiwność pięciolatek. Uniosła dumnie głowę  i wyminęła go, przy okazji szturchając go ramieniem, co skwitował prześmiewczym prychnięciem. Zacisnęła zęby tak mocno, że aż zaczęła ją boleć szczęka. Nie zdążyła nawet ujść kilku kroków, gdy ponowie coś ją zatrzymało.
            - Siemka Bells – zawołał pogodnie jakiś chłopak. Uniosła jedną brew, wyrażając tym swoje odczucia wobec tego zdrobnienia. Gorszego jeszcze w życiu nie słyszała. Mimo to, odwróciła się w stronę przybysza i zauważyła, że Jo wciąż znajdował się pod drzewem. Niby patrzył obojętnie w zupełnie innym kierunku, ale dobrze wiedziała, że podsłuchiwał i oceniał jej postępowanie. – Masz ochotę gdzieś z nami wyskoczyć?
            - To znaczy?
            - Robimy mały biwak na skraju lasu. Jest tam dostęp do rzeki i czadowa miejscówka na ognisko – wyjaśnił, szczerząc się od ucha do ucha. Miała ochotę wyśmiać jego dobór słów, ale wściekłość spowodowana niedawną sytuacją sprawiała, że jej twarz wciąż miała kamienny wyraz. Zawahała się, nie wyobrażając sobie żadnego wypadu z tymi ludźmi. Nie ufała im i nie miała najmniejszej ochoty ich poznawać ani się integrować. Wolała pozostawać na uboczu i do nikogo się nie przywiązywać. Nawet jeśli któryś z nich nie chciał uśpić jej czujności, to dostała wystarczającą nauczkę po Finnie.
            Jednak jedno spojrzenie posłane przez Diabła sprawiło, że zadziałała wbrew sobie.
            - Jasne, czemu nie? – rzuciła, jakby licząc, że ktoś wyskoczy z listą racjonalnych argumentów, dla których powinna trzymać się od tego z daleka. W odpowiedzi dostała natomiast jeszcze weselszą minę swojego rozmówcy.
            - Genialnie, spotykamy się za dwie godziny przy przejściu w murze – dodał na odchodnym. Przeniosła wzrok na czającego się w cieniu liści szatyna, który również się w nią wpatrywał. W jego brązowych tęczówkach dostrzegła iskierkę rozczarowania, ale zamiast się przejąć, wytknęła jakże dojrzale język. Chłopak przewrócił oczami i przekręcił głowę, kończąc tym samym ich niemą konwersacje.
            Poczuła niewyjaśniony ucisk w okolicy żołądka i czym prędzej oddaliła się z pola ich milczącej bitwy, zastanawiając się w drodze czy warto było odstawiać całą tę szopkę, tylko po to by mu dopiec.

            Sto dwadzieścia wolnych minut minęło w zastraszającym tempie, głównie dlatego, że po prostu je przespała. To nie był jej wybór – to jej powieki podjęły tę decyzję, gdy tylko przekroczyła próg pokoju. W tej chwili bardzo ją cieszyło, że miała go tylko dla siebie i nie musiała się niczym przejmować.
            Chwilę przed umówioną zbiórką, zerwała się z miejsca i wywróciła swoją walizkę do góry nogami, poszukując czegoś, co mogłaby na siebie przywdziać. Co było odpowiednie na biwak w lesie? Nie założyła możliwości, że coś takiego będzie się dziać, więc nie była na to przygotowana. Przerzucała każdy ciuch z jednej sterty na drugą i popadała w małą rozpacz. To nie tak, że to była niewiadomo jak ważna okazja, bo nie było to nic wyjątkowego. Zwykłe ognisko, gdzie i tak będzie ciemno i nikt nie zwróci na nią uwagi. Jednak pierwszy raz nie szła walczyć o życie ani wyciskać z siebie ósmych potów, więc traktowało to niemal jak święto i chciała się dobrze z tego powodu prezentować.
            Ostatecznie wybrała swój najładniejszy, przynajmniej z tych, które miała w torbie, błękitny, wełniany sweterek i ciemne jeansy z wysokim stanem. Sweter należał do tych krótszych, więc w połączeniu z tymi spodniami dawał wrażenie, że jej nogi były znacznie dłuższe niż w rzeczywistości. Roztrzepała swoje niesforne, skręcone włosy, których ciemny kolor kontrastował z jej bladą cerą, tak, żeby okalały jej twarz i wydęła wargi. Maddie na pewno lepiej by się spisała w takiej sytuacji, ale i tak końcowy efekt w miarę ją zadowolił.
