poniedziałek, 27 października 2014

HD Rozdział 8




Rozdział 8
            Dni zmieniły się w tygodnie, czas upływał nieubłaganie i zlewał się w jedną plamę. Popadła w rutynę, ale taką wyjątkowo męczącą. Każdego dnia wracała coraz bardziej wykończona. Trudno było pogodzić nieustanne usługiwanie Blackowi z ciągłym zajmowaniem się domem. W dodatku tak trudno było dogadać się jej z ojcem. Oboje byli uparci, więc dojście do porozumienia w takiej sytuacji było niemal niemożliwe. Ona nie mogła ot tak zrezygnować z pracy, a on nie tolerował nieposłuszeństwa, więc pozostawali w oziębłych stosunkach.
            Gdy tamtego dnia dotarła do hotelu, który ku jej zaskoczeniu tętnił życiem, popędziła prosto na trening. W drzwiach sali wpadła na jakiegoś chłopaka, który przyjaźnie się do niej uśmiechnął. Tak ludzki gest wprawił ją w głęboki szok i zakłopotanie. Po ostatnich przejściach była już na tyle przeczulona, że we wszystkim wyczuwała podstęp.
            Wykonała zestaw ćwiczeń podanych przez Shannon, co wcale nie okazało się łatwiejsze niż poprzednio. Gdy po jej czole spływały pierwsze krople potu, trenerka przemówiła poważnym tonem.
            - Przekonałam się już, co pobudza cię najbardziej – oznajmiła. Arabella spojrzała na nią ukradkiem, podczas wykonywania serii brzuszków. – To nawet nie jest sama adrenalina, choć to oczywiście też, ale przede wszystkim, coś musi cię porządnie wkurzyć – zdawała się nie do końca składnie myśleć na głos, żywo gestykulując rękami i zupełnie nie przejmując się męczarnią podopiecznej.
            - Agresja? – wystękała, przechodząc do pompek. Słowa opiekunki nie wzbudziły jej zainteresowania, bo sama niedawno doszła do tych samych wniosków. To była kwestia czasu, aż inni też to zaczną zauważać. Gdy stawała oko w oko z przeciwnikiem, panikowała, a strach ją paraliżował. Natomiast, gdy poczuła się urażona, włączał się w niej instynkt mordercy i potrafiła pokonać znacznie silniejszego napastnika.
            - Owszem. Ale to nie może tak zostać – dodała blondynka, kucając obok spoconej nastolatki.
            - Wiem – odparła krótko, kończąc przydzieloną część treningu. Nie mogła zawsze czekać, aż coś ją zdenerwuje, żeby porządnie zaatakować. W ten sposób nie przeżyje najbliższego miesiąca. Musiała nauczyć się walczyć bez zastanowienia, zabijać bez najmniejszego wahania.
            Chwilę potem zaczęli się schodzić inni podopieczni. Po rozgrzewce zaczęły się pojedynki. Tym razem Ara nie stała pod ścianą i gdy przyszła jej kolej, pewnie wkroczyła na wyznaczone pole.
            Jej przeciwnikiem okazał się być ten miły chłopak, na którego wpadła rano. Wciąż wyglądał sympatycznie, co trochę ją dezorientowało. Nim na siebie ruszyli, Shannon szepnęła jej na ucho ostatnią radę.
            - Nie myśl za dużo, po prostu działaj.
            Na dźwięk gwizdka wystartowała agresywnie, próbując zaskoczyć rywala, ale na niewiele się to zdało. Wystarczyło, że był od niej wyższy i bez problemu zablokował jej uderzenie, następnie bezwzględnie podcinając jej nogi. Wylądowała na macie z głośnym plaskiem. Przez moment świat zawirował jej przed oczami. Wiedziała, że nie powinna dawać się zwieść temu pozornie koleżeńskiemu uśmieszkowi.
            - Walcz albo giń! – dobiegł ją krzyk trenerki, co szybko postawiło ją na nogi. Potrafiła pokonać groźniejszych osobników, więc dlaczego miałaby dać się rozłożyć jakiemuś przeciętnemu dzieciakowi? Posłała mu groźne spojrzenie i z przerażającym rykiem, pochodzącym z głębi jej duszy, ponownie zaatakowała. Pięści poszły w ruch tak szybko, że zdumiony chłopak pochylił się i łapiąc Arę poniżej pasa, uniósł ją do góry. Brunetka nie przejęła się tym, że straciła grunt pod nogami i zacisnęła swoje ramię wokół jego szyi, utrudniając mu oddychanie. Obserwowała jak zmieniają się barwy na jego twarzy, aż w końcu poluźnił uścisk i opuścił ją na ziemię. Zaczął się krztusić, a ona nie dała mu chwili wytchnienia, kopiąc go w brzuch i ostatecznie powalając na podłogę. Przytrzymała go kolanem, a on godnie odklepał swoją porażkę.
            Widząc zadziorny uśmiech Shannon, sama poczuła satysfakcję. Mimo poczucia wyższości, pomogła wstać swojemu rywalowi i uścisnęła mu dłoń w ramach podziękowania za zacięty pojedynek. Próbował się uśmiechnąć, ale w porównaniu z wcześniejszymi razami, marnie mu to wyszło.
            W szatni czuła się niezręcznie – o ile rano była sama, to teraz roiło się tu od innych trenujących. W dodatku po raz kolejny była jedyną dziewczyną. Zamknęła się w jednej z kabin, umyła i przebrała, a potem czym prędzej popędziła na obiad. O dziwo, przegrany z jej pojedynku, od razu się do niej przysiadł.
            - Finn – przedstawił się, podając jej, po raz kolejny w tym dniu, rękę.
            - Arabella – odpowiedziała, unikając kontaktu wzrokowego.
            - Wiem, wszyscy tutaj wiedzą – odparł lekko, wzruszając ramionami. Spojrzała na niego zdziwiona, unosząc jedną brew. – Och, proszę cię. Kto by jeszcze nie słyszał jak wgniotłaś tego palanta w ścianę?
            Zaśmiała się pod nosem. Nie chciała żadnej popularności, tym bardziej w takim miejscu, ale ucieszyło ją, że jej reputacja rozwija się w taką stronę. Może wreszcie przestaną ją brać za panienkę lekkich obyczajów i skończą się te ironiczne prychnięcia i kpiące spojrzenia, gdy tylko przechodziła korytarzem.
            Resztę popołudnia spędziła w towarzystwie Finna; nie, żeby chciała, chłopak po prostu nie dawał jej spokoju, ale nie denerwował jej tak, jak się spodziewała. Miał całkiem dobre poczucie humoru, no i nie oczekiwał od niej wylewnej rozmowy. Po prostu dotrzymywał jej towarzystwa, co było całkiem przyjemne.
            Przez parę dni wszystko się unormowało. Dodawali sobie otuchy swoją obecnością, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Arabella nie miała żadnych specjalnych zdań, więc starała się włożyć wszystkie siły w treningi. Wiedziała, że jeśli nie zrobi postępów, uznają ją za niepotrzebną i szybko się jej pozbędą.
            Po kolejnych indywidualnych zajęciach, poszła odpocząć w pokoju wspólnym. To było to dziwne, kolorowe pomieszczenie, w którym poznała Coltona – tego irytującego, nadętego blondyna, który zaprowadził ją do podziemnej sali. Do tej pory nie zrozumiała, co tu robił, gdyż wydawał się zupełnie bezużyteczny. Przez większość czasu tylko psuł wszystkim nastój, a mimo to, nikt mu jeszcze nic nie zrobił. Dzisiaj było tak samo. Colt był opryskliwy i humorzasty, ale wszyscy go ignorowali. Niektórzy wymieniali tylko znaczące spojrzenia, ale żaden z obecnych nie odważył się wreszcie go uciszyć.
            Nastolatka weszła do pomieszczenia, rozglądając się za swoim jedynym znajomym. Zawsze się tu spotykali, rozmawiali i odprężali, a potem szli na posiłek i wracali do swoich obowiązków. Nie byli jeszcze przyjaciółmi i dziewczyna wątpiła, żeby kiedykolwiek go tak nazwała, ale nawiązała się między nimi nić porozumienia i szybko przywykli się do wspólnej egzystencji. Tym razem nigdzie go nie zauważyła.
            Pod ścianą stał jednak Diabeł, opierając się i niedbale krzyżująca ramiona na piersi. Obdarzał wszystkich i wszystko swoim pogardliwym spojrzeniem, ale do nikogo nie odezwał się nawet słowem. Ara powoli przyzwyczajała się do jego osoby i paskudnego charakteru. Póki to było możliwe, starali się nie wchodzić sobie w drogę, ale napięcie między nimi było tak wyczuwalne, że brunetka była pewna, że prędzej czy później dojdzie między nimi do konfrontacji. Gdy tylko znajdowali się w tych samych czterech ścianach, atmosfera gęstniała, co wyczuwali chyba wszyscy dookoła.
            Ignorując cały zgiełk, Arabella podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej butelkę zimnej wody mineralnej, a następnie sięgnęła do szafki po jakąś przekąskę. W tym momencie do świetlicy, jak głosiła tabliczka przy wejściu, wkroczył ktoś, kto od razu przyciągnął uwagę całego zgromadzenia.
            - Kto tym razem? – usłyszała jedynie i automatycznie odwróciła się w stronę chłopaków. Już kilka dni temu poznała tę grę. Ci idioci zakładali się o to, kto pierwszy odejdzie z tego świata. Mieli jakieś swoje chore zasady, ale ją obchodziło tylko to, kto zostanie dopisany do tej niekończącej się listy umarlaków.
            - Finn – mruknął obojętnie nowoprzybyły, a jej serce na moment zamarło.
            - Wiedziałem! Stary, wisisz mi stówkę – zawołał radośnie jeden z siedzących na kanapie i poklepał swojego kolegę po ramieniu. Rozpoczęła się zagorzała dyskusja, zaczęły padać kolejne zakłady, wszyscy świetnie się bawili, jakby to była jakaś genialna loteria, a nie walka na śmierć i życie.
            Ciemnowłosa z trudem powstrzymywała łzy, które nachalnie cisnęły się jej do oczu. To nic takiego – powtarzała sobie. - Był słaby. To było do przewidzenia. I tak nie miał szans. Przecież tutaj to normalne. Powinnaś się przyzwyczajać. Niestety żaden argument nie był w stanie powstrzymać tego nieprzyjemnego kłucia w okolicy serca ani smutku jaki nią zawładnął. To był ostatni raz kiedy pozwoliła sobie zbliżyć się do kogoś innego niż jej rodzina. Wiedziała, że nie wytrzyma ciągłego żegnania się z bliskimi osobami, a tu było to nieuniknione.
            Od tamtego zdarzenia minęły dwa tygodnie. Ara niemal wyparła z pamięci postać Finna, o którym wspomnienia szybko się ulatniały, przygwożdżone tysiącem innych. Nie zdążyła się do niego przywiązać, ale było jej przykro, że go to spotkało. Nie zasługiwał na taki los, ale w tym świecie nie było mowy o sprawiedliwości.
            - Arie, patrz! – zawołała Grace, przynosząc jej kilka znalezionych kasztanów. Szły do miasta, gdyż nastolatka musiała zrobić zakupy, a małej ewidentnie nudziło się w domu. Brunetka starała się wynagrodzić siostrze swoją ciągłą nieobecność i wykorzystać każdą chwilę na wspólnych zajęciach.
            - Śliczne, chcesz je zatrzymać?
            - Tak! Ale weź jednego na szczęście – odparła radośnie, wciskając jej jedną ze zdobyczy. Uśmiechnęły się do siebie, a potem zaczęły się ścigać do wejścia na targ. Oczywiście młodsza z nich wygrała. Ara uwielbiała dawać jej fory i patrzeć jak jej kruszynka raduje się, że pokonała swoją wielką siostrę. – O, patrz! To Alex! Mogę iść? Proszę, proszę, proszę! – zaczęła swoją litanię, na co dziewczyna zaśmiała się krótko.
            - Tylko się nie oddalaj i wróć niedługo. Będę u Lynn – poinformowała ją i tyle ją widziała. Podążyła za nią zatroskanym wzrokiem, cicho wzdychając pod nosem. Martwiła się, że coś się stanie i to, paradoksalnie, bardziej niż wcześniej. Teraz potrafiła lepiej walczyć, ale przysporzyła sobie wielu wrogów. Obawiała się, że ktoś będzie chciał wykorzystać jej słabość do Grace, żeby ją pokonać. W takim wypadku byłaby bezbronna.
            Przeszła kilka straganów, uzupełniając zapasy w odpowiednie artykuły. Największym i zresztą jedynym plusem jej nowej pracy było to, że przestała jej dokuczać ich ciężka sytuacja materialna. Praktycznie z dnia na dzień ten ogromny problem przestał istnieć. Można powiedzieć wiele złego o Blacku, ale zdecydowanie nie był skąpy. O nic nie prosiła, po prostu wręczono jej odpowiednią sumę, a ona bez słowa ją przyjęła. Skoro i tak musiała wykonywać te wszystkie śmiertelnie niebezpieczne rozkazy, czemu nie miała odrobinę na tym zyskać?
            Zatrzymała się u swojej ulubionej sprzedawczyni i po wymianie towarów, pogrążyła się w rozmowie. Coraz prościej było jej oddzielać od siebie te dwa skrajnie różne światy, w których żyła, przynajmniej pod względem emocjonalnym. Z łatwością zapominała o treningach, siedzibie i zadaniach, gdy tylko znalazła się w domu lub wśród innego towarzystwa.
            Niespodziewanie jej uwagę przyciągnęło zamieszanie, do którego doszło nieopodal. Nie zwróciłaby na nie uwagi, gdyby w jego centrum nie znajdowała się Gracie. Natychmiast znalazła się obok i szarpnęła jednego z dzieciaków, który zaczepiał jej siostrzyczkę. Jej ruchy były zbyt brutalne i silne, jak na kogoś tak drobnego i nie mającego szansy się bronić.
            -  Przeproś ją – warknęła ostro, na co chłopczyk niezmiernie się przeląkł, a jego wielkie oczy wypełniły się łzami. – Zjeżdżajcie – dodała równie nieprzyjemnie, a wszyscy pośpiesznie rozbiegli się w swoje strony. Tylko Grace została przy niej, ale była równie przerażona, co reszta. – Co się stało? – zapytała przyklękając obok. Dotarło do niej, że jej reakcja była przesadzona, a wzbudzanie takiej grozy niepotrzebne. Nic takie się nie stało, a ona zareagowała tak bezlitośnie. Działała instynktownie i dopiero teraz dochodziło do niej, kim się stała. Nie minął nawet miesiąc, a ona zatraciła własną osobowość. Była potworem, a różnice między nią, a Diabłem czy Blackiem zacierały się coraz bardziej.
            Bez zastanowienia przytuliła mocno siostrę, jakby ten gest miał przywrócić utracone przez nią człowieczeństwo. Słyszała jak malutka pociąga cicho nosem i poczuła jeszcze większy wstręt do samej siebie. Po chwili odsunęła się i łącząc ich dłonie, ruszyła do domu, ignorując zbulwersowane spojrzenia i komentarze świadków zdarzenia. Przechodząc obok stoiska Lynn, zgarnęła swoje zakupy i czym prędzej opuściła teren targowiska.
           
