poniedziałek, 10 sierpnia 2015

HD Rozdział 18




Rozdział 18
            Słowa Diabła nieco ją skołowały. Zmarszczyła brwi i trochę ospałym krokiem ruszyła we wskazaną stronę. Poczuła się rozdrażniona faktem, że chłopak po raz kolejny rzucał jakieś niezrozumiałe polecenia i po prostu znikał, nie kwapiąc się do wyjaśnień. To był jego kolejny irytujący i niepojęty nawyk, którym potrafił doprowadzić dziewczynę do białej gorączki.
            Przyspieszyła, wiedząc, że lada moment będzie spóźniona, a wolała nie wiedzieć, jak tutaj traktowali takie wykroczenia. Pokonała ostatnią prostą i zauważyła wspomniane drzwi, którymi dostała się do celu.
            Pole było tak wielkie, że nie była w stanie dostrzec jego końca. Całkiem spora grupka ludzi została tak rozstawiona, że zdawało się, iż jest tu tylko kilka osób. Zielona barwa trawy była tak intensywna, że wydawała się niemal sztuczna. Arabella kucnęła i przejechała przez doszukała się żadnej różnicy między nimi, a tymi, z którymi miała do czynienia w rodzinnych stronach. Zauważyła  mnóstwo punktów, w których można było potrenować wszelakie umiejętności – od siły i szybkości, po celność i precyzję. Wszystko wydawało się przemyślane i dopracowane w najmniejszym detalu. W najśmielszych snach nie wyobrażała sobie, że tak niezwykłe miejsce może istnieć. Ta perfekcja napełniała ją wręcz pewnym niepokojem.
            Usłyszała nawoływanie ich opiekuna i podążyła za tłumem, który posłusznie zgromadził się wokół mentora. Każdy został przydzielony na konkretne stanowisko i po wykonaniu serii testów, kierował się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara na kolejne pola.
            Udała się na pierwszy obiekt, który sprawdzał jej wytrzymałość. Musiała jak najdłużej zawisnąć na drążku, jakby pod spodem była przepaść. Nie lubiła tego typu ćwiczeń i zdecydowanie nie była to jej mocna strona. Nie miała jednak nic do gadania, więc rozciągnęła się porządnie i zrobiła krótką rozgrzewkę, a gdy maszyna obok wydała rozkaz, zawisła, napinając mięśnie ramion i starając się nie myśleć o nieprzyjemnym uczuciu, jakie towarzyszyło takiemu wysiłkowi.
            Najgorsze w byciu pierwszym było to, że nie wiedziała jak wysoko zostanie ustawiona poprzeczka i ile powinna z siebie dać. Była pewna, że i tak będą lepsi, ale nie chciał też być na szarym końcu. W końcu dłonie zaczęły jej się pocić, palce ślizgać, a ręce rwać tak bardzo, że nagle bycie największą niedojdą przestało wydawać się tak straszne. Nie zważając na konsekwencje, puściła trzymaną rurkę i wylądowała miękko na ziemi. Oddychała nierówno i starała się rozmasować boleśnie rozciągnięte, o ile nie naderwane, stawy. Ledwo zaczęła, a już miała serdecznie dosyć.
            - Liczyłem na więcej – usłyszała surowy głos, a policzki momentalnie zapiekły ją ze złości i upokorzenia. Nie odważyła się spojrzeć trenerowi w oczy, więc zwyczajnie podążyła do kolejnego punktu.

            Czterdzieści minut wystarczyło, by ledwo zipała, czując ból w każdej cząstce swojego drobnego ciała. Obiecała, że już nigdy nie odważy się zająknąć na temat zajęć z Shannon, a tym bardziej na nie narzekać. Na szczęście miała przed sobą ostatni sprawdzian przed wyczekiwaną z utęsknieniem przerwą.