            Opuszczając pomieszczenie zawahała się czy nie ubrać firmowego zegarka, ale machnęła na to ręką i zamknęła za sobą drzwi.

            Przeogromną posiadłość rzeczywiście otaczał mur. Musiała maszerować dobre pięć minut by dotrzeć do skraju pola treningowego i dostrzec wysokie, kamienne ogrodzenie, które chroniło ich przed światem.
Albo świat przed nimi, co kto wolał.
            Szła wzdłuż  tej szarej ściany, sunąc po niej dłonią, aż nie natrafiła na nietypowe wgłębienie. Obadała je palcami, przyciskając jedną z cegieł. Niezidentyfikowany dźwięk wprawił ją w niemałe osłupienie. Przez całkowity przypadek otworzyła tajne przejście i ledwo mogła otrząsnąć się z szoku, w który wprawiło ją to odkrycie. Czy to o tym mówił ten dzieciak? Znalezienie tego nie należało do najprostszych zadań i z jego wskazówkami na pewno by jej się to nie udało. Po za tym nikogo tu nie było, a przecież mieli się tu spotkać.
            Zaintrygowanie wzięło górę nad rozsądkiem i nie zastanawiając się niepotrzebnie, przedostała się na drugą stronę wyznaczonej przez szefostwo granicy. Przestąpiła parę kroków i rozejrzała się dookoła, ale krajobraz nie uległ drastycznej zmianie. Sama nie wiedziała czego się spodziewała – pustyni, szarości jak w ich hrabstwie czy może złotej drogi do wolności? Wychodziło na to, że w tym rejonie zwyczajnie panował taki klimat, a ta niemal wyśniona zieleń była typowa dla tutejszej roślinności. I niestety nie widziała żadnych szans na ucieczkę, na którą swoją drogą i tak by się nie zdecydowała przez wzgląd na rodzinę i przyjaciół.
            Westchnęła pod nosem i postanowiła odbyć krótki spacer by dokładniej się wszystkiemu przypatrzeć. Schyliła się ku zaroślom, na których porastały jednocześnie kobaltowe i czerwone kwiaty, co było raczej niespotykane. Ich woń była mocna, ale przyjemna. Przywodziła na myśl długie letnie wieczory i najlepsze wypieki babci, co wprawiło ją w konsternacje i zakłopotanie. Może odchodziła od zmysłów?
Usłyszała głośny trzask i bez zastanowienia rzuciła się do ucieczki. To był wyuczony odruch, nie interesowało ją to czy to dzik, człowiek albo niegroźny królik. Po prostu biegła, przedzierając się przez gęste krzaki. Czuła jak gałęzie drapią ją po nogach, za pewne rozdzierając spodnie. Uciążliwe mrowienie sugerowało również, że pokłuła się pokrzywami. Zatrzymała się dopiero, gdy trasa, którą obrała została niespodziewanie przerwana przez wysoki na kilka metrów, druciany płot, zakończony kolcami. Gdy odpowiednio się wsłuchała usłyszała typowe bzyczenie i była pewna, że ogrodzenie było pod prądem. Była w potrzasku, a niepokojące odgłosy wciąż się nasilały. W przypływie adrenaliny wyciągnęła schowany pod koszulką nóż i przybrała bojową pozycje.
Gdy bliżej nieokreślony kształt wydostał się z ukrycia, zamachnęła się i wymierzyła cios, który bez problemu powaliłby każdego przeciwnika.
- Ogłupiałaś?! – krzyknął, odskakując w ostatnim ułamku sekundy.
- Ty debilu! Mogłam cię zabić! – wydarła się, przerażona takim obrotem sprawy.
- No co ty nie powiesz – fuknął, otrząsając się z pierwszego szoku. – Tobie naprawdę życie niemiłe – dodał z przekąsem.
- To ty pchasz mi się pod ostrze – odgryzła się, krzyżując ramiona na wysokości piersi.
- A ty wyruszasz w nieznany teren praktycznie bezbronna – odparł, na co uniosła sugestywnie brew. Machnął ręką, lekceważąc powagę zaistniałej przed chwilą sytuacji. – Mnie zaskoczyłaś, ale masz pojęcie co się może tutaj czaić? Ten scyzoryczek raczej by ci nie pomógł – zironizował, patrząc na nią z politowaniem. Wywróciła oczami, słysząc tę znajomą protekcjonalność w jego głosie. Zamierzała zostawić jego osobę na pastwę losu i jak najszybciej odnaleźć miejsce ogniska albo przynajmniej wrócić do swojej kwatery.
