środa, 11 lutego 2015

HD Rozdział 12




Rozdział 12
Gruzowisko było zaminowane, ale opustoszałe. Stracili jedynie czas i nerwy. Ara doszła do wniosku, że albo informator Diabła się pomylił, tudzież ich okłamał, albo ten mały skubaniec zdążył uciec dalej niż przypuszczali. Przez moment zastanawiała się czy to nie on zastawił na nich te pułapki, ale wydawało jej się to niewiarygodne. Skąd jakiś przeciętny chłopak miałby ładunki wybuchowe?
- Zapewnię temu gówniarzowi takie męczarnie, że… - zaczął marudzić Jo.
- Zamknij się, głąbie – uciszyła go Ara, szukając jakiekolwiek śladu obecności poszukiwanego.
- Twoja niewyparzona gęba przestała mnie już bawić – odgryzł się, patrząc na nią krzywo. Przewróciła oczami, mając już serdecznie dość całej tej bezcelowej wyprawy. – Matko, nie mogłabyś być bardziej irytująca – dodał pod nosem, wstukując współrzędne w swoim zegarku.
Ciemnowłosa oświetliła wąską ścieżkę i dostrzegła w błotnistym gruncie ślady podeszwy butów. Szturchnęła swojego towarzysza łokciem i wskazała mu swoje odkrycie, a on podszedł do odcisków i uważnie je zbadał.
- Całkiem świeże – zawyrokował, a dziewczyna już szukała kierunku, w którym podążały. Przeszli jeszcze kilkanaście metrów nim trop się urwał. Rozejrzeli się dookoła i to Diabeł był tym, który zauważył wystający zza drzewa rękaw. Posłał jej znaczące spojrzenie i machnął ręką, dając do zrozumienia, że mieli zajść swoją ofiarę z dwóch różnych stron.
Będąc już o krok od celu, jedno z nich nadepnęło na gałązkę, która złamała się z głośnym trzaskiem, alarmując ukrywającego się osobnika. Poderwał się on do biegu, ale po przebiegnięciu kilkunastu metrów został powalony przez znacznie szybszego szatyna.
- No dalej, śmiało, potraktujcie mnie równie miło, co Scotta – syknął, próbując zatuszować roztrzęsienie i szamocąc się pod uchwytem Jo. W jego oczach z łatwością można było dostrzec ból.
- Kto to Scott? – wypaliła zaciekawiona Arabella, zjawiając się obok.
- Mój… Chłopak. Właściwie były chłopak – przyznał z wahaniem. Zapadła głucha cisza. – Były, bo go zamordowaliście – dodał z jadem. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy, coraz bardziej gubiąc się w zaistniałej sytuacji.
- My? Słuchaj, od wielu godzin cię szukamy i do tej pory na nikogo się nie natknęliśmy – poczuła potrzebę wyjaśnienia, choć przecież oczyszczenie swojego nazwiska nie miało żadnego znaczenia.
- Nie jesteście z kościoła? – zdziwił się.
Śmiech Diabła było prawdopodobnie słychać w całym lesie.
- Chciałbyś – odparł wciąż rozbawiony. Brunetka uważnie obserwowała dziwne zachowanie złapanego chłopaka. Cały był w błocie, jego ubranie było podarte, twarz miał posiniaczoną, a z przeciętej wargi sączyła się strużka krwi.
- Ktoś z kościoła zabił Scotta? – Tym razem to Jo zainteresował się słowami ofiary.
- Bez mrugnięcia.
- Niemożliwe, przecież mają te swoje przykazania i tak dalej – wtrąciła dziewczyna, myśląc o czasach, gdy całą rodziną chodziła na niedzielne msze. Ludzie tam wydawali się specyficzni, ale mili i całkowicie niegroźni.
- Równi i równiejsi. Nas nienawidzą, zostaliśmy przeklęci. Jesteśmy zarazą, którą trzeba wytępić – wypluł te słowa z ogromnym obrzydzeniem w głosie.
- Barbarzyństwo – wymamrotała pod nosem.
