sobota, 27 grudnia 2014

HD Rozdział 10

PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM, Z GÓRY DZIĘKUJĘ!


Rozdział 10
            Ciemnowłosa dziewczyna leżała na łóżku, a jej zielono-brązowe oczy natarczywie śledziły słowa zawarte na dwóch strzępkach papieru. Wkładając rękę do dawno nie noszonych spodni, odnalazła anonimowe wiadomości, które tak ją niegdyś przeraziły. Ich nadawca więcej się nie odezwał i Ara głęboko rozważała wszystkie powody, przez które mógł sobie odpuścić.
            Z początku wydawało jej się, że po prostu był to Black, ale gdy się nad tym dłużej zastanowiła, zupełnie jej to nie pasowało. Nie miała pojęcia, dlaczego zjawił się tamtego dnia na polance, ale zdecydowanie nie należał do typu zamaskowanych prześladowców. Nie bawił się w żadne gierki, tylko otwarcie przedstawiał swoje żądania. Wątpiła, żeby miał czas na zabawy w podchody i tajemnicze liściki.
            Obecnie najprawdopodobniejsza wydawała się jej opcja, że jej stręczyciel zobaczył w co została wciągnięta i do czego naprawdę stała się zdolna, co skutecznie go odstraszyło. Wydawało jej się niemożliwe, że cały żart polegał na tych dwóch świstkach. Wszystko wyglądało na starannie zaplanowane i zapowiadało długie zagadki, więc musiało wydarzyć się coś, co zmusiło cichego wielbiciela do wycofania się z gry.
            Jej przemyślenia zostały przerwane przez natłok obowiązków. Wolne chwile była zmuszona poświęcić na pielęgnowanie domu i przygotowywaniu go do zimy, która w ich rejonie była wyjątkowo sroga i zdawała się dłużyć w nieskończoność. Chłód i ponury klimat zdawały się jednak idealnie oddawać prawdziwe oblicze ich prowincji.
            Z początkiem października zaczęła się również szkoła, do której musiała uczęszczać Grace, co dodatkowo przysporzyło zadań jej starszej siostrze. Coraz trudniej było jej nad wszystkim zapanować. Starała się jak mogła, ale powoli zaczynało ją to wszystko przerastać, a nie miała na kogo liczyć.
            - Arie, pomożesz mi w zadaniu? – spytała młodsza z sióstr, gdy starsza rozwieszała pranie. Dni robiły się coraz chłodniejsze, więc ubrania schły znacznie dłużej niż w lecie, a administracja nie włączyła jeszcze ogrzewania.
            - Oczywiście, daj mi pięć minut – poinformowała brunetka i wtedy zobaczyła jak jej ojciec słania się w progu. Błyskawicznie do niego podbiegła i pomogła mu dotrzeć do fotela. – Co się dzieje, tato? – zapytała zaniepokojona, wciąż trzymając jego dłoń.
            - Po prostu jestem zmęczony – odparł, ale po jego tonie mogła wyczuć, że kłamał. Zawsze wtedy brzmiał nienaturalnie nerwowo i unikał kontaktu wzrokowego. Mimo tego wiedziała, że nie warto na niego naciskać.
            - Zrobię ci herbaty. Jesteś głodny?
            - Nie, dziękuję – mruknął, okrywając się szczelnie kocem. Spojrzała na niego zmartwiona, mając coraz więcej obaw o jego stan zdrowia i najbliższą przyszłość.

            Stawiając się w siedzibie, obiecała sobie, że spróbuje złapać Jo, żeby dowiedzieć się dlaczego zachował przebieg jej misji dla siebie. Wyczuwała w tym jakiś podstęp i jeśli chłopak oczekiwał czegoś w zamian za tę przysługę, wolała się o tym dowiedzieć od razu. Najpierw musiała jednak napełnić sobie żołądek, gdyż spiesząc się do szkoły z Grace, nie zdążyła zjeść śniadania.
            Weszła do stołówki i załadowała całą tacę swoim ulubionym jedzeniem, po czym ruszyła w poszukiwaniu stolika. Większość była pozajmowana przez grupki nastolatków, na których towarzystwo nie miała najmniejszej ochoty. Dopiero na samym końcu dostrzegła znajomą postać, kryjącą się w kącie.
            - Pozwolił ci ktoś tu siadać? – burknął nieprzyjemnie, gdy tylko zajęła miejsce obok niego. Była zaskoczona, że Colton w ogóle się tu pojawił, nigdy nie widziała go po za pokojem wspólnym i tym jednym razem w sali treningowej.
            - Jak zwykle czarujący i uroczy – bąknęła sarkastycznie, wpychając sobie do buzi tost z dżemem morelowym.
            - Jesz jak świnia – fuknął obrzydzony, krzywiąc się teatralnie. Dziewczyna wywróciła oczami, żałując swojej decyzji o jedzeniu w jego obecności.
            - Przynajmniej w odróżnieniu od ciebie nią nie jestem – odgryzła się, gdy już udało jej się wszystko przełknąć. Blondyn prychnął jedynie z oburzeniem, gdyż zwyczajnie zabrakło mu ripost. Ara uśmiechnęła się z zadowoleniem, gdyż jeszcze nigdy nie udało jej się przegadać tej wiecznej marudy, a teraz wreszcie mogła cieszyć się błogą ciszą i jego nietęgą miną. Chłopak skończył swój posiłek wcześniej i wstał od stołu, całkowicie ignorując swoją towarzyszkę.
            - Zaczekaj! – zawołała za nim, naiwnie licząc, że zareaguje. – Colton!
            - Czego?
            - Widziałeś gdzieś Diabła? – zapytała, chcąc oszczędzić sobie szukania swojego nieuchwytnego wybawiciela. Jakimś cudem to on zawsze ją znajdował, a nie na odwrót.
            - A co stęskniłaś się? – odpowiedział pytaniem na pytanie, poruszając przy tym znacząco brwiami. Idiota.
            - No pewnie, przecież to miłość mojego życia i nie mogę wytrzymać bez niego ani godziny – zironizowała.
            - Od początku wiedziałem, że na mnie lecisz – usłyszała i odwróciła się gwałtownie, czując jak na jej policzki wkrada się soczysty rumieniec.
            - Musimy porozmawiać – odparła, zerkając na oddalającego się Coltona, który najwyraźniej nie chciał być świadkiem ich dalszej dyskusji.
            - Na to wygląda – zaśmiał się. – Ale żadnego ślubu nie będzie – ostrzegł, wciąż rozbawiony.
            - Bardzo śmieszne – mruknęła, patrząc w niemal pusty już talerz i grzebiąc widelcem w pozostałościach po sałatce.
            - Ależ ja jestem śmiertelnie poważny – bronił się, unosząc bezradnie ręce. Westchnęła ciężko, nie chcąc dać się sprowokować.
            - Zaraz to coś cię poważnie zaboli – zagroziła, wreszcie na niego zerkając. – Dlaczego nie wydałeś mnie Blackowi? – uderzyła prosto z mostu, uznając, że to jedyny sposób, żeby przestał się z niej nabijać.
            - W sensie? – udał, że nie rozumie o czym mówiła. Miała ochotę walnąć go w ten pusty łeb, ale wolała bardziej się nie narażać. Obecnie miał na nią zbyt wiele, by mogła ryzykować rozzłoszczeniem go, a do tego nie potrzeba było wiele.
            - Nawaliłam i gdyby nie ty, już bym nie żyła. Mogłeś powiedzieć to szefowi i pewnie by mi się dostało – wyjaśniła, choć była pewna, że wiedział, o co jej chodziło. – Ale nie pisnąłeś słówkiem – dodała już znacznie ciszej. Zaległa dosyć niezręczna i ciężka cisza. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć, a wyglądało na to, że ciemnooki nie zamierzał zareagować na jej słowa. Dopiła więc swoją kawę, patrząc wszędzie, tylko nie na niego.
            Rzuciła mu krótkie spojrzenie, gdy wstawała od stołu, ale nic tym nie wskórała. Odniosła tacę w odpowiednie miejsce i udała się do wyjścia. Gdy skręcała w stronę sali treningowej, ktoś złapał ją za ramię i brutalnie odwrócił. Uniosła zaskoczona głowę i spojrzała w intensywnie brązowe oczy, które zadawały się śledzić jej poczynania odkąd tylko się tu zjawiła.
            - Nie wyobrażaj sobie za wiele – oznajmił znienacka. – Wciąż jesteśmy wrogami.
            - A sądziłeś, że mogę pomyśleć inaczej? – prychnęła, starając się wytrzymać jego przeszywający wzrok. – Zawsze będę cię nienawidzić – syknęła, odsuwając się od niego raptownie. Zdawało jej się, że przez krótki moment twarz Diabła wyraża coś innego niż obojętność, ale udała, że nic nie zauważyła. Przecież on nie miał uczuć. To, że raz się jej wystraszył nie świadczyło jeszcze o tym, że był człowiekiem. – Miło się gadało, ale muszę już iść – stwierdziła z wyczuwalną kpiną, ale zanim dane było jej odejść, kolejny raz ją zatrzymał. 
            - I Ara, na twoim miejscu nie jadłbym więcej na stołówce – wymamrotał, po czym oddalił się bez słowa. Zmarszczyła brwi, kompletnie zdezorientowana jego zachowaniem. Był dla niej całkowicie niezrozumiałą osobą, zagadką nie do rozwikłania.
            Wypierając go z trudem ze swoich myśli, skierowała się na zajęcia z Shannon. Lekcje indywidualne powoli stawały się nużące i monotonne, ale wciąż musiała pracować nad swoją wytrzymałością. Po za tym ceniła sobie chwile sam na sam ze swoją trenerką, bo miała wrażenie, że wywiązuje się pomiędzy nimi swego rodzaju nić zrozumienia i wzajemnej empatii.
            - W domu wszystko w porządku? – zagadnęła blondynka.
             Po staremu – odparła Arabella, nie chcąc dzielić się swoim życiem prywatnym w pracy. Odczuwała pewien niepokój, gdy tylko ktoś z jej szefostwa interesował się jej rodziną. Jej opiekunka mogła być sympatyczna, ale to nie znaczyło, że w pełni jej ufała.
            - A tutaj… nikt ci się nie naprzykrza?  - spytała tajemniczo, podczas gdy jej podopieczna podnosiła dziesiąty raz sztangę.
            - Nie, skąd te pytania? – zdziwiła się brunetka. Nie czuła potrzeby, żeby skarżyć się na zaczepki napalonych kretynów, bipolarność Diabła czy denerwujące zachowanie Coltona. Interwencja ze strony Shannon mogłaby jej tylko zaszkodzić.
            W odpowiedzi kobieta wzruszyła jedynie ramionami.
            - Na pewno nie jest ci łatwo, kiedy jesteś sama przeciwko tylu facetom – stwierdziła odkrywczo niebieskooka, świdrując Arę spojrzeniem.
            - Daję radę – mruknęła obojętnie, przechodząc do przysiadów z obciążeniem.
            - Widzę – zaśmiała się. – Jesteś twardsza i mądrzejsza od przynajmniej połowy tych baranów. 
            - Właściwie, dlaczego nie ma tu innych dziewczyn?
            - Domyśl się. Sama najlepiej wiesz, że sprawiasz mylne pierwsze wrażenie. Tu rządzą mężczyźni. Black nigdy nie spodziewał się, że jakaś kobieta może sobie tu poradzić, byłaś dla niego ogromnym zaskoczeniem. Po za tym myślę, że niedługo wszystko zacznie się zmieniać – wyjaśniła nieco zawile.
            - A jednak ty tu jesteś. I co masz na myśli mówiąc o zmianach? – zaciekawiła się, kończąc serię. Miały jeszcze jakieś pięć minut zanim zacznie się schodzić reszta grupy.
            - Ja to co innego, długa historia. Sama nie jestem pewna, ale myślę, że zaburzyłaś poglądy szefa na temat naszej płci i na pewno wyciągnie wnioski – odparła, krzywiąc się lekko. Ciemnowłosa poczuła jak ciarki przechodzą wzdłuż jej kręgosłupa. Nie tylko została wrzucona w niezłe bagno i naraziła własną rodzinę, ale za jej przykładem mogły zostać w to wciągnięte inne niewinne dziewczyny.
             - Co jest nie tak z żarciem ze stołówki? – wyrzuciła, chcąc jak najszybciej odciągnąć swoje myśli od wizji kruchych nastolatek ginących na śmiercionośnych misjach Blacka. Shannon wyraźnie się zmieszała.
            - Co masz na myśli? – dopytała niepewnie.
            - Ktoś radził mi bym go unikała – odpowiedziała wymijająco, kierując się pod drabinki. Przed oczami pojawił się jej Jo i jego niejednoznaczne zagrywki.
            - Pewnie chciał, żeby więcej było dla niego – zażartowała, ale nie brzmiało to przekonująco. – Nie zawracaj sobie tym głowy – dodała i w tym momencie do sali weszli pierwsi chłopcy. Czarnowłosa skinęła sztywno i nie odezwała się więcej, choć wiedziała, że „nie zawracaj sobie tym głowy" znaczyło, że coś było na rzeczy. Shannon nie chciała widocznie, żeby się w to wtrącała, ale ciekawość po prostu zżerała ją od środka.