            Przynajmniej wreszcie dotarła do czegoś, co choć trochę lubiła i doskonale potrafiła. Ujęła w dłonie dość ciężką kuszę i skierowała się na wyznaczoną linie. Wycelowała w środek tarczy i posłała strzał, który padł niedaleko samego środka. Nie przerywała, popadła w swego rodzaju trans i nie spoczęła dopóki wszystkie bełty nie znalazły się u celu. Była praktycznie bezbłędna, nie tracąc ani jednego pocisku. Kończąc, spostrzegła, że wokół jej stanowiska zrobiło się spore widowisko i niespecjalnie ją to ucieszyło. Nie zależało jej na niepotrzebnym zamieszaniu i uciążliwej uwadze, ale z drugiej strony lepiej, żeby te smarki wiedziały z kim miały do czynienia i wiedziały, gdzie ich miejsce.
           


            Odchodząc w blasku uznania i aprobaty, spostrzegła jedno naprawdę nieprzychylne spojrzenie. Posłała mu nieme pytanie, ale zdawało się, że to jedynie bardziej go rozłościło. Odwrócił się do niej plecami i żwawym krokiem, ruszył do głównego wejścia. Równie zaciekawiona, co podminowana, rzuciła się za nim, przebierając prędko nogami. Dopadła go przed samymi wrotami, gdzie ogromny dąb dawał im pozorne wrażenie prywatności.
            - O co ci znowu chodzi? – fuknęła, skonsternowana jego niezrozumiałym zachowaniem.
            - Jeszcze pytasz – odparł, zaciskając dłonie w pięści i usilnie unikając z nią kontaktu wzrokowego.
            - No właśnie pytam – wycedziła przez zaciśnięte zęby, czują jak mimo zmęczenia nerwy przejmują władze nad jej wycieńczonym ciałem.
            - Tobie jak się czegoś nie poda na tacy to nie zrozumiesz, prawda? – zapytał retorycznie, robiąc przy tym minę pełną politowania. – Nie wiem dlaczego staram ci się pomóc, nie mam czasu, żeby bawić się w twoją niańkę i wszystko ci objaśniać – dodał, powstrzymując bezsilne westchnienie. Starał się jej dać choć drobne wskazówki, bo tylko tyle mógł zrobić, ale jak się okazało, było to bezcelowe. Ona i tak zawsze musiała być mądrzejsza, nawet jeśli prowadziło ją to do zguby.
            - Wcale nie musisz – warknęła, czując się jak wyśmiany za swoją naiwność pięciolatek. Uniosła dumnie głowę  i wyminęła go, przy okazji szturchając go ramieniem, co skwitował prześmiewczym prychnięciem. Zacisnęła zęby tak mocno, że aż zaczęła ją boleć szczęka. Nie zdążyła nawet ujść kilku kroków, gdy ponowie coś ją zatrzymało.
            - Siemka Bells – zawołał pogodnie jakiś chłopak. Uniosła jedną brew, wyrażając tym swoje odczucia wobec tego zdrobnienia. Gorszego jeszcze w życiu nie słyszała. Mimo to, odwróciła się w stronę przybysza i zauważyła, że Jo wciąż znajdował się pod drzewem. Niby patrzył obojętnie w zupełnie innym kierunku, ale dobrze wiedziała, że podsłuchiwał i oceniał jej postępowanie. – Masz ochotę gdzieś z nami wyskoczyć?
            - To znaczy?
            - Robimy mały biwak na skraju lasu. Jest tam dostęp do rzeki i czadowa miejscówka na ognisko – wyjaśnił, szczerząc się od ucha do ucha. Miała ochotę wyśmiać jego dobór słów, ale wściekłość spowodowana niedawną sytuacją sprawiała, że jej twarz wciąż miała kamienny wyraz. Zawahała się, nie wyobrażając sobie żadnego wypadu z tymi ludźmi. Nie ufała im i nie miała najmniejszej ochoty ich poznawać ani się integrować. Wolała pozostawać na uboczu i do nikogo się nie przywiązywać. Nawet jeśli któryś z nich nie chciał uśpić jej czujności, to dostała wystarczającą nauczkę po Finnie.
            Jednak jedno spojrzenie posłane przez Diabła sprawiło, że zadziałała wbrew sobie.
