Tkwili, zamknięci w tej perfekcyjnej chwili, nie pozwalając by jakikolwiek bodziec z zewnątrz ją zakłócił. To była cząstka ich życia, którą pragnęli wypełnić całą wieczność. Spojrzenia były głębokie, uśmiechy niewymuszone, a szczęście autentyczne.
Rozmowa zeszła na lżejsze tematy, a Arabella nie dowiedziała się już nic istotnego, ale nie śmiała narzekać ani tym bardziej naciskać. Dostała znacznie więcej niż przypuszczała i wciąż nie rozumiała, skąd nagle u chłopaka taka wylewna szczerość, ale nie traciła czasu na zbędną wnikliwość. Zamiast tego stali na brzegu rzeki i puszczali kaczki.
Ku ogromnej frustracji nastolatki, Jo był niezaprzeczalnie mistrzem tej zabawy. Wydęła usta, gdy po raz kolejny rzucony przez nią kamień odbił się dwukrotnie, po czym zatonął. Ten wypuszczony przez Diabła uderzył o taflę wody przynajmniej pięć razy.
- Jesteś skończona, Moon – wyśmiał ją, wykonując bliżej nieokreślone, dzikie ruchy ciałem – zapewne w geście zwycięstwa. Spojrzała na niego z niedowierzaniem z dwóch powodów: po pierwsze, wyglądał niedorzecznie, a po drugie nigdy wcześniej nie zwrócił się do niej po nazwisku. Przechyliła głowę i zmrużyła oczy, knując jakąś ciętą ripostę.
- Zgasiłabym cię, ale nic nie za brzmi dobrze bez twojego nazwiska – westchnęła ze zrezygnowaniem, wracając do wcześniejszego zajęcia.
- Waters – odrzekł, ponownie skupiając jej uwagę na swojej osobie. – Jonathan Waters – wyjaśnił, wyciągając w jej stronę rękę i uśmiechając się szelmowsko.
- Arabella Moon – odparła, ujmując delikatnie jego dłoń. – Miło pana poznać, panie Waters – dodała, starając się zachować pozory wyniosłości, typowe dla wyższych sfer społecznych.
- Cała przyjemność po mojej stronie, panno Moon – odpowiedział tym samym, kłaniając się przed nią z klasą. Nie wytrzymała i zachichotała, zasłaniając usta dłonią. Nie wiedziała, co w nich wstąpiło, ale oboje zachowywali się jakby nie byli sobą. On nigdy nie rezygnował ze swojej ponurej maski, a ona nie znosiła okazywać emocji, nawet tych pozytywnych, bo niebywale ją to zawstydzało. Wszystkie bariery, które wokół siebie stworzyli zdawały się jednak pójść w jednym momencie w niepamięć.
Niespodziewanie uderzyła ją świadomość o jej wcześniejszych planach i powróciła do rzeczywistości. Zmieszała się i odchrząknęła.
- Chyba musimy się zbierać – wymamrotała niewyraźnie, z całych sił nie chcąc być tą, która zakończy ich sielankę.
- Chyba tak – odpowiedział niedbale, rzucając ostatni kamień w rwący potok. – Nadal wybierasz się na spotkanie z tymi smarkami?
- Możemy podejść i sprawdzić czy cokolwiek tam jest warte uwagi – zasugerowała, zaznaczając tym samym, że nie miała ochoty porzucać jego towarzystwa. – Problem w tym, że nie mam pojęcia, gdzie to się odbywa – dodała, posyłając mu wymowne spojrzenie.
- Myślisz, że jestem twoim sługusem i wybawię cię z opresji? – prychnął, krzyżując ręce. Nie odpowiedziała, ale jej mina była jednoznaczna. Przewrócił oczami i mrucząc coś pod nosem, ruszył w przeciwnym kierunku.
- Na przód mój wybawco! – zawołała i nie zdążył nawet zerknąć za siebie, gdy poczuł potężny ciężar na swoich plecach i o mało nie poleciał na twarz. Z trudem złapał równowagę, gdy dziewczyna oplotła go nogami w pasie i zarzuciła ręce na szyje. Stęknął z wysiłku, co tylko wywołało w niej rozbawienie i uderzyło w jego ego.
Mimo bólu w nogach i trudności w oddychaniu, doniósł ją do głównej ścieżki i bezpiecznie odstawił na ziemię. Patrzyła na niego z wyższością i zadowoleniem, ale coś w jej oczach nie pozwalało mu poczuć się urażonym i zareagować jak przystało na złego chłopca, którym był.
