poniedziałek, 27 października 2014

HD Rozdział 8




Rozdział 8
            Dni zmieniły się w tygodnie, czas upływał nieubłaganie i zlewał się w jedną plamę. Popadła w rutynę, ale taką wyjątkowo męczącą. Każdego dnia wracała coraz bardziej wykończona. Trudno było pogodzić nieustanne usługiwanie Blackowi z ciągłym zajmowaniem się domem. W dodatku tak trudno było dogadać się jej z ojcem. Oboje byli uparci, więc dojście do porozumienia w takiej sytuacji było niemal niemożliwe. Ona nie mogła ot tak zrezygnować z pracy, a on nie tolerował nieposłuszeństwa, więc pozostawali w oziębłych stosunkach.
            Gdy tamtego dnia dotarła do hotelu, który ku jej zaskoczeniu tętnił życiem, popędziła prosto na trening. W drzwiach sali wpadła na jakiegoś chłopaka, który przyjaźnie się do niej uśmiechnął. Tak ludzki gest wprawił ją w głęboki szok i zakłopotanie. Po ostatnich przejściach była już na tyle przeczulona, że we wszystkim wyczuwała podstęp.
            Wykonała zestaw ćwiczeń podanych przez Shannon, co wcale nie okazało się łatwiejsze niż poprzednio. Gdy po jej czole spływały pierwsze krople potu, trenerka przemówiła poważnym tonem.
            - Przekonałam się już, co pobudza cię najbardziej – oznajmiła. Arabella spojrzała na nią ukradkiem, podczas wykonywania serii brzuszków. – To nawet nie jest sama adrenalina, choć to oczywiście też, ale przede wszystkim, coś musi cię porządnie wkurzyć – zdawała się nie do końca składnie myśleć na głos, żywo gestykulując rękami i zupełnie nie przejmując się męczarnią podopiecznej.
            - Agresja? – wystękała, przechodząc do pompek. Słowa opiekunki nie wzbudziły jej zainteresowania, bo sama niedawno doszła do tych samych wniosków. To była kwestia czasu, aż inni też to zaczną zauważać. Gdy stawała oko w oko z przeciwnikiem, panikowała, a strach ją paraliżował. Natomiast, gdy poczuła się urażona, włączał się w niej instynkt mordercy i potrafiła pokonać znacznie silniejszego napastnika.
            - Owszem. Ale to nie może tak zostać – dodała blondynka, kucając obok spoconej nastolatki.
            - Wiem – odparła krótko, kończąc przydzieloną część treningu. Nie mogła zawsze czekać, aż coś ją zdenerwuje, żeby porządnie zaatakować. W ten sposób nie przeżyje najbliższego miesiąca. Musiała nauczyć się walczyć bez zastanowienia, zabijać bez najmniejszego wahania.
            Chwilę potem zaczęli się schodzić inni podopieczni. Po rozgrzewce zaczęły się pojedynki. Tym razem Ara nie stała pod ścianą i gdy przyszła jej kolej, pewnie wkroczyła na wyznaczone pole.
            Jej przeciwnikiem okazał się być ten miły chłopak, na którego wpadła rano. Wciąż wyglądał sympatycznie, co trochę ją dezorientowało. Nim na siebie ruszyli, Shannon szepnęła jej na ucho ostatnią radę.
            - Nie myśl za dużo, po prostu działaj.
            Na dźwięk gwizdka wystartowała agresywnie, próbując zaskoczyć rywala, ale na niewiele się to zdało. Wystarczyło, że był od niej wyższy i bez problemu zablokował jej uderzenie, następnie bezwzględnie podcinając jej nogi. Wylądowała na macie z głośnym plaskiem. Przez moment świat zawirował jej przed oczami. Wiedziała, że nie powinna dawać się zwieść temu pozornie koleżeńskiemu uśmieszkowi.
            - Walcz albo giń! – dobiegł ją krzyk trenerki, co szybko postawiło ją na nogi. Potrafiła pokonać groźniejszych osobników, więc dlaczego miałaby dać się rozłożyć jakiemuś przeciętnemu dzieciakowi? Posłała mu groźne spojrzenie i z przerażającym rykiem, pochodzącym z głębi jej duszy, ponownie zaatakowała. Pięści poszły w ruch tak szybko, że zdumiony chłopak pochylił się i łapiąc Arę poniżej pasa, uniósł ją do góry. Brunetka nie przejęła się tym, że straciła grunt pod nogami i zacisnęła swoje ramię wokół jego szyi, utrudniając mu oddychanie. Obserwowała jak zmieniają się barwy na jego twarzy, aż w końcu poluźnił uścisk i opuścił ją na ziemię. Zaczął się krztusić, a ona nie dała mu chwili wytchnienia, kopiąc go w brzuch i ostatecznie powalając na podłogę. Przytrzymała go kolanem, a on godnie odklepał swoją porażkę.
            Widząc zadziorny uśmiech Shannon, sama poczuła satysfakcję. Mimo poczucia wyższości, pomogła wstać swojemu rywalowi i uścisnęła mu dłoń w ramach podziękowania za zacięty pojedynek. Próbował się uśmiechnąć, ale w porównaniu z wcześniejszymi razami, marnie mu to wyszło.