            - Jasne, czemu nie? – rzuciła, jakby licząc, że ktoś wyskoczy z listą racjonalnych argumentów, dla których powinna trzymać się od tego z daleka. W odpowiedzi dostała natomiast jeszcze weselszą minę swojego rozmówcy.
            - Genialnie, spotykamy się za dwie godziny przy przejściu w murze – dodał na odchodnym. Przeniosła wzrok na czającego się w cieniu liści szatyna, który również się w nią wpatrywał. W jego brązowych tęczówkach dostrzegła iskierkę rozczarowania, ale zamiast się przejąć, wytknęła jakże dojrzale język. Chłopak przewrócił oczami i przekręcił głowę, kończąc tym samym ich niemą konwersacje.
            Poczuła niewyjaśniony ucisk w okolicy żołądka i czym prędzej oddaliła się z pola ich milczącej bitwy, zastanawiając się w drodze czy warto było odstawiać całą tę szopkę, tylko po to by mu dopiec.

            Sto dwadzieścia wolnych minut minęło w zastraszającym tempie, głównie dlatego, że po prostu je przespała. To nie był jej wybór – to jej powieki podjęły tę decyzję, gdy tylko przekroczyła próg pokoju. W tej chwili bardzo ją cieszyło, że miała go tylko dla siebie i nie musiała się niczym przejmować.
            Chwilę przed umówioną zbiórką, zerwała się z miejsca i wywróciła swoją walizkę do góry nogami, poszukując czegoś, co mogłaby na siebie przywdziać. Co było odpowiednie na biwak w lesie? Nie założyła możliwości, że coś takiego będzie się dziać, więc nie była na to przygotowana. Przerzucała każdy ciuch z jednej sterty na drugą i popadała w małą rozpacz. To nie tak, że to była niewiadomo jak ważna okazja, bo nie było to nic wyjątkowego. Zwykłe ognisko, gdzie i tak będzie ciemno i nikt nie zwróci na nią uwagi. Jednak pierwszy raz nie szła walczyć o życie ani wyciskać z siebie ósmych potów, więc traktowało to niemal jak święto i chciała się dobrze z tego powodu prezentować.
            Ostatecznie wybrała swój najładniejszy, przynajmniej z tych, które miała w torbie, błękitny, wełniany sweterek i ciemne jeansy z wysokim stanem. Sweter należał do tych krótszych, więc w połączeniu z tymi spodniami dawał wrażenie, że jej nogi były znacznie dłuższe niż w rzeczywistości. Roztrzepała swoje niesforne, skręcone włosy, których ciemny kolor kontrastował z jej bladą cerą, tak, żeby okalały jej twarz i wydęła wargi. Maddie na pewno lepiej by się spisała w takiej sytuacji, ale i tak końcowy efekt w miarę ją zadowolił.
            Opuszczając pomieszczenie zawahała się czy nie ubrać firmowego zegarka, ale machnęła na to ręką i zamknęła za sobą drzwi.

            Przeogromną posiadłość rzeczywiście otaczał mur. Musiała maszerować dobre pięć minut by dotrzeć do skraju pola treningowego i dostrzec wysokie, kamienne ogrodzenie, które chroniło ich przed światem.
Albo świat przed nimi, co kto wolał.
            Szła wzdłuż  tej szarej ściany, sunąc po niej dłonią, aż nie natrafiła na nietypowe wgłębienie. Obadała je palcami, przyciskając jedną z cegieł. Niezidentyfikowany dźwięk wprawił ją w niemałe osłupienie. Przez całkowity przypadek otworzyła tajne przejście i ledwo mogła otrząsnąć się z szoku, w który wprawiło ją to odkrycie. Czy to o tym mówił ten dzieciak? Znalezienie tego nie należało do najprostszych zadań i z jego wskazówkami na pewno by jej się to nie udało. Po za tym nikogo tu nie było, a przecież mieli się tu spotkać.