- To bez znaczenia, wy raczej też nie przyszliście w pokojowych zamiarach – westchnął i zakaszlał nieprzyjemnie.
Spojrzeli po sobie wymownie.
- My przynajmniej nie udajemy niewinnych.
- Wszystko jedno.
Diabeł bez słowa wyciągnął broń i ją odbezpieczył. Przystawił  lufę do skroni leżącego młodziaka, który momentalnie zacisnął powieki, a z kącików oczu wypłynęło kilka łez. Widocznie nie było mu tak „wszystko jedno”,  jak twierdził.
- Cholerny mur – wyszeptał, zaciskając dłonie w pięści i uderzając nimi o ziemie.
- Jaki mur? – zapytał natychmiast ciemnooki, opuszczając pistolet
- Jest trzy kilometry stąd – odparł natychmiast przestraszony dzieciak. - Jesteśmy w miejscu, gdzie nie tylko kończy się nasza prowincja, ale także hrabstwo. Liczyłem, że się przedostanę i sprawdzę na własnej skórze to, co słychać na mieście – dodał już znacznie pewniej.
- Co słychać na mieście? – spytała zaskoczona, ale Jo ją uciął.
- Słuchaj, masz jedną szansę. Daję ci godzinę na przedostanie się za ogrodzenie. I nikt nigdy ma o tobie nie usłyszeć, nie waż się kiedykolwiek użyć swojej prawdziwej tożsamości – warknął, ściągając nogę z klatki piersiowej ofiary.
            - Co ty wyprawiasz? – wykrztusiła, zszokowana postępowaniem swojego towarzysza.
            - Nie twój interes – burknął jedynie, podnosząc chłopaka za kurtkę. – Masz jedną szansę. Jeśli to spieprzysz to zapewnię ci coś znacznie gorszego niż śmierć – zagroził, szturchając go w stronę ścieżki. Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, rzucił się do biegu i pognał przed siebie, aż się za nim kurzyło. Arabella próbował ruszyć za nim, ale jej kompan skutecznie ją powstrzymał
- A właśnie, że mój, Black nas za to zabije! – zawołała, wyrzucając bezradnie ręce w powietrze.
- Nie zabije, bo nigdy się o tym nie dowie – mruknął spokojnie, zaciskając palce na jej ramieniu. To niemal bolało, ale sprowadzało ją do pionu.
- Jak udowodnimy mu, że go zabiliśmy?
- Mamy ciało młodego chłopaka, nie martw się, zadbam by nikt nie rozpoznał, że to nie ten, co trzeba – uspokoił ją, choć nie miała pojęcia, jak znajdzie tego trupa i wszystko zatuszuje.
- Dlaczego? – zadała kolejne pytanie, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawości.
- Mam swoje powody – odparł, jak zwykle wymijająco.
- Jak chcesz – burknęła nadąsana, poprawiając swój plecak.
Ruszyli w drogę powrotną, ale tym razem ominęli gruzowisko szerokim łukiem. Obeszło się bez dalszych niespodzianek, ale coś wisiało w powietrzu, jakby cisza przed burzą.
- Jak myślisz, kto podłożył te miny?
- Nie mam pojęcia, ale jak go dorwę to pożałuje, że się urodził – syknął, mrużąc gniewnie oczy. Nastolatka powstrzymała się od westchnięcia. Te jego pogróżki zaczynały ją nudzić, chociaż wiedziała, że nie rzucał słów na wiatr. Wciąż zastanawiała się czy to wszytko to kolejny test, który zaserwował im Black, czy może tym razem zagrażał im ktoś zewnątrz. Na domiar złego za bardzo przejęła się losem ich niedoszłej ofiary. Bolało ją, że został skazany na śmierć tylko za to kim był i to jeszcze przez ludzi, którzy uważali się za dobrych i sprawiedliwych. Żal jej było nieznanego osobiście Scotta, choć właściwie przyczynił się on do ocalenia swojego chłopaka. Nie była typem romantyka, ale myśl o ich nieszczęśliwej miłości poruszyła jakieś zakamarki w jej poszarpanym sercu.
