niedziela, 28 września 2014

HD Rozdział 5



Rozdział 5
Powrót do domu napełnił ją niespotykanym entuzjazmem. Była wolna, przynajmniej na swój sposób. Nie musiała siedzieć w swojej klatce w siedzibie, nie musiała zmieniać miejsca zamieszkania, nie musiała porzucać bliskich. Mogła wrócić do swojego dawnego życia i udawać, że wszystko było w porządku. Wiedziała, że łączenie ze sobą tych dwóch światów było ryzykowne, wymagało wielu poświęceń i kłamstw, ale nie zamierzała się poddawać. Nie potrafiła sobie wyobrazić egzystowania w tym piekle bez swojej rodziny i nie była gotowa by się z nimi rozstać, chociaż na dłuższą chwilę.
            Co kilkanaście minut zatrzymywała się by podejrzeć mapę. Musiała szybko rozeznać się w terenie, bo przeczucie podpowiadało jej, że niebawem nie będzie miała czasu przyglądać się bzdurnym karteczkom i będzie zdana tylko na siebie. Cieszyła się, że mogła liczyć na pomoc Shannon i że dostała szansę by się wykazać. Zamierzała ją wykorzystać i dać z siebie wszystko. Martwiło ją, co prawda, że już pierwszego dnia przysporzyła sobie nieprzyjaciół, ale starała się nie przywiązywać do tego większej wagi. Nie zależało jej na ciepłych relacjach z współpracownikami, chciała tylko przetrwać.
            Trzymając się otrzymanych wcześniej wskazówek, udało jej się dotrzeć na dobrze znany targ. To tu spędziła mnóstwo czasu, próbując odsprzedać za marne grosze każdą możliwą zbędną rzecz by zapewnić wyżywienie sobie i bliskim. Starała wtopić się w tłum i przemknąć jak najszybciej do domu, ale nie wychodziło jej to najlepiej. O ile w okolicach hotelu była kompletnie obcym przechodniem, to tutaj znali lub chociaż kojarzyli ją niemal wszyscy. Co kilka kroków ktoś jej się kłaniał albo ją zaczepiał. Próbowała być miła, bo wielu z tych ludzi niegdyś jej pomogło i wszyscy znajdowali się w podobnej sytuacji, ale nie miała czasu na bezsensowne pogawędki. Nie, gdy nie spała od wielu godzin i bolał ją każdy mięsień, a żołądek skręcał się z głodu. Uprzejmie spławiała każdego znajomego, tłumacząc się pośpiechem i uśmiechając się wymuszenie.
            Przemierzała kolejne tłoczne alejki, nie zwracając większej uwagi na targujących się zawzięcie mieszkańców. W głowie miała jedynie swój cel, którym było jej ukochane stare łóżko. Obawiała się tylko spotkania z ojcem, któremu musiała zgrabnie wytłumaczyć, że od teraz jej zniknięcia będą znacznie częstsze, ale też dużo bardziej owocne – była pewna, że jeśli spisze się w powierzonych zadaniach, już nigdy nie będzie się musiała martwić o sprawy materialne swojej rodziny.
            - Arie? – dobiegł ją niepewny dziewczęcy głos nieopodal siebie. Była pewna, że ze zmęczenia po prostu się przesłyszała, bowiem nikt już nie używał wobec niej tego zdrobnienia. Zdarzało się to okazjonalnie wyłącznie jej siostrze, której z całą pewnością tu teraz nie było. – Arie! – usłyszała ponownie, tym razem znacznie głośniej i wyraźniej.
            Zdezorientowana, odwróciła się raptownie i dostrzegła zmierzającą w jej stronę rudowłosą dziewczynę. O nie, tylko nie ona – przebiegło jej przez myśl. Ta wariatka była ostatnią osobą, z którą Arabella chciała mieć w tej chwili do czynienia. Z trudem powstrzymała się od wywrócenia oczami i cicho westchnęła, czekając, aż jej dawna przyjaciółka przepcha się przez tłum.
            - No hej! – zawołała, gdy stanęła tuż przed celem swojej wędrówki. – Dawno cię nie widziałam – stwierdziła pogodnie, odrzucając na plecy kępkę czerwonych loków. Optymizm tryskający z tej dziewczyny był tak wielki, że aż przesadny.
            - Miałam sporo na głowie – bąknęła Ara, starając się jak najszybciej uciąć tę bezsensowną pogawędkę.
            - Rozumiem, rozumiem – zaszczebiotała, potrząsając energicznie głową. W jej ciemnych oczach połyskiwały iskierki szczęścia, które najczęściej dostrzegało się jedynie u dzieci. Brunetka miała wrażenie, że Madeleine mentalnie przestała się rozwijać gdzieś w połowie przedszkola i przez większość czasu było to dla niej irytujące i wręcz nie do zniesienia, dlatego zaniedbała tę znajomość, pogrążając się w samotności. – Może wpadniesz na herbatę, porozmawiamy, nadrobimy stracony czas…
            Stracony czas? Każda sekunda spędzona z dala od tego nienaturalnie wesołego chochlika była rajem na ziemi. Arabella z pewnością nie żałowała dni rozłąki i nie zamierzała ponownie zbliżać się do byłej koleżanki.
            - Nie dzisiaj. Jestem naprawdę zmęczona – wykręcała się, próbując utrzymać nerwy na wodzy. Była na skraju wykończenia, a ta idiotka zapraszała ją na filiżankę herbatki.
            - Och – przygasła. – No trudno, następnym razem.
            Nie będzie żadnego następnego razu – pomyślała ostro ciemnowłosa, posyłając rudzielcowi krzywy uśmiech. W duchu miała ochotę ją zagryźć.
            - To trzymaj się i do zobaczenia – dodała już wyraźnie pogodniej, uśmiechając się szeroko i zamykając Arę w mocnym uścisku, z którego ta od razu starała się wyswobodzić.
            - Na razie – wycedziła, odwracając się na pięcie i powstrzymując przemożną chęć przewrócenia oczami. W myślach modliła się o to, by prędko nie spotkać ponownie tej wkurzającej, niedorozwiniętej królewny.
            W domu bez słowa skierowała się do swojego łóżka i z miejsca pogrążyła w głębokim śnie, chociaż na dworze nawet się jeszcze nie ściemniało. W środku nocy poczuła jak ktoś wciska się pod jej kołdrę i mocno do niej przylega. Nieprzytomnie zdała sobie sprawę, że to tylko Grace i próbowała ponownie zasnąć, ale wszystkie próby skończyły się niepowodzeniem.