            Zaintrygowanie wzięło górę nad rozsądkiem i nie zastanawiając się niepotrzebnie, przedostała się na drugą stronę wyznaczonej przez szefostwo granicy. Przestąpiła parę kroków i rozejrzała się dookoła, ale krajobraz nie uległ drastycznej zmianie. Sama nie wiedziała czego się spodziewała – pustyni, szarości jak w ich hrabstwie czy może złotej drogi do wolności? Wychodziło na to, że w tym rejonie zwyczajnie panował taki klimat, a ta niemal wyśniona zieleń była typowa dla tutejszej roślinności. I niestety nie widziała żadnych szans na ucieczkę, na którą swoją drogą i tak by się nie zdecydowała przez wzgląd na rodzinę i przyjaciół.
            Westchnęła pod nosem i postanowiła odbyć krótki spacer by dokładniej się wszystkiemu przypatrzeć. Schyliła się ku zaroślom, na których porastały jednocześnie kobaltowe i czerwone kwiaty, co było raczej niespotykane. Ich woń była mocna, ale przyjemna. Przywodziła na myśl długie letnie wieczory i najlepsze wypieki babci, co wprawiło ją w konsternacje i zakłopotanie. Może odchodziła od zmysłów?
Usłyszała głośny trzask i bez zastanowienia rzuciła się do ucieczki. To był wyuczony odruch, nie interesowało ją to czy to dzik, człowiek albo niegroźny królik. Po prostu biegła, przedzierając się przez gęste krzaki. Czuła jak gałęzie drapią ją po nogach, za pewne rozdzierając spodnie. Uciążliwe mrowienie sugerowało również, że pokłuła się pokrzywami. Zatrzymała się dopiero, gdy trasa, którą obrała została niespodziewanie przerwana przez wysoki na kilka metrów, druciany płot, zakończony kolcami. Gdy odpowiednio się wsłuchała usłyszała typowe bzyczenie i była pewna, że ogrodzenie było pod prądem. Była w potrzasku, a niepokojące odgłosy wciąż się nasilały. W przypływie adrenaliny wyciągnęła schowany pod koszulką nóż i przybrała bojową pozycje.
Gdy bliżej nieokreślony kształt wydostał się z ukrycia, zamachnęła się i wymierzyła cios, który bez problemu powaliłby każdego przeciwnika.
- Ogłupiałaś?! – krzyknął, odskakując w ostatnim ułamku sekundy.
- Ty debilu! Mogłam cię zabić! – wydarła się, przerażona takim obrotem sprawy.
- No co ty nie powiesz – fuknął, otrząsając się z pierwszego szoku. – Tobie naprawdę życie niemiłe – dodał z przekąsem.
- To ty pchasz mi się pod ostrze – odgryzła się, krzyżując ramiona na wysokości piersi.
- A ty wyruszasz w nieznany teren praktycznie bezbronna – odparł, na co uniosła sugestywnie brew. Machnął ręką, lekceważąc powagę zaistniałej przed chwilą sytuacji. – Mnie zaskoczyłaś, ale masz pojęcie co się może tutaj czaić? Ten scyzoryczek raczej by ci nie pomógł – zironizował, patrząc na nią z politowaniem. Wywróciła oczami, słysząc tę znajomą protekcjonalność w jego głosie. Zamierzała zostawić jego osobę na pastwę losu i jak najszybciej odnaleźć miejsce ogniska albo przynajmniej wrócić do swojej kwatery.
- W takim razie mam tylko jedno pytanie – zaczęła, obdarzając go kpiącym spojrzeniem. – Co ty tutaj robisz?
Chłopak wyraźnie się zmieszał i spuścił wzrok, błądząc oczami po jakże interesującym podłożu. Zrozumienie olśniło brunetkę niczym grom z jasnego niema.
- Śledziłeś mnie! – oburzyła się, wyrzucając bezradnie ręce w powietrze. – Ty…
- Chciałabyś – przerwał jej, prychając, ale nie brzmiał zbyt przekonująco. – Wróćmy do tego, dlaczego coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że brak ci piątej klepki – burknął.
- A może zostańmy przy tym, że jesteś zakichanym prześladowcą i wpychasz nos w nieswoje sprawy – odpowiedziała tym samym pretensjonalnym tonem. Przewrócił oczami, co odebrała jako brak kontrargumentów.
- Mogło coś ci się stać – wydusił w końcu, kompletnie zmieniając wyraz twarzy i taktykę w tej dyskusji, ale nie dała się zbić z tropu.