Ich wędrówkę przerwało przeraźliwe wycie, które zdawało się rozbrzmiewać wyjątkowo blisko. Zaniepokojona dziewczyna spojrzała z niemym pytaniem na idącego obok partnera.
- Wilki – sapnął z niedowierzaniem Jo. Przyspieszył kroku, łapiąc Arę za rękaw i ciągnąc ją brutalnie za sobą. Oniemiała dziewczyna z trudem za nim nadążała, co rusz potykając się o własne nogi. Rozglądała się nerwowo, podczas gdy szatyn parł nieustannie przed siebie. Czuła jak strach przedziera się przez jej żyły i powoli odbiera jej zdrowy rozsądek. Miała zdecydowanie dość wrażeń jak na jeden wieczór i była pewna, że wyczerpali limit pecha już dawno temu.
            Niespodziewanie tuż obok nich rozległo się przerażające warknięcie.
- Jo-o – wydukała przestraszona, wytrzeszczając oczy na czarną sylwetkę zwierzęcia. Chłopak spojrzał w odpowiednim kierunku i rozchylił usta w zaskoczeniu.
- Wiejemy – wyszeptał i puścił się biegiem, zostawiając osłupiałą Arabellę na pastwę losu. Dopiero parę długich sekund później otrząsnęła się z otępienia i rzuciła do ucieczki. Wiedziała, że nie mają szans w starciu z zabójczo szybkim wilczurem, więc od razu zaczęła szukać jakiegokolwiek schronienia. Przedzierała się przez puszczę, zajadle wypatrując przywoitego drzewa, ale jak na złość żadne nie wydawało się wystarczająco dogodne – to za cienkie, tu nie doskoczy na najbliższą gałąź. W ostatniej chwili na ratunek przyszedł jej wyniosły dąb, na który z ogromnym trudem się podciągnęła. Moment później i ostre zębiska ścigającej jej bestii pozbawiłyby jej nogi.
Dla zmniejszenia ryzyka przedarła się poziom wyżej i wzięła kilka głębszych oddechów. Ta noc to była jakaś cholerna paranoja – począwszy od tego, że wyruszyła w nieznane z największym wrogiem, poprzez stresujący zjazd na linach i pole minowe, a na ucieczce przed dzikimi psami skończywszy. Czuła się jak bohaterka tandetnego dramatu, którego autor przesadził z ilościom tragedii przypadającą na jedną postać.
Pod powiekami zalśniły jej gorzkie łzy, ale nie pozwoliła im wypłynąć. Gdyby teraz się rozpłakała, wpadłaby w taką histerię, że nigdy nie wydostałaby się z tego przeklętego lasu. Zamiast panikować, zaczęła wypatrywać  swojego towarzysza. Wspięła się jeszcze bardziej w górę i przeskoczyła na kolejne drzewo.
- Jo! – zawołała rozpaczliwie, sama nie wiedząc dlaczego. Nie była pewna czy martwiła się o niego, czy o to, że bez niego sobie nie poradzi. – Jo, tutaj! – krzyknęła dostrzegając jakiś ruch. Zsunęła się jak najniżej i wyciągnęła ramię. – Skacz! – rozkazała, a chłopak bez zastanowienia jej posłuchał. Jego ciężar o mało nie ściągnął jej na dół, ale ku jej uldze w porę złapał się drugą ręką i po paru chwilach oboje byli względnie bezpieczni. Ara przeskoczyła na drugą stronę, nie chcąc testować wytrzymałości konara. Milczeli, powoli się uspakajając i stopniowo przyswajając kolejne wydarzenia.
- Paranoja – parsknął Diabeł, gdy już unormował oddech, a jego serce przestało tak boleśnie uderzać o jego żebra. Brunetka odgarnęła włosy, które całkowicie powypadały z upięcia i przetarła policzki. Była wyczerpana i poczuła wszechogarniające zmęczenie, a powieki stały się nieznośnie ciężkie.
- Co robimy? – zapytała ledwo dosłyszalnie, ale odkąd wilki zamilkły, nic nie zagłuszało panującego spokoju.
- Czekamy, nie zamierzam zostać ich kolacją – odparł, a w jego głosie znowu pojawiła się ta wyćwiczona kpina. Oboje wracali do siebie.