            Wracając do domu, zahaczyła o bazar, chcą przywitać się z Lynn i dokupić trochę ziół. Była sobota, więc nie musiała odbierać Grace ze szkoły, co oszczędziło jej trochę zachodu. Wiedziała, że jeśli znowu zacznie dostawać jakieś misje, problem stanie się poważniejszy.
            Tuż przy stoisku dostrzegła burzę wściekle czerwonych włosów, które opadały falami prawie do końca pleców jej dawnej przyjaciółki. Jęknęła w duchu, nie mając żadnej ochoty na to spotkanie.
            - O, Arie! – usłyszała w ramach powitania.
            - Madeleine – odparła sztywno, zaznaczając, że nie podobały jej się te czułe zdrobnienia.
            - Właśnie o tobie rozmawiałyśmy – zaśmiała się pogodnie Lynn. Spojrzała na nią zaskoczona. – Jak się ma Gracie?
            - W porządku, zaczęła trzeci rok – mruknęła zdezorientowana.
            - A co u taty?
            - W porządku – powtórzyła. – Potrzebujesz czegoś?
            - Nie, dziękuję kochanie – odparła z troskliwym uśmiechem. – Ale w razie czego na pewno się do ciebie zgłoszę – zapewniła. – A ty przyszłaś po coś konkretnego?
            - Standardową mieszankę, poproszę.
            - Ktoś jest chory? – wtrąciła się rudowłosa. Arabella sama nie potrafiła wyjaśnić dlaczego tak bardzo irytowała ją sama obecność koleżanki. Była chyba jedyną osobą, której nie udzielał się ten wieczny optymizm.
            - Jeszcze nie, ale nadchodzą mrozy, a wtedy nie trudno o przeziębienie – wyjaśniła.
            - Przezorny zawsze ubezpieczony – krzyknęła sprzedawczyni, szukając czegoś za kurtyną.
            - Otóż to.
            - A tak po za tym to jak leci? – zmieniła zręcznie temat, uśmiechając się uroczo.
            - Jakoś, mam sporo pracy – odpowiedziała krótko, ale konkretnie, pierwszy razy nie wywijając się od szczerej odpowiedzi.
            - Mogę ci pomóc – zaoferowała się od razu, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.
            - W czym? – Ara uniosła brwi w niedowierzaniu. Ostatnio rzadko spotykała się z bezinteresownym altruizmem i już zapominała, że ludzie potrafią tacy być.
            - W czym potrzebujesz. Sprzątanie, gotowanie, robienie zakupów… - zaczęła wymieniać, trochę za bardzo rzucając głową na prawo i lewo, przez co jej włosy poplątały się, tworząc prawdziwe arcydzieło.
            - Właściwie to mogłabyś odbierać Grace ze szkoły – stwierdziła. – Nie zawsze kończę na tyle wcześnie by móc to robić.
            - Jasne, nie ma problemu – oznajmiła ciemnooka, cały czas szeroko się uśmiechając. Brunetka dziwiła się, że nie bolą ją od tego policzki. Ona chyba by oszalała, gdyby musiała tak długo być miła.
            - Naprawdę?
            - Oczywiście, głuptasie – zaśmiała się, klepiąc ją w ramię. – Mogę cię odprowadzić?
            Nie wypadało odmówić po tak serdecznym geście, więc dziewczyny ruszyły razem w odosobnioną alejkę prowadzącą do domu jednej z nich. Maddie radośnie trajkotała przez całą drogę, opowiadając wszystkie najświeższe nowinki o osobach ze swojego otoczenia, których ta druga albo nie znała, albo zupełnie ją to nie obchodziło. Pomyślała jednak, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, więc cierpliwie kiwała głową i w odpowiednich momentach wtrącała się do monologu swojej towarzyszki.
            - Arie, szybko!- usłyszała głosik swojej siostrzyczki, a jej serce od razu szybciej zabiło. Rzuciła się do drzwi, wpadając do środka niczym tajfun. – Tata źle się czuję – poinformowała ją na wejściu.
            Podbiegła na ganek, gdzie jej ojciec właśnie osuwał się z fotela. Złapała go w ostatniej chwili i z trudem podniosła na tyle, by przenieś go do łóżka. Z pomocą przyszła jej Madeleine i razem uporały się z tym ciężarem.
            - Chyba będę potrzebowała trochę więcej twojej pomocy – stwierdziła, zagryzając nerwowo wargę. Pierwszy raz rudowłosa się nie odezwała, kiwając ze zrozumieniem głową. Nawet jej uśmiech zdawał się odejść w niepamięć.

            Następnego dnia Ara w bojowym nastroju ruszyła do biura swojego szefa. Gdy tylko usłyszała zaproszenie, wkroczyła do środka i oparła się o blat, by skutecznie przyciągnąć jego uwagę. 
            - Potrzebuję leków – oznajmiła stanowczo.
            - Dzień dobry, Arabello, piękny dzisiaj dzień, nieprawdaż? – odparł z tą samą niewzruszoną miną, co zawsze. – Jakie leki masz na myśli?
            - Skuteczne – powiedziała. – Mój ojciec słabnie z każdym dniem, a w aptece nie ma nic prócz głupich ziółek i aspiryny! – uniosła się nieco, mając dość obecnej sytuacji.  
            - Nie mogę ci ich dostarczyć – stwierdził krótko i powrócił do grzebania w swoim komputerze.
            - Sama ich nie zdobędę, a bez nich mój ojciec umrze – wyjaśniła, powoli tracąc całą siłę w głosie.
            - Każdy kiedyś umrze – stwierdził beznamiętnie Black, doprowadzając ją na skraj wytrzymałości.
            - Proszę – wykrztusiła z trudem, nie będąc w stanie wysilić się na nic więcej.
            - Właściwie co ci szkodzi – do rozmowy włączył się kolejny głos. Brunetka odwróciła się odruchowo. Nawet nie słyszała, kiedy chłopak wszedł do pomieszczenia.
            - Słucham?
            - Myślę, że nic by się nie stało, gdyby dostała o co prosi. Mamy przecież dobry kontakt ze szpitalem w Riverdale - powiedział niby obojętnie, ale sam fakt, że zabrał głos w tej sprawie sporo znaczył.
            Zapadła złowroga cisza, podczas której mężczyźni mierzyli się spojrzeniami, prowadząc niemą konwersacje. Nastolatka nie miała pojęcia, co właśnie miało miejsce, ale liczyła, że cała sprawa obróci się na jej korzyść.
            - Niech będzie – burknął nieprzyjemnie Anthony, ale to była najwspanialsza rzecz, jaką dane było jej słyszeć z jego ust. – Zejdźcie mi z oczu.
            Wykonali polecenie, w milczeniu wychodząc na korytarz. Arabella wciąż była oszołomiona zachowaniem Diabła. Nie rozumiała, dlaczego miałby stawiać się szefowi z jej powodu. Już drugi raz ją ratował, jednocześnie uparcie twierdząc, że jej nie znosi.
            Bez słowa skierował swoje kroki w tylko sobie znanym kierunku.
            - Jo? – usłyszał i niechętnie odwrócił głowę przez ramię.
            - Co? - warknął oschle.
            - Dziękuję.
* * * * 
Witajcie dzióbki! Oczywiście na wstępie Was przepraszam, bo nie było mnie naprawdę długo, ale wszystko mi się posypało. Jak wyzdrowiałam to nadeszła moja 18nastka i jej świętowanie, chyba rozumiecie. A potem koniec semestru i próbne matury (to było straszne :o), miałam doła, niechęć do życia i kompletny brak weny, a nie zamierzam pisać na siłę. Dlatego pretensje z Waszej strony nic nie pomogą, a tylko wyprowadzają mnie z równowagi. To opowiadanie jest dla mnie ważne i nie chcę go zepsuć, pisząc byle co i na szybko, żeby dodawać rozdziały co parę chwil. Raz w ten sposób zniszczyłam całą historię i nie zamierzam tego powtarzać. Dlatego jak się nie podoba, że czasami coś mi wypada i nie jestem w stanie się ze wszystkim uwinąć, to bardzo mi przykro, ale siłą Was tu trzymać nie będę. 

A tak już optymistycznie, mam nadzieję, że święta minęły Wam spokojnie i radośnie i że odpowiednio wypoczywacie :) Życzę Wam niezapomnianego sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku. Oby ziściły się w nim wszystkie Wasze marzenia!

Btw. kocham dialog z Coltonem, Diabłem i Arą w rolach głównych, pierwszy raz tak dobrze mi się pisało haha

Powiedzcie jak nowy szablon, bo sama go robiłam i wgrywałam i boję się, że coś jest nie tak. 

Następny na 100% pojawi się jeszcze w trakcie wolnego, bo staram się każdą możliwą chwilę poświęcić na pisanie. 

