sobota, 27 grudnia 2014

HD Rozdział 10

PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM, Z GÓRY DZIĘKUJĘ!


Rozdział 10
            Ciemnowłosa dziewczyna leżała na łóżku, a jej zielono-brązowe oczy natarczywie śledziły słowa zawarte na dwóch strzępkach papieru. Wkładając rękę do dawno nie noszonych spodni, odnalazła anonimowe wiadomości, które tak ją niegdyś przeraziły. Ich nadawca więcej się nie odezwał i Ara głęboko rozważała wszystkie powody, przez które mógł sobie odpuścić.
            Z początku wydawało jej się, że po prostu był to Black, ale gdy się nad tym dłużej zastanowiła, zupełnie jej to nie pasowało. Nie miała pojęcia, dlaczego zjawił się tamtego dnia na polance, ale zdecydowanie nie należał do typu zamaskowanych prześladowców. Nie bawił się w żadne gierki, tylko otwarcie przedstawiał swoje żądania. Wątpiła, żeby miał czas na zabawy w podchody i tajemnicze liściki.
            Obecnie najprawdopodobniejsza wydawała się jej opcja, że jej stręczyciel zobaczył w co została wciągnięta i do czego naprawdę stała się zdolna, co skutecznie go odstraszyło. Wydawało jej się niemożliwe, że cały żart polegał na tych dwóch świstkach. Wszystko wyglądało na starannie zaplanowane i zapowiadało długie zagadki, więc musiało wydarzyć się coś, co zmusiło cichego wielbiciela do wycofania się z gry.
            Jej przemyślenia zostały przerwane przez natłok obowiązków. Wolne chwile była zmuszona poświęcić na pielęgnowanie domu i przygotowywaniu go do zimy, która w ich rejonie była wyjątkowo sroga i zdawała się dłużyć w nieskończoność. Chłód i ponury klimat zdawały się jednak idealnie oddawać prawdziwe oblicze ich prowincji.
            Z początkiem października zaczęła się również szkoła, do której musiała uczęszczać Grace, co dodatkowo przysporzyło zadań jej starszej siostrze. Coraz trudniej było jej nad wszystkim zapanować. Starała się jak mogła, ale powoli zaczynało ją to wszystko przerastać, a nie miała na kogo liczyć.
            - Arie, pomożesz mi w zadaniu? – spytała młodsza z sióstr, gdy starsza rozwieszała pranie. Dni robiły się coraz chłodniejsze, więc ubrania schły znacznie dłużej niż w lecie, a administracja nie włączyła jeszcze ogrzewania.
            - Oczywiście, daj mi pięć minut – poinformowała brunetka i wtedy zobaczyła jak jej ojciec słania się w progu. Błyskawicznie do niego podbiegła i pomogła mu dotrzeć do fotela. – Co się dzieje, tato? – zapytała zaniepokojona, wciąż trzymając jego dłoń.
            - Po prostu jestem zmęczony – odparł, ale po jego tonie mogła wyczuć, że kłamał. Zawsze wtedy brzmiał nienaturalnie nerwowo i unikał kontaktu wzrokowego. Mimo tego wiedziała, że nie warto na niego naciskać.
            - Zrobię ci herbaty. Jesteś głodny?
            - Nie, dziękuję – mruknął, okrywając się szczelnie kocem. Spojrzała na niego zmartwiona, mając coraz więcej obaw o jego stan zdrowia i najbliższą przyszłość.

            Stawiając się w siedzibie, obiecała sobie, że spróbuje złapać Jo, żeby dowiedzieć się dlaczego zachował przebieg jej misji dla siebie. Wyczuwała w tym jakiś podstęp i jeśli chłopak oczekiwał czegoś w zamian za tę przysługę, wolała się o tym dowiedzieć od razu. Najpierw musiała jednak napełnić sobie żołądek, gdyż spiesząc się do szkoły z Grace, nie zdążyła zjeść śniadania.
            Weszła do stołówki i załadowała całą tacę swoim ulubionym jedzeniem, po czym ruszyła w poszukiwaniu stolika. Większość była pozajmowana przez grupki nastolatków, na których towarzystwo nie miała najmniejszej ochoty. Dopiero na samym końcu dostrzegła znajomą postać, kryjącą się w kącie.
