czwartek, 25 czerwca 2015

HD Rozdział 16




Rozdział 16
            - Znowu ty – fuknął z tradycyjnie zmierzłą miną Colton, gdy tylko wkroczyła do pokoju w przerwie między treningami.
            - Ciebie też miło widzieć – odparła niedbale. Zaczepki i oschłość tego chłopaka już całkowicie po niej spływały. Przywykła do tego, a nawet niemal to polubiła. Patrząc na jego wieczną obojętność, mogła uznać, że takie chamstwo to jego forma okazywania sympatii.
            - A gdzie twój królewicz? – zapytał z wyraźną kpiną, bawiąc się sznurkami z kaptura swojej brązowej bluzy. Jego szare oczy jak zwykle nie wyrażały zupełnie niczego, pusto wpatrując się w otoczenie.
            - Właśnie na niego patrzę – odparła, przybierając kokieteryjny ton. Blondyn spojrzał na nią z zaskoczeniem, które szybko przerodziło się w zniesmaczenie. Zmarszczył nos i otrząsnął się, jakby chciał odgonić natrętną muchę. Ciemnowłosa zaśmiała się, dumna ze swojej riposty. – Już się tak nie bocz, marudo – mruknęła, opadając na kanapę i szturchając go łokciem. Prychnął i poprawił grzywkę, ostentacyjnie ją ignorując. Odpłaciła mu się dokładnie tym samym, wcinając przygotowaną uprzednio kanapkę. Po chwili, gdy kompletnie uśpiła jego czujność, wyrwała mu z zaskoczenia pilota i włączyła swój ulubiony kanał, na którym leciały głównie programy przyrodnicze. Usłyszała jedynie przeciągłe jęknięcie jej towarzysza, który widocznie nie podzielał jej zachwytu nad życiem oraz rozwojem pingwinów i od razu spróbował odebrać Arze jej zdobycz. – Odwal się, Colton – warknęła odpychając go jedną ręką, a drugą wysuwając tak daleko, jak to możliwe, byleby tylko nie zbliżył się do przełącznika. Całe szczęście, że zdążyła odłożyć jedzenie na stolik.
            - Nie będę oglądał tego gów…
            - Słownictwo, Colt – upomniała go, pokazując mu język i wbijając mu palec między żebra, co spowodowało, że wygiął się nienaturalnie i znacznie odsunął. Jego twarz wykrzywił nieatrakcyjny grymas, a oczy zaczęły ciskać gromy w stronę zadowolonej nastolatki.
            - Jak dzieci – westchnął Jo, który właśnie wkroczył do pomieszczenia.
            - Dobrze, że jesteś. Zabierz ją stąd natychmiast – niemal zażądał, patrząc na nią z ukosa, a jego spojrzenie wyrażało szczerą irytacje.
            - Żebym to ja musiał się z nią męczyć? Dzięki, ale wolę, gdy znęca się nad tobą – oznajmił, wyraźnie podśmiewając się z coraz bardziej zdenerwowanego chłopaka. Wyciągnął puszkę ze swoimi ulubionym gazowanym napojem i paczkę krakersów, po czym pomaszerował do kanapy, gdzie pozostała dwójka znowu zaczęła się szamotać i przepychać. Wykorzystując ich skupienie na sobie nawzajem, bez problemu zabrał dziewczynie pilota i natychmiast przełączył kanał na sportowy.
            - To nie fair – burknęła, krzyżując ramiona i mrużąc oczy. Dziecinne zachowanie chłopaków zaczynało się jej udzielać i obawiała się, że niebawem całkiem zgłupieje. W ramach zemsty porwała garść chrupków od Diabła i napchała sobie nimi całą buzię. – To wy jesteście nieznośni – wymamrotała i po prostu ich zostawiła. Spojrzeli po sobie znacząco, ale żaden z nich tego nie skomentował.
            Arabella natomiast udała się do recepcji, gdzie z daleka dostrzegła znajomą czuprynę. W ostatnim czasie zyskała jeszcze jedną osobę, z którą chętnie przesiadywała w wolnej chwili.
            - Hej, Nina – pomachała jej, podchodząc do lady. – Działo się coś ciekawego?
            - Nie za bardzo – odparła, lekko się krzywiąc. – Żadnych rewelacji. Ciasteczko? – zapytała, wyciągając w jej stronę opakowanie kruchych ciastek z kawałkami czekolady, którymi ochoczo się poczęstowała.
            - Dobrze, że Shannon mnie tak męczy na tych treningach, bo przy takiej diecie już bym się w drzwiach nie mieściła – stwierdziła, klepiąc się po brzuchu.
            - Jasne, akurat. Mogłabyś zjeść słonia, a i tak wyglądałabyś jak patyk – mruknęła ciemnowłosa, przerzucając strony w jakimś kolorowym magazynie.
            - Sugerujesz, że czegoś mi brakuje? – spytała, nieco urażona. Jak każda dziewczyna, mimo swojego nietypowego stylu życia, miała swoje kompleksy i nie była szczęśliwa, gdy ktoś wytykał jej to jak wyglądała.
            - Nie, skądże, ale dwa kilo więcej tu i ówdzie by ci nie zaszkodziło – wyjaśniła, spoglądając na nią wymownie. Wzrok brunetki automatycznie powędrował w dół, ale szybko spojrzała z powrotem na koleżankę.
            - Nie każdego natura tak hojnie obdarza – mruknęła z przekąsem, spoglądając na subtelnie odkryty dekolt Niny. – Ale przynajmniej jestem inteligentna.
            - Już sobie tak nie schlebiaj, na mądrą główkę nikogo tutaj nie złapiesz – powiedziała, uśmiechając się zadziornie.
