Rozdział 11
- Poczekaj,
aż Black się dowie – zagroził Colton, mrużąc gniewnie oczy i krzyżując ramiona
na piersi. W odpowiedzi usłyszał jedynie kpiące parsknięcie.
Arabella
wywróciła znudzona oczami.
Znowu.
Ostatnimi
czasy spędzała dużą część swojego dnia z tymi dwoma kretynami. Nie przepadała
za ich towarzystwem, zresztą vice versa, ale z dwojga złego wolała ich irytować
i przyglądać się ich niedorzecznym sprzeczkom niż codziennie poznawać nowe
osoby, które po kilku dniach znikały w niewyjaśnionych okolicznościach.
Zauważyła, że tylko ta dwójka niezmiennie pojawia się tutaj każdego dnia i
uznała ich za najlepszą opcje.
- Jego dni
tutaj są policzone – mruknął pod nosem Jo, świecąc latarką po suficie. W pokoju
panował półmrok, dni robiły się coraz krótsze i mniej przyjemne, a ponury
klimat wysysał z nastolatków całą radość życia, której i tak nigdy nie mieli za
wiele. Markotne nastroje tylko podkręcały w chłopakach ich skłonność do wdawania
się w kłótnie o nic i Ara miała ochotę porządnie nimi potrząsnąć. Przeważnie
jednak siedziała cicho w rogu, słuchając muzyki lub czytając książki.
Jednym z
uroków znajomości z tymi matołami było to, że chcąc nie chcąc pokazali jej
kilka ciekawych miejsc, zarówno w hotelu, jak i w terenie. Wprost zakochała się
w tutejszej biblioteczce, która kryła więcej skarbów niż wszystkie księgarnie w
całej prowincji. Po prawdzie wiele dawnych dzieł zostało zakazanych i w szkole
widywała jedynie egzemplarze opracowane przez ministerstwo, które starannie
selekcjonowało przekazywane informacje, ale rodzice Maddie byli typowymi molami
książkowymi i wprowadzili ją w magiczny świat fantazji i wyobraźni.
Drzwi
skrzypnęły nieprzyjemnie, odrywając ich od wykonywanych czynności i kierując
ich uwagę na rosłego mężczyznę, który z zaciętym wyrazem twarzy wkroczył do
środka. Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie, ale nie potrafiła go rozpoznać,
choć wydawał się jej znajomy. Ostre rysy twarzy i szare oczy przyciągały wzrok
i nie dawały o sobie zapomnieć.
Diabeł od
razu podszedł do przybyłego i uścisnął mu rękę.
- Macie
robotę do wykonania – oznajmił po chwili pogawędki szarooki.
- My? –
zdziwił się jego rozmówca, unosząc w niedowierzaniu brwi.
- Ta, nic
wielkiego, jakiś dzieciak musi zniknąć – wyjaśnił od niechcenia, wyciągając
papierosa i zerkając ze znudzeniem na brunetkę. Ciarki przemknęły jej po
plecach, gdy usłyszała jak swobodnie mówił o zabiciu kolejnego, pewnie
niewinnego małolata. Z taką łatwością przyjmowali przymus odebrania komuś
życia, jakby było to równie proste i naturalne, co mycie zębów.
- Gdzie? –
zapytał jedynie Jo.
- Zaraz
dostaniesz wszystkie dane – odparł ich informator. – Ale ona idzie z tobą –
dodał, wskazując na zszokowaną Arabellę.
- Co? Ale
dlaczego? I niby po co? – zbulwersował się chłopak. – Poradzę sobie z jednym
gówniarzem! Nawet ona by sobie sama poradziła!
- Wyluzuj,
ja tylko przekazuje rozkazy – burknął nieprzyjemnie, obrzucając go pogardliwym
spojrzeniem. – Jak chcesz to idź dyskutować z szefem.
Zamilkł.
Nikt nie chciał „dyskutować” z szefem. Szefowi jedynie się potakiwało i
odpowiadało treściwie na zadane pytanie. Nawet tak arogancki i buntowniczy
człowiek jak Diabeł nie miał odwagi pyskować. Owszem, mógł sobie pozwolić na więcej,
bo był najlepszy, ale znał swoje granice i się ich trzymał.