            Poleżała jeszcze kilka minut, wsłuchując się w miarowy oddech siostry i starając się odpędzić niechciane myśli. W końcu pogodziła się z porażką i z cichym westchnieniem wyślizgnęła z pokoju, kierując swoje kroki do łazienki.
            Możliwie jak najciszej, wzięła szybki prysznic i otuliła się ulubionym ręcznikiem. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się czy obrazy, które podsyłała jej podświadomość były prawdziwe czy zrodziły się jedynie w jej chorej głowie. Trudno było jej pogodzić się ze wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch dni. Było tego tak dużo, że najzwyczajniej w świecie ją to przytłaczało i nie potrafiła odnaleźć się nawet we własnych myślach.
            Jeszcze dwie noce wcześniej wiodła spokojne, oddalone od tego paskudnego świata życie, starając się zapewnić jak najgodniejszy byt swojej rodzinie. Mimo ciągłej irytacji na zamkniętego w sobie, niemal bezużytecznego ojca i żalu do matki, a także trudu samodzielnego utrzymania domu, nigdy nie narzekała. Posłusznie spełniała polecenia rodzica i zachcianki siostry. Codziennie rano wstawała by pójść do lasu na łowy, a później na targ. Przed południem wracała i pogrążała się w pracach domowych. Miała na głowie sprzątanie, gotowanie i wychowanie Gracie. Nie miała praktycznie chwili dla siebie, nie marzyła nawet o dalszej edukacji czy prawdziwej pracy, a nie zająknęła się słowem. Pogodziła się ze wszystkim, co ją spotkało i starała się być jak najlepszym człowiekiem, a los i tak surowo ją ukarał, choć popełniła tylko jeden, jedyny błąd.
            Gdyby tamtego popołudnia nie straciła poczucia czasu i nie oddaliła od polanki albo spróbowała wrócić lasem – nic by się nie zmieniło. Wciąż usługiwałaby swoim bliskim, skrycie marząc o lepszym świecie. Zamiast tego musiała zrywać się przed świtem i przemierzać pół prowincji, aby wykonywać rozkazy miejscowego tyrana.
            Potrząsnęła głową, jakby próbowała wyrzucić z głowy ponure myśli i ruszyła do swojej szafki, wygrzebując z niej czarny dres i równie czarną koszulkę. Dobierając bieliznę i znajdując odpowiednie buty, ubrała się i podążyła do kuchni. Musiała się wreszcie pożywić, inaczej odejdzie z tego świata zanim ktokolwiek inny wyda na nią wyrok.
            Zaparzyła w dzbanku zbożową kawę i ugotowała jajka. Przygotowała sobie również kilka kanapek i zabrała za ich spożywanie, gdy do pomieszczenia zmęczonym krokiem wszedł jej ojciec.
            - Już nie śpisz? – zapytała cicho, zaskoczona. Pokręcił głową i usiadł naprzeciwko, ale bokiem do niej i wlepił wzrok w rozpadające się kuchenne szafki. Nie kontynuowała rozmowy, w ciszy przeżuwając swoje śniadanie. Miała wrażenie, że jej żołądek tańczył właśnie kankana i odprawiał dziękczynne modły. Uśmiechnęła się nikle do swoich myśli, zapominając na moment o wszystkich troskach.
            - Nie wychodź dzisiaj nigdzie – rozkazał znienacka tata, przez co omal nie zadławiła się zjadaną kanapką. Naprawdę dawno nie słyszała u niego tego stanowczego tonu, a już tym bardziej skierowanego wobec niej. Zawsze zapewniała mu wszystko, czego potrzebował i tylko czasami miał do niej drobne prośby – nigdy nie rozkazy.
            Poczuła nieprzyjemny ucisk w brzuchu i miała wrażenie, że zwróci wszystko, co udało jej się zjeść. Odkaszlnęła nerwowo, wodząc wzrokiem po całym pokoju.
            - Muszę – wymamrotała niepewnie.
            - Słucham?
            - Muszę wyjść – powtórzyła donośniej, podnosząc wzrok na swojego opiekuna. On też wreszcie na nią spojrzał, ale z niedowierzaniem, że mu się sprzeciwia.
            - Co jest takiego ważnego, że nie może poczekać jednego dnia? – zapytał oschle, wprawiając swoją córkę w jeszcze większe zakłopotanie. Gorączkowo szukała jakiejś sensownej wymówki na swoje zachowanie, ale nie była dobra w kłamaniu, bo nigdy tego nie robiła. – Wciąż czekam – ponaglił ją.
            - Dostałam pracę – wydusiła w końcu, przeklinając się w duchu, że tak długo zajęło jej wymyślenie tak błahego kłamstwa. Właściwie to nawet nie było kłamstwo. Dostała pracę, a raczej została do niej zmuszona. Tylko trochę przekształciła prawdę, to nie aż tak złe, prawda?
            Mężczyzna uniósł brwi w zdumieniu.
            - Pracę? – upewnił się, na co brunetka skinęła sztywno głową. – Jaką?
            - Będę kelnerką – odparła. Kolejna ściema przyszła jej znacznie szybciej i łatwiej niż poprzednia. Miała nadzieję, że nie wejdzie jej to w nawyk, ale w tej sytuacji nie miała wyboru.
            - Gdzie? – zapytał, nie dowierzając w całą historię córki.
            - W centrum miasta, taka niewielka restauracja. Nie są w za dobrej sytuacji, więc zarobki nie będą… - rozkręciła się, ale jasnooki natychmiast jej przerwał.
            - Jak się nazywa? – dopytywał, nie przekonany. Gdy jeszcze zdrowie mu na to pozwalało, a jego małżeństwo było idealne, często bywał na mieście i kojarzył każdy możliwy budynek i nie sądził by którykolwiek mógł zaoferować pracę jego niedoświadczonemu dziecku.
            - N-nie wiem – zająknęła się. Nie spodziewała się takiej wnikliwości w postawie ojca. – Przechodziłam obok i zobaczyłam ogłoszenie, więc zapytałam kogoś w środku i po rozmowie zostałam przyjęta.
            Jego bystre niebieskie oczy uważnie jej się przyglądały, sprawiając, że poczuła się niekomfortowo. Jak zwykle nic nie szło po jej myśli, nawet głupia rozmowa z tatą.
            - Muszę już iść – rzuciła od niechcenia, dopijając ostatni łyk ciepłego napoju i odstawiając brudne naczynia do zlewu. – Odgrzejcie sobie resztki z wczoraj, jak wrócę to zrobię coś porządnego – pożegnała się i udała do wyjścia, zgarniając po drodze bluzę i mapę miasta.