            Mniej więcej tydzień później dostała swoją pierwszą poważną misje. Nie była tym zachwycona, ale nie miała prawa narzekać. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie mogła w nieskończoność przychodzić sobie poćwiczyć i zjadać obiadów, a potem wracać, jak gdyby nigdy nic do normalnego życia. Anthony trzymał ją tutaj z konkretnego powodu i nareszcie postanowił zrobić z niej użytek.
            - Gotowa? – zapytała Shannon. Ciemnowłosa pokiwała pewnie głową. Przygotowywała się do tego zawzięcie od paru dni. Ciężko trenowała i starała się jak najwięcej nauczyć. Czuła się znacznie spokojniej niż ostatnio. Przyglądała się dokładnie kartce z nazwiskiem człowieka, którego musiała znaleźć. Na razie wyparła ze świadomości to, co będzie musiała z nim zrobić, gdy już na niego trafi. Nie pytała, czym zawinił. Zapamiętała sobie, że nie warto zadawać pytań, jeśli nie były one absolutnie koniecznie. Dlatego też niemal cały czas milczała. Stała się jeszcze cichsza niż kiedykolwiek. – Już się ściemnia, więc ulice będą puste. Przemkniesz na przedmieście, a potem przejdziesz do starej fabryki. Smith uwielbia przesiadywać w opuszczonych magazynach. Pamiętaj tylko, że on niemal nigdy nie jest sam.
            - Ma swój gang? – zdziwiła się, unosząc brwi.
            - Coś w tym rodzaju. Z jakiegoś powodu garstka idiotów zdecydowała się ochraniać mu tyłek, ale są zupełnie bezmyślni, więc nie stanowią dla ciebie wielkiej przeszkody. Pewnie są rozproszeni, a przy nim samym nie będzie ich więcej niż trzech – tłumaczyła jej, sprawdzając jej broń i pozostały ekwipunek. Tym razem Ara nie zamierzała panikować z powodu za małej ilości strzał czy czegoś równie głupiego. Liczyła również, że przeszła już wszystkie testy i nie czekały na nią żadne niespodzianki. – A właśnie, najpierw musisz sprawdzić jeszcze ten adres – dodała trenerka, wpisując na jej zegarku odpowiednie dane. – Tam też lubi się ukrywać, a i tak mijasz to po drodze, więc lepiej się upewnić.
            - Jasne, coś jeszcze? – zapytała, patrząc w jej wielkie, błękitne oczy.
            - Tak – odparła. – Powodzenia.