- W takim razie mam tylko jedno pytanie – zaczęła, obdarzając go kpiącym spojrzeniem. – Co ty tutaj robisz?
Chłopak wyraźnie się zmieszał i spuścił wzrok, błądząc oczami po jakże interesującym podłożu. Zrozumienie olśniło brunetkę niczym grom z jasnego niema.
- Śledziłeś mnie! – oburzyła się, wyrzucając bezradnie ręce w powietrze. – Ty…
- Chciałabyś – przerwał jej, prychając, ale nie brzmiał zbyt przekonująco. – Wróćmy do tego, dlaczego coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że brak ci piątej klepki – burknął.
- A może zostańmy przy tym, że jesteś zakichanym prześladowcą i wpychasz nos w nieswoje sprawy – odpowiedziała tym samym pretensjonalnym tonem. Przewrócił oczami, co odebrała jako brak kontrargumentów.
- Mogło coś ci się stać – wydusił w końcu, kompletnie zmieniając wyraz twarzy i taktykę w tej dyskusji, ale nie dała się zbić z tropu.
- Wiesz, dzięki za troskę, ale jak na razie jesteś jedynym…
Głośny łomot wciął się jej w pół zdania i jak na zawołanie oboje zerwali się do ucieczki, przy okazji wzajemnie się popychając. Każde z nich dbało w tym momencie jedynie o własny tyłek, starając się jak najprędzej oddalić od miejsca zagrożenia.
Po krótkiej chwili Ara zrozumiała, że ich bieg przemienił się w prawdziwą rywalizację i każde z nich miało ambicję by wygrać ten wyścig. Pędzili ramie w ramię, aż do miejsca, w którym las został przecięty przez wartką rzekę.
- Wygrałam – zakomunikowała od razu dziewczyna, uśmiechając się triumfalnie.
- Niedoczekanie – mruknął Jo, spoglądając na nią z nieuzasadnioną wyższością.
- Czysta prawda, więc pozbieraj swoje ego i pogódź się z tym – zaśmiała się, po raz kolejny tego dnia pokazując mu język. Wyglądał na zdekoncentrowanego i po paru sekundach wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Spojrzała na niego z niezrozumieniem i zaskoczeniem, ale zaraz do niego dołączyła. Śmiali się głośno jeszcze sporo czasu, jakby było im to potrzebne do rozładowania wszystkich kotłujących się w nich emocji.
Diabeł w końcu oparł się o pobliskie drzewo i zjechał po nim plecami, aż do samej ziemi. Trzymał się za brzuch, a jego twarz rozjaśniał najweselszy uśmiech jaki dane jej było zobaczyć. Sama szczerzyła się od ucha do ucha, wciąż chichocząc pod nosem.
Nie chcąc psuć uroku tej chwili, przysiadła naprzeciwko niego i przyglądała mu się z fascynacją, jakby był czymś naprawdę niezwykłym i niespotykanym. Przez myśl przemknęło jej, że kiedyś musiał być właśnie taki: radosny i beztroski. I aż skręcało ją od środka by poznać całą historię.
Całego Jonathana.
Wtedy z jej ust wydostało się pierwsze, niepowstrzymane pytanie.
- Jak się tu znaleźliśmy? – zapytała cicho, wpatrując się we własne dłonie, które złożyła na swoich kolanach.
- To znaczy? – odparł pytaniem na pytanie, nie wiedząc, co ma na myśli jego rozmówczyni.
- Nie chodzi mi o ten las czy Akademię, tylko o całokształt – uściśliła. – Byliśmy zwykłymi dzieciakami, żyjącymi w parszywym świecie, ale nigdy nie przypuszczałam, że znajdę się w takim miejscu – dodała niepewnym głosem, jakby takie stwierdzenia miały sprowadzić na nią jakieś nieszczęście.
- Nie mam pojęcia – stwierdził bez emocjonalnie. – Przypuszczam, że to długa historia.
- Ale znasz jej cząstkę – wtrąciła nieśmiało, posyłając mu ciepły uśmiech.