            Większość drogi pokonała truchtem, co przekonało ją, że była w naprawdę kiepskiej kondycji. W dodatku bolał ją chyba każdy możliwy mięsień. Ciało nieprzyzwyczajone do wysiłku, jaki ją spotkał przez ostatnie dwa dni, odmawiało posłuszeństwa. Miała nadzieję, że treningi z Shannon przyniosą szybkie efekty, bo z taką sprawnością długo tutaj nie pożyje.
            Dotarcie do siedziby poszło jej lepiej niż się spodziewała. Tylko dwa razy musiała zaglądać do mapy, co było dużym postępem w porównaniu do jej ostatniej wędrówki.
            Tym razem zawitała do głównego wejścia i mogła bez problemu odczytać wielki szyld umieszczony na szczycie.
            Hotel San Salvador
            Jedyne miejsce w prowincji, w którym można było tymczasowo się zatrzymać. Jak się domyślała, przez większość czasu musiał świecić pustkami. Nikt nie zaglądał do tej dziury, chyba, że był do tego zmuszony.
Wkroczyła do środka, spostrzegając za ladą tę samą sztucznie uśmiechającą się kobietę, która widząc nowego gościa, grzecznie się przywitała. Arabella odpowiedziała jedynie skinięciem głowy i szybko skierowała swoje kroki w stronę sali treningowej.
            Hotel – powtarzała w myślach, próbując pozbierać wszystkie elementy układanki w całość. Idealna przykrywka.
            Zauważyła kolejne szczegóły. Konstrukcja dzieliła się na dwie części. Jedna rzeczywiście przypominała miejsce, w który mogli zatrzymywać się przejezdni. Była całkiem schludna i przytulna, jak na tutejsze standardy. Druga natomiast przypominała bardziej ośrodek treningowy albo bazę szkoleniową i zdecydowanie nie wyglądała zachęcająco.
            Wejście do podziemi okazało się równie nieprzyjemne, co poprzednio. Mogła nawet przyznać, że było gorzej, gdyż tym razem przemierzała ciemny korytarz całkiem sama. Jej wczorajszy towarzysz nie należał na do najmilszych, ale dodawał jej trochę otuchy. W dodatku tym razem była pewna, że będzie musiała wykazać się swoimi umiejętnościami, żeby udowodnić, że się do czegoś nadaje.
            Wchodząc do wnętrza pomieszczenia, przywitała ją całkowita cisza. Ciemnowłosa stała przez chwilę w zdziwieniu, dopóki nie dostrzegła z boku kolejnych drzwi. Zbliżyła się do nich, słysząc coraz głośniejsze, choć niezrozumiałe szmery. Wzięła głęboki wdech i zebrała całą swoją odwagę, żeby nacisnąć klamkę i wejść do środka.
            Pokój był wypełniony różnorodnym sprzętem do ćwiczeń. Wszystkie stały nieużywane. Jedynie w rogu po drugiej stronie ktoś namiętnie wyżywał się na worku treningowym.
            Arabella odpłynęła na moment, podziwiając szybkość i płynność ruchów trenującego.
            - O, już jesteś – usłyszała obok i nieznacznie się wzdrygnęła. Przenosząc swój wzrok, odetchnęła z ulgą, orientując się, że to jedynie jej trenerka. Chciała ją zapytać o tego tajemniczego chłopaka, ale spoglądając odruchowo w odpowiednią stronę, spostrzegła, że nikogo tam nie było. – No to zaczynajmy.
            Rozpoczęły od rozgrzewki i serii prostych ćwiczeń sprawnościowych i wytrzymałościowych. Szybko okazało się, że kondycja brunetki nie jest powalająca, ale dawała z siebie wszystko, nie chcąc wyjść na słabą i bezużyteczną.
            - Dalej, jeszcze pięć razy – oznajmiła stanowczo jasnowłosa, podczas gdy ręce Ary drżały z wysiłku, gdy próbowała po raz kolejny podciągnąć się na drążku. Mimo tego nie poddawała się i starała wykonywać wszystkie polecenia swojej opiekunki, nie chcąc zawieść jedynej osoby, która w miarę ciepło się do niej odnosiła.
            - Okej, wystarczy – poinformowała ją, przechodząc w kolejne miejsce. – Teraz pokaż jak atakujesz.
            Nastolatka z trudem dotarła we wskazany punkt, czując, że każdy mięsień jej ciała prosił o odpoczynek. Wyprostowała się, dając sobie kilka sekund na uspokojenie oddechu, po czym wykonała serię uderzeń w znajdujący się przed nią czerwony worek.
            Było to zdecydowanie słabe i mało imponujące. Przed oczami miała wyraźne wspomnienie chłopaka, który wykazał się ogromną siłą, powodując, że worek wyginał się, a momentami nawet kiwał na boki pod wpływem impetu z jakim zadawał ciosy. Podczas jej próby atakowany przedmiot nawet nie drgnął.
- Co to miało być? – spytała Shannon, z lekką kpiną w głosie. Nie wiedziała jak na to odpowiedzieć, więc jedynie wzruszyła ramionami.
Nigdy nie była wygadana. Nawet w czasach, gdy wszystko było dobrze, jej rodzina była w komplecie, a ona sama nie miała poważniejszych problemów, miała kłopot z formułowaniem i wyrażeniem swoich myśli. Zawsze była wycofana, cicha i nieśmiała. Unikała towarzystwa i nie lubiła być w centrum uwagi.
Właśnie dlatego nie potrafiła odnaleźć się w sytuacji, gdy wszystko koncentrowało się na jej osobie, nawet, jeśli obserwowała ją jedna osoba.
            - Jak go zabiłaś? – zadała kolejne pytanie, z każdym słowem zaostrzając ton głosu. Dziewczyna dokładnie wiedziała, co miała na myśli jej trenerka. To tej pory zabiła tylko jednego człowieka, choć może powinna powiedzieć, że był to „aż jeden człowiek”. Podejrzewała jednak, że nie było to ostatnie życie, które odbierze. Nie, gdy miała pracować dla kogoś takiego jak Black. – Zamierzasz mi odpowiedzieć?
            Arabella starała sobie przypomnieć wszystko z tamtej koszmarnej nocy, nie chcąc denerwować swojej opiekunki. Nie wiedziała jak ubrać to w odpowiednie słowa i przeklinała siebie za swoje opory w komunikacji.
            - Nie wiem, wszystko działo się szybko… Uciekałam, musiałam się schronić, więc wspięłam się na drzewo i znalazłam ukryty tam łuk. Potem po prostu strzeliłam – wyjaśniła, nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy.