- Tak
myślałem – rzucił na pożegnanie i wyszedł trzaskając drzwiami, pozostawiając
trójkę nastolatków w sporym osłupieniu.
- Ten
smarkacz to chyba jakiś Terminator albo Rambo II skoro wysyłają was razem –
prychnął rozbawiony blondyn, który jak zwykle nie miał nic do roboty. Ara
marzyła by wreszcie się dowiedzieć dlaczego ten darmozjad jeszcze żyje i do
tego ma czelność być tak nietaktowny. Po za tym nie rozumiała połowy z tego, co
powiedział, ale nie zamierzała się do tego przyznawać.
- Zamknij
się Colt – rzucili równocześnie, zerkając na siebie kątem oka. Chłopak zbierał
się na jakąś ripostę, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, odwracając się do
nich plecami.
Mądry wybór.
Sunęli w mroku niczym zjawy, nie
zdradzając żadnych oznak swojej obecności. Przemieszczali się bezszelestnie,
nie zamieniając ze sobą ani słowa. Każde pogrążyło się w swoich myślach i choć
w obu przypadkach nie były to pogodne wizje, zajmowali się skrajnie różnymi
sprawami.
Mijając
tartak pomyślała o ojcu, który niegdyś tu pracował. Szczerze kochał tę pracę i
miał fach w ręku. Zawsze zostawał po godzinach w stolarni i wykańczał
finezyjnie wzory na przeróżnych przedmiotach. Nie potrafiła zliczyć ile
pięknych drewnianych figurek otrzymała od niego, gdy była mała. Szkoda, że
wszystkie poszły na opał.
Za fabrykami nie było już nic. Kilka hektarów
zapuszczonego pola, a dalej na horyzoncie różnorodny las, który zdawał się
zamykać ich w kręgu bez wyjścia. Ku jej zaskoczeniu, nie skręcili na sypiące
się osiedla, które były zamieszkiwane przez najuboższych, a brnęli dalej przed
siebie, ugniatając i tak usychającą już trawę. Na usta cisnęło jej się niejedno
pytanie, ale zatrzymała je dla siebie. Czuła się zbyt nieswojo, mimo, że wcześniej
wydawało się jej, że przywykli do swojej obecności.
Nie miała ani krzty zaufania, co
do osoby Diabła. Mogli tolerować się podczas pobytu w bazie, ale teraz, na
ciemnym pustkowi, drżała gdy tylko gwałtowniej machnął ręką czy niespokojnie
się rozglądał. W jej głowie pojawiały się czarne scenariusze najbliższych
godzin. Z każdą minutą utwierdzała się w przekonaniu, że wyprowadza ją jak
najdalej od ludzi, żeby pozbyć się jej bez świadków. Może przesadzała, może
były to już początki schizofrenii, ale miała ku temu swoje powody.
- Gdzie idziemy? – wymamrotała w
końcu, gdy weszli na pogrążoną w mroku leśną ścieżkę. Na rękach pojawiła się
jej gęsia skórka i nie była ona efektem panującego chłodu.
- Na gruzowiska – odparł krótko,
zapalając latarkę w swoim zegarku. Jego wydawał się mieć jeszcze więcej
możliwości niż jej, ale i tak nie umiałaby z nich korzystać. – Moje źródła
doniosły, że często zapuszczał się w tamte tereny i jestem niemal pewny, że
teraz szuka tam schronienia – wyjaśnił, jakby chciał przerwać ciągłe milczenie,
ale Arabella nie pociągnęła tematu, momentalnie pogrążając się we własnym
świecie.
Dręczyło ją kim był ten chłopak
i co takiego zrobił, że został skazany na taki los. Myślała o jego rodzinie i
przyjaciołach, których już nigdy nie zobaczy i którzy na zawsze go stracą. Nie
powinna się rozczulać, bezwzględność to cecha bardzo pożądana w jej przypadku.
Przez sekundę zastanawiała się czy Jo też miewał takie rozterki, ale szybko
uznała takowe przypuszczenia za błędne. Odnosiła wrażenie, że jego życiu nie
istniało coś takiego jak uczucia czy wyrzuty sumienia. A nawet jeśli to nie
dawał tego po sobie poznać w żaden sposób i pewnie nigdy by się do takiej
słabości nie przyznał.