            Ich uwagę przykuły sylwetki nowoprzybyłych gości. Dwie dziewczyny i chłopak szli za jednym z tutejszych osiłków, a ich miny wyrażały zaniepokojenie i niepewność. Wyglądali młodo i niewinnie, z pewnością nie byli jeszcze nawet pełnoletni. Jasnowłosa dziewczyna otoczyła się ramionami, a jej nieco przygarbiony kompan wodził wzrokiem po całym wnętrzu, jakby szukał jakiegoś punktu zaczepienia. Wyglądali na równie zagubionych, co ona, gdy pierwszy raz przekroczyła próg tego budynku.
            Prawie już nie pamiętała tych zamierzchłych czasów, gdy te mury budziły jej strach, a wszystko wydawało się obce i chłodne. Widok tych dzieciaków przywołał wypchnięte ze świadomości wspomnienia i uświadomił jej, że jakimś cudem oswoiła się z tym miejscem i nie była pewna czy mogła uznać to za coś pozytywnego.
            Cała czwórka skręciła w korytarz, który prowadził tylko do jednego miejsca – biura Blacka. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, a żołądek zakłuł ją nieprzyjemnie. Nowi – pomyślała. Jeszcze przed świąteczną przerwą pojawiło sporo rekrutów, a teraz nadciągali w znacznym, jak na jej oko, nadmiarze. Nie była pewna, co to oznaczało, ale na pewno nie wróżyło to niczego dobrego.
            - To było dziwne – rzuciła recepcjonistka, marszcząc brwi, ale szybko skupiła się na poprzednio wykonywanych czynnościach. Wszyscy dobrze wiedzieli, że w tym budynku lepiej uważać na słowa i zawczasu ugryźć się w język.
            - To ja wracam do roboty – wymamrotała nieprzytomnie Ara, pogrążona we własnych, ponurych przemyśleniach, po czym skierowała się prosto na salę treningową. Przez pogawędkę z Niną spóźniła się kilka minut, co jej trenerka skwitowała dezaprobatą i dorzuciła jej dodatkowe powtórzenia do każdej serii ćwiczeń. Mimo tego wysiłek nie sprawił dziewczynie większej trudności. Była jakby oderwana od rzeczywistości, zbyt bardzo skupiając się na własnych teoriach, szukając racjonalnego wyjaśnienia na to, co się wokół niej działo.
            - Poćwiczysz dzisiaj trochę swoją celność z dystansu – oznajmiła Shannon, podając jej broń. Standardowo postrzelała jakiś czas do tarczy, ale stało się to dość nużące już po kwadransie, więc spojrzała ze znudzeniem na swoją opiekunkę. – Spróbuj tego – powiedziała, wskazując na inne stanowisko. Ciemnowłosa podeszła z nieufnością do połyskujących na stoliku sztyletów i przemierzyła wzrokiem odległość między nimi, a celem. – Pora nauczyć się czegoś nowego – dodała pokrzepiająco, podając jej jedno z ostrzy. Kilkakrotnie zdążyła tego wcześniej spróbować, ale szło jej to na tyle opornie, że zawsze powracała do ulubionego łuku czy kuszy. Tym razem po prostu chwyciła rękojeść i nie zastanawiając się długo, cisnęła nim przed siebie. Trafiła nieco poniżej planszy, co tylko zmotywowało ją do dalszych prób. Nim się obejrzała, kilkanaście noży było wbitych w ścianę, każda coraz bliżej wyznaczonego czerwonym kołem środka. Uderzenia były szybkie, ale przemyślane, a w każde kolejne wkładała więcej z siebie – wyładowywała w ten sposób całą frustrację i niemoc, którą odczuwała niemal każdego dnia od wielu tygodni. Tresowano ją jak robota, chciano by stała się bezwzględną maszyną, wykonującą każdy ich rozkaz, a ona bezwiednie się temu poddawała i w chwilach przebłysku, gdy jej gorycz osiągała szczyt, nie mogła wytrzymać nawet sama ze sobą.
            Gdy wreszcie opadła z sił, a po jej ciele spływały strużki potu, zdała sobie sprawę, że całkowicie straciła poczucie czasu, a w pomieszczeniu prócz niej i Shannon pojawiły się kolejne osoby. Grupka osób zebrała się dookoła i obserwowała uważnie jej poczynania. Z zaskoczeniem spostrzegła, że wśród zebranych przeważała płeć piękna. Fuknęła coś niezrozumiałego pod nosem i wgapiając się w podłogę, powędrowała do szatni. Wskoczyła pod prysznic, na zmianę oblewając swoją rozpalaną skórę lodowatymi i gorącymi strumieniami, licząc, że pomoże jej to przywrócić się do porządku. Wychodząc, zdążyła jedynie wciągnąć na siebie czarny top i spodnie, a mokre włosy upiąć w niechlujnego koka. Pakując brudne ubrania do torby, zauważyła, że ktoś do niej dołączył.
            - Co się dzieje? – usłyszała ten niby troskliwy ton, w którym pobrzmiewała ta władcza nuta, żądająca odpowiedzi i niepozwalająca jej zignorować tego natrętnego pytania.
            - Sama chciałabym wiedzieć – mruknęła, szarpiąc się z wiecznie zacinającym się zamkiem błyskawicznym. – Może ty mi powiesz? – zapytała z lekką, ale wyraźnie słyszalną pretensją w głosie. Gdzieś podświadomie liczyła, że jej mentorka nie zamierzała skrywać przed nią istotnych informacji i uświadomi jej na bieżąco, co knuł jej nie do końca zrównoważony szef.
            Blondynka uniosła w niedowierzaniu brwi i skrzyżowała ramiona na wysokości klatki piersiowej.
            - A trochę jaśniej?
            Arabella przygryzła wnętrze własnego policzka, starając się trzymać nerwy na wodzy. Trudno jej było uwierzyć, że trenerka o niczym nie wiedziała, wydawała się być najbardziej świadomą każdej sytuacji, zaraz po Blacku.