            - Spróbujmy jeszcze raz – powiedziała Shannon, wyraźnie łagodniejąc. – Przypomnij sobie wszystko, co wtedy czułaś i wyładuj to tutaj – instruowała ją, jednocześnie pokazując jej odpowiednie ustawienie.
            Brunetka starała się chłonąć wszystko, co mówiła jej mentorka, chcąc jak najwięcej zapamiętać i dokładnie to powtórzyć. Ustawiła się, tak jak uczyła ją jasnowłosa, i na moment przymknęła oczy, przywołując wszystkie emocje, które targały ją podczas tamtej nocy. Strach, stres, złość, adrenalina.
            Otworzyła oczy i rzuciła się na worek, atakując go z całych siły. Wszystkie uczucia, które tłamsiła w sobie walczyły by wydostać się na zewnątrz. Całe napięcie związane z morderstwem, zdemaskowaniem przez Blacka, zmuszeniem do pracy i konfliktem z ojcem zaczęło się uwalniać. Wszystko wypłynęło z niej niczym wodospad, przejawiając się w agresji jaką ładowała w swoje uderzenia.
            Gdy wreszcie przerwała, poczuła niemal satysfakcję z włożonego wysiłku, ale ulotniło się to w sekundzie, w której usłyszała ironiczne prychnięcie. Odwróciła się gwałtownie, zdając sobie sprawę, że dźwięk ten nie mógł się wydostać z ust jej trenerki.
            W sali pojawiła się grupa facetów. Niektórych poznawała z ostatniego razu. Znowu wszyscy się w nią wpatrywali. Niektórzy z zaciekawieniem, inni z rozbawieniem.
            - To wszystko na co ją stać? – zapytał ze śmiechem jeden z nich. Spuściła wzrok, czując zażenowanie pomieszane ze złością. Była zła, że ktoś po raz kolejny brał ją za słabeusza, ale z drugiej strony dała im powody do takiego myślenia.
            - Może spróbujesz ją pokonać? – odparła z niekrytą pewnością siebie blondynka. Arabella spojrzała na nią w oszołomieniu. Wysoki brunet, do którego było skierowane pytanie, wybuchnął głośnym śmiechem. – Nie ma w tym nic zabawnego, zapraszam na tor – dodała, kierując się w stronę przestrzeni przeznaczonej do walk. Nastolatka z niemałym przerażeniem pomaszerowała za nią. – Zacznijmy od sprawdzenia waszej celności, weźcie swoją ulubioną broń – rozkazała.
Chłopak błyskawicznie ujął kilka sztyletów, stanął w odpowiedniej odległości i bez wahania wyrzucił jeden po drugim, za każdym razem bezbłędnie trafiając w sam środek tarczy. Wyszczerzył się od ucha do ucha i posłał ciemnowłosej znaczące spojrzenie.
Nerwowym krokiem skierowała się po zauważony na stojaku łuk. Musieli go od wczoraj przygotować specjalnie dla niej. Ujęła go wraz z kołczanem i wróciła na linię, z której miała wykonać strzały. Uniosła łuk i umieściła na nim strzałę.
Chciała wycelować, ale całe ramiona trzęsły się jej od wcześniejszego wysiłku, a także presji jaką czuła przez wlepione w nią pary oczu. Wypuściła strzałę, ale nie trafiła nawet w okrąg. Oczywiście nie uszło to uwadze gapiów, którzy skomentowali to śmiechami i zgryźliwymi uwagami. Spróbowała kolejny raz i choć poszło jej nieco lepiej niż poprzednio, wciąż była daleka od środka tarczy. Posłała trzecią strzałę, ale i ona nie trafiła tam gdzie powinna.
            - To wszystko, kotku? – zapytał z cynicznym uśmieszkiem, który dostrzegła kontem oka. Czuła, że krew się w niej gotuje, ale nie mogła opanować drżenia rąk by odpowiednio wymierzyć. – Nie przeżyje tu nawet tygodnia – prychnął do swoich towarzyszy. Dopiero te słowa wzbudziły w niej takie emocje, że opanowała wszystkie nerwy i błyskawicznie odwróciła się w stronę szydercy. Ostatnie, co zobaczyła to jego przerażona mina, gdy wymierzyła kolejną strzałę.
            Tym razem strzała wbiła się idealnie tam gdzie miała. Z gardła chłopaka wydobył się zduszony okrzyk. Zanim ktokolwiek zorientował się w sytuacji, poprawiła swoje dzieło drugim strzałem. Opuściła łuk i nie mogła powstrzymać swojego dumnego uśmiechu.
            Chłopak tkwił przytwierdzony do ściany za skrawki koszulki na swoich ramionach. Z pewnością drasnęła mu skórę, ale nic poważnego mu się nie stało. Widok był jednak przepiękny i tym razem to ona miała powód do śmiechu. Jego mina była bezcenna i była pewna, że zapamięta ją do końca życia.
            Już nikt nie odważył się odezwać. Patrzyli na nią z szokiem i przerażeniem, jak na kogoś nieobliczalnego i niebezpiecznego. Nie wiedziała czy powinna się cieszyć, czy przejąć, ale zamiast zagłębiać się w bezsensowne przemyślenia, spojrzała na Shannon, która otrząsnęła się ze zdziwienia i zaczęła klaskać.
            - Ktoś jeszcze chce spróbować? – zapytała ze śmiechem, podchodząc do Ary i obejmując ją ramieniem. – Skąd ten brak chętnych?
            Cała grupka rozglądała się z zakłopotaniem po ścianach, dwóch z nich próbowało odczepić tego biedaka ze ściany, ale nie było to takie proste jakby się mogło wydawać. Ciemnowłosa nie mogła przestać się uśmiechać. Przynajmniej dopóki nie dostrzegła, że z balkonu biegnącego nad salą przygląda jej się ten sam typek, który odprowadzał ją wczoraj do pokoju. I którego powaliła na ziemię. Jak na niego mówili?
            Miała nadzieję, że jej mały pokaz nie uszedł jego uwadze. Wiedziała, że w przypadku takich ludzi może wzbudzić respekt tylko przez zastraszenie. W przypadku tego dupka na ścianie, podziałało. Nie miał odwagi nawet na nią spojrzeć. Miał szczęście, że nie miała w sobie jeszcze takiej żądzy mordu, żeby naprawdę go zranić. Póki co, taka forma zemsty zupełnie ją satysfakcjonowała, ale nie radziłaby mu ponownie zachodzić jej za skórę.
            Nawet nie zauważyła, że trenerka odeszła na bok. Gdy ponownie do niej podeszła, jej mina była poważna, a słowa, które wypowiedziała sprawiły, że jej serce wykonało kilka fikołków.
            - Masz swoje pierwsze zdanie.