Pokonali resztę drogi w milczeniu, zachowując odpowiedni dystans. Powoli zaczęło do nich dochodzić, co właśnie miało miejsce i nie bardzo wiedzieli, jak powinni się teraz zachować. To było oczywiste, że ten dzień wprowadził znaczące zmiany w ich relacjach, ale nie mieli pojęcia, jak to się ma do ich przyszłości.
Znaleźli punkt, w którym urzędowali goście Akademii, ale ich samych już nie zastali. Jedynym dowodem ich obecności były ślady w postaci opakowań po jedzeniu i piciu oraz niedogaszone belki, służące za podpałkę w ognisku. Arę uderzył fakt, że nie przejmowali się w ogóle tym, w jakim stanie zostawili to miejsce. Ona sama nie ośmieliłaby się zaśmiecać i niszczyć przyrody, która tak wiele im dawała.
Szatyn ugasił żarzące się drewienka, a ona zebrała wszelkie papierki do jednego z większych worków i postanowiła zabrać wszystko ze sobą. Odchodząc, pokręciła głową z dezaprobatą i ucieszyła się, że spędziła te godziny w bardziej produktywny sposób niż te bezmyślne dzieciaki.
- Tak w ogóle, co to wszystko ma na celu? – spytała, gdy docierali pod graniczący z posesją mur. – Ten cały pobyt tutaj – wyjaśniła, widząc jego konsternacje.
- To sprawdzian tego, co już potrafisz i przygotowanie do tego, co dalej – odpowiedział, co jak zwykle nie zaspokoiło jej ciekawości, a wręcz ją podsyciło.
- Co dalej?
- Kto to wie – odburknął, więc odpuściła temat.
- Szukają najlepszych? – upewniła się, układając sobie to wszystko w miarę logiczną całość.
- Nie do końca – odparł wymijająco, co trochę ją rozjuszyło. Liczyła, że skończył już z podchodami i tą całą tajemniczością. A przynajmniej, że prościej będzie się z nim teraz komunikować. Niestety, ponownie się rozczarowała, bo Jo przecież nie mógł niczego ułatwiać. – Musisz być dobrym, ale nie za dobrym. Rozumiesz?
- Nie za bardzo – przyznała szczerze, marszcząc brwi. Stanęli już przed wnęką, umożliwiającą przedostanie się na teren pól i widziała, jak cała radość, jaką kipiał dzisiaj Diabeł, ucieka z niego niczym powietrze z przebitego balonika. Sama spoważniała i straciła chęć do żartów czy luźnych pogawędek.
Puścił ją przodem, po czym zamknął przejście i skierował się do głównych wrót.
- To lepiej, żebyś szybko się w tym połapała – rzucił z przekąsem, gdy wkroczyli na szare, mylące korytarze. W tym samym momencie w głośnikach umieszczonych pod sufitem rozległa się wiadomość o obiedzie. Ruszyła na stołówkę, podczas gdy jej towarzysz bez słowa czmychnął w bok i rozmył się wśród ciemnych ścian.
Wyglądało na to, że wszystko wróciło do normalności.
- Czemu cię nie było? – naskoczył na nią ten sam chłopak, który wcześniej ją zaprosił. Przypomniała sobie, że miał na imię Nate. Znała go raptem niecałą dobę, ale zauważyła, że emanował pozytywną energią i wyglądał na wiecznie pogodnego, co zupełnie nie pasowało do napotykanych przez nią do tej pory osób.
Teraz jednak jej rozmówca wyglądał na przygaszonego i zawiedzionego.
- Nie znalazłam was – odpowiedziała krótko, wbijając widelec w makaron znajdujący się na jej talerzu. Ledwo usiadła i marzyła jedynie o tym, by napełnić swój pusty i uporczywie burczący brzuch, a już musiała wysłuchiwać jakiś pretensji.
- Jak to? – zapytał mało rozumnie, przysiadając naprzeciwko niej. Spojrzała na niego z wyraźnym znudzeniem.
- Normalnie – burknęła z pełną buzią, zupełnie nie przejmując się manierami.
- Czyli jak? – dopytywał uparcie, co powiększyło jej rozdrażnienie.
- Nie zastałam was pod murem i szukałam po lesie, ale nie było po was śladu – wyjaśniła wreszcie.