            Arabella stawiała kolejne ostrożne kroki na starych, drewnianych stopniach w tym upiornym domu. W powietrzu unosił się drażniący nozdrza kurz i intensywny zapach stęchlizny. Wszystko w tym miejscu budziło w niej odrazę i obrzydzenie, ale ignorowała swojego wewnętrznego tchórza, który krzyczał, że ma brać nogi za pas, i brnęła przed siebie.
            Gdy dotarła na szczyt schodów, podłoga skrzypnęła okrutnie głośno pod jej stopami, a ona zastygła w bezruchu, wyczekując jakiejś reakcji. Rozglądała się uważnie dookoła, jednocześnie wyciągając strzałę z kołczanu i umiejscowiła ją na majdanie. Nasłuchiwała, ale w budynku panowała grobowa cisza. Było pusto albo ktoś bardzo dobrze się krył. Zachowując pełną czujność, przeszła kilka metrów. Wstrzymała na parę sekund oddech, żeby nic nie przeszkadzało jej w oględzinach. Wtedy usłyszała prawie takie samo trzeszczenie jak wcześnie pod sobą, ale w tym przypadku pochodziło z pokoju w prawej części korytarza. Najciszej jak umiała, podeszła pod wejście do pomieszczenia i uniosła broń, naciągając mocno cięciwę. Wzięła głęboki wdech, dodając sobie odwagi.
            Teraz albo nigdy.
            Silnym pchnięciem otworzyła i tak ledwo trzymające się w zawiasach drzwi i widząc sylwetkę chłopaka, odruchowo wypuściła strzałę, która świsnęła tuż obok jego ucha. Od razu sięgnęła po następną, a zaatakowany leniwie podniósł w tym czasie głowę i obdarzył ją cynicznym spojrzeniem. W jego oczach lśniła również nuta rozbawienia. Przez dłuższą chwilę wlepiał swój wzrok w wymierzony w niego niebezpieczny przedmiot, po czym przeniósł swoją uwagę na samą Arabellę. Widząc jej zdezorientowaną minę, uśmiechnął się krnąbrnie.
            - Spóźniłaś się – parsknął. – A do tego spudłowałaś.
            - Zamknij się – odparowała, nie siląc się na oryginalne docinki. – To był strzał ostrzegawczy.
            Naprawdę nie miała żadnego pojęcia, co tu robił Jo, ale jego widok niezmiernie wyprowadził ją z równowagi.
            - Wmawiaj sobie, co tam… - zaczął, ale urwał w połowie, widząc jak dziewczyna ponownie naciąga łuk, szykując się do następnego ataku.
            - Ten ma cię zabić – wyjaśniła rozwiewając jego wątpliwości i wypuściła kolejne śmiertelnie groźne ostrze.
            Nie ryzykując, czy nastolatka kolejny raz nie trafi, rzucił się na podłogę. Upadek był nieprzyjemny, siła uderzenia wywołała ból rozchodzący się po całym ciele, ale to zagranie ocaliło mu życie. Przynajmniej na razie.
            Ciemnowłosa doskoczyła do niego, zanim w ogóle zaczął się zbierać i kopnęła w dłoń, w której trzymał wyciągnięty przed sekundą pistolet. Jego jedyny ratunek poleciał z głośnym łoskotem w kąt, pozostawiając go zdanego na jej łaskę. Wiedział już do czego jest zdolna, ale zwyczajnie nie spodziewał się, że bezpodstawnie się na niego rzuci. Miał tylko sprawdzić to miejsce zanim ona się pojawi i niepotrzebnie został, żeby trochę ją podenerwować.
            Wymierzyła pocisk między jego oczy i pierwszy raz ujrzała na jego twarzy prawdziwe emocje, nie będące złością, do której kilkakrotnie go doprowadziła ani wypracowaną obojętnością. On był całkowicie przerażony. Jego usta były rozchylone, oddech nierówny i przyspieszony, a oczy przypominały dwie wielkie, ciemne monety. Stała się rzecz niemożliwa, dostrzegła w nim zwykłego człowieka. Człowieka, który jak każdy bał się i miał uczucia. Było to tak niespodziewane, że w jej działaniu pojawiło się wahanie. Pod wpływem impulsu miała ochotę przestrzelić jego pyskaty łeb i zakończyć te idiotyczne gierki raz na zawsze, ale straciła całe przekonanie do słuszności tego czynu. Do jej umysłu zaczęły docierać liczne wątpliwości, odciągające ją od zadania ostatecznego ciosu.
            - Gdzie jest Smith? – wykrztusiła jedynie, starając się brzmieć władczo.
            - Pół godziny temu wyruszył do magazynów – odparł od razu, zbyt onieśmielony by ją okłamać albo jakkolwiek się droczyć. Naprawdę uwierzył, że była zdolna go zabić i nie był nawet w stanie wykorzystać jej wahania, żeby się wyswobodzić i przewrócić sytuację na swoją korzyść.
            - Ostatnia szansa, Jo – syknęła i odsunęła się od niego. Nim zdążył się podnieść i pojąć to wszystko, Arabella była już na dole, a jej kroki cichły z każdą sekundą, odbijając się w rozpadających się ścianach budynku.
            Dotarła do niego powaga wydarzeń. Z rozgoryczeniem uderzył pięścią w podłogę. Nie miał siły się wściekać, musiał wreszcie przed sobą przyznać, że poczucie poniżenia schodziło na dalszy plan, gdy dotarło do niego jak ta krucha istotka mu zaimponowała.
            Niemniej jednak, nie mógł tak po prostu jej odpuścić. Nawet jeśli poczuł do niej swego rodzaju szacunek, tak dobry zawodnik w jego szeregach nie był tylko konkurencją, ale też realnym zagrożeniem dla jego pozycji. Był najlepszym człowiekiem Blacka i nie mógł pozwolić, żeby ktoś w tak bezczelny sposób go wygryzł, a już szczególnie nie ona.
* * * *
Spóźniony, jak zawsze, ale doszłam do wniosku, że wolę dodać później niż publikować coś, z czego nie jestem zadowolona. Teraz rozdział jest sprawdzony i nie mam na co narzekać. 
Zauważyliście już pewnie, że powstał zwiastun opowiadania, zachęcam do oglądania! Autorką jest niesamowita @BieberumLeviosa, pokłony dla niej <3  
Jeśli cokolwiek Was nurtuję, męczy, ciekawi - piszczcie: tu, na wattpadzie czy twitterze.
Proszę o komentarze, to naprawdę motywuję mnie do pracy :) 
Piszę dla siebie, ale publikuję dla Was, także wiecie, co robić.
Buziaki x

sobota, 18 października 2014

HD Rozdział 7


Jeśli wolicie, możecie wyrażać swoją opinię na twitterze, ale proszę, dodajcie do swoich tweetów hashtag #HeartlessDarkness, żebym mogła je łatwo znaleźć :) 