* * * *
Mam wrażenie, że ten rozdział jest chaotyczny, ale wszystko przez to, że byłam zmuszona pisać go dwa razy, a to nigdy nie wychodzi mi dobrze. Z tego samego powodu nie zdołałam dodać rozdziału wczoraj. Zwyczajnie nie zdążyłam go tak szybko otworzyć, ale mam nadzieję, że za bardzo tego nie odczuliście. Następny jest zdecydowanie moim ulubionym, jak do tej pory. Czego spodziewacie się po pierwszej misji Ary? 
Dziękuję za wszystkie opinie :)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ 

sobota, 20 września 2014

HD Rozdział 4


Rozdział 4
            Ciemnowłosa dziewczyna nieskładnie przemieszczała się po korytarzach. Powoli docierało do niej, co się właśnie wydarzyło i co takiego zrobiła. Zaczynała się obawiać, że jej oprawca już się pozbierał i w tym momencie był już w drodze, aby się zemścić. Nie wiedziała, gdzie ma się podziać, bo nie mogła tak po prostu uciec. Wiedziała, że jedyną wytyczną Blacka było zapoznanie jej z trenerką i modliła się, żeby udało jej się ją znaleźć zanim dopadnie ją ten chłopak.
            Z każdą kolejną godziną swojego życia coraz bardziej nie potrafiła w sobie rozpoznać samej siebie. Zawsze była cichą, spokojną dziewczyną z problemami, której jedyną troską i jedynym zadaniem było zapewnienie godziwego bytu rodzinie. W ciągu niecałych dwóch dni zabiła człowieka, a kolejnego z miejsca zaatakowała.
            Zaczynała wierzyć, że pasowała do tego miejsca.
            Stopniowo dochodziło do niej, co zobaczył w niej jej nowy szef i ten obraz wcale jej się nie spodobał. Zaczynała się też domyślać jakie miał wobec niej plany, co miała robić i jakie zadania wykonywać. I nie była w stanie określić czy dobrze, czy źle, ale nabierała pewności, że będzie w stanie im podołać. Już teraz przełamywały się w niej wszystkie moralne bariery.
            Błądzenie po kolejnych piętrach kamienicy wprowadziło brunetkę w konsternację. To miejsce nawet pod względem konstrukcji nie było normalne, nie mówiąc już nawet o ludziach, którzy tu przebywali i rzeczach, które się tu działy. Mijały kolejne minuty, a ona wciąż miała spory problem, żeby się odnaleźć i z każdą chwilą na nowo zaczynała się denerwować.
            Zrezygnowana, wbiegła po kolejnych schodach, łudząc się, że wreszcie odnajdzie poszukiwane miejsce albo chociaż spotka kogoś na tyle życzliwego, żeby wskazać jej drogę. Dostrzegła szklane drzwi na końcu korytarza, a to, co znajdowało się za nimi zdawało się być jakąś wskazówką dla jej dalszych poszukiwań.
            Czym prędzej dotarła do pomieszczenia i przystanęła w jego progu. Był to zdecydowanie najjaśniejszy, ale też najdziwniejszy pokój jaki napotkała w tym miejscu. Ściany miały delikatnie kremowy odcień, ale wszystko dookoła było kolorowe i pstrokate. Półki były żółte, kanapa, za którą obecnie stała - czerwona, a fotele po jej boku zielone w groszki. Naprzeciwko sofy znajdował się nowoczesny ekran, obecnie ciemny i bez obrazu. Po boku spostrzegła małą lodówkę i blat z szafkami, w których pewnie można było znaleźć coś do jedzenia. Wszędzie dało się zauważyć różnorodne ozdoby w postaci fotografii, obrazów, roślin i fantazyjnych figurek.
            Całokształt wywierał w Arabelli mieszane uczucia. Wydawało jej się, że znalazła się w zupełnie innej bajcie, przesadzonej i za bardzo ubarwionej. Musiała zmrużyć oczy by przyzwyczaić się do intensywności kolorów i światła. Po przemierzaniu pustych, ciemnych i ponurych pięter budynku, a także obejrzeniu swojego więziennego pokoju i wojskowego biura Blacka, to pomieszczenie wprowadziło dziewczynę w niemałe oszołomienie. Niemniej jednak, był to zdecydowanie najweselszy i najbardziej żywy obszar w okolicy. Napełniał ją minimalną chęcią do życia i energią, ale wciąż czuła się nieswojo.
            Gdy już przestała przyglądać się z rozdziawionymi ustami wszystkim pobliskim kątom, w oczy rzuciła się jej czupryna w kolorze ciemnego blondu, wystająca zza czerwonego mebla. Serce zakołatało jej się niespokojnie w piersi, wiążąc każdą obecną tu osobę z nieprzyjemnymi skojarzeniami związanymi z wcześniej poznanymi mężczyznami. Nie miała jednak zbytniego wyboru jeśli kiedykolwiek chciała odnaleźć salę treningową i czegokolwiek się dowiedzieć.
            Cóż, nie zamierzała umierać na zimnej podłodze w holu, dlatego niepewnie obeszła kanapę, stając w zasięgu wzroku młodego chłopaka, na oko jej rówieśnika. Zdawało się, że przemieściła się bezszelestnie, bo jej obecność nie została w żaden sposób zauważona.
            Odchrząknęła nieznacznie, czując nieprzyjemnie drapanie w przełyku.
            Zdecydowanie powinna coś zjeść, a przede wszystkim napić się wody, ale nie to było teraz najważniejsze. Z całych sił pragnęła wreszcie wrócić do domu i była w stanie zrobić wszystko, żeby stało się to jak najszybciej.
            - Przepraszam – zaczęła cicho, nie chcąc naprzykrzać się blondynowi, ale jednocześnie starając się zwrócić jego uwagę. Po części jej się to udało, bo leniwie odwrócił głowę w jej stronę i przeniósł swoje znudzone spojrzenie na jej twarz. Zapewne malowało się na niej zmieszanie i zagubienie, ale zdecydowanie nie poruszyło to jego serca, bo jego mina nie wyrażała kompletnie nic. – Czy mógłbyś…
            - Nie – przerwał jej bezczelnie, spoglądając z powrotem na zgaszony ekran. Arabella poczuła się zbita z tropu, ale nie zamierzała ustępować. Zbyt długo włóczyła się po tym cholernym budynku, żeby stracić taką okazję przez czyjeś humorki.
            - Ale…
            - Nie – odparł ponownie, zanim zaczęła zdanie.
            - Proszę tylko… - podjęła następną próbę, niestety i tym razem nieudolną.