Dziękuję, że jesteście i mam nadzieję, że mimo wszystko nie odejdziecie x

P.S Chciałabym, żeby z okazji 10 rozdziału pojawiło się przynajmniej 10 komentarzy.
Dacie radę?

niedziela, 16 listopada 2014

HD Rozdział 9

Lubicie dodawanie gifów czy mam przestać? 
To zawsze drobny spoiler, co do treści rozdziału ;)


Rozdział 9
            Pędziła jak tylko mogła, pokonując kolejne dzielnice opustoszałego miasteczka. Nikt o zdrowych zmysłach nie wychylał się o tej porze po za próg własnego mieszkania. Wszyscy solidarnie zatrzaskiwali się na cztery spusty w swoich domach i udawali, że nie słyszą podejrzanych odgłosów, krzyków ani lamentów dochodzących z najmroczniejszych zaułków prowincji.
            To miejsce było paranoją, jak cały ich kraj. Odcięli się od reszty świata, chcąc ograniczyć zagrożenie, ale prawda była taka, że sami je stanowili. Zamknęli się w swoich granicach i samoistnie wyniszczali. System nie działał tak jak powinien, przynajmniej nie tutaj. Nie miała pojęcia o innych częściach państwa, prócz tego, co było pokazywane publicznie, a w to nikt nie wierzył. Byli trzymani w niewiedzy, bo głupim narodem łatwiej się rządzi. I nie mogli nic z tym zrobić.
            Zasady były proste – żeby przetrwać, musisz się dostosować.
            Dotarła na obrzeża miasta, gdzie znajdowały się zapuszczone fabryki. Ich obszar słynął z wytwarzania wszelkiego rodzaju materiałów, dlatego podstawy ich gospodarki stanowiły zakłady takie jak tartak, huta szkła czy papiernia. Niektóre budynki, tak jak te tutaj, przestały być przydatne wraz z rozwojem technologicznym i dlatego zostały zamknięte, pozostawiając wielu mieszkańców bez podstawowego źródła utrzymania.
            Opustoszałe magazyny stanowiły pozornie bezpieczną kryjówkę dla tutejszych przestępców. W jednym z nich miał się ukrywać cel jej wyprawy. Cel, który musiała wyeliminować bez mrugnięcia okiem. W zakamarkach jej umysłu kryła się obawa, że to kolejna pułapka Blacka, kolejny etap jego chorej gry, ale niezależnie od tego, nie mogła się przeciwstawić ani wycofać.
            Minęła kilka pierwszych obiektów, gdyż wyglądały na całkowicie porzucone, a szczerze wątpiła by Smith siedział w ciemny kącie, udając, że nie istnieje. Z opowiadań Shannon obstawiała, że rozgościł się w którymś z segmentów i urządził własną bazę, otaczając się odpowiednią ochroną.
Przemknęła niczym cień wzdłuż kolejnych ruder, cały czas trzymając broń w pogotowiu. Przystanęła, gdy dostrzegła smugę światła padającą z jednej z hal. Przyczaiła się w ciemności pod ścianą i uważnie nasłuchiwała. Stopniowo szmery zaczęły brzmieć jak rozmowa, co potwierdziło jej przypuszczenia. Był tam, ale jak przewidziała, nie sam.
            Nie mogła po prostu tam wtargnąć i zacząć strzelać. Mieli przewagę i bez problemu mogliby ją powstrzymać. Nie miała szans ujść ze starcia z całą grupą bez szwanku, więc musiała ich przechytrzyć. Dokładnie rozglądała się po wszystkim dookoła, szukając podpowiedzi, wskazówki, czegokolwiek. Zmarszczyła brwi, gdy obchodząc konstrukcję dookoła, zauważyła zardzewiałą drabinkę prowadzącą na sam dach. Problem był taki, że stopnie nie zaczynały się od ziemi, a sporo nad czubkiem jej głowy. Nawet podskakując, nie miała szansy się złapać. Wtedy przypomniała sobie o metalowej beczce, którą mijała chwilę wcześniej. Natychmiast po nią wróciła i z radością odkryła, że była opróżniona, dzięki czemu mogła bez większego kłopotu ją przetransportować, dodatkowo nie robiąc za dużo hałasu.
            Wspięła się na nią i z miejsca wyskoczyła. Kuszę musiała wcześniej zaczepić o paski przytwierdzone na plecach. Stroje robocze były naprawdę praktyczne i przemyślane. Wyglądało na to, że Anthony dbał o każdy aspekt dotyczący zadań podopiecznych. Staranność i dbałość o szczegóły była jedyną rzeczą, która przemawiała na jego korzyść, ale nie mogło to w żaden sposób zmniejszyć jej zawiści wobec niego.
Chwytając się pierwszego szczebla z ogromnym wysiłkiem się podciągnęła. Gdyby nie ostatnie wyczerpujące treningi z góry byłaby skazana na porażkę. Nigdy nie miała silnych rąk, a teraz prócz siły grawitacji w dół ciągnął ją również cały ekwipunek. Czując ból w mięśniach i słysząc swój przyspieszony oddech stwierdziła, że powinna przybrać na wadzę i porządnie się wyrobić, bo jej obecna sprawność nie sprzyjała takim zadaniom. Stawiając kolejne żwawe, acz ostrożne kroki, starała się uspokoić i zaplanować kolejne działania. Nie miała pojęcia ile niebezpieczeństw może na nią czyhać wewnątrz budowli, więc wolała przygotować się na najgorsze.

Grot przeszył na wylot klatkę piersiową przeciwnika. To już trzeci, którego unicestwiła, odkąd wtargnęła do środka. Element zaskoczenia udał jej się perfekcyjnie i jeszcze w ukryciu postrzeliła dwóch pierwszych mężczyzn.
Przy życiu została ostatnia para, ale tylko jedna osoba nie miała prawa wydostać się stąd w całości. Pozostały osobnik był jej obojętny, ale w razie potrzeby nic nie stanie jej na przeszkodzie w wykonaniu powierzonego zadania. Naciągnęła cięciwę i wycelowała w coraz bardziej przerażonego mięśniaka. Kusza miała tę przewagę nad łukiem, że mogła wstrzymywać się z wystrzałem dowolną ilość czasu bez żadnego wysiłku
- Wydaj mi go, a daruję ci życie – oznajmiła chłodno, zdając sobie sprawę, że ten człowiek nie był niczemu winny i nie miała prawa zabijać go bez potrzeby. Smith czmychnął za poustawiane wszędzie sprzęty, gdy tylko zaczęło się zamieszanie. Nie miał możliwości wydostać się na zewnątrz w tak krótkim czasie, ale musiała się pospieszyć.- Masz trzy sekundy. Raz… Dwa… Trz…
Świst przeszył powietrze, a Arabella w ostatnim momencie cudem uniknęła nadlatującego ostrza, a jej ofiara wykorzystała chwilę nieuwagi i rzuciła się do ucieczki. Była pewna, że obstawa Smitha była na tyle głupia, że obrała tę samą drogę ucieczki, co on sam, więc posyłając kolejne bełty*, ruszyła w pogoń. Jeden strzał trafił w kostkę uciekiniera, ale nie powstrzymało go to od biegu. Właśnie wspinał się po stalowych schodach, które pod jego ciężarem i gwałtownymi ruchami trzęsły się mocno z nieprzyjemnym dla uszu chrzęszczeniem.
Kolejne pociski ominęły źle wymierzony cel, który zniknął na korytarzu na piętrze. Wiedziała dokąd zmierzał, bo dokładnie tędy tutaj przebyła. Liczył, że uda mu się wydostać przez dach, ale na jego nieszczęście, teraz to ona miała przewagę.
Dziewczyna wyleciała na szczyt kryjówki sekundę po swoim ciemiężycielu, ale zanim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, usłyszała mrożący krew w żyłach krzyk.
- Na ziemię!
            Wykonała polecenie, rzucając się na twardy grunt. Sama nie wiedziała, czemu to zrobiła, ale nie pożałowała swojej decyzji, gdy zabójcza kula przeleciała jej nad głową. Cały czas była zestresowana, ale teraz całe jej ciało spięło się, a z każdym, niemal bolesnym uderzeniem jej serca żyły wypełniała adrenalina, pobudzająca ją do działania. Decydując się na ryzykowne posunięcie, przeturlała się w bok i jednym susłem stanęła na równe nogi. Główną broń straciła, upadając na ziemie, ale natychmiast dobyła sztyletu ukrytego w bucie. Wyrzuciła go z impetem, trafiając w ramię mężczyzny, który z wrzaskiem zatoczył się na bok. Próbował wciąż się ratować, ale wtedy ktoś złapał go za bark i przycisnął do ściany.
            Arabella próbowała zorientować się w sytuacji. Zdesperowany uchodźca, którego tak zawzięcie ścigała, leżał martwy za jej plecami, ale to nie ona go zabiła. Natomiast osoba, na którą miała zlecenie była przetrzymywana w chłopaka w czarnym kapturze, który coraz wyraźniej się niecierpliwił.
            - Zabij go wreszcie! – ponaglił ją, a ona otrząsnęła się z amoku i podniosła leżącą kilka kroków obok kuszę. Podeszła bliżej, nie chcąc bardziej się ośmieszyć i spudłować. Widząc autentyczny strach w oczach Smitha poczuła się naprawdę okropnie. Każda jej poprzednia zbrodnia została dokonana pod wpływem impulsu, w momencie śmiertelnego zagrożenia, bez chwili zastanowienia. Teraz musiała zgładzić bezbronnego człowieka, który w żaden sposób jej nie zagrażał, a zbyt dużo czasu na przemyślenia wcale jej nie pomagało.
            - No już! – ryknął władczo jej tajemniczy pomocnik, a także wybawiciel. Uniosła broń, celując w miejsce, które najszybciej i najmniej boleśnie pośle poszkodowanego na tamten świat. Naciskając spust, odwróciła wzrok i przymknęła oczy, chcąc oszczędzić sobie choć jednego nikczemnego widoku. Słysząc tak dobrze znany dźwięk upadającego, bezwładnego ciała, wypuściła głośno powietrze, które nieświadomie wstrzymywała przez parę długich sekund. – Dobra robota – usłyszała, ale zabrzmiało to raczej cynicznie. Dopiero wówczas zdała sobie sprawę z kim miała do czynienia.
            - Ty dupku! – pisnęła, wyładowując nagromadzone emocje.
            - Właśnie ocaliłem twój nędzny tyłek, mogłabyś okazać trochę wdzięczności – burknął szatyn, mierząc ją wzrokiem.
            - Nikt cię o to nie prosił – syknęła w odpowiedzi. Kompletnie nie rozumiała, co obecnie miało miejsce. Czy to możliwe, że ten sam Diabeł, który prześladował ją od samego początku, gnębił i każdym gestem pokazywał, że pragnie jej śmierci, właśnie ją od niej uchronił? To wydawało się tak nierealne, jak najbardziej odległy sen.
            Z wrażenia odebrało jej mowę, więc nie mając najmniejszej ochoty na milczącą wymianę zdań poprzez znaczące spojrzenia, skierowała się do wyjścia. Misja wykonana, czas się odmeldować.