- Wiesz, dzięki za troskę, ale jak na razie jesteś jedynym…
Głośny łomot wciął się jej w pół zdania i jak na zawołanie oboje zerwali się do ucieczki, przy okazji wzajemnie się popychając. Każde z nich dbało w tym momencie jedynie o własny tyłek, starając się jak najprędzej oddalić od miejsca zagrożenia.
Po krótkiej chwili Ara zrozumiała, że ich bieg przemienił się w prawdziwą rywalizację i każde z nich miało ambicję by wygrać ten wyścig. Pędzili ramie w ramię, aż do miejsca, w którym las został przecięty przez wartką rzekę.
- Wygrałam – zakomunikowała od razu dziewczyna, uśmiechając się triumfalnie.
- Niedoczekanie – mruknął Jo, spoglądając na nią z nieuzasadnioną wyższością.
- Czysta prawda, więc pozbieraj swoje ego i pogódź się z tym – zaśmiała się, po raz kolejny tego dnia pokazując mu język. Wyglądał na zdekoncentrowanego i po paru sekundach wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Spojrzała na niego z niezrozumieniem i zaskoczeniem, ale zaraz do niego dołączyła. Śmiali się głośno jeszcze sporo czasu, jakby było im to potrzebne do rozładowania wszystkich kotłujących się w nich emocji.
Diabeł w końcu oparł się o pobliskie drzewo i zjechał po nim plecami, aż do samej ziemi. Trzymał się za brzuch, a jego twarz rozjaśniał najweselszy uśmiech jaki dane jej było zobaczyć. Sama szczerzyła się od ucha do ucha, wciąż chichocząc pod nosem.
Nie chcąc psuć uroku tej chwili, przysiadła naprzeciwko niego i przyglądała mu się z fascynacją, jakby był czymś naprawdę niezwykłym i niespotykanym. Przez myśl przemknęło jej, że kiedyś musiał być właśnie taki: radosny i beztroski. I aż skręcało ją od środka by poznać całą historię.
Całego Jonathana.
Wtedy z jej ust wydostało się pierwsze, niepowstrzymane pytanie.
- Jak się tu znaleźliśmy? – zapytała cicho, wpatrując się we własne dłonie, które złożyła na swoich kolanach.
- To znaczy? – odparł pytaniem na pytanie, nie wiedząc, co ma na myśli jego rozmówczyni.
- Nie chodzi mi o ten las czy Akademię, tylko o całokształt – uściśliła. – Byliśmy zwykłymi dzieciakami, żyjącymi w parszywym świecie, ale nigdy nie przypuszczałam, że znajdę się w takim miejscu – dodała niepewnym głosem, jakby takie stwierdzenia miały sprowadzić na nią jakieś nieszczęście.
- Nie mam pojęcia – stwierdził bez emocjonalnie. – Przypuszczam, że to długa historia.
- Ale znasz jej cząstkę – wtrąciła nieśmiało, posyłając mu ciepły uśmiech.