            - Czego nie rozumiesz? Mam ci to przeliterować? N-I-E! – uniósł się, co wbrew pozorom wzięła za dobry znak. Oznaczało to, że mimo wszystko miał jakieś ludzkie emocje i odruchy, nawet jeśli były one chamskie i niestosowne.
            - Chciałam jedynie…
            - Na litość boską, czy możesz przestać mówić? Cokolwiek powiesz, odpowiedź jest taka sama, daj mi wreszcie spokój – warknął nieprzyjemnie, patrząc na nią wściekle. W przeciwieństwie do poprzednich dwóch, równie niemiłych spotkań, tym razem nie czuła strachu ani nawet złości.  Jego arogancja zaczynała ją irytować, ale nawet tak grubiańskie odzywki nie były w stanie jej sprowokować. Niemniej jednak zamierzała wydobyć z niego potrzebne informacje, choćby i siłą.
            - Ale ja tylko… - po raz kolejny usiłowała wypowiedzieć proste pytanie, lecz jego usta znowu otworzyły się, żeby jej przerwać. Tym razem była szybsza i bez wahania złapała go za kościste ramię i z całej siły zacisnęła na nim swoje długie palce. Miała ochotę porządnie nim potrząsnąć, ale wydawał jej się tak kruchy, że obawiała się, że pogruchocze mu wszystkie kości. Może właśnie dlatego się go nie bała - był niesamowicie nieznośny, ale wyglądał równie niewinnie i niegroźnie, co ona sama.
            Pozory mylą – pomyślała, ale nie poluźniła uścisku. Mina jasnowłosego wyrażała zdezorientowanie, a niepewność w jego oczach napełniła ją swego rodzaju satysfakcją. Choć na chwilę zyskała nad nim przewagę i zamierzała to wykorzystać.
            - Posłuchaj uważnie – wycedziła ostro, patrząc mu prosto w coraz bardziej zszokowane, szare oczy. – Bardzo przepraszam, że przerwałam ci jakże fascynujące nic nie robienie, ale mam tylko jedno pytanie i liczę na szybką i precyzyjną odpowiedź: gdzie w tym zakichanym budynku jest sala treningowa? – wyrzuciła na jednym wdechu, stopniowo się opanowując i rozluźniając dłoń.
            - W podziemiu – wykrztusił niewyraźnie, a ona zmarszczyła brwi i wypuściła go, robiąc krok w tył. Otrzepał się ostentacyjnie i powrócił do swojego opryskliwego wyrazu twarzy.
            - Zaprowadzisz mnie tam – stwierdziła, układając dłonie na biodrach i patrząc na niego z góry.
            - Bo? – zapytał, prychając kpiąco, ale jedno jej spojrzenie go uciszyło. Z wyraźną niechęcią podniósł się z zajmowanej sofy i powłócząc nogami, ruszył w odpowiednim kierunku.
            Arabella uśmiechnęła się z dumą na ułamek sekundy, a zaraz potem dogoniła swojego nowego towarzysza, uważnie śledząc każdy jego ruch. Nie obawiała się go zbytnio, bo wiedziała, że górowała nad nim pod każdym względem, ale mimo wszystko wolała mieć go na oku. Ostatnie przejścia nauczyły ją, że czujność musiała stać się najistotniejszą cechą jej osobowości, jeśli zamierzała tu przetrwać.
            Dotarcie do sali nie było tak skomplikowane, gdy nie była skazana na samotne błądzenie po budynku. Co prawda towarzyszący jej chuderlawy chłopak, który nie był nawet na tyle uprzejmy, żeby się przedstawić, nie należał do najmilszych przewodników, ale przynajmniej nie próbował naruszać jej przestrzeni osobistej, co bardzo sobie ceniła. Nie mogła się również wyzbyć tego poczucia wyższości, wiedząc, że wywarła na nim spore wrażenie.
            Korytarz był wąski i ciemny, a podłoga stopniowo się obniżała, zupełnie jakby schodzili z niestromej górki. Arabella zaczęła się zastanawiać czy znaleźli się już pod ziemią. Zapach unoszący się w powietrzu utrudniał jej koncentracje, był bowiem nieprzyjemny i przyprawiał ją o duszności. Na ścianach znajdowały się niewielkich rozmiarów lampki, ale były rozmieszczone w tak sporej odległości i rzucały na tyle słabe światło, że przez większość czasu maszerowali w zupełnym mroku. Skłamałaby, mówiąc, że to miejsce nie budziło w niej trwogi.
            Ciemnowłosa domyśliła się, że znaleźli się u celu, gdy stanęli pod ciemnymi, żelaznymi drzwiami, które jasnooki z trudem otworzył. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie ma mięśni i nie należy do najsilniejszych, dlatego Ara z trudem próbowała rozgryźć, co tu robił i jaki był cel trzymania kogoś takiego wśród samych twardzieli.
            Poczuła niepokój, nie wiedząc, co ją czekało, ale powoli zaczynała się przyzwyczajać. Tutaj niczego nie mogła być pewna i jeśli nie zachowa odpowiedniej ostrożności, szybko pójdzie na dno.
            W momencie, w którym przekroczyli próg pomieszczenia, wszystkie spojrzenia skierowały się w ich stronę. Brunetka instynktownie starała się zakryć swoim nowym znajomym, starając się pozostać jak najbardziej w jego cieniu. Nie była pewna czy ze strachu używała go jako żywej tarczy, czy też była po prostu zbyt wstydliwa, żeby swobodnie przejść przed tak sporą grupą ludzi. Była typem samotnika i całe życie unikała kierowania uwagi na swoją osobę. Teraz wszyscy się na niej skupili, chociaż z całych sił starała się przemknąć niezauważenie i wtopić w otoczenie.
            Jej plan poszedł w siną dal, gdy osłaniający ją blondyn czmychnął niespodziewanie w kąt sali, pozostawiając ją na widoku. Czuła na sobie wzrok każdej osoby znajdującej się w sali. Szybkie oględziny otoczenia rozwiały jej wątpliwości – nie mogła się bardziej wyróżniać.
            W pokoju prócz niej znajdowała się tylko jedna kobieta. Wyglądała na starszą od niej, ale nie była to ogromna przepaść – góra pięć lat. Reszta grupy to sami napakowani faceci – niektórzy patrzyli na nią z niekrytą kpiną, inni wyglądali jakby zobaczyli kawałek mięsa wydany na pożarcie. Tylko nieliczni wydawali się obojętni i niewzruszeni jej obecnością.
            Każdy z nich miał w sobie coś, co z miejsca budziło respekt i dawało do zrozumienia, że nie warto było z nimi zaczynać. Wizerunek groźnego zawodnika dopełniały widoczne gołym okiem mięśnie, liczne blizny i zadrapania oraz czarne, dopasowane stroje.