            W szatni czuła się niezręcznie – o ile rano była sama, to teraz roiło się tu od innych trenujących. W dodatku po raz kolejny była jedyną dziewczyną. Zamknęła się w jednej z kabin, umyła i przebrała, a potem czym prędzej popędziła na obiad. O dziwo, przegrany z jej pojedynku, od razu się do niej przysiadł.
            - Finn – przedstawił się, podając jej, po raz kolejny w tym dniu, rękę.
            - Arabella – odpowiedziała, unikając kontaktu wzrokowego.
            - Wiem, wszyscy tutaj wiedzą – odparł lekko, wzruszając ramionami. Spojrzała na niego zdziwiona, unosząc jedną brew. – Och, proszę cię. Kto by jeszcze nie słyszał jak wgniotłaś tego palanta w ścianę?
            Zaśmiała się pod nosem. Nie chciała żadnej popularności, tym bardziej w takim miejscu, ale ucieszyło ją, że jej reputacja rozwija się w taką stronę. Może wreszcie przestaną ją brać za panienkę lekkich obyczajów i skończą się te ironiczne prychnięcia i kpiące spojrzenia, gdy tylko przechodziła korytarzem.
            Resztę popołudnia spędziła w towarzystwie Finna; nie, żeby chciała, chłopak po prostu nie dawał jej spokoju, ale nie denerwował jej tak, jak się spodziewała. Miał całkiem dobre poczucie humoru, no i nie oczekiwał od niej wylewnej rozmowy. Po prostu dotrzymywał jej towarzystwa, co było całkiem przyjemne.
            Przez parę dni wszystko się unormowało. Dodawali sobie otuchy swoją obecnością, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Arabella nie miała żadnych specjalnych zdań, więc starała się włożyć wszystkie siły w treningi. Wiedziała, że jeśli nie zrobi postępów, uznają ją za niepotrzebną i szybko się jej pozbędą.
            Po kolejnych indywidualnych zajęciach, poszła odpocząć w pokoju wspólnym. To było to dziwne, kolorowe pomieszczenie, w którym poznała Coltona – tego irytującego, nadętego blondyna, który zaprowadził ją do podziemnej sali. Do tej pory nie zrozumiała, co tu robił, gdyż wydawał się zupełnie bezużyteczny. Przez większość czasu tylko psuł wszystkim nastój, a mimo to, nikt mu jeszcze nic nie zrobił. Dzisiaj było tak samo. Colt był opryskliwy i humorzasty, ale wszyscy go ignorowali. Niektórzy wymieniali tylko znaczące spojrzenia, ale żaden z obecnych nie odważył się wreszcie go uciszyć.
            Nastolatka weszła do pomieszczenia, rozglądając się za swoim jedynym znajomym. Zawsze się tu spotykali, rozmawiali i odprężali, a potem szli na posiłek i wracali do swoich obowiązków. Nie byli jeszcze przyjaciółmi i dziewczyna wątpiła, żeby kiedykolwiek go tak nazwała, ale nawiązała się między nimi nić porozumienia i szybko przywykli się do wspólnej egzystencji. Tym razem nigdzie go nie zauważyła.
            Pod ścianą stał jednak Diabeł, opierając się i niedbale krzyżująca ramiona na piersi. Obdarzał wszystkich i wszystko swoim pogardliwym spojrzeniem, ale do nikogo nie odezwał się nawet słowem. Ara powoli przyzwyczajała się do jego osoby i paskudnego charakteru. Póki to było możliwe, starali się nie wchodzić sobie w drogę, ale napięcie między nimi było tak wyczuwalne, że brunetka była pewna, że prędzej czy później dojdzie między nimi do konfrontacji. Gdy tylko znajdowali się w tych samych czterech ścianach, atmosfera gęstniała, co wyczuwali chyba wszyscy dookoła.
            Ignorując cały zgiełk, Arabella podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej butelkę zimnej wody mineralnej, a następnie sięgnęła do szafki po jakąś przekąskę. W tym momencie do świetlicy, jak głosiła tabliczka przy wejściu, wkroczył ktoś, kto od razu przyciągnął uwagę całego zgromadzenia.
            - Kto tym razem? – usłyszała jedynie i automatycznie odwróciła się w stronę chłopaków. Już kilka dni temu poznała tę grę. Ci idioci zakładali się o to, kto pierwszy odejdzie z tego świata. Mieli jakieś swoje chore zasady, ale ją obchodziło tylko to, kto zostanie dopisany do tej niekończącej się listy umarlaków.
            - Finn – mruknął obojętnie nowoprzybyły, a jej serce na moment zamarło.
            - Wiedziałem! Stary, wisisz mi stówkę – zawołał radośnie jeden z siedzących na kanapie i poklepał swojego kolegę po ramieniu. Rozpoczęła się zagorzała dyskusja, zaczęły padać kolejne zakłady, wszyscy świetnie się bawili, jakby to była jakaś genialna loteria, a nie walka na śmierć i życie.