Rozdział 7
            - Wróciłam – zawołała od progu Arabella, zamykając drzwi i ściągając buty. Jej głos brzmiał całkiem radośnie, jak na kogoś, kto właśnie przeżył prawdziwy koszmar. W jej optymistycznym podejściu kluczowym słowem było „przeżył”. Całą drogę zbierała się w sobie, żeby nie okazać swojego roztrzęsienia przy bliskich. Nie chciała stresować Grace ani dawać ojcu powodu do dalszych podejrzeń, więc doszła do wniosku, że musi docenić to, czego udało jej się dokonać. Sądząc po minach załogi zgromadzonej w biurze Blacka, nie podejrzewali, że uda jej się przetrwać ten śmiercionośny tor przeszkód i to podsycało płomień dumy w jej coraz ciemniejszym sercu.
            Przeszła do kuchni, gdzie rozpakowała przyniesioną obiadokolację. Wciąż była ciepła, więc zawołała członków swojej rodziny do stołu, a sama usiadła na stołku pod oknem z kubkiem herbaty ziołowej w dłoniach.
            - Arie! – krzyknęła pogodnie sześciolatka, podbiegając i ufnie wtulając się w ramiona starszej siostry, która w tym momencie starała się ze wszystkich sił nie oblać jej gorącym napojem.
            - Cześć Gracie – odparła z czułością, całując małą w czubek rozczochranej główki. – Jak ci minął dzień?
            - Fajnie – odpowiedziała krótko, po czym podskoczyła do krzesła i z niezwykłą zachłannością zaczęła pałaszować podane danie. W tym czasie do pomieszczenia dotarła głowa rodziny, wspierając się o kuli i mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Minę miał niewyraźną, a jego spojrzenie z pewnością nie wyrażało zadowolenia. Nie raczył nic powiedzieć, jedynie zasiadając do stołu i z wyraźną niechęcią spożywając swój posiłek.
            Dziewczyna miała coraz bardziej dość jego humorów. Rozumiała, że miał swoje problemy, ale to ona ciężko pracowała, żeby utrzymać ich przy życiu, wręcz wyrzekała się samej siebie, tylko po to, by w ramach wdzięczności otrzymać coś takiego. Nie wiedziała, dlaczego się dąsał. Fakt, mogła zostać w domu, tak jak ją prosił, ale po co? Oczywiście mogła z obsesyjną pedantycznością sprzątać pokoje czy zabawiać go po pogawędką, tylko po pierwsze nikomu nie zależało, żeby dom lśnił czystością, a po drugie on nie chciał z nią rozmawiać.
            - Bardzo się na tobie zawiodłem – wyrzucił w końcu, gdy najmłodszy członek ich rodziny opuścił pomieszczenie. Arabella próbowała ukryć, jak bardzo zraniły ją te słowa. Uniosła brwi i spojrzała na niego z udawanym zaskoczeniem. Wiedziała, że go rozczarowała, gdy tylko zdała sobie sprawę, że odebrała komuś życie. Niestety to wciąż nie uchroniło ją przed bólem, jaki nadszedł, gdy rzeczywiście usłyszała te słowa z ust jedynego opiekuna.
            - A to dlaczego? – spytała, ponieważ w ostatnim czasie powodów mogło być wiele, a z pewnością nie o wszystkich wiedział. Wolała mieć pewność, za co tak nią w tym momencie gardził.
            - Okłamałaś mnie – odparł krótko. – Nie pracujesz w żadnej restauracji.
            Przyjrzała mu się badawczo. Szybko domyśliła się, że spędził cały dzień na wydzwanianiu do każdego baru, kawiarni czy nawet sklepu w prowincji. Tak bardzo jej nie ufał.
            - Racja, pracuję w hotelu – wyznała bez ogródek, wiedząc, że tłumaczą się tylko winni, a nie widziała potrzeby, żeby się pogrążać. Tym razem to nie było oszustwo, a jedynie część prawdy.
            Oczy mężczyzny rozbłysły niebezpiecznie. Zdecydowanie nie spodobało mu się to, co usłyszał. Jego mina spoważniała, a rysy twarzy wyostrzyły się. Cała jego twarz nabrała surowego wyrazu, a usta zacisnęły się w wąską linię.
            - Moja córka nie będzie pracować w takim miejscu – wycedził przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach dało się dostrzec taką odrazę, że nie była w stanie utrzymać z nim kontaktu wzrokowego.
            - A to niby z jakiego powodu?
            Zastanawiała się ile wiedział o tym miejscu. Kiedyś był bardzo cenioną i szanowaną osobistością w mieście, nie był też ślepy ani głupi, więc dostrzegał, co działo się dookoła. Ciekawiło ją tylko czy wziął ją za kolejną prostytutkę, jak wszyscy inni, czy może zdawał sobie sprawę, że stała się kimś znacznie gorszym.
            - Nie udawaj, że nie wiesz – zagrzmiał, uderzając pięścią w stół.
- Nie, nie wiem. Praca jak każda inna – oznajmiła, wiedząc, jak bardzo go to rozłości. – Po za tym ktoś musi nas utrzymać – dodała z jadem w głosie i nie czekając na jego reakcje, wstała. Odwróciła się w celu opuszczenia kuchni, ale widok, który ujrzała, niemal złamał jej serce.
W progu stała Gracie, jej oczy były zaszklone, a dolna warga drgała niebezpiecznie. Dziewczynka kurczowo ściskała kartkę w swoich dłoniach, przyciskając ją z całej siły do serca. Nie była przyzwyczajona do takich zjawisk. W tym domu nikt nie krzyczał, kłótnie też praktycznie nie istniały, przynajmniej do tej pory.
Ciemnowłosa uklęknęła przy niej i chciała ją przytulić, ale mała odsunęła się gwałtownie i potrząsnęła lokatą główką.
- Zrobiłam coś dla ciebie – mruknęła cichutko, wyciągając nieśmiało dłoń. Gdy tylko starsza z sióstr przyjęła podarunek, młodsza wybiegła do innego pokoju. Nastolatka wstała i rozłożyła wręczoną laurkę. Grace często coś jej rysowała. Tym razem jej gardło zacisnęło się nieprzyjemnie, a w oczach stanęły jej łzy. Powstrzymała je, bo nie miała już sześciu lat i nie była mazgajem. Napis na wręczonym świstku wciąż pojawiał się przed jej oczami, nawet wtedy, gdy na niego nie patrzyła.
„Dla najwspanialszej siostry na świecie”
            Westchnęła ciężko i przeczesała ręką splątane włosy. Z jej ust wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk, wyrażający jej frustrację, ale nie pomogło jej to w żaden sposób wyładować emocji.
            Wszyscy musieli ochłonąć. Ojciec zasiadł w swoim fotelu na ganku, Grace schowała się pod łóżkiem, gdzie zawsze toczyła zażarte dyskusje z niewidzialnym przyjacielem i wyżywała się na kartkach papieru. Tylko Ara nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Normalnie poszłaby na polankę, ale tym razem wcale nie miała na to ochoty. W ogóle wątpiła, że jeszcze zachce się tam kiedykolwiek udać.
            Była zmęczona. Treningami, stresem, misją, strachem, kłótniami i ciągłą niepewnością. Nic w jej życiu nie było dłużej proste. Wpadła w jakiś cholerny labirynt bez wyjścia. Przed oczami od razu stanęły jej tunele i to, jak z paniką próbowała się z nich wydostać. Te uczucia nie minęły. Zepchnęła je w głąb umysłu, ale nie mogła zapomnieć. Była ptakiem uwięzionym w klatce, jej skrzydła zostały podcięte. Musiała tańczyć, jak jej zagrano. Zawsze uważała, że wolność tutejszych mieszkańców jej mocno ograniczona, ale dopiero teraz odczuła jak bardzo została zniewolona. Nie miała prawa wyboru, nie miała niczego.
            Miała ochotę upaść na podłogę i płakać albo rozwalić wszystko dookoła. Ewentualnie najpierw wszystko zniszczyć, a potem szlochać na zimnej posadzce. Nic takiego nie zrobiła, bo musiała zachowywać się jak dorosła. Udowodnić, że jest odpowiedzialna i dojrzała. Od jej spokoju zależało teraz całe ich życie i była tego boleśnie świadoma.
            W końcu zdecydowała odprężyć się pod prysznicem. Myła się znacznie dłużej i o wiele cieplejszą wodą niż zazwyczaj. Po dzisiejszych przejściach zasłużyła na odrobinę luksusu. Przebrawszy się w czyste ubrania, wróciła do sypialni, gdzie po cichu wczołgała się do kryjówki Grace.
            - Mogę? – wyszeptała konspiracyjnym tonem, starając się wkupić w łaski dziewczynki.
            - Tylko jeśli nie będziesz niemiła – odparła poważnie sześciolatka, wydymając w nieco śmieszny sposób usta.
            - Gracie, przecież wiesz, że bardzo was kocham – westchnęła z lekkim znużeniem.
            - To dlaczego się kłócicie? – spytała z wyraźnym niezrozumieniem. Ara przygryzła wargę, zastanawiając się jak w przystępny sposób wytłumaczyć sprawy dorosłych małemu dziecku. Obiecała sobie, że nie pozwoli by mała ponownie była świadkiem czegoś podobnego.
            - To dlatego, że jesteśmy całkiem różni. Tak samo jak my dwie. Ty lubisz lody truskawkowe, a ja waniliowe. Ty wolisz śpiewać, a ja biegać. Czasami takie różnice powodują, że ludzie się sprzeczają – tłumaczyła.
            - Mnie to nie przeszkadza – odparła nieprzekonana dziewczynka.
            - Bo jesteś bardzo mądra – oznajmiła śmiertelnie poważnie starsza z sióstr, tym samym całkowicie wkupując się w łaski Grace. – Idziemy na jeżyny? – zapytała, ale nim skończyła zdanie, mała już była w ogrodzie. Zaśmiała się pod nosem i zabierając kilka słoików, ruszyła z najukochańszą siostrzyczką na spacer.