Nastolatka postanowiła wykorzystać to, że utknęli ze sobą na dokładniej nieokreślony czas i zmusić chłopaka do szczerości. Opuściła nogi i schyliła się, by znaleźć się bliżej jego osoby.
- Jo… - zaczęła niepewnie. Ciemnowłosy uniósł głowę i wbił w nią swoje niechętne spojrzenie. – O co chodziło temu chłopakowi? Co takiego słychać na mieście?
W odpowiedzi dostała jedynie ciężkie westchnięcie i miała podjąć się kolejnych natarczywych prób wydobycia odpowiedzi, ale wtedy jej towarzysz zdecydował się mówić.
- Ile wiesz o innych prowincjach, hrabstwach?
- Niewiele – odparła zgodnie z prawdą. Co prawda uczyli ją o całym państwie na przedsiębiorczości, ale była pewna, że nie powinna wierzyć we wszystko, co usłyszy, szczególnie od ludzi kontrolowanych przez władze.
- Wmawiają nam, że wszędzie jest tak samo, bo ten system jest najlepszy – zaczął. – Gówno prawda. Ukrywają przed nami wszystko, co mogą, kłamią i manipulują. Robią z nas swoje marionetki i przekonują, że to dla nas najlepsze.
Arabella zaczęła rozmyślać o innych hrabstwach – każde miało główną specjalizację, a prowincje były odpowiedzialne za jej poszczególne odłamy. Wiedziała, że była część medyczna i technologiczna, rolnicza i wojskowa oraz parę innych, które nie przychodziły jej obecnie na myśl. Tak samo, jak wiedziała, że ich nie miała nic konkretnego – wrzucono tu wszystko, co nie nadawało się nigdzie indziej i wydawało się raczej bezużyteczne, ale niemożliwe do zlikwidowania. Domyślała się, że istniały miejsca, gdzie jest lepiej, ale nigdy nie wierzyła, że jest w stanie wyzwolić się z tyrani rządu. Był Black, ale gdzieś wyżej istniał szef Blacka i szef szefa Blacka – wszyscy tak samo okrutni i bezduszni w jej wyobrażeniu.
- Od dawna coś podejrzewałem, ale zbieranie informacji nie jest takie łatwe, gdy wszystkim zależy, żebyś się niczego nie dowiedział. Wciąż wiele jest dla mnie zagadką, ale mam pewność, że gdzieś za murami naszego hrabstwa jest zupełnie inaczej i muszę znaleźć sposób, by dowiedzieć się jak to wszystko funkcjonuje i jak można to zniszczyć – kontynuował swoje wyjaśnienia, skupiając całkowicie jej uwagę. Patrzyła na niego zdumiona i niepewna, jakby opowiadał jej piękną, ale nierzeczywistą bajkę.
- Rozsadzić system od środka – mruknęła pod nosem.
- Myślę, że Black to krętacz i wmawia tym na zewnątrz, że u nas wszystko w porządku, a tu robi, co mu się podoba, bo nikt go nie kontroluje – dodał, pozostawiając ją w głębokiej zadumie. Jego słowa zatrząsnęły jej i tak niepoukładanym światem i zostawiły całkowity chaos. – Pora na nas – zarządził, a Ara zorientowała się, że już niemal świtało. Ciemnooki zeskoczył na ziemię i ku jej wielkiemu zdziwieniu, podał jej rękę i pomógł jej zejść. Uśmiechnęła się nikle, wciąż trzymając sporą dawkę dystansu wobec jego osoby. Bez słowa ruszyła za nim, ufając, że doprowadzi ich do bazy.
Po nużącym marszu, weszli na teren zabudowany. Szatyn, po raz kolejny zaskakując dziewczynę, podszedł do przypadkowego samochodu i po chwili majstrowania przy zamku, otworzył drzwi i wsiadł do środka. Wiedząc, że nie ma zbytniego wyboru, zajęła miejsce pasażera i spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale całkowicie ją zignorował i używając jednego ze swoich gadżetów, odpalił silnik i ruszył w miasto.