Dotarli do rozdroża i stanęli nad
urwiskiem, którego dna nie było widać, nawet gdy chłopak starał się je
rozświetlić swoim niesamowitym sprzętem. Spojrzała na niego wyczekująco,
spodziewając się, że dostał jakieś wytyczne i nie oznaczały one zepchnięcia jej
w przepaść.
Chłopak bez słowa upuścił
płócienny worek na ziemię i zaczął nerwowo w nim szperać, wysypując coraz to
dziwniejszy ekwipunek. Rzucił czymś w zdezorientowaną nastolatkę, która z
trudem znalazła w sobie refleks by nie dostać nieokreślonym przedmiotem w
głowę. Przyjrzała się bliżej czarnym splątanym pasom, ale nie miała zielonego
pojęcia czemu służyły i co powinna z nimi zrobić.
- No już, ubieraj się – ponaglił
ją, wyraźnie zniecierpliwiony, majstrując przy swoim pasku. Spojrzała na niego
przerażona, czując cię niebywale głupio z powodu swojej niewiedzy.
- Słucham? – pisnęła.
- To jest uprząż – westchnął
ociężale, podchodząc do niej i rozplątując przedziwne sznurki. – Tu wkładasz
jedna nogę, a tu drugą – wyjaśnił niezwykle spokojnie, pochylając się nad nią.
Z dużą dozą nieufności wsunęła swoje stopy we wskazane miejsca. Szatyn podniósł
się gwałtownie, podciągając cały sprzęt na wysokość jej pasa. Ich ciała
dzieliło tylko kilka centymetrów, a cała scena była o tyle niezręczna, że
ciemnooki cały czas kombinował przy klamrze i pasach usadowionych na jej
biodrach, co jakiś czas muskając ją opuszkami palców. Nawet przez warstwy ubrań
czuła, jak przechodzą ją dreszcze i nie były to te, które pojawiały się w
kryzysowych momentach. – Gotowe – oznajmił, zaciskając i sprawdzając po raz
ostatni całość swojej pracy.
- I co dalej? – zapytała
zachrypniętym głosem. Ewidentnie zaschło jej w gardle.
- Schodzimy na dół – oznajmił,
wzruszając ramionami i podnosząc z ziemi długie, grube liny. Obserwowała jak
przez parę minut wbija jakieś metalowe ustrojstwo w grunt, po czym przeciąga przez
niego sznury. Ponownie do niej podszedł, uśmiechając się tajemniczo pod nosem.
Przypiął jej kolejne nieznane urządzenie do uprzęży i wcisnął je do ręki. –
Zjeżdżam pierwszy, a ty powoli ciągniesz za tą małą dźwignie i przepuszczasz
linę. Gdy już stanę na ziemi, wyślę Ci sygnał i wtedy twoja kolej –
poinstruował ją i podszedł na skraj góry. Chciała krzyknąć, że jest nienormalny
i ich pozabija, ale zanim znalazła w sobie siłę by zabrać głos, poczuła
gwałtowne szarpnięcie i z niemałym wysiłkiem utrzymała się na nogach by nie
spaść zaraz za nim.
Złapała urządzenie do asekuracji oraz
linę, powoli ją poluzowując.
- Ałć – syknęła, gdy przycięła
sobie palec. Każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie i choć bywała już w
gorszych sytuacjach, serce biło jej jak oszalałe. Miała we własnych rękach
życie swojego największego wroga. Gdyby tylko go puściła, zginąłby na miejscu i
pozbyłaby się go na zawsze. Nie miała w planach go mordować, i ku wielkiemu
zaskoczeniu, wcale nie z obawy przed Blackiem. Szef na pewno liczył się z tym,
że mogą nie wrócić żywi. Utworzyła się w niej jednak blokada, która nie
pozwalała tak po prostu go zabić.
Jej zegarek wydał dwukrotne
piknięcie, co uznała za wspomniany znak. Sznur przestał się osuwać, więc
nabrała pewności, że ciemnowłosy jest bezpieczny tam na dole, ale nie poprawiło
jej to humoru. To oznaczało, że nadszedł jej czas.