- Czy w jakiś pokręcony sposób próbujesz ze mnie wydobyć ze mnie informacje o mojej przeszłości? – zapytał dla pewności, parskając z rozbawienia. Podparł się dłońmi o leśną ściółkę i zapatrzył w siedzącą przy nim drobną brunetkę. Wesołe ogniki tańczyły w jego ciemnych tęczówkach i zdawało się, że nic nie jest w stanie zakłócić jego pogodnego nastroju. Jednak zaraz po tym spoważniał, skupiając się całkowicie na tym, co chciał powiedzieć.  – Nooo więc – zająknął się, zbierając się w sobie by złożyć słowa w sensowną całość. – Ja nigdy nie byłem „zwykłym dzieciakiem” – oznajmił, kreśląc w powietrzu cudzysłów. Zapadła krótka cisza, która wprawiła nastolatkę w niebywałe napięcie, ale nie śmiała nawet mrugnąć, cierpliwie czekając na kontynuacje wypowiedzi. – Mój ojciec… Mój ojciec siedział w tym odkąd pamiętam. Mogę śmiało powiedzieć, że był naprawdę dobry w byciu złym. To znaczy, wobec mnie nie był okrutny ani nawet chłodny, ale żadne zadanie nie było dla niego wyzwaniem. Działał bez skrupułów, przy najgorszych przypadkach nie drgnęła mu nawet powieka. Właściwie nigdy nie odkryłem, czy robił to, co musiał, czy może rzeczywiście to lubił – ciągnął, a Arabella, choć wpatrywała się w niego uważnie, niczego nie komentowała – ani na głos, ani przez gesty. Zbyt bardzo obawiała się, że wytrąci go z równowagi  i nie pozna dalszej części opowieści. – On i Black byli wspólnikami, kiedyś wydawało mi się, że nawet przyjaciółmi. Ale w końcu musiała podwinąć się im noga. Jeśli jest jedna rzecz, którą doskonale pojąłem to jest to świadomość, że nikt nie pozostaje wiecznie bezkarny. Padło na mojego rodzica i przypłacił to życiem – powiedział niemal obojętnie, ale nie trzeba było być Sherlockiem Holmesem, żeby spostrzec, że w głębi duszy zdecydowanie go to bolało. – Anthony przez wzgląd na wieloletnią współpracę przygarnął mnie pod swoje skrzydła i oto jestem! Prawdziwy zły chłopak, odbicie własnego ojca, sierota bez przyszłości i czarna owca – skwitował zgryźliwie, przekręcając głowę w bok, by nie spostrzegła jak bardzo błyszczące stały się jego tęczówki.
Nastolatka tkwiła dłuższy moment w oszołomieniu, trawiąc wszystkie poznane fakty, ale widząc, jak najtwardszy facet, jakiego miała przyjemność spotkać, rozsypuje się na oczach, zadziałała intuicyjnie i po prostu się w niego wtuliła.
Taka reakcja wprawiała go w niemałe osłupienie, ale szybko zreflektował się i odwzajemnił uścisk, kładąc jej rękę na plecach i delikatnie je gładząc. Niezdarnie, ale jednak.
Odsunęła się od niego z pokrzepiającym uśmiechem na ustach, nie mając najmniejszego pojęcia, jak skomentować całe to zdarzenie. Ostatnim czego się spodziewała to wylewne i szczere otwarcie się przed nią najbardziej tajemniczej osoby, jaką znała. Czy to znaczyło, że jej ufał?
- Uważam, że wcale nie jesteś taki zły. I z pewnością nie jesteś kopią swojego taty – stwierdziła całkiem stanowczo, uważnie obserwując jego reakcje. Naprawdę nie chciała powiedzieć czegoś nie na miejscu i zepsuć ich zaskakującego, ale zdecydowanie miłego rozejmu.
- Ledwie mnie znasz, skąd możesz wiedzieć? – zapytał retorycznie, a jego twarz skaził grymas.
- Nie tak ledwie i po prostu wiem. Kobieca intuicja – odparła niemal dumnie, starając się przywrócić mu dobry humor.
- Raczej choroba psychiczna. Twój mózg rzeczywiście nie funkcjonuje jak trzeba. Radzę to sprawdzić, może jest jeszcze szansa – dogryzł jej. Udała oburzenie, ale szybko rozradowanie przejęło kontrole nad jej mimiką. – Nie, jednak nie ma już najmniejszej szansy – dodał, widząc jej zachowanie i wzniósł ręce do nieba, wyrażając tym swoją bezradność i rezygnacje. W odpowiedzi otrzymał, po raz kolejny tego wyjątkowego dnia, jej melodyjny śmiech. 