            Wróciwszy na kolację, obie były w znacznie lepszych humorach. Nie były daleko, Arabella dostała niedawno nauczkę i nie zmierzała zbytnio się oddalać, ale te krótkie chwile były całkowicie beztroskie i pozwoliły oderwać się jej od wszelkich problemów. Nie zamieniła słowa z tatą i z ulgą udała się do pokoju, gdzie pewna urocza sześciolatka z niecierpliwością oczekiwała jej przybycia i przeczytania bajki na dobranoc.
            Zasnęły na jednym łóżku, ufnie wtulając się w siebie. Ara nie mogła uwolnić się od swoich lęków nawet w snach. Wciąż błądziła w podziemiach, nie zawsze z takim samym skutkiem, jak w rzeczywistości. Innym razem ktoś do niej strzelał albo ona musiała kogoś zabijać. Obudziła się zalana potem, znacznie wcześniej niż powinna. Z niechęcią zwlekła się z łóżka, wiedząc, że i tak już nie pośpi. Jeśli tak miały wyglądać jej noce to albo zacznie moczyć łóżko, albo zwariuje. Albo jedno i drugie.
            Jak co dzień, przygotowała posiłki dla wszystkich i odpowiednio się szykując, wyruszyła do hotelu, nastawiając się na kolejny piękny dzień w jej wymarzonej „pracy”. Po drodze postanowiła jeszcze dostarczyć słoiki z owocami na targ. Zebrała ich wystarczająco dużo by zrobić konfitury na zimę, a reszta by się zepsuła, zanim zdążyliby je wykorzystać, więc wolała je oddać. Nikt tu nie tolerował marnotrawienia żywności.
            Było na tyle wcześnie, że większość straganów dopiero się rozstawiała. W ruchach ludzi dało się zaobserwować ociężałość i ospałość, jakby nie do końca się obudzili. Przywołując pozytywny wyraz twarzy, którego unikała od kilku dni, podeszła do swojej ulubionej znajomej.
            - Cześć Lynn – zawołała, zwracając tym samym uwagę kobiety.
            - Arabella! Jak dawno cię tu nie widziałam – przywitała się, posyłając jej ciepły uśmiech.
            - Nie przesadzaj, to tylko parę dni – zaśmiała się, brzmiąc trochę wymuszenie. To jasne, że jej kilkudniowa nieobecność nie uszła niczyjej uwadze. Od lat bywała tu dzień w dzień, ciągle starając się wyzyskać coś dla swojej rodziny. Była rozpoznawalna nie tylko przez swoje częste wizyty, ale również przez swoje nazwisko. Osobiście nigdy go nie używała, nawet gdy się przedstawiała, ale ludzie i tak je znali.
            Kiedyś byłaby z niego dumna, bo jej rodzice byli szanowani i powszechnie lubiani, ale obecnie wolałaby nie widzieć ani zniesmaczenia, ani litości w oczach mieszkańców, którzy wiązali jej osobę, tylko z tragedią, która spotkała jej rodzinę. Zdała sobie także sprawę, że jej niechciana popularność będzie kolejną niedogodnością, utrudniającą jej pracę.
            - Coś się stało? – zapytała Lynn, bacznie się jej przyglądając. Dziewczyna otrząsnęła się z letargu i wyciągnęła z torby kilka słoików. - Och, dziewczyno, już prawie zapomniałam dlaczego tak cię kocham – zażartowała, przygarniając do siebie podarunek.
            - Zawsze do usług – ukłoniła się teatralnie, po czym bez słowa pomachała i udała się do kolejnych stoisk. Mniej więcej przy czwartym usłyszała niezwykle piskliwy głos koło swojego ucha.
            Madeleine.
            - Arie! Cóż za zbieg okoliczności! Znowu się widzimy! Czyż to nie cudowne? – trajkotała jej nad uchem, doprowadzając ją w ułamku sekundy do szału. Nie była w stanie nic powiedzieć, bo jej dawna przyjaciółka rozpoczęła wyjątkowo emocjonujący monolog. Ara ze znudzeniem rozglądała się dookoła, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie jest zainteresowana towarzystwem rudowłosej. – Potrzebujesz czegoś? Słyszałam, że dostałaś pracę, może skoro masz mniej czasu, to mogę pomóc ci w domu?
            Kompletnie nie słuchając bezsensownej paplaniny koleżanki, spostrzegła znajomą sylwetkę, która ewidentnie starała się dyskretnie przemknąć między alejkami targu. Ciekawość wzięła górę.
            - Nie teraz, Maddie – przerwała jej niegrzecznie i nawet nie zaszczyciwszy jej spojrzeniem, ruszyła w pościg za skradającym się chłopakiem. W tłumie sprzedających i kupujących łatwo było się zamaskować, ale jeszcze prościej było zgubić swój cel. Nieustępliwe przepychała się przez kolejne rzędy, w końcu docierając w uliczki zbudowane równolegle do targowiska. Przyczaiła się za ścianą budynku, za który skręcił Diabeł i ostrożnie wyglądała zza rogu.
            Jo szybko stracił czujność i skupił się na swoim zadaniu, więc Arabella bez precedensu przyglądała się przedstawieniu. Ciemnowłosy bez zaproszenia wparował do jednego z mieszkań, a po paru minutach wyciągnął z niego szamoczącego się i krzyczącego młodzieńca, na oko w ich wieku, może trochę młodszego. Brutalnie rzucił go na ziemię, znacząco podkreślając swoją przewagę nad nim. Nastolatek uniósł się nieznacznie z betonowego podłoża, podpierając się na rękach i kolanach. Spojrzał na swojego oprawcę z wyraźną pogardą, a w jego oczach błyskała wściekłość.
            Znajomy Ary stał do niej plecami, więc mogła tylko domyślać się jakie emocje rysowały się na jego twarzy, choć zdążyła go poznać na tyle, że była gotowa obstawić wytrenowaną obojętność z nutką arogancji w zadziornym uśmiechu. Wyglądał tak niezależnie od sytuacji, w każdym momencie, w którym go widziała.
            - Słuchaj, mały – wycedził Diabeł, a po plecach dziewczyny przebiegł zimny dreszcz, chociaż wrogość w jego głosie nie była skierowana wobec jej osoby. – Twoja sytuacja nie jest za wesoła. Masz dwie opcje – oznajmił tym samym, lodowatym tonem. – Dołączasz do nas albo…
            Nie był w stanie dopowiedzieć drugiej możliwości, bo rozjuszony dzieciak wciął mu się w słowo.
            - Wolałbym spłonąć w piekle niż służyć takim skurwy… - Jemu również nie dane było dokończyć. Zabójcza kulka przebiła jego czaszkę, a przekleństwo zamarło na jego ustach w pół słowa. Jego ciało bezwładnie upadło na ziemię, a wokół głowy szybko pojawiła się kałuża szkarłatnej krwi.
            To nie była pierwsza śmierć, jaką ujrzała Arabella. Tym razem nawet nie ona była jej przyczyną, a mimo to widok ten wprawił ją w takie osłupienie, że z trudem opanowała się od krzyku albo innego dźwięku demaskującego jej położenie. Oczy rozszerzyły się jej z szoku, a ciało zdrętwiało niczym słup soli. Jej milczenie na nic się nie zdało, gdyż sprawca i tak spojrzał w jej stronę, a wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie. Tak jakby w jej obecności nie był w stanie kryć swoich uczuć pod wyćwiczoną przez lata maską.
            W przeciągu kilku sekund, w których nie była w stanie nawet mrugnąć, znalazł się przy niej i gwałtownie nią szarpnął, sprowadzając ją z powrotem do rzeczywistości. Serce zabiło jej szybciej, gdy świadomość o tym, jak nieobliczalny był ten człowiek wreszcie do niej dotarła.
            - Co ty tu robisz? – wysyczał jadowicie, zaciskając palce na jej ramieniu. Uścisk ten sprawiał jej ból, ale zachowała kamienną minę i wytrzymała jego mordercze spojrzenie.
            - Zwiedzam okolicę – odparła zadziornie, mrużąc oczy. Nie ważne jakby się starał, nie ulęknie się go.
            - Niech do tej pustej mózgownicy dotrze wreszcie, że takie wycieczki możesz przypłacić życiem – poinformował ją, brzmiąc bardziej złowrogo niż do tej pory, a wydawało jej się to niemożliwe.
            - Dzięki za ostrzeżenie – wymamrotała znacznie ciszej niż dotychczas, a wolną ręką sięgnęła za pas swoich jeansów. – Ale nie potrzebuję anioła stróża – dodała, błyskawicznym ruchem przykładając mu sztylet do gardła. Jednego zdecydowanie się nauczyła – nigdy nie poruszaj się nieuzbrojona. Właściwie zaczęła trzymać odpowiednie przedmioty nawet pod poduszką. Całe jej życie toczyło się na granicy ze śmiercią, ale starała się ograniczyć ryzyko do minimum.
            Oczy Diabła otworzył się szerzej, a złość zmieniła się na moment w szok. Po raz kolejny dał się jej podejść. Mógł uważać ją za głupią, ale zdecydowanie jej nie docenił. Złamał jedną ze swoich najważniejszych zasad – nigdy nie lekceważ przeciwnika. Nie potrafił zrozumieć, co takiego miała w sobie ta niedoświadczona małolata, że znowu go przechytrzyła. Była przebiegła jak lis – zgrywała niewinną i bezbronną, a gdy nabierało się pewności, że ma się przewagę – bum! Powalała cię na łopatki.
            - Ty za to wciąż nie nauczyłeś się dobrze oceniać sytuacji – wytknęła mu, patrząc na niego z wyższością. Wściekłość gotowała się w jego ciele, wprawiając je w mocno drżenie. – Uważaj, bo możesz przypłacić takie podejście życiem – naigrywała się, posyłając mu szeroki, choć nieco szaleńczy uśmiech. Zacisnął szczęki aż do bólu. Nie był w stanie nawet sięgnąć po pistolet, bo nie spuszczała go z oczu. Każdy ruch mógł się skończyć mało przyjemnym nacięciu na szyi, czego wolał sobie oszczędzić.
            Odepchnęła go silnym kopnięciem, przez co na moment stracił równowagę, ale nie dał się przewrócić.
            - Do zobaczenia, Jo – pożegnała się. – Ale lepiej miej oczy dookoła głowy.
* * * *
Tak, wiem. W dwa tygodnie powinnam napisać coś dłuższego i może lepszego, ale szkoła mi na to nie pozwala. Mimo to podoba mi się końcówka. Kocham Arabellę w takim wydaniu, a Wy? Wreszcie mam luźny weekend i następny tydzień, więc kolejny na pewno pojawi się w przyszłą sobotę :) 
Opowiadanie jest teraz dostępne również na wattpad.com : wystarczy, że wpiszecie w wyszukiwarkę "Heartless Darkness" albo wejdziecie na mój profil http://www.wattpad.com/user/OnlyHalfEvil