            - Pozwolił ci ktoś tu siadać? – burknął nieprzyjemnie, gdy tylko zajęła miejsce obok niego. Była zaskoczona, że Colton w ogóle się tu pojawił, nigdy nie widziała go po za pokojem wspólnym i tym jednym razem w sali treningowej.
            - Jak zwykle czarujący i uroczy – bąknęła sarkastycznie, wpychając sobie do buzi tost z dżemem morelowym.
            - Jesz jak świnia – fuknął obrzydzony, krzywiąc się teatralnie. Dziewczyna wywróciła oczami, żałując swojej decyzji o jedzeniu w jego obecności.
            - Przynajmniej w odróżnieniu od ciebie nią nie jestem – odgryzła się, gdy już udało jej się wszystko przełknąć. Blondyn prychnął jedynie z oburzeniem, gdyż zwyczajnie zabrakło mu ripost. Ara uśmiechnęła się z zadowoleniem, gdyż jeszcze nigdy nie udało jej się przegadać tej wiecznej marudy, a teraz wreszcie mogła cieszyć się błogą ciszą i jego nietęgą miną. Chłopak skończył swój posiłek wcześniej i wstał od stołu, całkowicie ignorując swoją towarzyszkę.
            - Zaczekaj! – zawołała za nim, naiwnie licząc, że zareaguje. – Colton!
            - Czego?
            - Widziałeś gdzieś Diabła? – zapytała, chcąc oszczędzić sobie szukania swojego nieuchwytnego wybawiciela. Jakimś cudem to on zawsze ją znajdował, a nie na odwrót.
            - A co stęskniłaś się? – odpowiedział pytaniem na pytanie, poruszając przy tym znacząco brwiami. Idiota.
            - No pewnie, przecież to miłość mojego życia i nie mogę wytrzymać bez niego ani godziny – zironizowała.
            - Od początku wiedziałem, że na mnie lecisz – usłyszała i odwróciła się gwałtownie, czując jak na jej policzki wkrada się soczysty rumieniec.
            - Musimy porozmawiać – odparła, zerkając na oddalającego się Coltona, który najwyraźniej nie chciał być świadkiem ich dalszej dyskusji.
            - Na to wygląda – zaśmiał się. – Ale żadnego ślubu nie będzie – ostrzegł, wciąż rozbawiony.
            - Bardzo śmieszne – mruknęła, patrząc w niemal pusty już talerz i grzebiąc widelcem w pozostałościach po sałatce.
            - Ależ ja jestem śmiertelnie poważny – bronił się, unosząc bezradnie ręce. Westchnęła ciężko, nie chcąc dać się sprowokować.
            - Zaraz to coś cię poważnie zaboli – zagroziła, wreszcie na niego zerkając. – Dlaczego nie wydałeś mnie Blackowi? – uderzyła prosto z mostu, uznając, że to jedyny sposób, żeby przestał się z niej nabijać.
            - W sensie? – udał, że nie rozumie o czym mówiła. Miała ochotę walnąć go w ten pusty łeb, ale wolała bardziej się nie narażać. Obecnie miał na nią zbyt wiele, by mogła ryzykować rozzłoszczeniem go, a do tego nie potrzeba było wiele.
            - Nawaliłam i gdyby nie ty, już bym nie żyła. Mogłeś powiedzieć to szefowi i pewnie by mi się dostało – wyjaśniła, choć była pewna, że wiedział, o co jej chodziło. – Ale nie pisnąłeś słówkiem – dodała już znacznie ciszej. Zaległa dosyć niezręczna i ciężka cisza. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć, a wyglądało na to, że ciemnooki nie zamierzał zareagować na jej słowa. Dopiła więc swoją kawę, patrząc wszędzie, tylko nie na niego.
            Rzuciła mu krótkie spojrzenie, gdy wstawała od stołu, ale nic tym nie wskórała. Odniosła tacę w odpowiednie miejsce i udała się do wyjścia. Gdy skręcała w stronę sali treningowej, ktoś złapał ją za ramię i brutalnie odwrócił. Uniosła zaskoczona głowę i spojrzała w intensywnie brązowe oczy, które zadawały się śledzić jej poczynania odkąd tylko się tu zjawiła.
            - Nie wyobrażaj sobie za wiele – oznajmił znienacka. – Wciąż jesteśmy wrogami.