            Wróciła do hotelu, ale Blacka nie było. Załatwiał sprawy, o które nie miała prawa pytać. Niestety kolejną poznaną przez nią zasadą był obowiązek zdania sprawozdania z wykonanego zlecenia. Nie mogła powrócić do domu, dopóki wszystkiego mu nie przekaże. Chcąc, nie chcąc, udała się do swojej kwatery i wyciągnęła na praktycznie nieużywanym do tej pory łóżku.
            Z całego serca chciała się odprężyć i wyprzeć wszystkie zmartwienia i nieprzyjemne wspomnienia z głowy, ale nie mogła przestać myśleć o Jo. Dlaczego to zrobił? Czyżby chciał ją jeszcze trochę pomęczyć, a potem osobiście zamordować? To było najbardziej racjonalne wytłumaczenie, ale nawet ono do niej nie docierało. Była pewna, że on tylko czeka, aż ktoś pogrzebie ją w ziemi i wykonana za niego czarną robotę. Przecież właśnie o tym marzył, prawda? Od pierwszego spotkania usiłował zamienić jej życie w piekło.
            Po kilkugodzinnych przemyśleniach wysnuła jeszcze jeden wniosek i nie był on zbyt pocieszający. Diabeł też zdaje raport z jej misji. Obecność tego chłopaka w jej otoczeniu nie była przypadkiem ani zbiegiem okoliczności. On jej pilnował. Nie ochraniał, a jedynie czuwał nad jej działaniem. Obserwował, czy robi, co do niej należy i jak sobie radzi. Stąd ich szef był dosadnie obeznany w jej postępach. Była w poważnych tarapatach. Jeśli chłopak poinformuje Anthonego o tym, że interweniował i nie poradziłaby sobie bez niego, będzie skończona. Czy właśnie dlatego ją uratował? Czyżby chciał zwyczajnie wydać jej na okrutniejsze tortury niż postrzelenie w trakcie misji? Nie chciał jej szybkiej śmierci, a wielogodzinnej katorgi.
            Z tą myślą przeleżała całą noc. Nie mogła zmrużyć oka, myśląc o tym, że to mogą być jej agonalne godziny. To było gorsze niż najtrudniejsze zadanie. Nie mogła działać, pozostało jej bezczynne czekanie. Fakt, mogła uciekać, ale nawet jeśli by jej się to udało, od razu zemściliby się na jej rodzinie, a do tego nigdy by nie dopuściła.
            Przed świtem wzięła prysznic. Wszyscy jeszcze spali bądź nie zdążyli dotrzeć do siedziby, więc nie musiała się martwić podglądaczami. Wciągnęła granatowe spodnie i białą koszulę, a włosy splotła w warkocza, który opadał na jedno ramię. Spojrzała w lustro i przyglądała się swojemu odbiciu, jak gdyby był to ostatni raz kiedy miała okazję je widzieć. Jej ciemne oczy wypełniły się łzami na myśl, że może już nigdy nie zobaczyć swojej małej Gracie.
            Zebrała resztki siły i postanowiła się nie mazgaić. Przybrała kamienną minę i ruszyła na spotkanie z przeznaczeniem. Wkraczając do gabinetu Blacka poczuła dreszcze przebiegające wzdłuż jej kręgosłupa. Żołądek zdawał zacisnąć się w ciasny supeł, a ręce drżały jej nerwowo. Usiadła na dobrze sobie znanym, chyboczącym się krześle i niepewnie spojrzała na siwowłosego, który notował coś w swoich papierach.
            - Zadanie wykonane? – zapytał bez cienia zainteresowania. Jej oczy zaczęły przypominać dwie wielkie monety, a serce zakołatało się niespokojnie w piersi. Próbowała coś wykrztusić, ale dopiero po kilku próbach jej struny głosowe stały się jej posłuszne.
            - T-tak – wydusiła, przebierając gorączkowo palcami.
            - Jakieś problemy? – upewnił się, wciąż na nią nie patrząc.
            - Nie – odparła już wyraźniej, opanowując strach. Zapadła złowroga cisza i brunetka poczuła się niekomfortowo.
            - Możesz już iść – poinformował ją wreszcie, jakby przypominając sobie o jej istnieniu. Skinęła głową, czego oczywiście nie mógł zobaczyć i wstała. – A, i Arabella – zawołał ją, gdy stała już w progu. Posłała mu zdziwiony wzrok. – Przenieśliśmy cię na drugie piętro.

            Droga do domu wyjątkowo się jej ciągnęła. Niby cieszyła się, że żadna z jej obaw się nie ziściła, a do tego, jakby na to nie patrzeć, dostała awans, ale zbyt wiele spraw nie dawało jej spokoju. Dlaczego Jo jej nie wydał? Widziała raport na biurku, więc był tam przed nią, ale mimo wszystko nie pisnął słówkiem o jej słabości. Aktualnie już nic się jej nie zgadzało. Co tym razem knuł Diabeł? Był dla niej największą zagadką, na którą natknęła się podczas swojej dotychczasowej egzystencji.
            Nie mogła pogodzić się z faktem, że przeszła tyle stresów zupełnie niepotrzebnie. Anthony o nic ją nie dopytywał, właściwie mogła wrócić do domu dużo wcześniej, a tak tylko zmartwiła ojca. Utwierdziła się w tym, gdy zobaczyła jak oczekiwał jej w drzwiach. Robił tak tylko, gdy znacząco się spóźniała i zaczynał się niepokoić.
            - Gdzie byłaś? – przywitał ją oschle.
            - W pracy – odparła automatycznie. Dzień ledwo się zaczął, a ona już była wykończona.
            - Całą noc? – zapytał z niedowierzaniem. W odpowiedzi pokiwała sztywno głową i ominęła go w progu, ale złapał ją za rękę, tym samym ją powstrzymując. - Nie przyjmę ani jednego grosza zarobionego w ten sposób – oznajmił stanowczo, patrząc jej prosto w oczy.
            - Jaki? Jakie to w ogóle ma znaczenie? Potrzebujemy tych pieniędzy! – oburzyła się natychmiast. Nie po to codziennie się narażała, żeby słyszeć wieczne pretensję.
            - Możemy je zdobyć w inny sposób – upierał się, jak zwykle obstając przy swoim.
            - My? Jakoś nie zauważyłam, żeby zarabiał tu ktoś inny niż ja – wytknęła mu dotkliwie, uderzając w jego słaby punkt. To był cios poniżej pasa, ale była zbyt zbulwersowana, żeby myśleć racjonalnie i zastanawiać się, co było na miejscu, a co nie.
            Ojciec zdawał się ostatecznie zamilknąć, odwracając głowę z cierpiętniczą miną ukazaną w mimice twarzy. Odeszła do swojego pokoju, czując, że oboje potrzebują czasu, żeby ochłonąć i przetrawić wszystkie przykre słowa, które padły podczas tej sprzeczki.
            Na swoim łóżku ujrzała Grace, po której zaróżowionych policzkach spływały gorzkie łzy. Wystraszyła się, że mała ponownie usłyszała ich kłótnię i to spowodowało jej płacz. Od razu znalazła się obok niej i mocno ją przytuliła.
            - Co się stało aniołku? – zapytała troskliwie, głaszcząc ją po ciemnych włoskach. Dziewczynka pociągnęła kilka razy nosem, zanim udało jej się odezwać drżącym głosem.
            - To prawda, że mama odeszła, bo mnie nie kochała? – wyszeptała, patrząc na swoją siostrę wielkimi zaszklonymi oczami. Przez zbierający się w nich płyn wydawały się jeszcze bardziej zielone niż w normalnych okolicznościach.
            - Co? Kto ci naopowiadał takich bzdur? – zdenerwowała się Arabella. Gracie praktycznie nigdy nie zaczynała tematu ich rodzicielki, więc nastolatka wątpiła by jej malutka siostrzyczka sama doszła do takich wniosków.
            - Kevin – wyznała cichutko. – Miał rację? – zadała kolejne pytanie, a z jej oczu pociekły kolejne strumienie łez.
            - Oczywiście, że nie – odparła natychmiast brunetka. Kevin był tym dzieciakiem, którego ostatnio przestraszyła, bo dokuczał małej. Przestała żałować, że tak srogo go potraktowała.
            - To dlaczego nas zostawiła?
            Ara zawahała się, gdyż sama nie znała odpowiedzi. Lata temu nękały ją takie same niepewności, ale wyparła je w najdalsze zakamarki umysłu, starając się po prostu żyć teraźniejszością.
            - Miała coś bardzo ważnego do zrobienia i musiała wyjechać, ale zawsze bardzo nas kochała i jestem pewna, że nigdy nie przestanie – skłamała, nie wierząc w ani jedno słowo.
            Prawda jest taka, że ich matka zwyczajnie stchórzyła. Uciekła, zostawiając ich na pastwę losu. Starsza z sióstr zdążyła ją znienawidzić lata temu, kiedy to na nią spadł obowiązek utrzymania rodziny.
            - I ja też cię kocham, nawet mocniej – zapewniła, starając się jak najbardziej uspokoić roztrzęsioną dziewczynkę.
            - Ja ciebie najmocniej – odpowiedziała tradycyjnie, wtulając się w nią stałych sił. Ciemnowłosa pocałowała ją w czubek głowy i zaczęła nucić jej ulubioną piosenkę, która stopniowo ją wyciszyła, a w sercach obydwóch dziewczyn zapanował spokój.
            Przynajmniej chwilowy.

             * * * *
Przepraszam za tak długą nieobecność. Na swoje usprawiedliwienie mam chorobę, kurację antybiotykową, która otumaniła mnie na tyle, że nie byłam w stanie sklecić sensownego zdania oraz tonę zaległości, które musiałam nadrabiać w ostatnim tygodniu. Po za tym malejące zainteresowanie blogiem odbierało resztki motywacji. Dopiero po tylu tygodniach się obudziliście, może to jest sposób na Was, hm? :) 
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał i wynagrodził wydłużony czas oczekiwania. 
Zamierzam wrócić do cotygodniowego trybu, ale to zależy czy Wam też na tym zależy.
Wiecie, co robić.
Pozdrawiam x