Możecie też dać follow kontu na tt (@HeartDarkPL) bo nie będę zaśmiecać prywatnego i stamtąd będę Was informować oraz pisać o opóźnieniach i różnych ciekawostkach c:

Komentarze ogromnie mnie motywują! Dacie radę dobić do 10 pod tym rozdziałem? 

Kocham Was i dziękuję za wszystko!

sobota, 4 października 2014

HD Rozdział 6



Rozdział 6
             Ręce Arabelli drżały nerwowo, z trudem utrzymując umieszczony w nich pakunek. Pierwsze zadanie nie wydawało się zbyt skomplikowane, ale miała złe przeczucia. To było dziwne, że musiała coś robić już po pierwszym treningu. Nie wiedziała jak to było z innymi, ale była pewna, że dadzą jej chociaż tydzień na zaaklimatyzowanie się. Rzeczywistość jak zwykle ją zaskoczyła, ale nie zamierzała dyskutować. Musiała robić, co do niej należało i nie zadawać zbędnych pytań.
             Przemierzała ciemne korytarze, skonstruowane w piwnicach sąsiadujących ze sobą budynków. Nigdy nie przypuszczała, że miasto posiada coś w rodzaju podziemnego labiryntu, który umożliwiał intruzom dostanie się do niemal każdego miejsca w prowincji, bez śladów i wzbudzania niepotrzebnej uwagi. To był kolejny powód, dzięki któremu pracownicy Blacka byli tak skuteczni. Wyglądało na to, że wszystko w tej dziurze było zrobione pod dyktando tego tyrana i jego szemrane interesy.
             Dziewczyna czuła się samotniej niż kiedykolwiek. Obawiała się, że zabłądzi i utknie w tych ciemnościach na zawsze. Wszystkie ścieżki wyglądały tak samo i ciągnęły się w nieskończoność. W dodatku sufit był tak nisko, że musiała przemieszczać się na ugiętych kolanach, co dodatkowo ją spowalniało.
             Dostała proste wytyczne: wracając do domu, musi podrzucić przesyłkę w odpowiednie miejsce. Brzmiało banalnie, ale nie było takie proste, kiedy twoje mięśnie odmawiały posłuszeństwa z wykończenia, a większość drogi musiałeś przemierzyć ponurymi, zatęchłymi katakumbami.
             Oświecała sobie drogę latarką, co jakiś czas spuszczając wzrok ze ścieżki na nowoczesny zegarek, wyświetlający mapę. Tylko on dodawał jej otuchy. Był niczym GPS prowadzący ją prosto do celu. Dobre było również to, że przed wyjściem Shannon skierowała ją na przymusowy, ale jakże sycący posiłek i wręczyła butelkę wody.
             Gorzej już z tym, że pochłonęła ją pół godziny temu i obecnie odczuwała bolesny ucisk w pęcherzu. Nie było mowy, żeby zatrzymała się tutaj chociaż na sekundę. Była zbyt przestraszona. Chciała się stąd wydostać zanim okaże się, że cierpi na głęboką klaustrofobię i dostanie ataku paniki, który uwięzi ją tutaj na wieki.
             Dotarła do punktu, w którym powinna wspiąć się po drabinie i wyjść na powierzchnię. Problem był taki, że nigdzie nie było żadnej drabiny. Rozglądała się dookoła, świecąc w każdy kąt, ale niczego nie znalazła. Próbowała doskoczyć do klapy albo wspiąć się po ścianie, ale wszelkie wysiłki okazały się bezsensowne.
             Powoli zaczynała wpadać w histerię, z trudem powstrzymując dygotanie ciała i łzy w oczach. Jeśli teraz się rozsypie, nie wydostanie się już nigdy. Wciskała wszystkie możliwe opcje na zegarku, chcąc znaleźć inną drogę, ale oczywiście złośliwość rzeczy martwych nie zawiodła również i tym razem, gdyż sprzęt nie reagował na żaden bodziec. Zdesperowana, postanowiła zawrócić, aż nie napotka jakiegokolwiek wyjścia i spróbuje odnaleźć drogę do odpowiedniego budynku przez ulice miasta. Brzmiało to lepiej niż wielogodzinne błądzenie po tych piekielnych tunelach.
             Starała się oddychać spokojnie i bez nerwów odnaleźć swój obecny cel, ale nie było to takie łatwe. Czuła jakby wpadła prosto w zasadzkę i została pochowana żywcem. Stopniowo traciła nadzieję, gdy po raz kolejny skręciła w ślepy zaułek. Nogi bolały ją tak bardzo, że miała ochotę przemieszczać się na czworaka, a ciągły brak efektu w poszukiwaniach, odbierał jej motywacje do dalszych działań.
             Gdy postanowiła się już poddać, stwierdzając, że taka śmierć i tak jest lepsza niż ta, którą w końcu zgotowałby jej ukochany szef, usłyszała głośny huk. Zaraz potem posypała się lawina niezidentyfikowanych dźwięków, które nagle pobudziły ją do życia. Przed oczami miała wizję zasypujących ją kamiennych murów i niespodziewanie doszła do wniosku, że wolałabym jeszcze pożyć, choćby i jeden głupi dzień. Mając przed oczami twarz ukochanej siostrzyczki, rzuciła się do ucieczki. Ściskając kurczowo przesyłkę i pochylając się w celu uniknięcia zderzenia się z nisko położonym sufitem, gnała przed siebie, byleby w przeciwnym kierunku niż przerażające odgłosy.
             Prawie rozpłakała się ze szczęścia, widząc światełko na końcu tunelu. Zwykle oznacza to przejście do innego świata, ale dla niej było to wybawienie zupełnie innego rodzaju. Miała szansę przetrwać, przynajmniej w tym momencie.
             Wyczołgując się na powierzchnie, wypuściła oddech, który wstrzymywała zdecydowanie za długo. Jej klatka piersiowa unosiła wyjątkowo szybko i była w stanie poczuć bolesne uderzenia własnego serca. Dotknęła jedną ręką czoła, ocierając je ze stróżek potu. Z jej ust uciekł histeryczny chichot, który uwolnił część kłębiących się w niej uczuć. Z nerwów wciąż trzęsły się jej kolana, ale w tej chwili czuła przede wszystkim ulgę.
             Rozejrzała się dookoła ze zwątpieniem. Co prawda uszła z życiem, ale nie miała pojęcia gdzie się znalazła i co powinna dalej zrobić. Wiedziała, że sytuacja w podziemiach nie powinna mieć miejsca, ale czuła, że poskarżenie się Blackowi raczej niewiele jej pomoże. Zwyczajnie bała się wracać do bazy, nie wykonawszy zadania. Pierwsza powierzona jej misja i już nawaliła. Na samą myśl o tym, jak wkurzyłoby to jej „pracodawcę”, przeszedł ją dreszcz. Chyba lepiej byłoby zginąć w tych czeluściach niż zawieść w ten sposób.
             Z ponurych rozmyślań wyrwało ją nieprzyjemne pikanie, dochodzące z jej zegarka. Spojrzała na niego, marszcząc brwi i wciskając przypadkowe guziki, wierząc, że go to uciszy. W sekundzie, gdy miała go ze złości wyrzucić, niepokorny sprzęt wyświetlił przed nią mapę dzielnicy, w której się znajdowała i jej obecne położenie. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, jej elektroniczny partner pokazywał jej właściwą drogę.
             Miała dzisiaj więcej szczęścia niż w cały swoim dotychczasowym życiu.
             A przynajmniej tak jej się zdawało.