- Aa, trzeba tak było od razu – rzucił, a jego nastrój zdawał się natychmiastowo poprawić. Zacisnęła usta, powstrzymując się od zgryźliwego komentarza. - To wielka szkoda, ale jeszcze będziemy mieli okazję to powtórzyć – stwierdził pogodnie i puścił jej oczko na odchodne. Nie bardzo wiedziała, co sądzić o jego zachowaniu. Z jednej strony działał jej na nerwy, ale z drugiej był najsympatyczniejszą osobą, jaką udało się jej spotkać od… naprawdę długiego czasu.
Skupiła się na konsumowaniu, a następnie udała się po dokładkę. Miała przeczucie, że przyda jej się tak dużo energii, jak to było możliwe, dlatego sobie nie żałowała.
Zostali podzieleni na mniejsze grupki, których członkowie mieli ze sobą rywalizować. Zauważyła, że pojawiły się wśród nich nowe twarze, z pewnością nieobecne dnia poprzedniego. Niektórzy też wyróżniali się cechami niespotykanymi wśród mieszkańców jej okolicy. Jeden chłopak był intensywnie opalony, a drugi bardziej przypomniał trzydrzwiową szafę niż człowieka. Jakaś dziewczyna miała prawie białe włosy, choć wyglądała na góra piętnaście lat, a tęczówki innej zdawały się mieć niemal czerwoną barwę. Nawet jeśli była to jedynie kwestia padających promieni słonecznych, te wszystkie zjawiska były mocno niepokojące.
Obserwowała stających do walki przeciwko sobie zawodników, bo sama nie została jeszcze wywołana. Od razu zauważyła, że poziom przeciwników nie jest drastycznie zróżnicowany. Ktokolwiek o tym decydował, dobrał grupy według wyników z poprzedniego treningu. Poczuła, jak jej żołądek powoli zaciska się z nerwów. Pewność siebie, którą budowała od dłuższego czasu zaczęła z niej uciekać zaskakująco szybko.
Pojedynek zakończył się, gdy jeden z walczących wylądował z łoskotem na ziemi, a jego kość niebezpiecznie gruchnęła. Ara poczuła jak całe pochłonięte przez nią jedzenie podchodzi jej do gardła, a nieprzyjemne dreszcze przebiegły jej po plecach.
Odwróciła wzrok, nie chcąc widzieć, jak jęczący z bólu chłopak jest znoszony z miejsca starcia, a jego przeciwnik szczerzy się z dziką satysfakcją. To wszystko było bardziej niż chore.
- Arabella Moon – usłyszała, a zimne poty oblały całe jej ciało. Tkwiła niczym sparaliżowana i nie była w stanie nawet mrugnąć. Zauważyła, że druga osoba stawiła się już na polu, gotowa do ataku, ale sama nie potrafiła zmusić się do wykonania najprostszego ruchu. – Ej, Strzała, dwa razy powtarzać nie będę – warknął oschle sędzia i to nareszcie ją ocuciło. Szybko, ale niepewnie wkroczyła na ring i uniosła wzrok na swojego rywala, którym okazała się ta białowłosa dziewczyna. Na jej ustach majaczył się szaleńczy uśmiech, a jej spojrzenie budziło grozę w najdalszych zakątkach umysłu ciemnookiej.
W momencie startu, pomiędzy walczące wkroczył tęgi mężczyzna. Był jednym z trenerów i bacznie przyglądał się każdej walce, zapewne wysuwając z nich konkretne wnioski.
- Ten pojedynek będzie na miecze – przemówił, kiwając głową w stronę stanowiska z bronią. – Macie sześć sekund.
Nim sens tych słów dotarł do jej mózgu, siwa była już na miejscu i dobyła odpowiedniego narzędzia. Brunetka rzuciła się do biegu i w miarę możliwości wyminęła nastolatkę, która dzierżyła w swoim ręku ostrze. Wiedząc, że została w tyle, nie zastanawiała się nad doborem sprzętu. Chwyciła pierwszą szablę, która wpadła jej w oko i błyskawicznie wróciła do poprzedniej pozycji.
Nie zdążyła nawet wziąć głębszego oddechu, gdy wszystko się rozpoczęło. Zablokowała pierwszy cios i z trudem go odparła. Potem wszystko działo się szybko. Typowy świst przecinał powietrze za każdym razem, gdy się na siebie zamachnęły. Zaraz potem rozbrzmiewał donośny brzdęk, uderzającego o siebie metalu. Wszystko zdawało trwać się wiecznie, a każde natarcie nie dawało zadowalającego efektu. Rozcięła spodnie jasnowłosej, ale nic jej to nie dało, bo jej przeciwniczka nie dała się tak łatwo rozproszyć, a działanie pod wpływem adrenaliny sprawiało, że ból kompletnie nie dawał się we znaki.