            - Skąd nagle wzięło się tu tyle dziewczyn? – syknęła, wyraźnie podminowana. Sądziła, że większość złości zostawiła na sali, ale mimo doskwierającego zmęczenia wszystko w niej wrzało.
            - Zawsze tu były – odparła wymijająco, nie spuszczając z niej swoich wielkich, lazurowych oczu. – Po prostu nie zwróciłaś na nie uwagi.
            - No jasne, przez cztery miesiące nie zauważyłam, że na każdym treningu otacza mnie tylko banda skretyniałych facetów, którzy znacznie częściej używają swoich pięści niż mózgu. Nie rób ze mnie takiej idiotki – warknęła, nie wiedząc skąd w niej taka zuchwałość by odzywać się w ten sposób do osoby, która właściwie mogła zadecydować o jej losie. – Widziałam tu nie jedną kobietę, ale żadna nie wyglądała jakby wykonywała taką robotę jak ja – dodała, gdy nie uzyskiwała wyczekiwanych odpowiedzi.
            - Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć i nie pozwalaj sobie na za wiele – odparła jedynie, mierząc ją surowym wzrokiem.
            - To przestań mydlić mi oczy i powiedz mi tyle, ile możesz – poprosiła znacznie łagodniej. Nie chciała niszczyć swojej relacji z Shannon ani nawet jej denerwować, ale nie potrafiła sama tego wszystkiego zrozumieć, a brak wytłumaczenia doprowadzał ją do szału.
            - Na razie nic nie mogę, ale niedługo wszystko stanie się jasne – odrzekła tajemniczo, uśmiechając się bez krzty pogody. Jedyne, co mogła wywołać ta imitacja uśmiechu to dreszcze. Po tych słowach skierowała się do wyjścia i zdawała się zakończyć ich konwersacje, lecz przystanęła w progu i rzuciła cztery słowa, które spowodowały jedynie większy mętlik w głowie nastolatki.
 – Stałaś się inspiracją, Arabello.

Stałaś. Się. Inspiracją.
I n s p i r a c j ą.
Kolejne litery i słowa powtarzały się w myślach Ary niczym zacięta płyta. Sposób w jaki jej opiekunka wypowiedziała to zdanie odbierał mu całe pozytywne znaczenie. Nie była głupia i choć nie usłyszała nic konkretnego, dodała dwa do dwóch i wynik wcale nie okazał się zadawalający. Doskonale wiedziała, że tryb jej życia nie mógł inspirować do niczego dobrego. Jeśli do tego udało jej się natchnąć swoim działaniem Blacka, musiała to być prawdziwa tragedia.
Zrozumiała, że była testem.
Próbą kontrolną.
            I sprawdziła się.
            Skoro eksperyment wypadł tak świetnie, Anthony postanowił powiększyć skalę jego wykonywania. Wnioski nasuwały się same, jakby Shannon pchnęła pierwszy klocek, który niczym domino w błyskawicznym tempie pozwolił jej połączyć wszystkie elementy układanki w sensowną całość.
            Tkwiła w miejscu, wodząc wzrokiem po otoczeniu, ale nic nie widziała, gdyż wszystko przysłoniły jej mroczne wyobrażania. Na jej twarzy malowała się konsternacja, a serce biło niespokojnie, jakby nagle znalazła się w zagrożeniu. Pierwszy raz zamarzyła, żeby cofnąć czas i zapobiec temu wszystkiemu, bo z każdym dniem odkrywała, że jej drobny błąd zaważa o losie zbyt wielu niewinnych ludzi.
            - Halo, tu ziemia – dobiegło do niej i zauważyła, że ktoś usilnie pstryka jej przed oczami palcami. – No nareszcie! Myślałam, że będę musiała wzywać egzorcystę.
            Zmarszczyła brwi, spoglądając cierpko na stojącą przed nią dziewczynę. Nie mogła mieć więcej niż szesnastu lat, a jej krótkie sterczące włosy były zafarbowane na fioletowo. Jej odkryte uszy były przyozdobione mnóstwem przeróżnych kolczyków, a od szyi do dekoltu jasną skórę nastolatki przykrywał czarny, skomplikowany tatuaż. Zaraz za nią do szatni wkroczyły kolejne osoby, co pozwoliło Arabelli zrozumieć, że następny trening dobiegł już końca. Odpłynęła na zdecydowanie zbyt długo.
            Zauważyła, że kilka par ślepi jest wpatrzonych prosto w jej postać. Domyśliła się, że należały one do jednostek, które widziały ją w akcji. Czym prędzej podniosła się z miejsca i zgarniając swoje rzeczy, udała do wyjścia.
            - Mam nadzieję, że niedługo jej dorównam – udało jej się przypadkiem usłyszeć konspiracyjny szept jednej z mijanych nowicjuszek. Po plecach przebiegł ją nieprzyjemny dreszcz, a gardło zacisnęło się nieznośnie. Przyspieszyła kroku i niemal biegiem dotarła na swoje piętro, gdzie z głośnym trzaskiem odizolowała się od świata. Rzuciła torbę w kąt, wiedząc, że obsługa i tak zabierze wszystko do prania, a dodatkowo wypoleruje każdy centymetr kwadratowy tych czterech ścian.
            Nie mogła usiedzieć w miejscu, czując jak myśli kotłują się w jej głowie i powodują doskwierające pulsowanie.
Winna – słyszała podszepty swojej świadomości.- Wszystko przez ciebie.
            Poderwała się z miejsca i nie do końca świadomie skierowała w jedyne miejsce, które zdawało się mieć szansę choć trochę ją uspokoić. Nacisnęła klamkę, nawet nie kwapiąc się do wcześniejszego zapukania. Drzwi uległy jej naciskowi, a w środku przywitała ją głucha cisza. Przynajmniej na moment.