            - A sądziłeś, że mogę pomyśleć inaczej? – prychnęła, starając się wytrzymać jego przeszywający wzrok. – Zawsze będę cię nienawidzić – syknęła, odsuwając się od niego raptownie. Zdawało jej się, że przez krótki moment twarz Diabła wyraża coś innego niż obojętność, ale udała, że nic nie zauważyła. Przecież on nie miał uczuć. To, że raz się jej wystraszył nie świadczyło jeszcze o tym, że był człowiekiem. – Miło się gadało, ale muszę już iść – stwierdziła z wyczuwalną kpiną, ale zanim dane było jej odejść, kolejny raz ją zatrzymał. 
            - I Ara, na twoim miejscu nie jadłbym więcej na stołówce – wymamrotał, po czym oddalił się bez słowa. Zmarszczyła brwi, kompletnie zdezorientowana jego zachowaniem. Był dla niej całkowicie niezrozumiałą osobą, zagadką nie do rozwikłania.
            Wypierając go z trudem ze swoich myśli, skierowała się na zajęcia z Shannon. Lekcje indywidualne powoli stawały się nużące i monotonne, ale wciąż musiała pracować nad swoją wytrzymałością. Po za tym ceniła sobie chwile sam na sam ze swoją trenerką, bo miała wrażenie, że wywiązuje się pomiędzy nimi swego rodzaju nić zrozumienia i wzajemnej empatii.
            - W domu wszystko w porządku? – zagadnęła blondynka.
             Po staremu – odparła Arabella, nie chcąc dzielić się swoim życiem prywatnym w pracy. Odczuwała pewien niepokój, gdy tylko ktoś z jej szefostwa interesował się jej rodziną. Jej opiekunka mogła być sympatyczna, ale to nie znaczyło, że w pełni jej ufała.
            - A tutaj… nikt ci się nie naprzykrza?  - spytała tajemniczo, podczas gdy jej podopieczna podnosiła dziesiąty raz sztangę.
            - Nie, skąd te pytania? – zdziwiła się brunetka. Nie czuła potrzeby, żeby skarżyć się na zaczepki napalonych kretynów, bipolarność Diabła czy denerwujące zachowanie Coltona. Interwencja ze strony Shannon mogłaby jej tylko zaszkodzić.
            W odpowiedzi kobieta wzruszyła jedynie ramionami.
            - Na pewno nie jest ci łatwo, kiedy jesteś sama przeciwko tylu facetom – stwierdziła odkrywczo niebieskooka, świdrując Arę spojrzeniem.
            - Daję radę – mruknęła obojętnie, przechodząc do przysiadów z obciążeniem.
            - Widzę – zaśmiała się. – Jesteś twardsza i mądrzejsza od przynajmniej połowy tych baranów. 
            - Właściwie, dlaczego nie ma tu innych dziewczyn?
            - Domyśl się. Sama najlepiej wiesz, że sprawiasz mylne pierwsze wrażenie. Tu rządzą mężczyźni. Black nigdy nie spodziewał się, że jakaś kobieta może sobie tu poradzić, byłaś dla niego ogromnym zaskoczeniem. Po za tym myślę, że niedługo wszystko zacznie się zmieniać – wyjaśniła nieco zawile.
            - A jednak ty tu jesteś. I co masz na myśli mówiąc o zmianach? – zaciekawiła się, kończąc serię. Miały jeszcze jakieś pięć minut zanim zacznie się schodzić reszta grupy.
            - Ja to co innego, długa historia. Sama nie jestem pewna, ale myślę, że zaburzyłaś poglądy szefa na temat naszej płci i na pewno wyciągnie wnioski – odparła, krzywiąc się lekko. Ciemnowłosa poczuła jak ciarki przechodzą wzdłuż jej kręgosłupa. Nie tylko została wrzucona w niezłe bagno i naraziła własną rodzinę, ale za jej przykładem mogły zostać w to wciągnięte inne niewinne dziewczyny.
             - Co jest nie tak z żarciem ze stołówki? – wyrzuciła, chcąc jak najszybciej odciągnąć swoje myśli od wizji kruchych nastolatek ginących na śmiercionośnych misjach Blacka. Shannon wyraźnie się zmieszała.
            - Co masz na myśli? – dopytała niepewnie.
            - Ktoś radził mi bym go unikała – odpowiedziała wymijająco, kierując się pod drabinki. Przed oczami pojawił się jej Jo i jego niejednoznaczne zagrywki.