Po drodze podzielił się z nią dawką informacji o innych częściach kraju. Nie były to rzeczy istotne, raczej ciekawostki, które otwierały przed brunetką wizję utopii, o której śniła od dziecka. Zasłuchując się w opowieści kompana, nawet nie zauważyła kiedy przybyli pod hotel.
- W biurze milczysz, zrozumiano? – rozkazał, a ona jedynie skinęła głową. Nie było sensu się kłócić, tym bardziej, że nawet nie wiedziała, co miałaby powiedzieć szefowi. Za bardzo bała się, że coś palnie i ich wyda. Była przekonana, że Diabeł jest znacznie bardziej obeznany z kłamstwami i przekrętami i lepiej poradzi sobie w tej roli.

Pierwszy raz widziała, żeby ktoś podnosił głos na Blacka. Nie wiedziała czy była to odwaga, czy też raczej ogromna głupota. Stała krok za swoim misyjnym partnerem, lekko skulona i zestresowana.
- Co to ma do cholery znaczyć?! – uniósł się Jo, uderzając pięścią w biurko. Siwowłosy zmierzył go wzrokiem, ale zachował spokój, splatając dłonie na wysokości brzucha i odchylając się niedbale w zajmowanym fotelu.
- Nie wiem o czym mówisz. Mieliście tylko znaleźć tego dzieciaka – odparł obojętnie, przeczesując dłonią przerzedzone białe kępki włosów.
- A trafiliśmy na zasrane pole minowe! – krzyknął, ledwo opanowując drżenie ciała. Źrenice szefa rozszerzył się w szoku, a  jego postawa pokazała, że naprawdę przejął się sprawą.
- Pole minowe?
- Przecież mówię. O mało nie rozsadziło nas na kawałki! – rzucił oburzony i zniecierpliwiony. Z początku podejrzewał, że to jakiś chory test, że wysłali ich na pewną śmierć, by się ich z łatwością pozbyć, ale z każdą minutą nachodziły go coraz większe wątpliwości.
- To nie nasza sprawka – stwierdził twardo Anthony.
- W takim razie czyja?
- Nie mam pojęcia, ale uwierz, że nie spocznę, dopóki się nie dowiem – zapewnił, brzmiąc niemal służbowo. Diabeł wyrzucił ręce w powietrze, jakby chciał dać upust swojemu zdenerwowaniu. – Idźcie odpocząć, wrócimy do tego rano.
Z całej rozmowy te słowa ucieszyły Arabellę najmniej. Liczyła, że zda relacje i zostanie oddelegowana do domu, a zamiast tego została skazana na kolejną noc w tym przeklętym miejscu.
Opuścili pomieszczenie, rozchodząc się w swoje strony. Dziewczyna dostała pokój na drugim piętrze – był o niebo lepszy od poprzedniego, ale nie opływał w luksusy. Wszystkie ściany były białe, tak samo jak półki i pościel. Nad łóżkiem wisiał łańcuch z lampkami, okno było znacznie większe i nieodgrodzone kratami, a powiew życia wprowadzały kolorowe zdjęcia umieszczone nad komodą. Doczekała się również własnej łazienki.
Przekręciła zamek i rzuciła się na łóżko. Miała cichą nadzieję, że po takich druzgocących przejściach z łatwością odpłynie w błogi niebyt, ale się przeliczyła. Nie potrafiła nawet uspokoić nierównego bicia serca, o śnie nawet nie wspominając.
Zwlekła się z posłania ze zrezygnowaniem i wygrzebała czyste ubrania, udając się po chwili pod prysznic, ale nawet wygrzanie się pod mocnym strumieniem i nasmarowanie się intensywnie pachnącymi płynami i balsamami nie przyniosło ukojenia. Jak na złość nie miała nawet żadnej książki.