            Po kilku sekundach usłyszała donośny łoskot, a zaraz potem na widoku pojawiło się wielkie, czarne bydle, pędzące prosto na nią. Każda komórka jej ciała zamarła w zaskoczeniu, a strach dosłownie ją sparaliżował.
            - Demon, nie! – zawołał stanowczo właściciel apartamentu, a zwierzę zahamowało dwa kroki od Ary i obrzuciło ją niechętnym spojrzeniem. Pies zaskomlał żałośnie, najwyraźniej niezadowolony z wydanego polecenia i żwawym tempem oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku.
            Ciemnowłosy wgapiał się w swojego gościa, ewidentnie oczekując jakiegoś wyjaśnienia, ale dziewczyna wciąż tkwiła w głębokim szoku i nie potrafiła wydobyć z siebie jednego słowa.
            Diabeł i Demon, cóż za fantastyczna para – pomyślała, podśmiewając się mentalnie z doskonałego dopasowania pupila do właściciela.
            - Nie nauczyli cię w domu ani krzty kultury? – sapnął w końcu, taksując wzrokiem całą jej sylwetkę. Potrząsnęła głową, starając przywrócić sobie jakikolwiek fason.
            - Co tu się dzieje, Jo? – wydusiła słabo, patrząc prosto w jego nieprzeniknione, ciemne tęczówki. W odpowiedzi skinął jedynie znacząco głową, a ona bez dalszej dyskusji skierowała się we wskazane miejsce.
            Parę minut później siedzieli już spokojnie na dachu budynku, znacznie bliżej siebie niż poprzednim razem i Ara nie mogła przestać myśleć o tym, ile się od tego czasu zmieniło. Zdała sobie także sprawę, że choć nieraz wzajemnie się uratowali, tak naprawdę nic o sobie nie wiedzieli i byli dla siebie praktycznie obcymi osobami.
            Oboje wsłuchiwali się w odgłosy miasta, bojąc się przerwać ciszę panującą między nimi, jakby każde słowo mogło zaburzyć pokój, który jakimś cudem udało im się wprowadzić.
            - To wszystko moja wina – wymamrotała ledwie dosłyszalnie Arabella, czując, że oczy zaczynają ją niebezpiecznie piec. Chłopak spojrzał na nią z wyraźnym niezrozumieniem. – Te wszystkie dziewczyny… - urwała, mając wrażenie, że serce dosłownie jej pęknie. Wydawało jej się, że wyzbyła się współczucia i poczucia winy dawno temu, że utraciła umiejętność okazywania empatii bezpowrotnie. Obecnie jednak wszystko buzowało w jej ciele niczym przygotowująca się do wybuchu bomba i niesłychanie obawiała się konsekwencji tego porywu emocji.
            - Przestań się mazać – zganił ją ostro Diabeł, gdy połączył wątki. Drażniła go ta przypadłość ciemnowłosej do brania na siebie odpowiedzialności za losy całego świata. Tak, jakby mieli tu w ogóle na cokolwiek wpływ. – Może i byłaś tą pierwszą, ale to nie znaczy, że bez ciebie nic by się nie wydarzyło – burknął, spoglądając na panoramę średnio urodziwego miasta, w którym przyszło mu spędzać większość życia.
            - Jak to? – spytała, nie do końca to wszystko pojmując.
            - Black to wieloletni gracz w tej branży. To oczywiste, że znudziło mu się nękanie młodych osiłków i szukał nowych wrażeń. Akurat ty się napatoczyłaś, ale w przeciwnym wypadku padłoby na inną, głupią smarkulę i wszystko skończyłoby się dokładnie tak samo – wyjaśnił trochę poirytowany. Poczuła się urażona na myśl, że uważał ją tylko za „głupią smarkulę”, ale starała się to wypchnąć ze swojego rozumu i skupić na pozostałej części jego wypowiedzi.
            To ona wszystko zapoczątkowała, ale to nie znaczyło, że była wszystkiemu winna. Nie mogła brać na siebie wszystkich przewinień ludzkości. Miała nadzieję, że ta świadomość pozwoli jej psychice nieco odetchnąć.
            - Chodźmy stąd zanim zamarzniemy – powiedział, podrywając się z miejsca. Dopiero  wtedy zdała sobie sprawę, że wyskoczyła tutaj w samej koszulce, a całe jej ciało zdążyło przez te kilka minut porządnie skostnieć.
            Schodząc z powrotem do mieszkania, usłyszeli znajome pikanie swoich komunikatorów. Brunetka poczuła tak dobrze znane ukłucie niepokoju, a nieproszone czarne myśli zawitały do jej umysłu.
            - O wilku mowa – mruknął z przekąsem Jo, kierując się od razu w odpowiednią stronę. Wciąż zmartwiona, ruszyła jego śladem.
            Dotarcie do gabinetu szefa zajęło im zbyt mało czasu by mogła się uspokoić. Zresztą widok Blacka zawsze napełniał ją trwogą i nic nie mogło ją na to przygotować.
            -  Wejść – zagrzmiał jak zwykle. Szatyn przepuścił ją w drzwiach, ale nie wynikało to raczej z jego manier. Wkraczali do paszczy lwa i widocznie wolał wepchnąć ją na pierwszy ogień.
            W niewielkim pokoju znajdował się już niejeden osobnik. Niektórych kojarzyła, inni byli nowi. Łączyło ich jedno – niepewny wyraz twarzy i oczekiwanie na niekoniecznie zadawalające odpowiedzi.
            - Miło was widzieć, moi drodzy – oznajmił nieszczerze, a na jego pomarszczonej twarzy odmalował się cyniczny uśmiech. – Chciałem was wyłącznie poinformować, że wyjeżdżacie.  