* * * *
Ten czas tak leci, że to niemożliwe...
Przepraszam, że znowu tyle czekaliście, ale albo wyjeżdżam, albo pracuję, albo coś w ten deseń.
Za to macie rozdział, w moim odczuciu, znacznie lepszy od poprzedniego, może i przełomowy, no i w komplecie mój ulubiony moment z ich relacji - pierwszy przytulas haha
Mam nadzieję, że jesteście naprawdę wytrwali i ktoś tu ciągle został :)
Sprawdzam obecność!

sobota, 4 lipca 2015

HD Rozdział 17




Rozdział 17
            Popadła w odrętwienie, a obraz zaszedł jej mgłą. Chciała poznać szczegóły komunikatu Blacka, ale krew odpłynęła jej z twarzy, a umysł zaczął pracować na zwolnionych obrotach, podsuwając jej coraz to straszniejsze wyobrażenia. Nim zdążyła zapanować nad reakcjami swojego organizmu, poczuła gwałtowne szarpnięcie, a przed oczami pojawiła się jej zaniepokojoną minę Jo.
            - Przyjadę o szóstej – zakomunikował, ale nie miała nawet pojęcia czy mówił o godzinie wieczornej czy też porannej. Wydostała się z pomieszczenia wraz z całym tłumem, który natychmiast uniósł się żywymi spekulacjami, brzmiącymi dla niej jak niezrozumiały bełkot.
            Całą drogę do domu powłóczyła nogami przez co trwało to dwa razy dłużej niż za zwyczaj. W połowie wędrówki śnieg z deszczem zaczął sypiać jej prosto w twarz, ale kompletnie jej to nie zraziło. Właściwie było jej wszystko jedno. Chłód w ogóle jej nie dokuczał, a krajobraz dookoła zdawał się być jedną, wielką, szarą plamą.
            - Właśnie wróciła – dobiegł ją nerwowy dziewczęcy głos. Zaraz potem ujrzała jak Madeleine odkłada słuchawkę telefonu i prędko do niej podbiega. – Arie, zgłupiałaś! Przeziębisz się – zganiła ją na dzień dobry. Pomogła jej ściągnąć kurtkę i zaprowadziła za rękę do kuchni, gdzie od razu nalała jej ciepłej herbaty. Ciemnowłosa poczuła się jakby znów była małym dzieckiem, wokół którego na okrągło trzeba skakać i które przysparza mnóstwo zmartwień swoim opiekunom. – Musimy cię spakować, Jonathan będzie tutaj bladym świtem – oznajmiła, choć jej rozmówczyni miała problem nawet  z tym, by zrozumieć o jakim Jonathanie była mowa. Synapsy w jej mózgu były tak spowolnione, że była w szoku, iż stała jeszcze na nogach i w ogóle funkcjonowała.
            Przynajmniej już wiedziała, że chodziło o szóstą rano.
            Reszta wieczoru przeleciała jej między palcami. Nim się obróciła, leżała w swoim łóżku i tępo wgapiała się w sufit. Mimo, że ogarnęła ją bezkresna pustka, nie potrafiła zmrużyć oka. Czuła, że powoli się rozsypywała i była pewna, że gdy nastąpi to ostatecznie, nie będzie mieć w sobie dość siły, żeby się ponownie pozbierać.
            W myślach pojawiały się jej kolejno wszystkie osoby, których śmierci była świadkiem i do których śmierci sama się przyczyniła. Wyrzuty sumienia zaczynały ją skręcać i zastanawiała się czy inni mieli tak samo. Czy Jo też tak miał… W żaden sposób tego nie okazywał, ale przecież ona też się z tym nie zdradzała. To, że nie prezentowali swoich słabości publicznie, nie znaczyło, że ich nie posiadali.
Wszelakie troski  nękały ją do samego poranka, pozostawiając ją solidnie wyczerpaną. Nie potrafiła się dobudzić żadną znaną jej metodą, więc po prostu snuła się mozolnie, starając doprowadzić się do porządku. Z trudem udało jej się wcisnąć na siebie wąskie, granatowe jeansy i ulubiony, bordowy sweterek. Dorzuciła do spakowanej przez przyjaciółkę torby kilka niezbędnych kosmetyków i powlokła się z całym bagażem do przedsionka.