- Czy w jakiś pokręcony sposób próbujesz ze mnie wydobyć ze mnie informacje o mojej przeszłości? – zapytał dla pewności, parskając z rozbawienia. Podparł się dłońmi o leśną ściółkę i zapatrzył w siedzącą przy nim drobną brunetkę. Wesołe ogniki tańczyły w jego ciemnych tęczówkach i zdawało się, że nic nie jest w stanie zakłócić jego pogodnego nastroju. Jednak zaraz po tym spoważniał, skupiając się całkowicie na tym, co chciał powiedzieć.  – Nooo więc – zająknął się, zbierając się w sobie by złożyć słowa w sensowną całość. – Ja nigdy nie byłem „zwykłym dzieciakiem” – oznajmił, kreśląc w powietrzu cudzysłów. Zapadła krótka cisza, która wprawiła nastolatkę w niebywałe napięcie, ale nie śmiała nawet mrugnąć, cierpliwie czekając na kontynuacje wypowiedzi. – Mój ojciec… Mój ojciec siedział w tym odkąd pamiętam. Mogę śmiało powiedzieć, że był naprawdę dobry w byciu złym. To znaczy, wobec mnie nie był okrutny ani nawet chłodny, ale żadne zadanie nie było dla niego wyzwaniem. Działał bez skrupułów, przy najgorszych przypadkach nie drgnęła mu nawet powieka. Właściwie nigdy nie odkryłem, czy robił to, co musiał, czy może rzeczywiście to lubił – ciągnął, a Arabella, choć wpatrywała się w niego uważnie, niczego nie komentowała – ani na głos, ani przez gesty. Zbyt bardzo obawiała się, że wytrąci go z równowagi  i nie pozna dalszej części opowieści. – On i Black byli wspólnikami, kiedyś wydawało mi się, że nawet przyjaciółmi. Ale w końcu musiała podwinąć się im noga. Jeśli jest jedna rzecz, którą doskonale pojąłem to jest to świadomość, że nikt nie pozostaje wiecznie bezkarny. Padło na mojego rodzica i przypłacił to życiem – powiedział niemal obojętnie, ale nie trzeba było być Sherlockiem Holmesem, żeby spostrzec, że w głębi duszy zdecydowanie go to bolało. – Anthony przez wzgląd na wieloletnią współpracę przygarnął mnie pod swoje skrzydła i oto jestem! Prawdziwy zły chłopak, odbicie własnego ojca, sierota bez przyszłości i czarna owca – skwitował zgryźliwie, przekręcając głowę w bok, by nie spostrzegła jak bardzo błyszczące stały się jego tęczówki.
Nastolatka tkwiła dłuższy moment w oszołomieniu, trawiąc wszystkie poznane fakty, ale widząc, jak najtwardszy facet, jakiego miała przyjemność spotkać, rozsypuje się na oczach, zadziałała intuicyjnie i po prostu się w niego wtuliła.
Taka reakcja wprawiała go w niemałe osłupienie, ale szybko zreflektował się i odwzajemnił uścisk, kładąc jej rękę na plecach i delikatnie je gładząc. Niezdarnie, ale jednak.
Odsunęła się od niego z pokrzepiającym uśmiechem na ustach, nie mając najmniejszego pojęcia, jak skomentować całe to zdarzenie. Ostatnim czego się spodziewała to wylewne i szczere otwarcie się przed nią najbardziej tajemniczej osoby, jaką znała. Czy to znaczyło, że jej ufał?
- Uważam, że wcale nie jesteś taki zły. I z pewnością nie jesteś kopią swojego taty – stwierdziła całkiem stanowczo, uważnie obserwując jego reakcje. Naprawdę nie chciała powiedzieć czegoś nie na miejscu i zepsuć ich zaskakującego, ale zdecydowanie miłego rozejmu.
- Ledwie mnie znasz, skąd możesz wiedzieć? – zapytał retorycznie, a jego twarz skaził grymas.
- Nie tak ledwie i po prostu wiem. Kobieca intuicja – odparła niemal dumnie, starając się przywrócić mu dobry humor.
- Raczej choroba psychiczna. Twój mózg rzeczywiście nie funkcjonuje jak trzeba. Radzę to sprawdzić, może jest jeszcze szansa – dogryzł jej. Udała oburzenie, ale szybko rozradowanie przejęło kontrole nad jej mimiką. – Nie, jednak nie ma już najmniejszej szansy – dodał, widząc jej zachowanie i wzniósł ręce do nieba, wyrażając tym swoją bezradność i rezygnacje. W odpowiedzi otrzymał, po raz kolejny tego wyjątkowego dnia, jej melodyjny śmiech. 
* * * *
Ten czas tak leci, że to niemożliwe...
Przepraszam, że znowu tyle czekaliście, ale albo wyjeżdżam, albo pracuję, albo coś w ten deseń.
Za to macie rozdział, w moim odczuciu, znacznie lepszy od poprzedniego, może i przełomowy, no i w komplecie mój ulubiony moment z ich relacji - pierwszy przytulas haha
Mam nadzieję, że jesteście naprawdę wytrwali i ktoś tu ciągle został :)
Sprawdzam obecność!