* * * *
Może nie tak szybko, jakbym chciała, ale jest. Widać progres, prawda? 
I co o tym myślicie? Jakie macie teorie na temat tego "wyjazdu"? 
Za tydzień wyjeżdżam (o ironio), ale jak mnie zmotywujecie to przed tym jeszcze coś dodam :)
+ Nadchodzą wydarzenia, na które czekam od początku tego opowiadania afhidskod 
Komentujcie, proszę, bo nie wiem czy nie piszę dla siebie 
 

niedziela, 7 czerwca 2015

HD Rozdział 15


Wyjaśnienia dla zainteresowanych pod spodem ;) 
+ zaktualizowałam bohaterów, możecie sprawdzić czy wszystkie gify działają
Rozdział 15
Madeleine stała w progu otulając się szczelnie swoim puchowym płaszczykiem. Z niecierpliwością wyczekiwała powrotu swojej przyjaciółki. Godziny jej pracy teoretycznie dawno minęły, ale nie potrafiła odejść nie wiedząc czy z Arą wszystko w porządku. Przeważnie uprzedzała o późnym przybyciu, jednak tym razem nie wspomniała o niczym słowem.
Ojciec przysypiał w fotelu, ale odmówił przejścia do sypialni. Mógł mieć trudne relacje z córką, ale na pierwszy rzut oka było widać, że cały czas się o nią zamartwiał. Jedynie Grace spokojnie zasnęła, ale cały dzień była niesforna i kilka razy wybuchła płaczem bez większego powodu. Była w końcu jedynie dzieckiem, któremu przyszło żyć w trudnych czasach.
Rudowłosa wytężyła wzrok, gdy na skraju drogi pojawiły się kontury dziwnej sylwetki. Zeskoczyła ze schodków i niepewnie zbliżyła się w stronę przybysza. Dopiero w bliższej odległości zrozumiała, że ktoś niósł ledwo przytomną Arabellę. Zatkała usta dłonią, powstrzymując zaskoczenie.
- Co się stało? – wykrztusiła.
- Przygotuj jakieś opatrunki i czystą wodę – usłyszała w odpowiedzi, ale nie drążyła tematu, tylko posłusznie pobiegła do kuchni, by spełnić polecenie. Nieznajomy tymczasem dogonił ją, a następnie posadził ranną na krześle i przytrzymał ją w pionie za ramiona.
- Arabello, pobudka – przemówił wyjątkowo łagodnym tonem. Ciemnowłosa otworzyła szerzej oczy i wpatrywała się w niego z niezrozumieniem. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, ale ich krótki moment został przerwany przez Maddie, która z zapałem zabrała się za oczyszczanie rany. Ara syknęła, czując niemiłosierne pieczenie, które nasiliło się pod wpływem wody i środków odkażających. Zacisnęła zęby i wbiła paznokcie w siedzisko, starając się dzielnie wytrzymać bolesne chwile. W myślach wciąż odtwarzała cały wieczór i czuła do siebie coraz większe obrzydzenie. Zdała sobie sprawę, że przez wykonywane polecenia staczała się na samo dno i traciła w tym wszystkim samą siebie.
- Gotowe – oznajmiła jej tymczasowa pielęgniarka, uśmiechając się pokrzepiająco. Spróbowała to odwzajemnić, ale wyszło to raczej nieudolnie. – Co się tak właściwie stało?
Nastolatka nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Pomijając fakt, że nie była pewna czy może cokolwiek wyjawić, nie miała zwyczajnie siły by wydobyć z siebie jakąkolwiek sensowną wypowiedź. Jej niecierpliwa przyjaciółka przeniosła swój wzrok na ostatnią obecną w pomieszczeniu osobę i po sekundzie jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
- Jonathan – wymamrotała w osłupieniu.
- Madeleine – skinął w odpowiedzi, nie okazując żadnych emocji.
- To wy się znacie? – wydusiła słabo brunetka, ale nie doczekała się odpowiedzi. Nie uszedł jej uwadze również sposób w jaki ruda zwróciła się do chłopaka. Jonathan? Nikt tak do niego nie mówił. Za tym musiała kryć się jakaś głębsza historia, ale była zbyt osowiała, żeby drążyć temat.
- Pójdę już – stwierdził nagle Jo i nim któraś z nich zareagowała, zniknął za drzwiami, pozostawiając po sobie jedynie chłodny przeciąg.
- Najlepiej będzie jak już się położysz – zwróciła się do niej czerwonowłosa. Wyglądała na zmęczoną i zatroskaną. Arabellę natychmiast dopadły wyrzuty sumienia. To, co działo się z nią to jedno, ale to, jak odbijało się to na jej bliskich to zupełnie inna sprawa. Robiła to wszystko by ich chronić, więc nie mogła powodować, żeby przez nią cierpieli.
Pozwoliła doprowadzić się do łóżka i dziękując uprzednio za pomoc, odpłynęła w głęboki sen.

Szczęście sprzyjało jej w jednym – z samego rana rozdzwonił się telefon. Przekazana informacja uradowała ją jak nic innego. Nadchodził Dzień Wdzięczności i nawet Black szanował tę tradycje na tyle, by dać swoim podwładnym wolne. Prócz czasu dla rodziny, Ara zyskała również czas na regeneracje, która zdecydowanie była jej potrzebna. Szczególnie, gdy nad ranem podczas wstawania, rana ponownie się otworzyła i dziewczyna została zmuszona do wezwania miejscowego doktora. Przybył całkiem szybko, zapewne przez szacunek dla nazwiska rodziny. Nawet prymitywne zachowanie jej matki i wycofanie ojca tego nie zachwiało.