- Nie wypuszczę cię bez śniadania – zagrzmiała ruda, wygrażając jej palcem. Westchnęła cicho, ale posłusznie zasiadła do stołu i pochłonęła przygotowany posiłek. – Nie przejmuj się tak, wszystko będzie dobrze – dodała,  obserwując jej pozbawione życia ruchy. Skrzywiła się, nie wierząc w ani jedno słowo. Zdała sobie sprawę, że nie miała bladego pojęcia na jak długo wyjeżdżała i że nie pożegnała się nawet z ojcem i Gracie. Wieczorem zupełnie nie kontaktowała, a teraz nie chciała ich budzić.
- Zaczekaj chwilę – poprosiła i udała się do swojej tajemnej skrytki. Kierowana nagłym lękiem, wręczyła czerwonowłosej jedną z zakamuflowanych w domu broni. Bezpieczeństwo pozostawionej na pastwę losu rodziny gnębiło ją znacznie bardziej niż jej własny żywot. – Tak na wszelki wypadek – wyjaśniła, uśmiechając się słabo. Maddie przełknęła głośno ślinę i pokiwała z powagą głową. – Pożegnasz ich ode mnie? – zapytała cicho, licząc, że nie zdradzi targających nią emocji.
- Oczywiście głuptasie – odparła, a w jej policzkach pokazały się urokliwe dołeczki. – Ale pamiętaj, że masz szybko do nas wracać – przypomniała, przytulając ją czule.
- Postaram się. Uważajcie na siebie – powiedziała, czując, jak stopy wrastają jej w ziemię i nie pozwalają oddalić się na krok.
- Ty bardziej.
Z dworu dobiegło je pojedyncze trąbienie. Chcąc, nie chcąc, chwyciła swoje manatki i opuściła ukochane lokum, udając się w nieznane. Nie wiedziała, co ją czekało ani czy uda jej się tu wrócić, ale miała nadzieję, że przynajmniej jej bliskim nic nie zagrażało.
Wsiadła do wściekle żółtego, sportowego pojazdu, który zdawał się być jedynym jasnym punktem tego dnia. Nie uraczyła kierowcy słowem, pogrążając się we wszechobecnej, ponurej atmosferze.

Wydawało się, że czas przestał istnieć. Nie miała pojęcia czy minęło kilka godzin czy raptem kwadrans. Każda minuta wyglądała dokładnie tak samo i całość zlewała się jej w wielką plamę. W drodze, nie zamieniła z Jo ani słowa. Wysadził ją tylko przecznicę od celu i odpowiednio pokierował. Nie była pewna, jak udało jej się trafić na miejsce, ale nie zawracała sobie tym głowy.
Tkwiła w tej samej pozycji, udając, że wcale nie doskwierało jej odrętwienie. Opierała się o ścianę wagonu i stojącą obok skrzynie, pusto wpatrując się w drewnianą podłogę, przez której szpary mogła dostrzec rozmazany obraz szyn. Wokół, pomimo obecności sporej ilości osób, panowała niemal grobowa cisza.
Czuła się jednocześnie jak uciekinier i więzień. Pierwszy raz samotnie opuszczała teren swojej prowincji i nawet te wszystkie pesymistyczne scenariusze, które snuła w swojej głowie nie były w stanie zgasić tego płomyczka ekscytacji, tlącego się na myśl o poznaniu kawałka nowego świata.
Choć dalej nic nie zostało wyjaśnione, przestała się tym martwić. Zapewne jako jedyna, a przynajmniej jedna z nielicznych w wagonie, wyglądała na znudzoną i obojętną. Reszta obecnych zdawała się być na przemian zafascynowana i przerażona, a Ara, patrząc na ich pełne życia twarze, rozmyślała o tym, ilu z nich załapie się na bilet powrotny.
W tym chwiejącym się pudle nie było żadnej ucieczki od samego siebie, więc została zmuszona do zmierzenia się z każdą swoją rozterką. Nadeszła chwila by stanąć oko w oko ze swoimi demonami i wyciągnąć jakiekolwiek wnioski ze wszystkiego, co do tej pory ją spotkało.
Uparcie chciała skupić się na czymś istotny, ale za każdym razem tok jej rozumowania zbaczał z kursu i lawirował prosto do jednej postaci.
Jonathan.
Z każdym dniem pojawiało się znacznie więcej pytań, niż odpowiedzi. Nic nie było oczywiste i nic nie mogła uznać za pewne. Znajomość z tym chłopakiem była niczym huśtawka, w mgnieniu oka przechylała się skrajnie z jednego końca na drugi. Przez większość spędzonego z nim czasu był chłodny i zdystansowany, ale to nie te momenty zaprzątały jej myśli. Nachalnie odtwarzała jedynie te wspomnienia, które wiązały się z jego nietypowym zachowaniem. Jak wtedy, gdy okazywał złość, strach czy wręcz przeciwnie, spokój albo rozbawienie.