Niepewnym krokiem pokonała te dwa
metry, które dzieliły ją od przepaści. Gdzieś w oddali migało jej niebieskie
światełko, które świadczyło o obecności jej partnera. Z trudem przełknęła ślinę
przez zaciśnięte gardło i usiadła na krawędzi, opuszczając nogi w dół. Obróciła
się, opierając ciężar ciała na rękach i z duszą na ramieniu powoli ześlizgnęła
się lekko w dół. W końcu nie miała wyjścia i musiała odkleić dłonie od
kamiennej ścianki. Zsunęła się parędziesiąt centymetrów, ale nie było tak
strasznie jak myślała. Poczuła dość mocne szarpnięcie, ale dalej jej nietypowa
podróż mijała spokojnie.
Do pewnego momentu.
Gdy już kompletnie straciła
czujność, całkowicie znienacka zaczęła spadać z mrożącą krew w żyłach
prędkością, a i tak niewyraźne kontury otoczenia zmieniły się w czarną plamę.
Wszystko działo się tak błyskawicznie, że nie była w stanie wydobyć z siebie
jednego dźwięku, a klatka piersiowa zaczęła naciskać na jej płuca z taką siłą,
że nie mogła złapać oddechu. Żołądek zacisnął się jej w supeł, a krew odpłynęła
z twarzy.
I wtedy wszystko się zatrzymało.
Uprząż wbiła jej się boleśnie w
biodra i pachwiny, ale po za tym nic jej nie było. Wypuściła ze świstem
powietrze, łapiąc spazmatyczne oddechy i ocierając łzy zgromadzone w kącikach
oczu. To było najgorsze pięć sekund jej życia i była tego całkowicie pewna.
Adrenalina opuściła jej ciało, wylewając falę emocji, które sprawiły, że miała
ochotę rozpłakać się niczym małe dziecko.
Do jej uszu dotarł wreszcie
złowieszczy śmiech Diabła, co skutecznie odpędziło strach i roztrzęsienie, a
przywołało niesamowicie silną złość. Nigdy nie była tak wściekła.
- Ty popieprzony psychopato! –
wydarła się, wyszarpując się nieudolnie z krępujących ją pasów. – Nienawidzę
cię, słyszysz? Nienawidzę!
- Już dobrze, to był tylko żart –
odparł jedynie, podchodząc w celu pomocy z odpięciem się od liny.
- Przezabawny – burknęła
sarkastycznie. – Nie zbliżaj się! – krzyknęła, odpychając go ręką. Ledwo
opanowała ochotę by rzucić mu się do gardła. W tej chwili niczego nie żałowała
tak jak tego, że nie spuściła go na śmierć z tego cholernego urwiska. – Kretyn,
no zwyczajny kretyn – mamrotała pod nosem, starając się rozpracować debilny
patent zapięcia.
- Chcę tylko pomóc – zapewnił,
unosząc ramiona w geście poddania.
- Już pomogłeś, dziękuję –
warknęła, patrząc na niego spod łba. – Nie zapomnę ci tego idioto – wyżywała
się nieustanie, mówiąc na raz więcej niż przez wszystkie dnie spędzone w jego
towarzystwie. - Jeszcze mnie popamiętasz imbecylu!
Wymyślne wyzwiska, tylko
rozbawiały nastolatka, który uznał swój dowcip za wyjątkowo udany. Napawał się
jej strachem i bezradnością, a jej złość poprawiała mu humor. Uwielbiał patrzeć
jak z cichej wody zmieniała się w prawdziwą bestię, plującą jadem na prawo i
lewo.
- Możemy iść dalej? – zaoponował,
gdy wreszcie zapadła cisza, przerywana jedynie niespokojnym oddechem brunetki.
Skinęła głową, przechodząc w fazę najwyżej obrazy majestatu i ostentacyjnie go
ignorując.
Ponowili swoją wędrówkę, tym
razem również w milczeniu, choć w zupełnie innych nastrojach. Arabella nie
przejmowała się już niczym, bo wciąż buzowały w niej negatywne emocje
skierowane wobec jej jakże zabawnego towarzysza. Ten z kolei był w iście
szampańskim humorze. Kolejna sztampowa misja choć przez chwilę wydała mu się
interesująca. Przestał żałować, że został skazany na towarzystwo ciemnowłosej,
gdyż dotarło do niego, że może być doprawdy ciekawym urozmaiceniem jego nudnych
i monotonnych zadań. Dziwnie tylko było mieć ją obok siebie, w pełni świadomą.