Po zaszyciu rany musiała przeleżeć kilka godzin. Zdecydowanie nie miała nic przeciwko, gdyż wreszcie mogła się wyspać i wypchnąć wszystkie zmartwienia na dalszy plan. Jedynym utrapieniem była jej własna wyobraźnia. Gdy tylko przymykała powieki przed oczami pojawiał się widok pewnego tajemniczego szatyna o głębokim spojrzeniu, który spoglądał na nią z nietypową troską i przejęciem. Wciąż miała wątpliwości czy było to prawdziwe wspomnienie, czy jedynie jej wybujała fantazja. Każdy z tych dwóch przypadków napełniał ją niepokojem. Trudno jej było uwierzyć, żeby ktoś taki jak Diabeł naprawdę darzył ją jakimkolwiek ciepłym uczuciem, choćby przez krótką chwilę. Z drugiej strony, nie rozumiała skąd miałby nachodzić ją takie senne marki.
Przed południem w domu pojawiła się jej przyjaciółka i wyręczyła ją ze wszystkich obowiązków. Mogła na nią psioczyć i w kółko irytować się jej dziecinnym usposobieniem, ale z każdym dniem coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że trafił się jej prawdziwy skarb. To wręcz niemożliwe i kompletnie niesamowite, że w świecie tak uciśnionym i pozbawionym wszelkich skrupułów uchował się ktoś tak nieskazitelnie dobry. Nie miała pojęcia jak może się za coś tak wielkiego odwdzięczyć, ale była świadoma, że miała u Madeleine ogromny dług.
Ponownie zapadała w drzemkę, gdy odczuła ciężar opadający na łóżko. Otworzyła niepewnie jedno oko i dostrzegła swoją młodszą siostrę, wpatrującą się w nią z konsternacją wypisaną na twarzy.
- Wszystko w porządku, Arie? – zapytała cichutko.
- Oczywiście aniołku, nie masz się czy martwić – odparła, wymuszając pogodny ton.
- To dlaczego był tu pan doktor? – drążyła mała.
- Bo czułam się źle, a on mi pomógł. Od tego jest – wyjaśniła cierpliwie. – Chodź tu, urwisie – zachęciła, odchylając rąbek kołdry. Dziewczynka ochoczo wskoczyła we wskazane miejsce i ufnie wtuliła się w ramiona nastolatki.
- Upieczemy placek? – spytała śmiertelnie poważnym tonem i nutką nadziei w głosie. Brunetka zaśmiała się słabo i poczochrała brązowe loczki sześciolatki, co wywołało niemałe oburzenie.
- Jeśli tylko masz ochotę.

Parę dni później rana przestała tak boleśnie doskwierać i Ara zaczęła poruszać się po domu, tylko nieco utykając. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu, w domu zaczęli pojawiać się niezapowiedziani goście i przychodzili oni w większości z prośbami do jej ojca. Mimo, że zrezygnował ze swojej pracy, ludzie wciąż pamiętali o jego talencie i z okazji zbliżającego się święta składali specjalne prośby i zamówienia. Nastolatka z pozytywnym zaskoczeniem spostrzegła, że te niespodziewane odwiedziny sprawiły jej opiekunowi sporo radości.
- Panie Stephen, to zamówienie powali pana z nóg! – zaświergotała Maddie, wpadając bez pukania do ich domu. – Sam burmistrz zawołał mnie dziś do siebie i poprosił o przekazanie tej o to wiadomości – oznajmiła, wręczając mężczyźnie wymięty kawałek papieru. Rozwinął go z widoczną nieufnością, po czym wyraźnie się zmieszał.
- Nie wiem czy dam radę, to poważne wyzwanie. Po za tym mam ręce pełne roboty – wymamrotał, powracając do skrobania w trzymanym kawałku drewna.
- Ale proszę pana! To największe marzenie córki burmistrza! Nie możemy pozwolić, żeby była smutna w święta! – zapiszczała rudowłosa, żywo gestykulując rękoma. – Po za tym, kto jak nie pan? Jest pan najlepszy!
- Co się dzieje? – spytała Arabella, wkraczając do pokoju dziennego.
- Twój tata ma wykonać prezent dla córki burmistrza, ale ma jakieś nieuzasadnione wątpliwości – mruknęła z przekąsem, dąsając się niczym przedszkolak. W tym momencie łudząco przypominała Arze Gracie i nastolatka z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Jej rodzic nie miał jednak oporów i zaśmiał się bez krzty wesołości.
- Powinieneś to zrobić, tato – stwierdziła dosyć stanowczo starsza z córek. – Pomożemy ci – zaoferowała się, a jej koleżanka przytaknęła ochoczo. – Po za tym, burmistrzowi się nie odmawia – dodała, nie dając mu szansy na sprzeciw.

I tak o to spędzali dziennie długie godziny, siedząc wspólnie i grzebiąc się w drzazgach i wszechobecnym bałaganie. Praca była nużąca i monotonna, ale ciemnooka nie mogła być bardziej zadowolona. W pełni oderwała się od wszystkich trosk i przeniosła do innego wymiaru, w całości pokrytego drewnem i zapachem lasu. Zapomniała o nerwach i nieprzyjemnościach. Nawet strach o przyszłość został zepchnięty w najdalsze zakamarki jej umysłu. Liczyła się tylko ta drewniana kostka, w której cierpliwie dłubało się bez wytchnienia, z dbałością o najmniejszy szczegół. Śmiało mogła stwierdzić, że mogliby otworzyć własną fabrykę. W te kilka dni otoczyli się figurkami, rzeźbami, mebelkami i innymi drobiazgami, które miały kogoś niebawem uszczęśliwić. Maddie udało się nawet w wolnej chwili, którą cudem znalazła, uszyć kilka wypchanych pluszem miśków. Wyglądały przeuroczo w swoich wełnianych, kolorowych sweterkach. Brunetka wiedziała, że jej przyjaciółka od dziecka chciała zostać krawcową, ale dopiero teraz odkryła jak daleko udało jej się zajść. Była naprawdę zdolna i pozostałe lata na specjalizacji zdawały się być tylko formalnością.