Dotkliwie dręczył ją fakt, że mimo tylu obserwacji, tak naprawdę nie posiadała żadnej wiedzy. Był jak czysta kartka, podczas gdy jej prywatność zdawała się być podana na tacy, a konkretniej w papierach Blacka. Była pewna, że w dokumentach nie zabrakło nawet informacji o pierwszym słowie czy też miesiączce. Gdyby była całkowicie zdesperowana, podkradłaby się do biura i nieco poszperała, ale równie dobrze mogła od razu wyskoczyć z pociągu. Nie liczyła na to, że takie misje zakończą się sukcesem i ujdą jej płazem.
Pozostawało jej czekać i być czujnym. Skrycie łudziła się, że w końcu zrozumie, choć niewielką część tego, co kryło się w umyśle i osobowości Diabła. Chciała chociaż dowiedzieć się, co o niej myślał, gdyż za każdym razem odnosił się do niej zupełnie inaczej. Potrafił jawnie okazywać jej swoją niechęć, ale nie mogła pominąć faktu, że uratował jej marny tyłek i krył ją, gdy nawaliła. Zdradził jej również swoją tajemnice, no i jakby nie było te chwile na dachu nie mogły być bez znaczenia.
Utrudzona zmaganiami z własną świadomością, przysnęła. Obudziła się dopiero, gdy pociągiem porządnie zatrzęsło i uderzyła głową o belkę ze znajdującej się obok skrzynki. Nie chciała nawet zaprzątać sobie głowy tym, co mogło znajdować się w środku.
Towarzysze podróży przełamali się i pogrążyli w szeptanych rozmowach. Nie znała tutaj nikogo, toteż nie dołączyła do konspiracyjnych pogaduszek ani tym bardziej nie starała się żadnej podsłuchać. Czuła zmęczenie, a ból pleców przyzwoicie dawał o sobie znać. Powoli zaczynała marzyć o dotarciu na metę, bez względu na to, co miało ją tam spotkać. Była głodna i pragnęła jedynie ruszyć się z twardej posadzki w jakieś przyjemniejsze miejsce. Na domiar złego w pobliżu nie było toalety, a każdemu po tylu godzinach odzywała się pierwotna potrzeba.
Jej wytrzymałość była na skraju. Sekundy, góra minuty, dzieliły ją od wybuchu. Frustracja wręcz się z niej wylewała, kipiała ze zgryzoty. Lada chwila eksplodowałaby i zniszczyła wszystko na swojej drodze, ale ku szczęściu wszystkich obecnych, maszyna ostatecznie się zatrzymała.
Minęło zdecydowanie za dużo czasu nim drzwi pojazdu się rozsunęły i pozwolono wydostać się im na zewnątrz. Zewsząd oślepiła ją intensywna zieleń i trochę zajęło jej zorientowanie się w sytuacji. Oczy rozszerzyły jej się ze zdziwienia, gdy pojęła czym charakteryzowało się nowe otoczenie.
Choć nie było na to racjonalnego wytłumaczenia, każdy krzew i każde drzewo pokryte było dojrzałymi liśćmi, a trawa pod jej stopami była soczyście zielona i niesamowicie świeża. Musieli przebyć naprawdę szmat drogi, skoro klimat zmienił się tak diametralnie. Serce zabiło jej nieco szybciej w przypływie uniesienia i z trudem powstrzymała ochotę by po prostu położyć się na ziemi i przeczesać te delikatne źdźbła palcami.
- Witajcie w Zielonym Zakątku – niski i głęboki głos dobiegł do jej uszu i oderwał ją od przyjemnych fantazji. – Za mną – dodał jedynie, przywołując wszystkich gestem ręki. Wysoki, barczysty mężczyzna nie raczył nawet spojrzeć za siebie, jakby był pewny, że nikt nie odważy mu się sprzeciwić. Jego głowa była ogolona na łyso, a opinający ciało podkoszulek podkreślał jego przerośnięte mięśnie. Sprawiał wrażenie ponurego i nieprzyjemnego i zupełnie nic w tym człowieku nie budziło sympatii Arabelli.
Mimo tego, podążyła jego śladami.