            Ciemnowłosa z trudem powstrzymywała łzy, które nachalnie cisnęły się jej do oczu. To nic takiego – powtarzała sobie. - Był słaby. To było do przewidzenia. I tak nie miał szans. Przecież tutaj to normalne. Powinnaś się przyzwyczajać. Niestety żaden argument nie był w stanie powstrzymać tego nieprzyjemnego kłucia w okolicy serca ani smutku jaki nią zawładnął. To był ostatni raz kiedy pozwoliła sobie zbliżyć się do kogoś innego niż jej rodzina. Wiedziała, że nie wytrzyma ciągłego żegnania się z bliskimi osobami, a tu było to nieuniknione.
            Od tamtego zdarzenia minęły dwa tygodnie. Ara niemal wyparła z pamięci postać Finna, o którym wspomnienia szybko się ulatniały, przygwożdżone tysiącem innych. Nie zdążyła się do niego przywiązać, ale było jej przykro, że go to spotkało. Nie zasługiwał na taki los, ale w tym świecie nie było mowy o sprawiedliwości.
            - Arie, patrz! – zawołała Grace, przynosząc jej kilka znalezionych kasztanów. Szły do miasta, gdyż nastolatka musiała zrobić zakupy, a małej ewidentnie nudziło się w domu. Brunetka starała się wynagrodzić siostrze swoją ciągłą nieobecność i wykorzystać każdą chwilę na wspólnych zajęciach.
            - Śliczne, chcesz je zatrzymać?
            - Tak! Ale weź jednego na szczęście – odparła radośnie, wciskając jej jedną ze zdobyczy. Uśmiechnęły się do siebie, a potem zaczęły się ścigać do wejścia na targ. Oczywiście młodsza z nich wygrała. Ara uwielbiała dawać jej fory i patrzeć jak jej kruszynka raduje się, że pokonała swoją wielką siostrę. – O, patrz! To Alex! Mogę iść? Proszę, proszę, proszę! – zaczęła swoją litanię, na co dziewczyna zaśmiała się krótko.
            - Tylko się nie oddalaj i wróć niedługo. Będę u Lynn – poinformowała ją i tyle ją widziała. Podążyła za nią zatroskanym wzrokiem, cicho wzdychając pod nosem. Martwiła się, że coś się stanie i to, paradoksalnie, bardziej niż wcześniej. Teraz potrafiła lepiej walczyć, ale przysporzyła sobie wielu wrogów. Obawiała się, że ktoś będzie chciał wykorzystać jej słabość do Grace, żeby ją pokonać. W takim wypadku byłaby bezbronna.
            Przeszła kilka straganów, uzupełniając zapasy w odpowiednie artykuły. Największym i zresztą jedynym plusem jej nowej pracy było to, że przestała jej dokuczać ich ciężka sytuacja materialna. Praktycznie z dnia na dzień ten ogromny problem przestał istnieć. Można powiedzieć wiele złego o Blacku, ale zdecydowanie nie był skąpy. O nic nie prosiła, po prostu wręczono jej odpowiednią sumę, a ona bez słowa ją przyjęła. Skoro i tak musiała wykonywać te wszystkie śmiertelnie niebezpieczne rozkazy, czemu nie miała odrobinę na tym zyskać?
            Zatrzymała się u swojej ulubionej sprzedawczyni i po wymianie towarów, pogrążyła się w rozmowie. Coraz prościej było jej oddzielać od siebie te dwa skrajnie różne światy, w których żyła, przynajmniej pod względem emocjonalnym. Z łatwością zapominała o treningach, siedzibie i zadaniach, gdy tylko znalazła się w domu lub wśród innego towarzystwa.
            Niespodziewanie jej uwagę przyciągnęło zamieszanie, do którego doszło nieopodal. Nie zwróciłaby na nie uwagi, gdyby w jego centrum nie znajdowała się Gracie. Natychmiast znalazła się obok i szarpnęła jednego z dzieciaków, który zaczepiał jej siostrzyczkę. Jej ruchy były zbyt brutalne i silne, jak na kogoś tak drobnego i nie mającego szansy się bronić.
            -  Przeproś ją – warknęła ostro, na co chłopczyk niezmiernie się przeląkł, a jego wielkie oczy wypełniły się łzami. – Zjeżdżajcie – dodała równie nieprzyjemnie, a wszyscy pośpiesznie rozbiegli się w swoje strony. Tylko Grace została przy niej, ale była równie przerażona, co reszta. – Co się stało? – zapytała przyklękając obok. Dotarło do niej, że jej reakcja była przesadzona, a wzbudzanie takiej grozy niepotrzebne. Nic takie się nie stało, a ona zareagowała tak bezlitośnie. Działała instynktownie i dopiero teraz dochodziło do niej, kim się stała. Nie minął nawet miesiąc, a ona zatraciła własną osobowość. Była potworem, a różnice między nią, a Diabłem czy Blackiem zacierały się coraz bardziej.
            Bez zastanowienia przytuliła mocno siostrę, jakby ten gest miał przywrócić utracone przez nią człowieczeństwo. Słyszała jak malutka pociąga cicho nosem i poczuła jeszcze większy wstręt do samej siebie. Po chwili odsunęła się i łącząc ich dłonie, ruszyła do domu, ignorując zbulwersowane spojrzenia i komentarze świadków zdarzenia. Przechodząc obok stoiska Lynn, zgarnęła swoje zakupy i czym prędzej opuściła teren targowiska.
           