Gdzieś w głębi poczuła ukłucie zazdrości o zwyczajną przyszłość jaka czekała rudowłosą. Ona sama, gdy tylko patrzyła w przód widziała przerażenie, rozlewającą się krew i rozpacz. Na samą myśl o tym jej żołądek skręcał się dokuczliwie, a na ustach pojawiał się niechciany grymas.
Kolejne minuty pracy przerwał głośny warkot silnika, który od razu wywiał ją przed dom. Po drodze złapała ukrytą w przedsionku broń i wyszła na zewnątrz by zmierzyć się z nowoprzybyłym osobnikiem.
Jej brwi uniosły się w zdumieniu, gdy ujrzała ciemnowłosego chłopaka, beztrosko opierającego się o dwukołowiec, którym najwyraźniej przyjechał.
- Co ty tu robisz? – słowa wyrwały się z jej ust niepowstrzymanie.
- Pomyślałem, że się stęskniłaś – rzucił, niedbale wzruszając ramionami, a po chwili jego wargi rozciągnęły się w zadziornym uśmiechu.
            Tak, zdecydowanie się stęskniła. Lada dzień i zapomniałabym, jak potrafił działać jej na nerwy.
- A tak poważnie? – drążyła, nie chcąc wdawać się w słowne potyczki z tym wyszczekanym nastolatkiem.
- Black przekazuje wypłatę – mruknął jedynie, wyciągając z wewnętrznej kieszeni kurtki sporych rozmiarów kopertę, wypchaną po brzegi banknotami. Z pewną nieufnością przejęła ją od niego i rzuciła mu zmieszane spojrzenie. – Udanego Dnia Wdzięczności – dodał w ramach pożegnania, a w jego głosie pobrzmiewała nutka sarkazmu. Przerzucił nogę przez swoją maszynę i zamierzał odjechać, gdy brunetka wyskoczyła z niespodziewaną propozycją, zaskakując zarówno jego, jak i siebie.
- A może zjesz z nami obiad? – zapytała niepewnie. Zacisnęła wargi, czując jak uczucie zażenowania rozpala jej policzki.
- Może innym razem – odparł lakonicznie, nawet na nią nie patrząc.
- Och, masz już plany? – wymsknęło jej się, zanim zdążyła pojąć jak żałośnie to brzmiało.
- Nie, po prostu nie poświęcam czasu głupotom – wyjaśnił, uśmiechając się z przekąsem.
- Nie obchodzisz świąt? Ale przecież... - zaczęła, ale gwałtownie jej przerwał.
- To czas dziękowania i radości? Tylko widzisz, ja nie mam za co być wdzięcznym – wymamrotał, a zacięta mina wprawiła Arę w jeszcze większe zakłopotanie. – Na razie, dzieciaku. Baw się dobrze – skinął w jej stronę, po czym odjechał, pozostawiając po sobie jedynie chordę kurzu i brudu. Zakaszlała głośno i czym prędzej wróciła do domu.
Dzieciaku? Przecież był niewiele od niej starszy, w dodatku nigdy                                                                                                                                                                                                                                              się tak do niej nie zwracał. Nie wiedziała, co go do tego tknęło, ale nawet nie próbowała tego zrozumieć. Wszystko, co dotyczyło jego osoby było owiane tajemnicą i wcale nie miała ochoty jej rozwikłać. Tym bardziej teraz, gdy wreszcie mogła cieszyć się wolnym czasem w otoczeniu swojej ukochanej rodziny.

Mimo, iż jej życie zwolniło obroty i powróciło do rutynowego rytmu, toczącego się wokół ogniska domowego, czas leciał szybciej niżby tego sobie życzyła. Nim się obejrzała, przygotowywania dobiegły końca, wszystkie zamówienia zostały odebrane przez uszczęśliwionych klientów, a dom wypełniła świąteczna atmosfera.
W ten wielki dzień zasiedli do obiadu przy obficie zastawionym stole. Na środku dumnie prezentowała się kaczka w pomarańczach, a dookoła porozstawiane były inne tradycyjne przysmaki i klimatyczne ozdoby. Grace skakała dookoła w odświętnej sukience, cała w skowronkach. Maddie wpadła, choć nie spędzała z nimi tego dnia. Wręczyła jedynie wydziergane przez nią prezenty – sweter dla ojca, szmacianą laleczkę w prześlicznej czerwonej sukieneczce dla Grace oraz szalik z czapką z wielkim pomponem dla Ary.
- I jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę? – jęknęła brunetka, mocno ściskając swoją przyjaciółkę.
- Głuptasie, nie musisz nic robić. Wystarczy mi to, że jesteś – odparła, uśmiechając się słodko, a w jej policzkach pojawiły się dołeczki, które tylko dodawały jej uroku. Madeleine była osobą z pozoru tak cukierkową, że miało się wrażenie, iż urwała się z zupełnie innej bajki. Grzeczny wizerunek dodatkowo rozświetlał niemal idealny charakter czerwonowłosej.
Jej słowa, choć trochę oklepane, wbiły się w serce Arabelli. Przez cały ten świąteczny zgiełk stała się znacznie bardziej emocjonalna i teraz z trudem hamowała łzy, które uparcie chciały wydostać się spod jej powiek.
- Najmocniej ci dziękuję – wymamrotała, z całych sił przytulając do siebie kruchą sylwetkę koleżanki.
- Ucałuj ode mnie ojca i zostaw mi kawałek ciasta – poprosiła, śmiejąc się perliście. – Wszystkiego dobrego – pożegnała się i płynnym krokiem powędrowała w swoją stronę.