Niejednokrotnie był przy niej, ale ona nie miała o niczym pojęcia.
Zaświeciła swoją latarkę,
oświetlając wszystko dookoła i orientując się w okolicy. Domyśliła się, że
docierali do gruzowiska, a więc powinni przestać skupiać się na sobie i
zwiększyć czujność. Co prawda mowa była o jakimś biednym, zagubionym dzieciaku,
ale zdążyła się już nauczyć, by nigdy nie lekceważyć przeciwnika. Jo po paru
spotkaniach z jej osobą również to zrozumiał.
Zgasili wszystkie światła, nie
chcąc zdradzać swojego położenia. Zostali zdani na własne zmysły, które
niejednokrotnie bywały zawodne, ale przygotowywano ich do pracy w każdych
warunkach i nikt nie pozwalał sobie na słowo narzekania.
Z każdym krokiem wszystko cichło
coraz bardziej, a w ciszy tej było coś złowrogiego i niepokojącego. Ciemnooka
bała się polegać na swoim słuchu, bo wciąż nieprzyjemnie szumiało jej w uszach
od wstrząsającego zjazdu, ale zdawało się jej, że co jakiś czas słyszy
nietypowe pikanie i nie brzmiało ono jak ich komunikatory.
Wytężyła wzrok, by dostrzec
jakąkolwiek oznakę zagrożenia.
- Tam – szepnął jej partner i
przyspieszył kroku, podążając w obranym kierunku. Starała się go dogonić, ale
zamiast przed siebie, spoglądała pod nogi. Irytujące klikanie wciąż
rozbrzmiewało w głowie i nabierała pewności, że nie był to jej wymysł. Podążyła
wzrokiem za Diabłem, który ze znudzeniem kopał przed siebie niewielki kamyczek
i w tym momencie to zobaczyła.
- JO! – krzyknęła głośniej i
przeraźliwiej niż kiedykolwiek. Nim zareagował, rzuciła się na niego, naiwnie
licząc, że znajdzie na tyle siły, żeby obalić ich oboje na ziemię. Ku jej
zaskoczeniu i ogromnej uldze, szok chłopaka spowodował, że upadł brutalnie na
twarde podłoże, a ona przykryła go własnym ciałem, z całych sił zaciskając uszy
i modląc się o przetrwanie.
Kamyk dotoczył się na minę i w
tej samej sekundzie mrok nocy rozjaśniły brązowo-pomarańczowe barwy wybuchu.
Potężny hałas skutecznie ich ogłuszył a okruchy gleby i piachu przysypały ich
zamarłe w przerażeniu i panice sylwetki. Gdyby stali, siła wstrząsu na pewno powaliłaby
ich na kolana.
Nie mieli pojęcia jak długo
trwali w osłupieniu, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. Okropne brzęczenie
dzwoniło im w uszach jeszcze przez szmat czasu, choć dookoła zapadł jeszcze
głębszy bez dźwięk niż przed całym zdarzeniem. Ara czuła jak mocno i szybko
uderza serce chłopaka, choć znajdowała się na jego plecach i wyobrażała sobie,
że on odczuwa jej bicie równie intensywnie. Nie była w stanie poluzować
uścisku, który zawiązała na jego ramionach chwilę wcześniej. Była pewna, że
sprawiała mu ból, ale żadne z nich tego nie przerywało. Dobrze było czuć, nawet
potworny ból, bo przynajmniej miało się pewność, że wciąż się żyło.
- Wszystko w porządku? –
krzyknęła, choć dla niej brzmiało to niczym ledwo dosłyszalny szept.
Oszołomiony pokręcił głową.
Do cholery! Nic nie było w porządku. Prawie zginęli przez jakąś
zasraną minę, jak mogło być w porządku? Przy tym wypadku, jego niewinny żart z
liną był dziecinną błazenadą. Karma to
suka – pomyślał zgryźliwie, przeklinając się w duchu za swoją
lekkomyślność. Zachciało mu się kopać kamyczki… Choć może to właśnie ocaliło im
życie. Gdyby stanął na minie własną stopą, żadne heroiczne czyny ciemnowłosej
nie przyniosłyby skutku.