            Nie mogła czuć się bardziej nieswojo. Czuła jakby została rzucona na pożarcie, nie mając żadnych szans w walce. Cała pewność, którą zyskała po starciu z Jo i słabym smarkaczem wyparowały w mgnieniu oka. Przy tych mięśniakach wyglądała po prostu śmiesznie – blada, krucha i wychudzona, do tego nieporadna i bezbronna. Każdy z tu obecnych mógłby rozłożyć ją na łopatki jednym ciosem, nie pozostawiając jej żadnych szans.
            Nie dziwiła się, że ściągnęła ich uwagę. Niedowierzali, że ktoś tak słaby jak ona mógł tu trafić. Była przekonana, że mieli o niej takie samo mniemanie jak wcześniej Jo – ot, kolejna panienka do towarzystwa, która najwyraźniej pomyliła pokoje.
            Słysząc szydercze prychnięcie któregoś z chłopaków, miała ochotę zapaść się pod ziemię.
            Weź się w garść – zganiła się w myślach. Wyprostowała się i zwróciła w stronę jedynej obecnej tu dziewczyny. Szybki krokiem do niej podeszła, nieświadomie spoglądając na nią z niemą prośbą w oczach. Liczyła na odrobinę wsparcia, a przynajmniej jakiekolwiek wyjaśnienia.
            - A ty jesteś…? – zapytała jasnowłosa kobieta o posępnym wyrazie twarzy, mierząc ją od stóp do głów.
            - Zostałam tu przysłana przez Blacka – odpowiedziała cicho, nie chcąc, aby wszyscy obecni przysłuchiwali się ich rozmowie.
            - Pytałam o imię. Domyśliłam się, że nie przyszłaś tutaj sama z siebie – mruknęła ironicznie, mrużąc oczy. W tle rozbrzmiały mało dyskretne śmiechy, co coraz bardziej wyprowadzało Arę z równowagi. Czuła, że długo tu nie wytrzyma.
            - Arabella – odparła sucho, starając się ignorować natarczywe spojrzenia chłopaków i ukryć swoje zażenowanie.
            - A jaki jest cel twojego przybycia? – zadała kolejne pytanie, marszcząc brwi w niezrozumieniu. Nim usłyszała odpowiedź, dobiegł do jej uszu dźwięk dzwonka. Jej komunikator domagał się uwagi. – Shannon, słucham? – odebrała, wsłuchując się w głos po drugiej stronie. – Tak, jest tutaj. Dobrze, nie ma problemu. Jesteś pewny? Jasne, zajmę się tym. Zrozumiałam – zakończyła krótką wymianę zdań ze swoim szefem i wróciła do rozmowy ze speszoną brunetką. Tym razem patrzyła na nią zupełnie inaczej. – A więc strzelasz z łuku…
            - I kuszy – dodała, ciesząc się, że ktoś wyręczył ją w tłumaczeniu całej tej sytuacji.
            - A broń?
            - Nigdy – przyznała szczerze.
            - Sztylety?
            - W niewielkim stopniu. Czasami pomagają mi dobić ofiarę, gdy już ją postrzelę – wyjaśniła, wzruszając ramionami. Blondynka uniosła brwi w zdumieniu.
            - I kto cię tego nauczył?
            - Ja sama.
            - Gdzie? – padło kolejne pytanie.
            - W lesie. Polowałam, bo nie mieliśmy, co jeść. Szybko się uczysz, gdy nie masz innego wyboru – stwierdziła, patrząc trenerce prosto w oczy. Była zadowolona z faktu, że przestała w niej widzieć nieudolnego słabeusza i zaczęła spoglądać jak na kogoś równego sobie.
            - Bystre spostrzeżenie, przyda ci się tutaj. Od jak dawna trenujesz?
            - Cztery lata.
            Kobieta pokiwała głową, przyjmując wszystko do wiadomości.
            - Dzisiaj nie poćwiczysz, nie mam na sali łuku ani kuszy, a zanim zacznę cię uczyć, muszę wiedzieć, co potrafisz – stwierdziła po chwili milczenia. – Usiądź gdzieś z boku i obserwuj, porozmawiamy po treningu.
            Arabella bez słowa usiadła pod ścianą i podciągnęła nogi pod brodę. Rozmowa z Shannon podniosła ją na duchu, bo po raz pierwszy ktoś nie był do niej całkowicie źle nastawiony i nie wprawiał jej w kompletne przerażenie, ale wciąż była pewna obaw. Chciałaby choć na chwilę przestać się martwić, ale każda myśl napawała ją niepokojem.
            - I na co się gapicie? – warknęła trenerka. Dziewczyna poczuła jak nieprzyjemny dreszcz przebiega wzdłuż jej kręgosłupa. Jeszcze moment wcześniej ta kobieta wydawała się całkiem sympatyczna, a teraz ton jej głosu był ostry jak brzytwa. Dopiero po chwili Ara zrozumiała, że dzięki temu wścibscy faceci odlepili od niej swój wzrok i skupili się na tym, po co tu przyszli.
            Ciemnowłosa z uwagą oglądała wszystko, co działo się na sali. Rozluźniła się, gdy uwaga przestała się na niej skupiać i mogła stać się niemal niezauważalnym obserwatorem. Z początku zajęcia nie różniły się zbytnio od tych, które miewała dawniej w szkole. Chłopcy przygotowali się do wysiłku i przeszli do ćwiczeń siłowych. Gdy krople potu zaczęły spływać po ich wysportowanych ciałach, sytuacja diametralnie się zmieniła. Do użytku weszła wszelkiego rodzaju broń i mimo, że był to jedynie rutynowy trening, wszyscy traktowali go śmiertelnie poważnie.
            Widowisko było fascynujące, szczególnie gdy wszyscy zebrali się w koło, by obserwować pojedynki wytyczonych par. Patrzenie na to było wciągające i prawie przyjemne, ale gdy zdała sobie sprawę, że od jutra sama będzie musiała brać w tym udział, walki przestały wydawać się jej takie zabawne.
            W pewnym momencie zorientowała się, że ten niezwykle uprzejmy chłopak, który ją tu zaprowadził, zniknął bez śladu. Od początku nie brał czynnego udziału w zajęciach, co dosyć ją zdziwiło. Zastanawiała się, co takiego mógł tu robić, skoro nie przygotowywał się do fizycznej pracy i wyglądał na raczej nieporadnego.