            Mniej więcej tydzień później dostała swoją pierwszą poważną misje. Nie była tym zachwycona, ale nie miała prawa narzekać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mogła w nieskończoność przychodzić sobie poćwiczyć i zjadać obiadów, a potem wracać, jak gdyby nigdy nic do normalnego życia. Anthony trzymał ją tutaj z konkretnego powodu i nareszcie postanowił zrobić z niej użytek.
            - Gotowa? – zapytała Shannon. Ciemnowłosa pokiwała pewnie głową. Przygotowywała się do tego zawzięcie od paru dni. Ciężko trenowała i starała się jak najwięcej nauczyć. Czuła się znacznie spokojniej niż ostatnio. Przyglądała się dokładnie kartce z nazwiskiem człowieka, którego musiała znaleźć. Na razie wyparła ze świadomości to, co będzie musiała z nim zrobić, gdy już na niego trafi. Nie pytała, czym zawinił. Zapamiętała sobie, że nie warto zadawać pytań, jeśli nie były one absolutnie koniecznie. Dlatego też niemal cały czas milczała. Stała się jeszcze cichsza niż kiedykolwiek. – Już się ściemnia, więc ulice będą puste. Przemkniesz na przedmieście, a potem przejdziesz do starej fabryki. Smith uwielbia przesiadywać w opuszczonych magazynach. Pamiętaj tylko, że on niemal nigdy nie jest sam.
            - Ma swój gang? – zdziwiła się, unosząc brwi.
            - Coś w tym rodzaju. Z jakiegoś powodu garstka idiotów zdecydowała się ochraniać mu tyłek, ale są zupełnie bezmyślni, więc nie stanowią dla ciebie wielkiej przeszkody. Pewnie są rozproszeni, a przy nim samym nie będzie ich więcej niż trzech – tłumaczyła jej, sprawdzając jej broń i pozostały ekwipunek. Tym razem Ara nie zamierzała panikować z powodu za małej ilości strzał czy czegoś równie głupiego. Liczyła również, że przeszła już wszystkie testy i nie czekały na nią żadne niespodzianki. – A właśnie, najpierw musisz sprawdzić jeszcze ten adres – dodała trenerka, wpisując na jej zegarku odpowiednie dane. – Tam też lubi się ukrywać, a i tak mijasz to po drodze, więc lepiej się upewnić.
            - Jasne, coś jeszcze? – zapytała, patrząc w jej wielkie, błękitne oczy.
            - Tak – odparła. – Powodzenia.