Postanowiła powędrować do biblioteki, choć podejrzewała, że czekało ją kolejne rozczarowanie – zapewne była o tej porze pusta i zamknięta. Niespodziewanie naszła ją ochota na kontynuowanie rozmowy z Jo. Zapragnęła dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe na temat innych terenów państwa. Szybkim krokiem wdrapała się na ostatni poziom budynku, gdzie znajdowały się tylko jedne drzwi. Przynajmniej wiedziała, że tak wysoko nie awansuje – chyba, że w między czasie pozbędzie się swojego konkurenta, ale nie śmiała nawet o tym fantazjować.
Zapukała stanowczo, ale nie uzyskała odpowiedzi. Ponowne próby także zakończyły się fiaskiem. W końcu bez zaproszenia nacisnęła klamkę i o dziwo, drzwi otworzyły się przed nią bez problemu. Wślizgnęła się do środka i przyjrzała otoczeniu.
Niczego tu nie brakowało.
W pełni wyposażona kuchnia z czarnym umeblowaniem, połączona przez barek z przestronnym i nowocześnie urządzonym salonem. Za rzędem szklanych okien rozprzestrzeniał się sporych rozmiarów balkon. Wszędzie panował idealny ład i porządek, a pomimo dominujących ciemnych kolorów, apartament robił dobre wrażenie – absolutnie przeciwne do właściciela, którego swoją drogą nigdzie nie było ani śladu.
Ze sporą dozą niepewności wkroczyła w głąb mieszkania, które oświetlało kilka naściennych lampek. Za kontuarem dostrzegła uchylone szare drzwi z naklejonym napisem „wyjście”. Bez zastanowienia podeszła do nich i dostała się do niewielkiej klatki schodowej, która robiła się bardziej stroma z każdym stopniem. Na samej górze czekała jedynie żelazna klapa, którą z wielkim wysiłkiem uniosła i przedostała się na zewnątrz.
Dach.
Znalazła się na dachu, z którego widok naprawdę zapierał dech w piersi. Słabo oświetlone miasteczko robiło wrażenie spokojnego i tajemniczego, a odgradzający ich z każdej strony las i unosząca się gęsta mgła nadawały wszystkiemu mroczny klimat. Wypuściła powietrze w płuc i odgarnęła niesforny kosmyk z twarzy, rozglądając się uważnie za poszukiwanym chłopakiem. Dostrzegła go dopiero po przejściu za budkę odprowadzającą wentylacje. Siedział niemal na samej krawędzi i beztrosko spoglądał w niebo. Z jakiegoś powodu wydał jej się zupełnie inną osobą niż jeszcze kilka godzin wcześniej i nagle zapomniała jak się używa języka. Przysiadła więc, podkulając nogi pod brodę i opierając się plecami o marmurowy murek, odgradzający instalacje elektryczną czy coś podobnego.
Nie była pewna czy szatyn zdawał sobie sprawę z jej obecności, ale nie dał jej tego do zrozumienia w żaden sposób, a ona bała się przyciągać jego uwagę. Wydawało się, jakby odpłynął do innego, lepszego świata i grzechem byłoby go z niego wyrywać. Nie miała jednak ochoty nigdzie się ruszać, bo i ją przebywanie tutaj odprężało i uspokajało. Niezmiernie podobało jej się obserwowanie mknących obłoków i wypatrywanie księżyca, który co jakiś czas się zza nich wyłaniał.
Nie potrafiła określić upływu czasu. Być może tkwili tak raptem kilkanaście minut, a może aż kilka godzin. Rzeczywistość zdawała się nie istnieć, gdy trwali w odizolowaniu, w swojej własnej, bezpiecznej bańce. Dlatego solidnie się zdziwiła, gdy odwrócił głowę i spojrzał na nią z tym nieodgadnionym błyskiem w oku.
- Dziękuję – wyszeptał po dłuższej chwili i uśmiechnął się ledwo zauważalnie i krótko, ale nic nie było w stanie umknąć jej uwadze, gdy wpatrywała się w niego onieśmielona. Poczuła całkiem przyjemne łaskotanie gdzieś pod żołądkiem i speszona spuściła wzrok na swoje kolana, zastanawiając się jaki właściwie był jej stosunek do tego nietypowego chłopaka. 
* * * *
Jeśli doceniasz moją pracę i czas włożony w pisanie, zostaw po sobie jakiś ślad.