Przez myśl przemknęło jej, że nie miała pojęcia, w jaki momencie zakończy się walka. Do czego dążyły? Przed oczami mrugnął jej obraz znoszonego chłopaka i na ułamek sekundy straciła koncentracje. Tyle wystarczyło, by oberwała w ramię i gwałtownie odskoczyła, głośno sycząc. Przybrała obronną postawę, ale czuła, że jest na straconej pozycji. Nie miała nawet żadnej taktyki, a ślepe uderzanie nic nie wnosiło. Może jeśli się podłoży, nie skończy tak źle, jak jej poprzednik. Walka do upadłego wydawała się wyjątkowo mało zachęcająca i niecałe dwie minuty później, dziewczyna odczuła twardy grunt pod plecami, a świat wokół niej zawirował. Jak przez mgłę dostrzegła, że jej rywalka unosi ostrze nad głowę i przygotowała się na najgorsze, jednak w ostatnim momencie przerwał im stanowczy głos sędziego.
Pojedynek dobiegł końca.
Przegrała.
Rana na ramieniu została jej opatrzona dopiero po oficjalnym zakończeniu całodniowego szkolenia. Przecięcie nie było głębokie, ale dosadnie jej doskwierało. Dodatkowo wszyscy przegrani dostali w nagrodę półgodzinne ćwiczenia, które zdawały się być najgorszym, co w życiu przeszła. A wiedziała, co mówi.
Masowała bark, usiłując jeść lewą ręką. Szło jej to opornie, ale nie miała zbytniego wyboru, więc niestrudzenie powtarzała karkołomne czynności, które umożliwiały jej pochłonięcie kolacji. Wizja wygodnego, ciepłego łóżka rozpościerała się przed nią zachęcająco i skłaniała do pośpiechu. Siedziała sama, co nie było odstępem od normy, jednak wyczuwała różnice. Ludzie przyglądali się jej nachalniej niż zwykle i w całkowicie odmienny sposób. Po chwili obserwacji zrozumiała, że nie były to przychylne spojrzenia. Zniknął podziw czy strach, pojawiła się wyższość i szyderczość. Chyba udało jej się obalić mit własnej osoby.
Nie obeszło ją to specjalnie. Jo chciał, żeby się nie popisywała i go posłuchała, choć niekoniecznie dobrowolnie. Nie rozgryzła jeszcze jego rozumowania, ale była na dobrej drodze i wierzyła, że naprawdę chciał jej pomóc. Udowodnił to swoim zachowaniem podczas ich ostatniego spotkania.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że to naprawdę miało miejsce. Doskonale pamiętała to uczucie, które towarzyszyło jej, gdy tylko go objęła. Ciepło rozlało się po całym jej ciele i wypełniła ją niezaprzeczalna pewność, że jest we właściwym miejscu. Całe popołudnie spędzone z nim zabrało ją w inny wymiar i od wielu lat nie była tak radosna i beztroska.
- Też się cieszę, że cię widzę – dotarło do niej i momentalnie otrząsnęła się z zamyślenia. Ujrzała przed sobą Nate’a, który jako jedyny zdawał się nie zmienić w przeciągu minionych godzin. Wciąż patrzył na nią z tym samym wesołym wyrazem twarzy.
Zrozumiała, że uśmiechała się do swoich wspomnień, a chłopak uznał, że ten serdeczny gest jest skierowany do niego samego. Nie zamierzała sprawiać mu zawodu i wyprowadzać z tego błędu.
- Pomóc ci? – zapytał, zerkając na jej talerz. Zaprzeczyła ruchem głowy i powróciła do nieudolnego grzebania w talerzu. – Może jednak? Daj spokój, tylko ci to pokroje – nalegał, przez co westchnęła ze zrezygnowaniem. Był nachalny, ale chciał dobrze, więc nie mogła się na niego boczyć. Nie bardzo rozumiała, dlaczego chłopak tak bardzo uparł się, żeby nawiązać z nią kontakt. Nie miała w sobie nic interesującego, a po dzisiejszej porażce respekt, który budziła, rozmył się całkowicie. - Chyba dali ci dzisiaj w kość – rzucił lekko, unosząc widelec do jej ust. Ogarnęło ją ogromne zażenowanie, ale posłusznie wzięła podany kęs i powoli go przeżuła. Zachowując resztki godności, postanowiła nie mówić z pełną buzią, choć zdarzało jej się to dość często.