poniedziałek, 27 października 2014

HD Rozdział 8




Rozdział 8
            Dni zmieniły się w tygodnie, czas upływał nieubłaganie i zlewał się w jedną plamę. Popadła w rutynę, ale taką wyjątkowo męczącą. Każdego dnia wracała coraz bardziej wykończona. Trudno było pogodzić nieustanne usługiwanie Blackowi z ciągłym zajmowaniem się domem. W dodatku tak trudno było dogadać się jej z ojcem. Oboje byli uparci, więc dojście do porozumienia w takiej sytuacji było niemal niemożliwe. Ona nie mogła ot tak zrezygnować z pracy, a on nie tolerował nieposłuszeństwa, więc pozostawali w oziębłych stosunkach.
            Gdy tamtego dnia dotarła do hotelu, który ku jej zaskoczeniu tętnił życiem, popędziła prosto na trening. W drzwiach sali wpadła na jakiegoś chłopaka, który przyjaźnie się do niej uśmiechnął. Tak ludzki gest wprawił ją w głęboki szok i zakłopotanie. Po ostatnich przejściach była już na tyle przeczulona, że we wszystkim wyczuwała podstęp.
            Wykonała zestaw ćwiczeń podanych przez Shannon, co wcale nie okazało się łatwiejsze niż poprzednio. Gdy po jej czole spływały pierwsze krople potu, trenerka przemówiła poważnym tonem.
            - Przekonałam się już, co pobudza cię najbardziej – oznajmiła. Arabella spojrzała na nią ukradkiem, podczas wykonywania serii brzuszków. – To nawet nie jest sama adrenalina, choć to oczywiście też, ale przede wszystkim, coś musi cię porządnie wkurzyć – zdawała się nie do końca składnie myśleć na głos, żywo gestykulując rękami i zupełnie nie przejmując się męczarnią podopiecznej.
            - Agresja? – wystękała, przechodząc do pompek. Słowa opiekunki nie wzbudziły jej zainteresowania, bo sama niedawno doszła do tych samych wniosków. To była kwestia czasu, aż inni też to zaczną zauważać. Gdy stawała oko w oko z przeciwnikiem, panikowała, a strach ją paraliżował. Natomiast, gdy poczuła się urażona, włączał się w niej instynkt mordercy i potrafiła pokonać znacznie silniejszego napastnika.
            - Owszem. Ale to nie może tak zostać – dodała blondynka, kucając obok spoconej nastolatki.
            - Wiem – odparła krótko, kończąc przydzieloną część treningu. Nie mogła zawsze czekać, aż coś ją zdenerwuje, żeby porządnie zaatakować. W ten sposób nie przeżyje najbliższego miesiąca. Musiała nauczyć się walczyć bez zastanowienia, zabijać bez najmniejszego wahania.
            Chwilę potem zaczęli się schodzić inni podopieczni. Po rozgrzewce zaczęły się pojedynki. Tym razem Ara nie stała pod ścianą i gdy przyszła jej kolej, pewnie wkroczyła na wyznaczone pole.
            Jej przeciwnikiem okazał się być ten miły chłopak, na którego wpadła rano. Wciąż wyglądał sympatycznie, co trochę ją dezorientowało. Nim na siebie ruszyli, Shannon szepnęła jej na ucho ostatnią radę.
            - Nie myśl za dużo, po prostu działaj.
            Na dźwięk gwizdka wystartowała agresywnie, próbując zaskoczyć rywala, ale na niewiele się to zdało. Wystarczyło, że był od niej wyższy i bez problemu zablokował jej uderzenie, następnie bezwzględnie podcinając jej nogi. Wylądowała na macie z głośnym plaskiem. Przez moment świat zawirował jej przed oczami. Wiedziała, że nie powinna dawać się zwieść temu pozornie koleżeńskiemu uśmieszkowi.
            - Walcz albo giń! – dobiegł ją krzyk trenerki, co szybko postawiło ją na nogi. Potrafiła pokonać groźniejszych osobników, więc dlaczego miałaby dać się rozłożyć jakiemuś przeciętnemu dzieciakowi? Posłała mu groźne spojrzenie i z przerażającym rykiem, pochodzącym z głębi jej duszy, ponownie zaatakowała. Pięści poszły w ruch tak szybko, że zdumiony chłopak pochylił się i łapiąc Arę poniżej pasa, uniósł ją do góry. Brunetka nie przejęła się tym, że straciła grunt pod nogami i zacisnęła swoje ramię wokół jego szyi, utrudniając mu oddychanie. Obserwowała jak zmieniają się barwy na jego twarzy, aż w końcu poluźnił uścisk i opuścił ją na ziemię. Zaczął się krztusić, a ona nie dała mu chwili wytchnienia, kopiąc go w brzuch i ostatecznie powalając na podłogę. Przytrzymała go kolanem, a on godnie odklepał swoją porażkę.
            Widząc zadziorny uśmiech Shannon, sama poczuła satysfakcję. Mimo poczucia wyższości, pomogła wstać swojemu rywalowi i uścisnęła mu dłoń w ramach podziękowania za zacięty pojedynek. Próbował się uśmiechnąć, ale w porównaniu z wcześniejszymi razami, marnie mu to wyszło.
            W szatni czuła się niezręcznie – o ile rano była sama, to teraz roiło się tu od innych trenujących. W dodatku po raz kolejny była jedyną dziewczyną. Zamknęła się w jednej z kabin, umyła i przebrała, a potem czym prędzej popędziła na obiad. O dziwo, przegrany z jej pojedynku, od razu się do niej przysiadł.
            - Finn – przedstawił się, podając jej, po raz kolejny w tym dniu, rękę.
            - Arabella – odpowiedziała, unikając kontaktu wzrokowego.
            - Wiem, wszyscy tutaj wiedzą – odparł lekko, wzruszając ramionami. Spojrzała na niego zdziwiona, unosząc jedną brew. – Och, proszę cię. Kto by jeszcze nie słyszał jak wgniotłaś tego palanta w ścianę?
            Zaśmiała się pod nosem. Nie chciała żadnej popularności, tym bardziej w takim miejscu, ale ucieszyło ją, że jej reputacja rozwija się w taką stronę. Może wreszcie przestaną ją brać za panienkę lekkich obyczajów i skończą się te ironiczne prychnięcia i kpiące spojrzenia, gdy tylko przechodziła korytarzem.
            Resztę popołudnia spędziła w towarzystwie Finna; nie, żeby chciała, chłopak po prostu nie dawał jej spokoju, ale nie denerwował jej tak, jak się spodziewała. Miał całkiem dobre poczucie humoru, no i nie oczekiwał od niej wylewnej rozmowy. Po prostu dotrzymywał jej towarzystwa, co było całkiem przyjemne.
            Przez parę dni wszystko się unormowało. Dodawali sobie otuchy swoją obecnością, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Arabella nie miała żadnych specjalnych zdań, więc starała się włożyć wszystkie siły w treningi. Wiedziała, że jeśli nie zrobi postępów, uznają ją za niepotrzebną i szybko się jej pozbędą.
            Po kolejnych indywidualnych zajęciach, poszła odpocząć w pokoju wspólnym. To było to dziwne, kolorowe pomieszczenie, w którym poznała Coltona – tego irytującego, nadętego blondyna, który zaprowadził ją do podziemnej sali. Do tej pory nie zrozumiała, co tu robił, gdyż wydawał się zupełnie bezużyteczny. Przez większość czasu tylko psuł wszystkim nastój, a mimo to, nikt mu jeszcze nic nie zrobił. Dzisiaj było tak samo. Colt był opryskliwy i humorzasty, ale wszyscy go ignorowali. Niektórzy wymieniali tylko znaczące spojrzenia, ale żaden z obecnych nie odważył się wreszcie go uciszyć.
            Nastolatka weszła do pomieszczenia, rozglądając się za swoim jedynym znajomym. Zawsze się tu spotykali, rozmawiali i odprężali, a potem szli na posiłek i wracali do swoich obowiązków. Nie byli jeszcze przyjaciółmi i dziewczyna wątpiła, żeby kiedykolwiek go tak nazwała, ale nawiązała się między nimi nić porozumienia i szybko przywykli się do wspólnej egzystencji. Tym razem nigdzie go nie zauważyła.
            Pod ścianą stał jednak Diabeł, opierając się i niedbale krzyżująca ramiona na piersi. Obdarzał wszystkich i wszystko swoim pogardliwym spojrzeniem, ale do nikogo nie odezwał się nawet słowem. Ara powoli przyzwyczajała się do jego osoby i paskudnego charakteru. Póki to było możliwe, starali się nie wchodzić sobie w drogę, ale napięcie między nimi było tak wyczuwalne, że brunetka była pewna, że prędzej czy później dojdzie między nimi do konfrontacji. Gdy tylko znajdowali się w tych samych czterech ścianach, atmosfera gęstniała, co wyczuwali chyba wszyscy dookoła.
            Ignorując cały zgiełk, Arabella podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej butelkę zimnej wody mineralnej, a następnie sięgnęła do szafki po jakąś przekąskę. W tym momencie do świetlicy, jak głosiła tabliczka przy wejściu, wkroczył ktoś, kto od razu przyciągnął uwagę całego zgromadzenia.
            - Kto tym razem? – usłyszała jedynie i automatycznie odwróciła się w stronę chłopaków. Już kilka dni temu poznała tę grę. Ci idioci zakładali się o to, kto pierwszy odejdzie z tego świata. Mieli jakieś swoje chore zasady, ale ją obchodziło tylko to, kto zostanie dopisany do tej niekończącej się listy umarlaków.
            - Finn – mruknął obojętnie nowoprzybyły, a jej serce na moment zamarło.
            - Wiedziałem! Stary, wisisz mi stówkę – zawołał radośnie jeden z siedzących na kanapie i poklepał swojego kolegę po ramieniu. Rozpoczęła się zagorzała dyskusja, zaczęły padać kolejne zakłady, wszyscy świetnie się bawili, jakby to była jakaś genialna loteria, a nie walka na śmierć i życie.
            Ciemnowłosa z trudem powstrzymywała łzy, które nachalnie cisnęły się jej do oczu. To nic takiego – powtarzała sobie. - Był słaby. To było do przewidzenia. I tak nie miał szans. Przecież tutaj to normalne. Powinnaś się przyzwyczajać. Niestety żaden argument nie był w stanie powstrzymać tego nieprzyjemnego kłucia w okolicy serca ani smutku jaki nią zawładnął. To był ostatni raz kiedy pozwoliła sobie zbliżyć się do kogoś innego niż jej rodzina. Wiedziała, że nie wytrzyma ciągłego żegnania się z bliskimi osobami, a tu było to nieuniknione.
            Od tamtego zdarzenia minęły dwa tygodnie. Ara niemal wyparła z pamięci postać Finna, o którym wspomnienia szybko się ulatniały, przygwożdżone tysiącem innych. Nie zdążyła się do niego przywiązać, ale było jej przykro, że go to spotkało. Nie zasługiwał na taki los, ale w tym świecie nie było mowy o sprawiedliwości.
            - Arie, patrz! – zawołała Grace, przynosząc jej kilka znalezionych kasztanów. Szły do miasta, gdyż nastolatka musiała zrobić zakupy, a małej ewidentnie nudziło się w domu. Brunetka starała się wynagrodzić siostrze swoją ciągłą nieobecność i wykorzystać każdą chwilę na wspólnych zajęciach.
            - Śliczne, chcesz je zatrzymać?
            - Tak! Ale weź jednego na szczęście – odparła radośnie, wciskając jej jedną ze zdobyczy. Uśmiechnęły się do siebie, a potem zaczęły się ścigać do wejścia na targ. Oczywiście młodsza z nich wygrała. Ara uwielbiała dawać jej fory i patrzeć jak jej kruszynka raduje się, że pokonała swoją wielką siostrę. – O, patrz! To Alex! Mogę iść? Proszę, proszę, proszę! – zaczęła swoją litanię, na co dziewczyna zaśmiała się krótko.
            - Tylko się nie oddalaj i wróć niedługo. Będę u Lynn – poinformowała ją i tyle ją widziała. Podążyła za nią zatroskanym wzrokiem, cicho wzdychając pod nosem. Martwiła się, że coś się stanie i to, paradoksalnie, bardziej niż wcześniej. Teraz potrafiła lepiej walczyć, ale przysporzyła sobie wielu wrogów. Obawiała się, że ktoś będzie chciał wykorzystać jej słabość do Grace, żeby ją pokonać. W takim wypadku byłaby bezbronna.
            Przeszła kilka straganów, uzupełniając zapasy w odpowiednie artykuły. Największym i zresztą jedynym plusem jej nowej pracy było to, że przestała jej dokuczać ich ciężka sytuacja materialna. Praktycznie z dnia na dzień ten ogromny problem przestał istnieć. Można powiedzieć wiele złego o Blacku, ale zdecydowanie nie był skąpy. O nic nie prosiła, po prostu wręczono jej odpowiednią sumę, a ona bez słowa ją przyjęła. Skoro i tak musiała wykonywać te wszystkie śmiertelnie niebezpieczne rozkazy, czemu nie miała odrobinę na tym zyskać?
            Zatrzymała się u swojej ulubionej sprzedawczyni i po wymianie towarów, pogrążyła się w rozmowie. Coraz prościej było jej oddzielać od siebie te dwa skrajnie różne światy, w których żyła, przynajmniej pod względem emocjonalnym. Z łatwością zapominała o treningach, siedzibie i zadaniach, gdy tylko znalazła się w domu lub wśród innego towarzystwa.
            Niespodziewanie jej uwagę przyciągnęło zamieszanie, do którego doszło nieopodal. Nie zwróciłaby na nie uwagi, gdyby w jego centrum nie znajdowała się Gracie. Natychmiast znalazła się obok i szarpnęła jednego z dzieciaków, który zaczepiał jej siostrzyczkę. Jej ruchy były zbyt brutalne i silne, jak na kogoś tak drobnego i nie mającego szansy się bronić.
            -  Przeproś ją – warknęła ostro, na co chłopczyk niezmiernie się przeląkł, a jego wielkie oczy wypełniły się łzami. – Zjeżdżajcie – dodała równie nieprzyjemnie, a wszyscy pośpiesznie rozbiegli się w swoje strony. Tylko Grace została przy niej, ale była równie przerażona, co reszta. – Co się stało? – zapytała przyklękając obok. Dotarło do niej, że jej reakcja była przesadzona, a wzbudzanie takiej grozy niepotrzebne. Nic takie się nie stało, a ona zareagowała tak bezlitośnie. Działała instynktownie i dopiero teraz dochodziło do niej, kim się stała. Nie minął nawet miesiąc, a ona zatraciła własną osobowość. Była potworem, a różnice między nią, a Diabłem czy Blackiem zacierały się coraz bardziej.
            Bez zastanowienia przytuliła mocno siostrę, jakby ten gest miał przywrócić utracone przez nią człowieczeństwo. Słyszała jak malutka pociąga cicho nosem i poczuła jeszcze większy wstręt do samej siebie. Po chwili odsunęła się i łącząc ich dłonie, ruszyła do domu, ignorując zbulwersowane spojrzenia i komentarze świadków zdarzenia. Przechodząc obok stoiska Lynn, zgarnęła swoje zakupy i czym prędzej opuściła teren targowiska.
           