            Arabella stawiała kolejne ostrożne kroki na starych, drewnianych stopniach w tym upiornym domu. W powietrzu unosił się drażniący nozdrza kurz i intensywny zapach stęchlizny. Wszystko w tym miejscu budziło w niej odrazę i obrzydzenie, ale ignorowała swojego wewnętrznego tchórza, który krzyczał, że ma brać nogi za pas, i brnęła przed siebie.
            Gdy dotarła na szczyt schodów, podłoga skrzypnęła okrutnie głośno pod jej stopami, a ona zastygła w bezruchu, wyczekując jakiejś reakcji. Rozglądała się uważnie dookoła, jednocześnie wyciągając strzałę z kołczanu i umiejscowiła ją na majdanie. Nasłuchiwała, ale w budynku panowała grobowa cisza. Było pusto albo ktoś bardzo dobrze się krył. Zachowując pełną czujność, przeszła kilka metrów. Wstrzymała na parę sekund oddech, żeby nic nie przeszkadzało jej w oględzinach. Wtedy usłyszała prawie takie samo trzeszczenie jak wcześnie pod sobą, ale w tym przypadku pochodziło z pokoju w prawej części korytarza. Najciszej jak umiała, podeszła pod wejście do pomieszczenia i uniosła broń, naciągając mocno cięciwę. Wzięła głęboki wdech, dodając sobie odwagi.
            Teraz albo nigdy.
            Silnym pchnięciem otworzyła i tak ledwo trzymające się w zawiasach drzwi i widząc sylwetkę chłopaka, odruchowo wypuściła strzałę, która świsnęła tuż obok jego ucha. Od razu sięgnęła po następną, a zaatakowany leniwie podniósł w tym czasie głowę i obdarzył ją cynicznym spojrzeniem. W jego oczach lśniła również nuta rozbawienia. Przez dłuższą chwilę wlepiał swój wzrok w wymierzony w niego niebezpieczny przedmiot, po czym przeniósł swoją uwagę na samą Arabellę. Widząc jej zdezorientowaną minę, uśmiechnął się krnąbrnie.
            - Spóźniłaś się – parsknął. – A do tego spudłowałaś.
            - Zamknij się – odparowała, nie siląc się na oryginalne docinki. – To był strzał ostrzegawczy.
            Naprawdę nie miała żadnego pojęcia, co tu robił Jo, ale jego widok niezmiernie wyprowadził ją z równowagi.
            - Wmawiaj sobie, co tam… - zaczął, ale urwał w połowie, widząc jak dziewczyna ponownie naciąga łuk, szykując się do następnego ataku.
            - Ten ma cię zabić – wyjaśniła rozwiewając jego wątpliwości i wypuściła kolejne śmiertelnie groźne ostrze.
            Nie ryzykując, czy nastolatka kolejny raz nie trafi, rzucił się na podłogę. Upadek był nieprzyjemny, siła uderzenia wywołała ból rozchodzący się po całym ciele, ale to zagranie ocaliło mu życie. Przynajmniej na razie.
            Ciemnowłosa doskoczyła do niego, zanim w ogóle zaczął się zbierać i kopnęła w dłoń, w której trzymał wyciągnięty przed sekundą pistolet. Jego jedyny ratunek poleciał z głośnym łoskotem w kąt, pozostawiając go zdanego na jej łaskę. Wiedział już do czego jest zdolna, ale zwyczajnie nie spodziewał się, że bezpodstawnie się na niego rzuci. Miał tylko sprawdzić to miejsce zanim ona się pojawi i niepotrzebnie został, żeby trochę ją podenerwować.
            Wymierzyła pocisk między jego oczy i pierwszy raz ujrzała na jego twarzy prawdziwe emocje, nie będące złością, do której kilkakrotnie go doprowadziła ani wypracowaną obojętnością. On był całkowicie przerażony. Jego usta były rozchylone, oddech nierówny i przyspieszony, a oczy przypominały dwie wielkie, ciemne monety. Stała się rzecz niemożliwa, dostrzegła w nim zwykłego człowieka. Człowieka, który jak każdy bał się i miał uczucia. Było to tak niespodziewane, że w jej działaniu pojawiło się wahanie. Pod wpływem impulsu miała ochotę przestrzelić jego pyskaty łeb i zakończyć te idiotyczne gierki raz na zawsze, ale straciła całe przekonanie do słuszności tego czynu. Do jej umysłu zaczęły docierać liczne wątpliwości, odciągające ją od zadania ostatecznego ciosu.
            - Gdzie jest Smith? – wykrztusiła jedynie, starając się brzmieć władczo.
            - Pół godziny temu wyruszył do magazynów – odparł od razu, zbyt onieśmielony by ją okłamać albo jakkolwiek się droczyć. Naprawdę uwierzył, że była zdolna go zabić i nie był nawet w stanie wykorzystać jej wahania, żeby się wyswobodzić i przewrócić sytuację na swoją korzyść.
            - Ostatnia szansa, Jo – syknęła i odsunęła się od niego. Nim zdążył się podnieść i pojąć to wszystko, Arabella była już na dole, a jej kroki cichły z każdą sekundą, odbijając się w rozpadających się ścianach budynku.
            Dotarła do niego powaga wydarzeń. Z rozgoryczeniem uderzył pięścią w podłogę. Nie miał siły się wściekać, musiał wreszcie przed sobą przyznać, że poczucie poniżenia schodziło na dalszy plan, gdy dotarło do niego jak ta krucha istotka mu zaimponowała.
            Niemniej jednak, nie mógł tak po prostu jej odpuścić. Nawet jeśli poczuł do niej swego rodzaju szacunek, tak dobry zawodnik w jego szeregach nie był tylko konkurencją, ale też realnym zagrożeniem dla jego pozycji. Był najlepszym człowiekiem Blacka i nie mógł pozwolić, żeby ktoś w tak bezczelny sposób go wygryzł, a już szczególnie nie ona.
* * * *
Spóźniony, jak zawsze, ale doszłam do wniosku, że wolę dodać później niż publikować coś, z czego nie jestem zadowolona. Teraz rozdział jest sprawdzony i nie mam na co narzekać. 
Zauważyliście już pewnie, że powstał zwiastun opowiadania, zachęcam do oglądania! Autorką jest niesamowita @BieberumLeviosa, pokłony dla niej <3  
Jeśli cokolwiek Was nurtuję, męczy, ciekawi - piszczcie: tu, na wattpadzie czy twitterze.
Proszę o komentarze, to naprawdę motywuję mnie do pracy :) 
Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, także wiecie, co robić.
Buziaki x