             Żwawo truchtając, podążała za wskazówkami swojego małego pomocnika i bez większego problemu dotarła w odpowiedni rejon miasta. O dziwo, ulice świeciły pustkami, co wydało jej się wręcz podejrzane. Rzadko widywało się tu tłumy, ale pojedyncze jednostki regularnie przemieszczały się z pracy do domu, z domu do sklepu i tak dalej. Niemniej jednak, wyraźnie ją to cieszyło. Ubrana w czarny kombinezon, z łukiem na plecach i podejrzaną paczką w rękach mogłaby wzbudzić niechciane zainteresowanie, a zdemaskowanie raczej nie uszczęśliwiłoby Blacka. Na szczęście, nawet w oknach nie było śladu żywego ducha. Jakby pół miasta nagle wymarło.
             Nie czekając, aż w końcu na kogoś wpadnie, skręciła we wskazaną przez wyświetlacz uliczkę i uśmiechnęła się nikle.
             „Jesteś u celu”
             Żaden komunikat tego dziadostwa nie mógł uradować jej bardziej. Niemal w podskokach przemieściła się pod zardzewiałe drzwi, ściskając pod pachą powierzony pakunek. W chwili, gdy miała pociągnąć za okrągłą klamkę, śmiertelnie niebezpieczny pocisk świsnął jej obok ucha, przebijając się na wylot przez metalową strukturę. Bez wahania rzuciła się na ziemię, turlając się w stronę zauważonego kątem oka kontenera. W ostatniej sekundzie przedostała się za niego, unikając kolejnych wystrzelonych w nią kul.
             Niedawno uspokojony puls znowu przyspieszył, a adrenalina po raz kolejny zaczęła buzować w jej żyłach. To była jakaś paranoja, ale mogła się tego spodziewać. Przecież nigdy nic nie szło po jej myśli, los nie mógł aż tak jej sprzyjać. Zdjęła łuk, wcześniej przełożony przez ramię i sięgnęła po przydzielone strzały. Z niemałym przerażeniem wyczuła, że ma ich raptem pięć. Zważywszy, że jej przeciwnik z pewnością miał pełen karabinek, a znając jej pecha, przyprowadził ze sobą pomocników, nie znajdowała się w zbyt korzystnym położeniu.
             Głośny łomot uświadomił jej, że wciąż była pod ostrzałem. Zastanawiała się ile czasu minie zanim napastnik przestrzeli jej schronie w taki sposób, że położy ją trupem. Nie dawała sobie nawet dwóch minut.
             - Wyłaź, mała smarkulo – usłyszała nieprzyjemny skrzek, do którego po chwili dołączył mrożący krew w żyłach rechot. Miała więc pewność, że przeciwników było przynajmniej dwóch. Zaczynała drżeć z nerwów, a to zdecydowanie nie pomagało jej się skupić i wykonać poprawnych manewrów. Potrząsnęła głową, rozkazując sobie w duchu, że musi się wziąć w garść. Naciągnęła cięciwę i ryzykując całe swoje życie, błyskawicznie wychyliła się zza swojej kryjówki, na oślep wypuszczając pocisk i wracając do poprzedniego, bezpiecznego ukrycia. Słysząc głuchy brzdęk mogła stwierdzić, że spudłowała.
             - Przestań się bawić i wreszcie ją załatw – odezwał się ten od okropnego śmiechu, zatrzymując na kilka sekund pracę serca nastolatki i grzebiąc jej wszelkie nadzieję.
             - Oj nie dasz się nawet człowiekowi nacieszyć… - burknął ten drugi, ale zanim zdążył unieść broń, srebrna strzała przebiła jego pierś, powodując, że jego oczy rozszerzyły się w szoku, a ciało przeszył niemiłosierny ból.
             Arabella miała wrażenie, że cały świat na moment się zatrzymał. Nie zarejestrowała nawet chwili, w której pobudzona słowami mężczyzny, podjęła kolejną próbę i wyskoczyła zza swojego schronienia, posyłając napastnikowi śmiertelny cios. Ocknęła się w momencie, gdy z gardła jego kompana wydobył się zduszony okrzyk, a sam poszkodowany upadł z łoskotem na ziemię, biorąc ostatni, desperacki oddech. Z jego ust wypłynęła strużka krwi, a oczy wywróciły się, ukazując biel gałek.
             Dziewczyna pospiesznie odwróciła wzrok od przykrego widoku i spojrzała na towarzysza zmarłego, który właśnie obudził się z otępienia i rzucił do biegu, niczym największy tchórz. Nie był za dobrym przyjacielem, skoro bez zastanowienia zostawił swojego kolegę, starając się ratować własny tyłek. Nie dała mu szans na ucieczkę, wystrzeliwując kolejny pocisk, który trafił prosto w łydkę dręczyciela. Zaklął siarczyście, za pewne zdawszy sprawę, że od ratunku dzieliło go kilka kroków. Wciąż próbował zbiec z miejsca zdarzenia, a brunetka zdała sobie sprawę, że jej zadaniem nie było zabicie przypadkowych osób, a dostarczenie przesyłki.
             Pędem ruszyła do poszukiwania zguby, którą wyrzuciła w momencie uskakiwania przed kulami. Ku jej radości, pakunek leżał całkiem blisko i wyglądał na nieuszkodzony. Czym prędzej go podniosła i otworzyła wejście do budynku porządnym kopnięciem. Była zbyt rozemocjonowania na spokojne wykonywanie jakichkolwiek czynności. Wrzuciła paczkę do środka i zatrzasnęła drzwi z głośny hukiem. Nie obchodziło ją kto znajdzie podrzucony przedmiot, bo nie to było jej interesem. Wykonała rozkazy, tylko tyle ją obchodziło.
             Czym prędzej oddaliła się z miejsca incydentu, byle tylko w przeciwną stronę niż postrzelony mężczyzna. Wątpiła by w obecnym stanie stanowił dla niej zagrożenie, ale wolała nie ryzykować, że sprowadzi posiłki i szybkim krokiem zmierzała w stronę bezpieczniejszych terenów.
             Nie była pewna, co powinna zrobić i gdzie się udać. Teoretycznie, po spełnieniu obowiązku, mogła udać się do domu i zapomnieć o wszystkim przynajmniej do rana. Jednak cała ta sprawa nie dawała jej spokoju. Coś poszło nie tak. Dlaczego nikt nie ostrzegł jej przed czyhającymi na nią przeszkodami? Skąd wzięli się ci ludzie i kim byli? Kto ich nasłał? Przez myśl przeszło jej, że byli to wrogowie Blacka i postanowiła natychmiast go o tym powiadomić. Nie wiedziała jeszcze o wielu sprawach, ale wolała zdać relacje z misji niż później oberwać za nie powiadomienie o nieprzewidzianym przebiegu zdarzeń.
             Przeskoczyła przez mur w jednym z zaułków, który odgradzał poszczególne dzielnice. Odbierała wrażenie, że w ich prowincji ludzie byli pogrupowani w zagrodach niczym bydło idące na rzeź. Wzdrygnęła się na samą myśl. Czy istniał jakiś schemat postępowania wykorzystywany do eliminowania mieszkańców? Nieraz słyszała o tajemniczych zniknięciach obywateli miasta, ale zawsze sprawy cichły zanim wypływały odpowiedzi.
             W głębi duszy odczuwała dumę. Mimo tylu przeciwieństw, ona wciąż tu stała. Z dwoma strzałami w kołczanie i niewielkimi zadrapaniami. W obecnej chwili zablokowała dopływ wyrzutów sumienia, które próbowały uświadomić jej, że po raz kolejny stała się mordercą. Musiała się do tego przyzwyczajać, bo najwyraźniej na tym polegała ta praca.
             Dotarłszy pod hotel, wpadła do holu, nie siląc się na uprzejmości z recepcjonistką i od razu skierowała swoje kroki do biura swojego dowódcy. Skręciwszy w odpowiedni segment, dostrzegła wysoką sylwetkę, z pośpiechem wchodzącą do pokoju, który był również jej celem.
             Rozpoznała tego chłopaka.
             W jej głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka.