            Mniej więcej tydzień później dostała swoją pierwszą poważną misje. Nie była tym zachwycona, ale nie miała prawa narzekać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mogła w nieskończoność przychodzić sobie poćwiczyć i zjadać obiadów, a potem wracać, jak gdyby nigdy nic do normalnego życia. Anthony trzymał ją tutaj z konkretnego powodu i nareszcie postanowił zrobić z niej użytek.
            - Gotowa? – zapytała Shannon. Ciemnowłosa pokiwała pewnie głową. Przygotowywała się do tego zawzięcie od paru dni. Ciężko trenowała i starała się jak najwięcej nauczyć. Czuła się znacznie spokojniej niż ostatnio. Przyglądała się dokładnie kartce z nazwiskiem człowieka, którego musiała znaleźć. Na razie wyparła ze świadomości to, co będzie musiała z nim zrobić, gdy już na niego trafi. Nie pytała, czym zawinił. Zapamiętała sobie, że nie warto zadawać pytań, jeśli nie były one absolutnie koniecznie. Dlatego też niemal cały czas milczała. Stała się jeszcze cichsza niż kiedykolwiek. – Już się ściemnia, więc ulice będą puste. Przemkniesz na przedmieście, a potem przejdziesz do starej fabryki. Smith uwielbia przesiadywać w opuszczonych magazynach. Pamiętaj tylko, że on niemal nigdy nie jest sam.
            - Ma swój gang? – zdziwiła się, unosząc brwi.
            - Coś w tym rodzaju. Z jakiegoś powodu garstka idiotów zdecydowała się ochraniać mu tyłek, ale są zupełnie bezmyślni, więc nie stanowią dla ciebie wielkiej przeszkody. Pewnie są rozproszeni, a przy nim samym nie będzie ich więcej niż trzech – tłumaczyła jej, sprawdzając jej broń i pozostały ekwipunek. Tym razem Ara nie zamierzała panikować z powodu za małej ilości strzał czy czegoś równie głupiego. Liczyła również, że przeszła już wszystkie testy i nie czekały na nią żadne niespodzianki. – A właśnie, najpierw musisz sprawdzić jeszcze ten adres – dodała trenerka, wpisując na jej zegarku odpowiednie dane. – Tam też lubi się ukrywać, a i tak mijasz to po drodze, więc lepiej się upewnić.
            - Jasne, coś jeszcze? – zapytała, patrząc w jej wielkie, błękitne oczy.
            - Tak – odparła. – Powodzenia.

            Arabella stawiała kolejne ostrożne kroki na starych, drewnianych stopniach w tym upiornym domu. W powietrzu unosił się drażniący nozdrza kurz i intensywny zapach stęchlizny. Wszystko w tym miejscu budziło w niej odrazę i obrzydzenie, ale ignorowała swojego wewnętrznego tchórza, który krzyczał, że ma brać nogi za pas, i brnęła przed siebie.
            Gdy dotarła na szczyt schodów, podłoga skrzypnęła okrutnie głośno pod jej stopami, a ona zastygła w bezruchu, wyczekując jakiejś reakcji. Rozglądała się uważnie dookoła, jednocześnie wyciągając strzałę z kołczanu i umiejscowiła ją na majdanie. Nasłuchiwała, ale w budynku panowała grobowa cisza. Było pusto albo ktoś bardzo dobrze się krył. Zachowując pełną czujność, przeszła kilka metrów. Wstrzymała na parę sekund oddech, żeby nic nie przeszkadzało jej w oględzinach. Wtedy usłyszała prawie takie samo trzeszczenie jak wcześnie pod sobą, ale w tym przypadku pochodziło z pokoju w prawej części korytarza. Najciszej jak umiała, podeszła pod wejście do pomieszczenia i uniosła broń, naciągając mocno cięciwę. Wzięła głęboki wdech, dodając sobie odwagi.
            Teraz albo nigdy.
            Silnym pchnięciem otworzyła i tak ledwo trzymające się w zawiasach drzwi i widząc sylwetkę chłopaka, odruchowo wypuściła strzałę, która świsnęła tuż obok jego ucha. Od razu sięgnęła po następną, a zaatakowany leniwie podniósł w tym czasie głowę i obdarzył ją cynicznym spojrzeniem. W jego oczach lśniła również nuta rozbawienia. Przez dłuższą chwilę wlepiał swój wzrok w wymierzony w niego niebezpieczny przedmiot, po czym przeniósł swoją uwagę na samą Arabellę. Widząc jej zdezorientowaną minę, uśmiechnął się krnąbrnie.
            - Spóźniłaś się – parsknął. – A do tego spudłowałaś.
            - Zamknij się – odparowała, nie siląc się na oryginalne docinki. – To był strzał ostrzegawczy.
            Naprawdę nie miała żadnego pojęcia, co tu robił Jo, ale jego widok niezmiernie wyprowadził ją z równowagi.
            - Wmawiaj sobie, co tam… - zaczął, ale urwał w połowie, widząc jak dziewczyna ponownie naciąga łuk, szykując się do następnego ataku.
            - Ten ma cię zabić – wyjaśniła rozwiewając jego wątpliwości i wypuściła kolejne śmiertelnie groźne ostrze.
            Nie ryzykując, czy nastolatka kolejny raz nie trafi, rzucił się na podłogę. Upadek był nieprzyjemny, siła uderzenia wywołała ból rozchodzący się po całym ciele, ale to zagranie ocaliło mu życie. Przynajmniej na razie.
            Ciemnowłosa doskoczyła do niego, zanim w ogóle zaczął się zbierać i kopnęła w dłoń, w której trzymał wyciągnięty przed sekundą pistolet. Jego jedyny ratunek poleciał z głośnym łoskotem w kąt, pozostawiając go zdanego na jej łaskę. Wiedział już do czego jest zdolna, ale zwyczajnie nie spodziewał się, że bezpodstawnie się na niego rzuci. Miał tylko sprawdzić to miejsce zanim ona się pojawi i niepotrzebnie został, żeby trochę ją podenerwować.
            Wymierzyła pocisk między jego oczy i pierwszy raz ujrzała na jego twarzy prawdziwe emocje, nie będące złością, do której kilkakrotnie go doprowadziła ani wypracowaną obojętnością. On był całkowicie przerażony. Jego usta były rozchylone, oddech nierówny i przyspieszony, a oczy przypominały dwie wielkie, ciemne monety. Stała się rzecz niemożliwa, dostrzegła w nim zwykłego człowieka. Człowieka, który jak każdy bał się i miał uczucia. Było to tak niespodziewane, że w jej działaniu pojawiło się wahanie. Pod wpływem impulsu miała ochotę przestrzelić jego pyskaty łeb i zakończyć te idiotyczne gierki raz na zawsze, ale straciła całe przekonanie do słuszności tego czynu. Do jej umysłu zaczęły docierać liczne wątpliwości, odciągające ją od zadania ostatecznego ciosu.
            - Gdzie jest Smith? – wykrztusiła jedynie, starając się brzmieć władczo.
            - Pół godziny temu wyruszył do magazynów – odparł od razu, zbyt onieśmielony by ją okłamać albo jakkolwiek się droczyć. Naprawdę uwierzył, że była zdolna go zabić i nie był nawet w stanie wykorzystać jej wahania, żeby się wyswobodzić i przewrócić sytuację na swoją korzyść.
            - Ostatnia szansa, Jo – syknęła i odsunęła się od niego. Nim zdążył się podnieść i pojąć to wszystko, Arabella była już na dole, a jej kroki cichły z każdą sekundą, odbijając się w rozpadających się ścianach budynku.
            Dotarła do niego powaga wydarzeń. Z rozgoryczeniem uderzył pięścią w podłogę. Nie miał siły się wściekać, musiał wreszcie przed sobą przyznać, że poczucie poniżenia schodziło na dalszy plan, gdy dotarło do niego jak ta krucha istotka mu zaimponowała.
            Niemniej jednak, nie mógł tak po prostu jej odpuścić. Nawet jeśli poczuł do niej swego rodzaju szacunek, tak dobry zawodnik w jego szeregach nie był tylko konkurencją, ale też realnym zagrożeniem dla jego pozycji. Był najlepszym człowiekiem Blacka i nie mógł pozwolić, żeby ktoś w tak bezczelny sposób go wygryzł, a już szczególnie nie ona.
* * * *
Spóźniony, jak zawsze, ale doszłam do wniosku, że wolę dodać później niż publikować coś, z czego nie jestem zadowolona. Teraz rozdział jest sprawdzony i nie mam na co narzekać. 
Zauważyliście już pewnie, że powstał zwiastun opowiadania, zachęcam do oglądania! Autorką jest niesamowita @BieberumLeviosa, pokłony dla niej <3  
Jeśli cokolwiek Was nurtuję, męczy, ciekawi - piszczcie: tu, na wattpadzie czy twitterze.
Proszę o komentarze, to naprawdę motywuję mnie do pracy :) 
Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, także wiecie, co robić.
Buziaki x

sobota, 18 października 2014

HD Rozdział 7


Jeśli wolicie, możecie wyrażać swoją opinię na twitterze, ale proszę, dodajcie do swoich tweetów hashtag #HeartlessDarkness, żebym mogła je łatwo znaleźć :) 