            Akademia – bo tak zwykło się nazywać miejsce, w którym się znaleźli – była postawnym, kilkupiętrowym budynkiem o czarno-szarych murach i sześciokątnych wieżach w każdym rogu konstrukcji. Otoczona była wieloma hektarami ogrodu i bujną roślinnością, która zdawała się wyglądać niemal bajkowo. Bajka to nie było jednak dobre określenie na to, co ich czekało.
            Ich przewodnik nazwał to szkoleniem, ale Ara polemizowałaby na ten temat i przystała raczej na szkołę przetrwania. Starała się skupić na cudownych widokach i zapamiętać jak najwięcej niezwykłych szczegółów, ale obawiała się, że ten wspaniały krajobraz nie mógł osłodzić jej przeżyć, które ją czekały.
            Na samym początku zaprowadzono ich na posiłek. Wielka jadalnia była wypełniona, zastawionym po brzegi przeróżnymi potrawami, stołami, a cała sala była oświetlona jedynie za pomocą świec. Wysokie na kilka metrów okna zasłonięte były grubymi, czerwonymi kotarami.
            Zasiadła do jedzenia, nie będąc pewną czy to bezpieczne. Ostrzeżenie Jo brzęczało jej w głowie, ale z drugiej strony, nie była w hotelu, a nie mogła przecież umrzeć tu z głodu. Nałożyła sobie, więc wszystko, co tylko wpadło jej w oko i bez zawahania pochłonęła całą zawartość swojego talerza, by na deser popchać wszystko kawałkiem wyśmienitego ciasta.
            Nim zdążyła ruszyć się z krzesła w poszukiwaniu łazienki, zaczepiły ją dwie dziewczyny z zapytaniem czy zechciałaby być z nimi w pokoju. Niemal się zgodziła, gdy znikąd pojawił się obok ten przerażający facet i oznajmił, że przydziały zostały już dokonane.
Dostała pokój z podwójnym łóżkiem tylko dla siebie. Zastanawiała się, czy było to specjalnie wyróżnienie, czy raczej chciano odizolować ją z jakiś powodów od reszty grupy. Była jednak zbyt wykończona by wnikliwiej to przeanalizować.
Udała się do łazienki, która była wyjątkowo dobrze wyposażona, co pozwoliło jej zrobić wszystko wokół siebie. Zdziwiło ją, że jej bagaż czekał przy drzwiach wraz z kilkoma kompletami ubrań, zapewne do celów treningowych. Padła na miękką, subtelnie pachnącą pościel i od razu oddała się objęciom Morfeusza.

Kolejny dzień rozpoczął się zdecydowanie za wcześnie. Mogłaby spędzić w tym pokoju jeszcze kilka dobrych godzin. Niestety, nowe wyzwania wzywały, niezależnie od jej woli.
Śniadanie było równie obfite i smakowite, co kolacja i obawiała się, że z tak pełnym brzuchem nie da rady się ruszyć.
- Dzisiaj pokażecie na co was stać i czy w ogóle jest sens, żebyście tu przebywali - oznajmił ich wczorajszy opiekun z cwaniackim uśmieszkiem, który nie wróżył niczego miłego. Starała się skupić na planowaniu poprawnej prezencji i odgoniła niechciane obawy w odległe zakamarki umysłu.
Pierwsza część zajęć odbywała się na zewnątrz, gdzie od razu skierowała swoje kroki. Tak jej się przynajmniej wydawało, dopóki nie zorientowała się, że każdy korytarz wyglądał tak samo i nie potrafiła zupełnie połapać się w terenie. Już miała wracać na stołówkę po wskazówki, gdy dostrzegła znajomą twarz.
- Jo! - zawołała żwawo do niego podchodząc. - Wiesz jak dotrzeć na pole treningowe?
- Do końca tego korytarza i w prawo, potem kawałek prosto i po lewej zobaczysz wielkie, czarne drzwi - objaśnił cierpliwie, gestykulując przy tym rękoma. Nie mogła pohamować uśmiechu, gdy obserwowała go w takim nastroju. Wyglądał prawie jak zwykły nastolatek, a nie młodociany, płatny morderca.
Od razu odwzajemnił ten prosty i szczery gest.
- Dzięki - wymamrotała, nieco onieśmielona jego zachowaniem.
- Powodzenia - odparł jedynie, ruszając w dalszą drogę. - I Ara - przyciągnął jej uwagę na odchodnym. - Nie popisuj się za bardzo.
****

Pozdrowienia z Włoch :)