             Gdy tylko zobaczył, że Arabella ucieka z miejsca ataku, ruszył za nią biegiem. Był przekonany, że ucieknie do domu, szukając bezpiecznego azylu, ale dziewczyna po raz kolejny go zaskoczyła. Orientując się, że zmierzała do siedziby, obrał tylko jemu znany skrót, który pozwolił dotrzeć mu do budynku przed brunetką i ostrzec Blacka o nieprzewidzianym obrocie sytuacji.
             - Jak to przeżyła? – wykrztusił zaskoczony Anthony, odchylając się w swoim siedzeniu. Prócz ich dwóch, w pomieszczeniu siedziała również Shannon, która nie umiała powstrzymać głośnego westchnienia ulgi, jaka zalała ją po słowach Diabła. Pokładała głębokie nadzieje w potencjale tej dziewczyny, ale trudno było oprzeć się wrażeniu, że rzeczą niemożliwą było pokonanie tych wszystkich przeszkód, które przed nią postawiono. Szczególnie, że o niczym nie miała pojęcia. Została wysłana w ciemno na pewną śmierć, bo taką zachciankę miał ich pan i władca. I nikt nie mógł temu zapobiec ani nijak zaradzić.
             A jednak przeżyła. Na usta cisnęło jej się mnóstwo pytań, ale zacisnęła wargi, czekając na relacje młodszego współpracownika.
             - Było blisko, ale koniec końców zabiła Samuela, a Ronald dotrze tu za jakieś trzy godziny z nogą do amputacji – podsumował szatyn, pozwalając sobie na szczyptę typowej dla niego ironii. Ta mała była niebezpieczniejsza niż wszyscy myśleli i zdawało się, że tak łatwo się jej nie pozbędą. Gdzieś w głębi cieszył się jednak, że nie tylko jego rozłożyła na łopatki. To trochę uspokoiło jego poturbowane po ostatnim spotkaniu z tą małolatą ego.
             Nikt nie zdążył nic więcej powiedzieć, gdyż drzwi do gabinetu otworzyły się gwałtownie, a do środka wkroczyła rozczochrana brunetka z rumieńcami na bladych policzkach i zaciętą miną.
             Była zbyt roztrzęsiona by pukać.
             - O, Arabella, jak miło cię widzieć – przywitał się z cynicznym uśmiechem na wąskich ustach najstarszy mężczyzna. Dziewczyna rozejrzała się po wszystkich zgromadzonych, zastanawiając się, dlaczego wszyscy zesztywnieli, jakby ktoś wsadził im długi kij prosto w…
             - To była pułapka – wykrztusiła, wciąż słabym po minionych wydarzeniach głosem. Podchodząc pod wejście do biura usłyszała strzępki rozmowy i szybko dodała dwa do dwóch.
             - Chyba nie sądziłaś, że zaryzykujemy wysłanie kogoś tak niedoświadczonego do poważnej roboty – wycedził siwowłosy, próbując zamaskować wszelkie kotłujące się w nim emocje. Nie miał odwagi przyznać nawet przed samym sobą, że był pełen podziwu dla tej małej istotki, która okazała się groźniejsza niż mógł przewidzieć.
             Nastolatka spuściła speszona wzrok, zawstydzona własną naiwnością. Po raz kolejny za późno wyciągnęła wnioski. Tym razem udało jej się wybrnąć z tarapatów, ale nie mogła wiecznie igrać z przeznaczeniem. Albo szybko pojmie panujące tu zasady i przechytrzy samego lisa, albo pożegna się z tym światem prędzej niżby sobie życzyła.
             - I co dalej? – ku zaskoczeniu wszystkich to Shannon zadała nurtujące Arę pytanie. Wszyscy spojrzeli z wyczekiwaniem na głowę całej zgrai. Ciemnowłosa czuła jak jej serce kołatało się niespokojnie w piersi.
             - Witaj w drużynie.

             Trenerka zaprowadziła swoją nową podopieczną do stołówki. Nie było mowy o wypuszczeniu jej po tym wszystkim bez ciepłego posiłku. Prócz porcji na talerzu dziewczynina otrzymała zapakowany zestaw dla całej rodziny. Uśmiechnęła się z niekrytą wdzięcznością do swojej opiekunki. Z początku miała ochotę wszystkich rozszarpać, ale zdała sobie sprawę, że zasadzka, w którą wpadła nie była winą blondynki. Niemniej jednak czuła się rozczarowana własną łatwowiernością i obiecała sobie, że nigdy w życiu nikomu tu nie zaufa. Wszyscy byli pionkami w grze, głupimi marionetkami, za których sznurki z pełnym zadowoleniem pociągał Anthony Black – największy potwór w jej życiu.
             Wychodząc z powrotem na hol praktycznie wpadła na wysokiego chłopaka, który odruchowo złapał ją za ramię, chroniąc ją tym samym przed upadkiem. Uniosła ze zdziwieniem wzrok, napotykając nieodgadnione spojrzenie ciemnych oczu, które z uwagą obserwowały każdy jej ruch. Odsunęła się krok w tył i zadarła głowę, pokazując, że nie odczuwa żadnego niepokoju w jego towarzystwie. Z jego miny mogła odczytać, że nie bardzo mu się ta postawa podobała.
             - Niezły strzał – pochwalił ją, co zabrzmiało całkiem szczerze. – Ale byłoby bardziej efektywnie, gdybyś trafiła za pierwszym razem – dodał zgryźliwie, lustrując jej wątłe ciało od stóp do głów.
             Źrenice Arabelli rozszerzyły się w szoku. Wiedziała, że wszystko było zaplanowane, ale dopiero teraz zrozumiała kolejną rzecz. On ją śledził, przez cały czas miał ją na oku.
             - Byłeś tam? – wykrztusiła z niedowierzaniem. Trudno było jej oswoić się, że widział jej karkołomne zmagania i nie kiwnął nawet palcem, żeby umożliwić jej przetrwanie. – I nic nie zrobiłeś?
             Ciemnooki prychnął z pogardą.
             Oglądanie tego teatrzyku było dla niego czystą przyjemnością, ale nie przyznał tego na głos. Liczył, że pyskata i niepokorna nastolatka zakończy swój marny żywot na jego oczach, ale nie z jego rąk. Zrozumiał jednak, że jeśli pragnął jej śmierci, sam musiał się tym zająć.
             - Przyzwyczajaj się, kruszyno – warknął, wyraźnie się z niej nabijając. – Tutaj nikt ci nie pomoże, a wręcz z zadowoleniem będą oglądać twój upadek.
* * * *
Dzisiaj biegłam też w swoim pierwszymi mini-maratonie i pozytywna energia mnie wręcz rozsadza, dlatego z entuzjazmem czekam na Wasze opinie :)