            - Dobra, wystarczy na dzisiaj – oznajmiła Shannon. Kolejne starcie dobiegło końca, a pewien wysoki blondyn zwijał się z bólu na macie. Prawdopodobnie uszkodził sobie bark, gdyż właśnie za tą część ciała kurczowo się trzymał. Nikt nie wyglądał jednak na poruszonego czy przejętego stanem chłopaka, był wręcz ostentacyjnie ignorowany. Takie wypadki musiały być tu na porządku dziennym i Ara musiała się do tego wszystkiego przyzwyczaić.
Gdy wszyscy ruszyli do wyjścia, Arabella podniosła się ze swojego miejsca w kącie i niepewnym krokiem podeszła do swojej nowej trenerki. Kobieta nie wyglądała dużo starszą od niej, a mimo to budziła respekt i wywierała wrażenie silnej i nieugiętej.
            Miała jasne włosy, sięgające do ramion. Były niechlujne – rozczochrane i przetłuszczone. Błękitne oczy świdrowały bezlitośnie jej mizerną sylwetkę, a pełne wargi były zeschnięte, popękane i co chwilę zaciskały się w wąską linie. Koszulka była przedarta w kilku miejscach, a liczne siniaki i zadrapania przyozdabiały każdy odkryty fragment jej skóry.
            Brunetka zdała sobie sprawę, że przygląda się swojej opiekunce parę chwil za długo, kiedy dostrzegła długą bladą szramę ciągnącą się przez całą szyję Shannon. Speszona spuściła wzrok na swoje dziurawe trampki i oczekiwała jakiejś nieprzyjemnej uwagi czy też nagany, ale nastąpiło coś zupełnie przeciwnego.
            - Jak się czujesz? – zapytała troskliwie, pokazując zupełnie inne oblicze swojej osoby. Ara poczuła się zdekoncentrowana i zbita z tropu, ale na jej usta wpełznął nikły uśmiech. Pierwszy raz od tamtego incydentu poczuła, że ktoś się nią interesuje i jakkolwiek przejmuje. Nie mogła uwierzyć, że od wydarzenia, które wywróciło całe jej życie minęła dopiero doba. Czuła się jakby od tego przykrego wypadku dzieliły ją lata świetlne. – Na pewno jesteś zagubiona i minie nieco czasu zanim się w tym odnajdziesz – zaczęła spokojnie, posyłając jej czułe, niemal matczyne spojrzenie, jakiego ciemnowłosa nie zaznała od lat.
            - Jestem całkowicie przerażona – wyznała otwarcie, przygryzając na moment wargę. Shannon zaśmiała się krótko, ale bez emocji.
            - W pełni ci wierzę. Nie rozmawiałam jeszcze osobiście z Anthony’m, ale z tego, co słyszałam, przebrnęłaś przez niezłe bagno. – I wdepnęłam w jeszcze większe – dodała w myślach nastolatka. – Wiem, że chcesz jak najprędzej wrócić do domu, dlatego dzisiaj przedstawię ci podstawowe zasady i ustalimy plan pracy, ale jutro musisz się tu stawić z samego rana, zanim jeszcze to miejsce zostanie zalane przez stado tych baranów – oznajmiła, prychając kpiąco na wspomnienie jej podopiecznych. Kobieta była pewna, że połowa tych kretynów opuści ten świat w ciągu najbliższego miesiąca. Typowe, zbyt pewne siebie półgłówki, które pokładają swoją nadzieję w mięśniach, a nie sprycie i dobrej strategii. Nie przetrwają w świecie pełnym intryg i podstępów.
            - Czego ode mnie oczekujesz? – zapytała Arabelli.
            - Najważniejsze, co musisz sobie wpoić do głowy to posłuszeństwo – wobec mnie, wobec szefa i wobec każdego wyżej położonego pracownika. Na razie jesteś na samym dnie, dlatego wykonujesz każdy rozkaz bez mrugnięcia, ale jeśli wykażesz się inteligencją i zdolnościami przetrwania, szybko załatwisz sobie satysfakcjonującą pozycję. – Z każdym wypowiedzianym słowem, jej ciało napinało się mimowolnie. Każdy tutaj mówił o tym wszystkim z taką lekkością, jakby odbieranie życia niewinnym ludziom było równie naturalne jak mycie zębów.
            - Co będę musiała robić? – zadała najbardziej nurtujące i jednocześnie najbardziej przerażające ją pytanie, czując jak jej żołądek zaciska się boleśnie w oczekiwaniu na odpowiedź.
            - To się okaże. Przejdziesz serię treningów i testów wytrzymałościowych i zobaczymy do czego jesteś zdolna. Dowiem się dzisiaj wszystkiego i do rana opracuję dokładny plan naszej pracy – wyjaśniła cierpliwe, nie okazując żadnej oznaki irytacji czy niezadowolenia. Przyjazne nastawienie było tutaj niemal niespotykane, więc Arabella nie mogła wyjść z szoku, że poznała kogoś tak kontaktowego jak Shannon. Liczyła, że ich współpraca nie będzie katorgą i to dodało jej otuchy, która pozwalała jej przejść przez burzę, która rozpętała się niedawno w jej życiu.
            - Będę ćwiczyć z chłopakami?
            - Częściowo – odparła. – Ale skupimy się mocniej na zajęciach indywidualnych. Dlatego musisz tu przychodzić naprawdę bladym świtem. Potem się ich nie pozbędziemy. Byłoby łatwiej gdybyś była cały czas na miejscu.
            - Nie mogę zostawić rodziny – powtórzyła kolejny raz tego popołudnia.
            - Wiem. Mówię tylko, ze tak będzie trudniej.
            - Dam radę – mruknęła z wyjątkową pewnością, patrząc blondynce prosto w przenikliwe oczy.
            - Wiem – powtórzyła trenerka, a w kącikach jej suchych ust błąkał się uśmiech. Arabella z trudem ukrywała własny. Ktoś w nią wierzył, ktoś nie spisał jej od razu na straty. To dało jej większą motywację niż pragnienie ochrony bliskich. Po raz pierwszy nie czuła się opuszczona i zdana na siebie. Wiedziała, że musi na sobie polegać, ale zdała sobie sprawę, że obecna tu kobieta zrobi wszystko by odpowiednio ją przygotować i dobrze nią pokieruje.
* * * *
Przepraszam, że dodaję dopiero teraz. Maturalna trochę mnie przytłoczyła, ale powoli się ogarniam i postaram się dodawać góra co 2 tygodnie, mam nadzieję, że uda mi się raz w tygodniu :) Ale warunek jest taki, że motywujecie mnie swoimi komentarzami, bez nich nie mam chęci do publikowania swoich wypocin. Rozdział trochę przejściowy, ale niebawem akcja znowu się rozkręci.  
Dziękuję za wszystko.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