Rozdział 7
            - Wróciłam – zawołała od progu Arabella, zamykając drzwi i ściągając buty. Jej głos brzmiał całkiem radośnie, jak na kogoś, kto właśnie przeżył prawdziwy koszmar. W jej optymistycznym podejściu kluczowym słowem było „przeżył”. Całą drogę zbierała się w sobie, żeby nie okazać swojego roztrzęsienia przy bliskich. Nie chciała stresować Grace ani dawać ojcu powodu do dalszych podejrzeń, więc doszła do wniosku, że musi docenić to, czego udało jej się dokonać. Sądząc po minach załogi zgromadzonej w biurze Blacka, nie podejrzewali, że uda jej się przetrwać ten śmiercionośny tor przeszkód i to podsycało płomień dumy w jej coraz ciemniejszym sercu.
            Przeszła do kuchni, gdzie rozpakowała przyniesioną obiadokolację. Wciąż była ciepła, więc zawołała członków swojej rodziny do stołu, a sama usiadła na stołku pod oknem z kubkiem herbaty ziołowej w dłoniach.
            - Arie! – krzyknęła pogodnie sześciolatka, podbiegając i ufnie wtulając się w ramiona starszej siostry, która w tym momencie starała się ze wszystkich sił nie oblać jej gorącym napojem.
            - Cześć Gracie – odparła z czułością, całując małą w czubek rozczochranej główki. – Jak ci minął dzień?
            - Fajnie – odpowiedziała krótko, po czym podskoczyła do krzesła i z niezwykłą zachłannością zaczęła pałaszować podane danie. W tym czasie do pomieszczenia dotarła głowa rodziny, wspierając się o kuli i mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Minę miał niewyraźną, a jego spojrzenie z pewnością nie wyrażało zadowolenia. Nie raczył nic powiedzieć, jedynie zasiadając do stołu i z wyraźną niechęcią spożywając swój posiłek.
            Dziewczyna miała coraz bardziej dość jego humorów. Rozumiała, że miał swoje problemy, ale to ona ciężko pracowała, żeby utrzymać ich przy życiu, wręcz wyrzekała się samej siebie, tylko po to, by w ramach wdzięczności otrzymać coś takiego. Nie wiedziała, dlaczego się dąsał. Fakt, mogła zostać w domu, tak jak ją prosił, ale po co? Oczywiście mogła z obsesyjną pedantycznością sprzątać pokoje czy zabawiać go po pogawędką, tylko po pierwsze nikomu nie zależało, żeby dom lśnił czystością, a po drugie on nie chciał z nią rozmawiać.
            - Bardzo się na tobie zawiodłem – wyrzucił w końcu, gdy najmłodszy członek ich rodziny opuścił pomieszczenie. Arabella próbowała ukryć, jak bardzo zraniły ją te słowa. Uniosła brwi i spojrzała na niego z udawanym zaskoczeniem. Wiedziała, że go rozczarowała, gdy tylko zdała sobie sprawę, że odebrała komuś życie. Niestety to wciąż nie uchroniło ją przed bólem, jaki nadszedł, gdy rzeczywiście usłyszała te słowa z ust jedynego opiekuna.
            - A to dlaczego? – spytała, ponieważ w ostatnim czasie powodów mogło być wiele, a z pewnością nie o wszystkich wiedział. Wolała mieć pewność, za co tak nią w tym momencie gardził.
            - Okłamałaś mnie – odparł krótko. – Nie pracujesz w żadnej restauracji.
            Przyjrzała mu się badawczo. Szybko domyśliła się, że spędził cały dzień na wydzwanianiu do każdego baru, kawiarni czy nawet sklepu w prowincji. Tak bardzo jej nie ufał.
            - Racja, pracuję w hotelu – wyznała bez ogródek, wiedząc, że tłumaczą się tylko winni, a nie widziała potrzeby, żeby się pogrążać. Tym razem to nie było oszustwo, a jedynie część prawdy.
            Oczy mężczyzny rozbłysły niebezpiecznie. Zdecydowanie nie spodobało mu się to, co usłyszał. Jego mina spoważniała, a rysy twarzy wyostrzyły się. Cała jego twarz nabrała surowego wyrazu, a usta zacisnęły się w wąską linię.
            - Moja córka nie będzie pracować w takim miejscu – wycedził przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach dało się dostrzec taką odrazę, że nie była w stanie utrzymać z nim kontaktu wzrokowego.
            - A to niby z jakiego powodu?
            Zastanawiała się ile wiedział o tym miejscu. Kiedyś był bardzo cenioną i szanowaną osobistością w mieście, nie był też ślepy ani głupi, więc dostrzegał, co działo się dookoła. Ciekawiło ją tylko czy wziął ją za kolejną prostytutkę, jak wszyscy inni, czy może zdawał sobie sprawę, że stała się kimś znacznie gorszym.
            - Nie udawaj, że nie wiesz – zagrzmiał, uderzając pięścią w stół.
- Nie, nie wiem. Praca jak każda inna – oznajmiła, wiedząc, jak bardzo go to rozłości. – Po za tym ktoś musi nas utrzymać – dodała z jadem w głosie i nie czekając na jego reakcje, wstała. Odwróciła się w celu opuszczenia kuchni, ale widok, który ujrzała, niemal złamał jej serce.
W progu stała Gracie, jej oczy były zaszklone, a dolna warga drgała niebezpiecznie. Dziewczynka kurczowo ściskała kartkę w swoich dłoniach, przyciskając ją z całej siły do serca. Nie była przyzwyczajona do takich zjawisk. W tym domu nikt nie krzyczał, kłótnie też praktycznie nie istniały, przynajmniej do tej pory.
Ciemnowłosa uklęknęła przy niej i chciała ją przytulić, ale mała odsunęła się gwałtownie i potrząsnęła lokatą główką.
- Zrobiłam coś dla ciebie – mruknęła cichutko, wyciągając nieśmiało dłoń. Gdy tylko starsza z sióstr przyjęła podarunek, młodsza wybiegła do innego pokoju. Nastolatka wstała i rozłożyła wręczoną laurkę. Grace często coś jej rysowała. Tym razem jej gardło zacisnęło się nieprzyjemnie, a w oczach stanęły jej łzy. Powstrzymała je, bo nie miała już sześciu lat i nie była mazgajem. Napis na wręczonym świstku wciąż pojawiał się przed jej oczami, nawet wtedy, gdy na niego nie patrzyła.
„Dla najwspanialszej siostry na świecie”
            Westchnęła ciężko i przeczesała ręką splątane włosy. Z jej ust wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk, wyrażający jej frustrację, ale nie pomogło jej to w żaden sposób wyładować emocji.
            Wszyscy musieli ochłonąć. Ojciec zasiadł w swoim fotelu na ganku, Grace schowała się pod łóżkiem, gdzie zawsze toczyła zażarte dyskusje z niewidzialnym przyjacielem i wyżywała się na kartkach papieru. Tylko Ara nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Normalnie poszłaby na polankę, ale tym razem wcale nie miała na to ochoty. W ogóle wątpiła, że jeszcze zachce się tam kiedykolwiek udać.
            Była zmęczona. Treningami, stresem, misją, strachem, kłótniami i ciągłą niepewnością. Nic w jej życiu nie było dłużej proste. Wpadła w jakiś cholerny labirynt bez wyjścia. Przed oczami od razu stanęły jej tunele i to, jak z paniką próbowała się z nich wydostać. Te uczucia nie minęły. Zepchnęła je w głąb umysłu, ale nie mogła zapomnieć. Była ptakiem uwięzionym w klatce, jej skrzydła zostały podcięte. Musiała tańczyć, jak jej zagrano. Zawsze uważała, że wolność tutejszych mieszkańców jej mocno ograniczona, ale dopiero teraz odczuła jak bardzo została zniewolona. Nie miała prawa wyboru, nie miała niczego.
            Miała ochotę upaść na podłogę i płakać albo rozwalić wszystko dookoła. Ewentualnie najpierw wszystko zniszczyć, a potem szlochać na zimnej posadzce. Nic takiego nie zrobiła, bo musiała zachowywać się jak dorosła. Udowodnić, że jest odpowiedzialna i dojrzała. Od jej spokoju zależało teraz całe ich życie i była tego boleśnie świadoma.
            W końcu zdecydowała odprężyć się pod prysznicem. Myła się znacznie dłużej i o wiele cieplejszą wodą niż zazwyczaj. Po dzisiejszych przejściach zasłużyła na odrobinę luksusu. Przebrawszy się w czyste ubrania, wróciła do sypialni, gdzie po cichu wczołgała się do kryjówki Grace.
            - Mogę? – wyszeptała konspiracyjnym tonem, starając się wkupić w łaski dziewczynki.
            - Tylko jeśli nie będziesz niemiła – odparła poważnie sześciolatka, wydymając w nieco śmieszny sposób usta.
            - Gracie, przecież wiesz, że bardzo was kocham – westchnęła z lekkim znużeniem.
            - To dlaczego się kłócicie? – spytała z wyraźnym niezrozumieniem. Ara przygryzła wargę, zastanawiając się jak w przystępny sposób wytłumaczyć sprawy dorosłych małemu dziecku. Obiecała sobie, że nie pozwoli by mała ponownie była świadkiem czegoś podobnego.
            - To dlatego, że jesteśmy całkiem różni. Tak samo jak my dwie. Ty lubisz lody truskawkowe, a ja waniliowe. Ty wolisz śpiewać, a ja biegać. Czasami takie różnice powodują, że ludzie się sprzeczają – tłumaczyła.
            - Mnie to nie przeszkadza – odparła nieprzekonana dziewczynka.
            - Bo jesteś bardzo mądra – oznajmiła śmiertelnie poważnie starsza z sióstr, tym samym całkowicie wkupując się w łaski Grace. – Idziemy na jeżyny? – zapytała, ale nim skończyła zdanie, mała już była w ogrodzie. Zaśmiała się pod nosem i zabierając kilka słoików, ruszyła z najukochańszą siostrzyczką na spacer.