11 komentarzy:

  1. Jezus Maria! Kocham Arie! Jezuuuu, kocham to ff! Kocham ciebie! sidjkghfeikjsdfh <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam to ff! Jet dobrze napisane, fabuła swietna. Powoli sie rozkreca. Mam nadzieje ze niedlugo inni rownez odkryja tego bloga i bedzie wiecej komentarzy. Jedyne co moge zrobic to polecic tego bloga i tak zrobie! Czekam na nastepny rozdzial! Zycze weny misiu 😍😘

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy następny rozdział?:((

    OdpowiedzUsuń
  4. JAKIM CUDEM POD TAKIM CHOLERNIE DOBRYM ROZDZIALEM JEST TAK MALUTKO KOMENTARZY:(

    OdpowiedzUsuń
  5. najlepszy blog ever ; )

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
  7. Megaaa czekam na naatepny z niecierpliwieniem, kiedy on bedzie??!!!! Czekam i czekam, nooo poza tym czytalam inne a ten jest inny oryginalny poprostu Swietny ! Pisz dalej ! Ogladalam zwiastun, ciekawe jak jo i arabella sie przybliza do sb. JESZCZE RAZ MEGAA, TYLKO ZBYT DLUGO CZEKANIA... ALE NIE ZMIENIAM FAKTU ZE TO JEST NAJLEPSZY PROLOG EVER!!!! POWODZENIA

    OdpowiedzUsuń
  8. :(:( nowy rozdział chcemy!

    OdpowiedzUsuń
  9. Kocham Twoje opowiadanie. Jest cholernie dobre, a Ty masz niesamowity talent.

    OdpowiedzUsuń