Ciemnooka zamknęła drzwi  i udała się z powrotem do salonu, gdzie spożywali ten uroczysty posiłek. Całe popołudnie upłynęło bez żadnych spięć i nieporozumień. Wszyscy jakby schowali dumę i wszelkie żale do kieszeni, by przez ten jeden dzień w roku po prostu cieszyć się swoją obecnością.
Pod wieczór, gdy większość naczyń znalazło się w zlewie, a żołądki domowników były zdecydowanie przepełnione, wszystkich ogarnął pełen spokój. Grace wyjątkowo grzecznie umyła się i położyła do łóżka, czekając na bajkę na dobranoc. Ojciec natomiast zasiadł na fotelu pod oknem, z którego rozpościerał się widok na werandę i polankę. Zdecydowanie wolał, gdy pogoda sprzyjała siedzeniu pod gołym niebem, a roślinność kipiała zielenią. Obecne łyse gałęzie i wszechobecna szarość wprawiały w nostalgiczny nastrój i poczucie beznadziejności.
- Przepraszam – szepnęła ledwo słyszalnie Arabella, stając tuż za plecami ojca. Miała na myśli całokształt wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy. Od jakiegoś czasu chodziła za nią ogromna potrzeba wypowiedzenia tego słowa i oczyszczenia ich skomplikowanych relacji.
- Nie mnie powinnaś przepraszać – odparł rzeczowym tonem. Westchnęła cicho, wiedząc w jaką stronę zmierzała ta dyskusja.
- Wiem, ale i tak to robię. Bo to ciebie zawiodłam najbardziej – wymamrotała speszona, przebierając palcami i wodząc wzrokiem po całym pomieszczeniu, choć i tak nikt na nią nie patrzył. – Po prostu... Postaraj się mnie, choć minimalnie zrozumieć – dodała niepewnie, ostrożnie dobierając słowa. - Robię to dla was.
- Dla mnie...
- Tak, wiem. Nie chcesz, żebym cokolwiek dla ciebie robiła, ale to niczego nie zmienia, bo nie dano mi wyboru – przerwała mu w pół słowa, czując jak emocje przejmują nad nią kontrolę. – I nie, nie przyjmuję do wiadomości, że istnieje druga opcja, czyli śmierć. Ja może na nią zasłużyłam, ty chętnie zrobisz z siebie męczennika, ale w ramach czego mamy tak karać Gracie? – zapytała z pretensją w głosie, starając się za wszelką cenę przekazać mu swój punkt widzenia. Milczał, co odebrała jako brak kontrargumentów wobec jej stanowiska. – Jeśli robię coś naprawdę okropnego, w końcu spotka mnie kara, ale nie ty ją wymierzysz – kontynuowała.
- I to mnie martwi najbardziej – odrzekł po dłuższej chwili, wreszcie odwracając się w jej stronę, a na jego twarzy odmalował się wyraz czystego zatroskania. – Kary innych będą znacznie surowsze. A możesz mi wierzyć lub nie, nie chcę by stała ci się jakakolwiek krzywda. Zawsze chciałem dla was jak najlepiej i liczyłem, że jestem w stanie uchronić was od wszelkiego zła – mówił, a jego błękitne oczy błyszczały w słabym świetle świecznika.
- To niemożliwe, zło zawsze znajdzie drogę. Najważniejsze byśmy trzymali się razem i wspierali w takich momentach, bo tylko wtedy mamy jakąkolwiek szansę – wyjaśniła, patrząc prosto w jego głębokie, bystre oczy. – Zapomnijmy o tym, choć na chwilę – zaproponowała, kładąc dłoń na jego ramieniu. Uśmiechnął się blado i pogładził jej delikatną skórę swoimi skostniałymi z zimna palcami. – Chyba pora się kłaść – dodała, zerkając na zegarek.
- Dziękuję – rzucił, gdy już udawała się do własnego łóżka. Jej serce wypełniła prawdziwa radość, gdy uświadomiła sobie, że pierwszy raz od bardzo dawna wszystko układało się całkiem dobrze. Miała nikłą nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się przynajmniej przez jakiś czas.
* * * *
Dzisiaj trochę się rozpiszę, ale po takiej przerwie chyba wypada.
Najmocniej Was wszystkich przepraszam, bo rozdziału nie było całe wieki i pewnie nikt już nawet nie pamięta o tym opowiadaniu i naprawdę głupio mi, że tak wyszło. W ramach usprawiedliwienia mam maturę, która naprawdę mnie stresowała i odbierała wszelkie chęci życia, więc nie potrafiłam skleić nawet jednego sensownego zdania. A potem odetchnęłam i rzuciłam się w wir tysiąca rzeczy, na które nie miałam czasu przez cały ten zwariowany rok szkolny. Odkryłam również, że istnieje coś takiego jak życie towarzyskie i postanowiłam wreszcie z niego skorzystać. Także i tak prawie nie ma mnie w domu, ciągle coś robię, komuś pomagam, gdzieś wyjeżdżam. Chciałabym obiecać poprawę - i takowa na pewno nastąpi - 2 miesięcznych przerw nie chcę mieć już nigdy, ale też nie dam rady dodawać rozdziałów co tydzień - jak napiszę to będzie, czyli myślę, że tak raz na 2 tygodnie, bo zaraz zaczynam kurs prawa jazdy, a do tego może jakąś pracę, bo przydałoby się coś dorobić. Jestem dodatkowo zła, bo rozdział powyżej nie należy do najlepszych, jest nudny i fatalnie mi się go pisało, ale wiedziałam, że taki spokojny i przejściowy moment jest tutaj potrzebny. Od następnego wracamy do akcji :D Mam nadzieję, że ktokolwiek to jeszcze przeczyta.
Jeszcze raz przepraszam :(
Trzymajcie się x