Cały posiłek dłużył jej się niemiłosiernie, szczególnie, gdy jej towarzysz odważył się skomentować jej rumieńce i uznać je za „urocze”. Nie znała go praktycznie wcale, ale przez te kilka chwil wywarł wrażenie bezpośredniego i lekkodusznego. Nie myślał nad tym, co mówił i absolutnie nigdy nie przestawał żartować. Błaznował i robił z siebie idiotę, ale nie miała pojęcia, czy chciał jej w ten dziwny sposób zaimponować, czy po prostu taki już był.
- Za dwa dni mamy wolne – oznajmił, gdy odprowadzał ją korytarzem. Pokiwała w milczeniu głową, w głębi ducha zastanawiając się czy nie uznał jej małomówności za ignorancję. Nie zależało jej zbytnio na jego sympatii, ale skoro był dla niej miły to nie chciała wyjść na totalnego gbura. – Wtedy zrobimy coś odjazdowego! Spędzimy dzień nad wodą, potem rozpalimy ognisko… - zaczął entuzjastycznie wymieniać, a ekscytacja wręcz z niego kipiała. Nie miała siły tego rujnować, ale po tym, co właśnie ją spotkało, zaczynała wątpić, że w ogóle tego dożyją.
- Zobaczymy – odparła. – Dziękuję Nate – dodała znacząco, chcąc się rozejść.
- Zawsze do usług – zapewnił, kłaniają się nisko, co wywołało jej cichy śmiech. Potrafił być całkiem czarujący.
- Do zobaczenia – mruknęła.
- Do jutra.
Skręciła na schody i zaczęła pokonywać kolejne stopnie, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w przydzielonych jej czterech ścianach. Stopniowo zaczynała orientować się w tym otoczeniu, ale nie sprawiło to, że spojrzała na Akademię przychylniej.
Mijając kolejne piętro, dobiegły ją niezidentyfikowane odgłosy. Starała się je puścić mimo uszu, ale wścibski chochlik wewnątrz niej ponownie wygrał. Zakradła się w stronę, z której dochodziły dźwięki i ostrożnie wyjrzała zza rogu. Sień była pusta, ale zauważyła jedne uchylone drzwi i to tam znajdował się obiekt całego zamieszania.
Podeszła na palcach najbliżej jak się dało i przy sporym wysiłku udało jej się zerknąć przez szparę. Serce łomotało jej w piersi niczym dzwon, a nogi miękły jej ze stresu. Ku jej szczęściu wszystkie sylwetki znajdujące się w środku, stały do niej plecami. Pomieszczenie było wypełnione wszelaką maszynerią i mnóstwem ekranów, na których dostrzegła konkretne miejsca w budynku i wokół niego.
- A ta? – spytał jeden z gości.
- Do niczego – odparł jego rozmówca, po czym pożółknięta teczka wylądowała w niszczarce.
- To może ten?
- Do tego mam specjalne plany – wyjaśnił tajemniczo. Arabella usiłowała cokolwiek z tego zrozumieć, ale każda komórka jej ciała krzyczała, by w trybie natychmiastowym się stamtąd ulotniła.
Widząc gwałtowny ruch jednej z przebywających tam osób, wystartowała nie przejmując się zachowaniem pozorów czy dyskrecji. Dotarła do swoich wrót szybciej niż jej mózg był w stanie to zarejestrować. Zatrzasnęła się w swojej komnacie i przez następny kwadrans trzęsła się z paniki. Była przekonana, że zaraz rozlegnie się złowieszcze pukanie i przez głupią ciekawość zakończy swój marny żywot.
Nic takiego nie nastąpiło i zdrowy rozsądek wreszcie zaczął do niej wracać. Postanowiła, że nie będzie więcej wpychać nosa w nieswoje sprawy, bo mimo całej beznadziejności nie chciała żegnać się ze swoim życiem, a na pewno nie w ten sposób.
Skierowała się do łazienki i spędziła zdecydowanie za dużo czasu pod prysznicem, który przeszedł z temperatury lodowca we wrzącą lawę i skutecznie pobudził krążenie krwi w jej organizmie. Efektem tego była większa trzeźwość umysłu i wydobycie resztek energii, które w sobie kryła. Po osuszeniu, wciągnęła na siebie krótkie, dresowe spodenki i szarą, luźną koszulkę, po czym roztrzepała wilgotne włosy palcami.
Biorąc pod pachę brudne ubrania, wróciła do części sypialnej i dopiero po paru sekundach zrozumiała, co jej nie pasowało.
Ktoś pukał.
* * * *
Podoba się?
Dajcie znać!