            Wróciwszy na kolację, obie były w znacznie lepszych humorach. Nie były daleko, Arabella dostała niedawno nauczkę i nie zmierzała zbytnio się oddalać, ale te krótkie chwile były całkowicie beztroskie i pozwoliły oderwać się jej od wszelkich problemów. Nie zamieniła słowa z tatą i z ulgą udała się do pokoju, gdzie pewna urocza sześciolatka z niecierpliwością oczekiwała jej przybycia i przeczytania bajki na dobranoc.
            Zasnęły na jednym łóżku, ufnie wtulając się w siebie. Ara nie mogła uwolnić się od swoich lęków nawet w snach. Wciąż błądziła w podziemiach, nie zawsze z takim samym skutkiem, jak w rzeczywistości. Innym razem ktoś do niej strzelał albo ona musiała kogoś zabijać. Obudziła się zalana potem, znacznie wcześniej niż powinna. Z niechęcią zwlekła się z łóżka, wiedząc, że i tak już nie pośpi. Jeśli tak miały wyglądać jej noce to albo zacznie moczyć łóżko, albo zwariuje. Albo jedno i drugie.
            Jak co dzień, przygotowała posiłki dla wszystkich i odpowiednio się szykując, wyruszyła do hotelu, nastawiając się na kolejny piękny dzień w jej wymarzonej „pracy”. Po drodze postanowiła jeszcze dostarczyć słoiki z owocami na targ. Zebrała ich wystarczająco dużo by zrobić konfitury na zimę, a reszta by się zepsuła, zanim zdążyliby je wykorzystać, więc wolała je oddać. Nikt tu nie tolerował marnotrawienia żywności.
            Było na tyle wcześnie, że większość straganów dopiero się rozstawiała. W ruchach ludzi dało się zaobserwować ociężałość i ospałość, jakby nie do końca się obudzili. Przywołując pozytywny wyraz twarzy, którego unikała od kilku dni, podeszła do swojej ulubionej znajomej.
            - Cześć Lynn – zawołała, zwracając tym samym uwagę kobiety.
            - Arabella! Jak dawno cię tu nie widziałam – przywitała się, posyłając jej ciepły uśmiech.
            - Nie przesadzaj, to tylko parę dni – zaśmiała się, brzmiąc trochę wymuszenie. To jasne, że jej kilkudniowa nieobecność nie uszła niczyjej uwadze. Od lat bywała tu dzień w dzień, ciągle starając się wyzyskać coś dla swojej rodziny. Była rozpoznawalna nie tylko przez swoje częste wizyty, ale również przez swoje nazwisko. Osobiście nigdy go nie używała, nawet gdy się przedstawiała, ale ludzie i tak je znali.
            Kiedyś byłaby z niego dumna, bo jej rodzice byli szanowani i powszechnie lubiani, ale obecnie wolałaby nie widzieć ani zniesmaczenia, ani litości w oczach mieszkańców, którzy wiązali jej osobę, tylko z tragedią, która spotkała jej rodzinę. Zdała sobie także sprawę, że jej niechciana popularność będzie kolejną niedogodnością, utrudniającą jej pracę.
            - Coś się stało? – zapytała Lynn, bacznie się jej przyglądając. Dziewczyna otrząsnęła się z letargu i wyciągnęła z torby kilka słoików. - Och, dziewczyno, już prawie zapomniałam dlaczego tak cię kocham – zażartowała, przygarniając do siebie podarunek.
            - Zawsze do usług – ukłoniła się teatralnie, po czym bez słowa pomachała i udała się do kolejnych stoisk. Mniej więcej przy czwartym usłyszała niezwykle piskliwy głos koło swojego ucha.
            Madeleine.
            - Arie! Cóż za zbieg okoliczności! Znowu się widzimy! Czyż to nie cudowne? – trajkotała jej nad uchem, doprowadzając ją w ułamku sekundy do szału. Nie była w stanie nic powiedzieć, bo jej dawna przyjaciółka rozpoczęła wyjątkowo emocjonujący monolog. Ara ze znudzeniem rozglądała się dookoła, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie jest zainteresowana towarzystwem rudowłosej. – Potrzebujesz czegoś? Słyszałam, że dostałaś pracę, może skoro masz mniej czasu, to mogę pomóc ci w domu?
            Kompletnie nie słuchając bezsensownej paplaniny koleżanki, spostrzegła znajomą sylwetkę, która ewidentnie starała się dyskretnie przemknąć między alejkami targu. Ciekawość wzięła górę.
            - Nie teraz, Maddie – przerwała jej niegrzecznie i nawet nie zaszczyciwszy jej spojrzeniem, ruszyła w pościg za skradającym się chłopakiem. W tłumie sprzedających i kupujących łatwo było się zamaskować, ale jeszcze prościej było zgubić swój cel. Nieustępliwe przepychała się przez kolejne rzędy, w końcu docierając w uliczki zbudowane równolegle do targowiska. Przyczaiła się za ścianą budynku, za który skręcił Diabeł i ostrożnie wyglądała zza rogu.
            Jo szybko stracił czujność i skupił się na swoim zadaniu, więc Arabella bez precedensu przyglądała się przedstawieniu. Ciemnowłosy bez zaproszenia wparował do jednego z mieszkań, a po paru minutach wyciągnął z niego szamoczącego się i krzyczącego młodzieńca, na oko w ich wieku, może trochę młodszego. Brutalnie rzucił go na ziemię, znacząco podkreślając swoją przewagę nad nim. Nastolatek uniósł się nieznacznie z betonowego podłoża, podpierając się na rękach i kolanach. Spojrzał na swojego oprawcę z wyraźną pogardą, a w jego oczach błyskała wściekłość.
            Znajomy Ary stał do niej plecami, więc mogła tylko domyślać się jakie emocje rysowały się na jego twarzy, choć zdążyła go poznać na tyle, że była gotowa obstawić wytrenowaną obojętność z nutką arogancji w zadziornym uśmiechu. Wyglądał tak niezależnie od sytuacji, w każdym momencie, w którym go widziała.
            - Słuchaj, mały – wycedził Diabeł, a po plecach dziewczyny przebiegł zimny dreszcz, chociaż wrogość w jego głosie nie była skierowana wobec jej osoby. – Twoja sytuacja nie jest za wesoła. Masz dwie opcje – oznajmił tym samym, lodowatym tonem. – Dołączasz do nas albo…
            Nie był w stanie dopowiedzieć drugiej możliwości, bo rozjuszony dzieciak wciął mu się w słowo.
            - Wolałbym spłonąć w piekle niż służyć takim skurwy… - Jemu również nie dane było dokończyć. Zabójcza kulka przebiła jego czaszkę, a przekleństwo zamarło na jego ustach w pół słowa. Jego ciało bezwładnie upadło na ziemię, a wokół głowy szybko pojawiła się kałuża szkarłatnej krwi.
            To nie była pierwsza śmierć, jaką ujrzała Arabella. Tym razem nawet nie ona była jej przyczyną, a mimo to widok ten wprawił ją w takie osłupienie, że z trudem opanowała się od krzyku albo innego dźwięku demaskującego jej położenie. Oczy rozszerzyły się jej z szoku, a ciało zdrętwiało niczym słup soli. Jej milczenie na nic się nie zdało, gdyż sprawca i tak spojrzał w jej stronę, a wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie. Tak jakby w jej obecności nie był w stanie kryć swoich uczuć pod wyćwiczoną przez lata maską.
            W przeciągu kilku sekund, w których nie była w stanie nawet mrugnąć, znalazł się przy niej i gwałtownie nią szarpnął, sprowadzając ją z powrotem do rzeczywistości. Serce zabiło jej szybciej, gdy świadomość o tym, jak nieobliczalny był ten człowiek wreszcie do niej dotarła.
            - Co ty tu robisz? – wysyczał jadowicie, zaciskając palce na jej ramieniu. Uścisk ten sprawiał jej ból, ale zachowała kamienną minę i wytrzymała jego mordercze spojrzenie.
            - Zwiedzam okolicę – odparła zadziornie, mrużąc oczy. Nie ważne jakby się starał, nie ulęknie się go.
            - Niech do tej pustej mózgownicy dotrze wreszcie, że takie wycieczki możesz przypłacić życiem – poinformował ją, brzmiąc bardziej złowrogo niż do tej pory, a wydawało jej się to niemożliwe.
            - Dzięki za ostrzeżenie – wymamrotała znacznie ciszej niż dotychczas, a wolną ręką sięgnęła za pas swoich jeansów. – Ale nie potrzebuję anioła stróża – dodała, błyskawicznym ruchem przykładając mu sztylet do gardła. Jednego zdecydowanie się nauczyła – nigdy nie poruszaj się nieuzbrojona. Właściwie zaczęła trzymać odpowiednie przedmioty nawet pod poduszką. Całe jej życie toczyło się na granicy ze śmiercią, ale starała się ograniczyć ryzyko do minimum.
            Oczy Diabła otworzył się szerzej, a złość zmieniła się na moment w szok. Po raz kolejny dał się jej podejść. Mógł uważać ją za głupią, ale zdecydowanie jej nie docenił. Złamał jedną ze swoich najważniejszych zasad – nigdy nie lekceważ przeciwnika. Nie potrafił zrozumieć, co takiego miała w sobie ta niedoświadczona małolata, że znowu go przechytrzyła. Była przebiegła jak lis – zgrywała niewinną i bezbronną, a gdy nabierało się pewności, że ma się przewagę – bum! Powalała cię na łopatki.
            - Ty za to wciąż nie nauczyłeś się dobrze oceniać sytuacji – wytknęła mu, patrząc na niego z wyższością. Wściekłość gotowała się w jego ciele, wprawiając je w mocno drżenie. – Uważaj, bo możesz przypłacić takie podejście życiem – naigrywała się, posyłając mu szeroki, choć nieco szaleńczy uśmiech. Zacisnął szczęki aż do bólu. Nie był w stanie nawet sięgnąć po pistolet, bo nie spuszczała go z oczu. Każdy ruch mógł się skończyć mało przyjemnym nacięciu na szyi, czego wolał sobie oszczędzić.
            Odepchnęła go silnym kopnięciem, przez co na moment stracił równowagę, ale nie dał się przewrócić.
            - Do zobaczenia, Jo – pożegnała się. – Ale lepiej miej oczy dookoła głowy.
* * * *
Tak, wiem. W dwa tygodnie powinnam napisać coś dłuższego i może lepszego, ale szkoła mi na to nie pozwala. Mimo to podoba mi się końcówka. Kocham Arabellę w takim wydaniu, a Wy? Wreszcie mam luźny weekend i następny tydzień, więc kolejny na pewno pojawi się w przyszłą sobotę :) 
Opowiadanie jest teraz dostępne również na wattpad.com : wystarczy, że wpiszecie w wyszukiwarkę "Heartless Darkness" albo wejdziecie na mój profil http://www.wattpad.com/user/OnlyHalfEvil

Możecie też dać follow kontu na tt (@HeartDarkPL) bo nie będę zaśmiecać prywatnego i stamtąd będę Was informować oraz pisać o opóźnieniach i różnych ciekawostkach c:

Komentarze ogromnie mnie motywują! Dacie radę dobić do 10 pod tym rozdziałem? 

Kocham Was i dziękuję za wszystko!