Zastanawiał się czy podejmowała
takie działania automatycznie, czy była aż tak bohaterska, czy też może głupia.
Szczerze wątpił, by zrobiłby dla niej to samo. Może by ją ostrzegł, krzyknął,
ale z pewnością nie naraziłby siebie dla jej bezpieczeństwa. Jakichkolwiek
emocji by w nim nie budziła, nie miał w sobie tak bezinteresownych i
altruistycznych odruchów. Był zwykłym draniem, niewiele w życiu miało dla niego
jakiekolwiek znaczenie i zawsze uznawał przywiązanie i oddanie za słabość. W
tej sytuacji dziękował niebiosom, że inni posiadali takie „słabości”, bo to one
go ocaliły.
Arabella niezdarnie próbowała się
podnieść, podpierając się rękami o ziemię. Czując jak ciężar znika z jego
pleców, Diabeł przekręcił się na plecy, gdyż miał serdecznie dość leżenia z
twarzą wgniecioną w piasek. Niestety mięśnie dziewczyny zawiodły i ponownie
opadała ona na szatyna, tym razem stawiając ich w znacznie mniej komfortowej
sytuacji.
Wpatrywała się w niego
onieśmielona, pierwszy raz dokładnie mu się przyglądając. Nigdy nie zwróciła
uwagi na głębie jego oczu czy pociągająco uwydatnione kości policzkowe. Nie
zastanawiała się czy był przystojny, bo od samego początku był intruzem,
przeciwnikiem i nieprzyjacielem. Teraz zapomniała o całym świecie i wszystkim,
co do tej pory ją spotkało i po prostu patrzyła na niego, widząc niezwykle
atrakcyjnego młodzieńca.
On nie pozostawał jej dłużny, nie
odrywał oczu od jej pełnych, różanych warg, które drżały niespokojnie i z
wysiłkiem łapały kolejne hausty powietrza. Opamiętał się jednak wcześniej od
swojej towarzyski, wypchnął ze świadomości jej uroczo zarumienione policzki i
chaotycznie opadające na twarz kosmyki, które jakimś cudem dodawały jej wdzięku
i uśmiechnął się cwaniacko, psując całą powagę chwili.
- Ustaliliśmy już, że niezwykle
cię pociągam, ale mogłabyś się trochę opamiętać – wyszczerzył się, poruszając
sugestywnie brwiami. Otrząsnęła się z letargu, mrugając kilkakrotnie i
czerwieniąc się ze wstydu.
- Jesteś palantem – skwitowała,
tym razem skutecznie z niego schodząc. Nie podała mu pomocnej dłoni, powracając
do swojego obrażonego trybu. – Uratowałam ci życie, mógłbyś okazać trochę
wdzięczności – powtórzyła słowa, które niegdyś od niego usłyszała, dodając im
cynicznego wydźwięku.
- Jeden jeden, księżniczko –
wymamrotał pod nosem, otrzepując się kurzu.
Oboje wyglądali jak dzieci wojny,
ich służbowe mundury zostały potargane, a twarze i włosy ubrudzone szczątkami
gleby i jej zawartości, ale po za tym nie doznali poważniejszych obrażeń.
Siniaki i zadrapania były przecież na porządku dziennym.
- Mieliśmy więcej szczęścia niż
rozumu – skomentowała, włączając oświetlenie. Miała już gdzieś czy jakiś
smarkacz ich zobaczy. Wolała gonić go przez tydzień niż przegapić kolejną miłą
niespodziankę, którą zapewne kryły te tereny. – I co teraz?
- Udajemy, że nic się nie stało –
stwierdził chłodno, ale nie była pewna czy miał na myśli zasadzkę, w którą
wpadli czy to, co wydarzyło się później.
* * * *
Wreszcie naszła mnie wena i udało mi się coś stworzyć.
Lubię scenę po wybuchu, tak jakoś.
Za tydzień zaczynam ferie = więcej czasu na pisanie, więc postaram się dodać coś jak najprędzej.
Im więcej widzę Waszej aktywności, tym szybciej dodaję.