            - Pewnie chciał, żeby więcej było dla niego – zażartowała, ale nie brzmiało to przekonująco. – Nie zawracaj sobie tym głowy – dodała i w tym momencie do sali weszli pierwsi chłopcy. Czarnowłosa skinęła sztywno i nie odezwała się więcej, choć wiedziała, że „nie zawracaj sobie tym głowy" znaczyło, że coś było na rzeczy. Shannon nie chciała widocznie, żeby się w to wtrącała, ale ciekawość po prostu zżerała ją od środka.

            Wracając do domu, zahaczyła o bazar, chcą przywitać się z Lynn i dokupić trochę ziół. Była sobota, więc nie musiała odbierać Grace ze szkoły, co oszczędziło jej trochę zachodu. Wiedziała, że jeśli znowu zacznie dostawać jakieś misje, problem stanie się poważniejszy.
            Tuż przy stoisku dostrzegła burzę wściekle czerwonych włosów, które opadały falami prawie do końca pleców jej dawnej przyjaciółki. Jęknęła w duchu, nie mając żadnej ochoty na to spotkanie.
            - O, Arie! – usłyszała w ramach powitania.
            - Madeleine – odparła sztywno, zaznaczając, że nie podobały jej się te czułe zdrobnienia.
            - Właśnie o tobie rozmawiałyśmy – zaśmiała się pogodnie Lynn. Spojrzała na nią zaskoczona. – Jak się ma Gracie?
            - W porządku, zaczęła trzeci rok – mruknęła zdezorientowana.
            - A co u taty?
            - W porządku – powtórzyła. – Potrzebujesz czegoś?
            - Nie, dziękuję kochanie – odparła z troskliwym uśmiechem. – Ale w razie czego na pewno się do ciebie zgłoszę – zapewniła. – A ty przyszłaś po coś konkretnego?
            - Standardową mieszankę, poproszę.
            - Ktoś jest chory? – wtrąciła się rudowłosa. Arabella sama nie potrafiła wyjaśnić dlaczego tak bardzo irytowała ją sama obecność koleżanki. Była chyba jedyną osobą, której nie udzielał się ten wieczny optymizm.
            - Jeszcze nie, ale nadchodzą mrozy, a wtedy nie trudno o przeziębienie – wyjaśniła.
            - Przezorny zawsze ubezpieczony – krzyknęła sprzedawczyni, szukając czegoś za kurtyną.
            - Otóż to.
            - A tak po za tym to jak leci? – zmieniła zręcznie temat, uśmiechając się uroczo.
            - Jakoś, mam sporo pracy – odpowiedziała krótko, ale konkretnie, pierwszy razy nie wywijając się od szczerej odpowiedzi.
            - Mogę ci pomóc – zaoferowała się od razu, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.
            - W czym? – Ara uniosła brwi w niedowierzaniu. Ostatnio rzadko spotykała się z bezinteresownym altruizmem i już zapominała, że ludzie potrafią tacy być.
            - W czym potrzebujesz. Sprzątanie, gotowanie, robienie zakupów… - zaczęła wymieniać, trochę za bardzo rzucając głową na prawo i lewo, przez co jej włosy poplątały się, tworząc prawdziwe arcydzieło.
            - Właściwie to mogłabyś odbierać Grace ze szkoły – stwierdziła. – Nie zawsze kończę na tyle wcześnie by móc to robić.
            - Jasne, nie ma problemu – oznajmiła ciemnooka, cały czas szeroko się uśmiechając. Brunetka dziwiła się, że nie bolą ją od tego policzki. Ona chyba by oszalała, gdyby musiała tak długo być miła.
            - Naprawdę?
            - Oczywiście, głuptasie – zaśmiała się, klepiąc ją w ramię. – Mogę cię odprowadzić?
            Nie wypadało odmówić po tak serdecznym geście, więc dziewczyny ruszyły razem w odosobnioną alejkę prowadzącą do domu jednej z nich. Maddie radośnie trajkotała przez całą drogę, opowiadając wszystkie najświeższe nowinki o osobach ze swojego otoczenia, których ta druga albo nie znała, albo zupełnie ją to nie obchodziło. Pomyślała jednak, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, więc cierpliwie kiwała głową i w odpowiednich momentach wtrącała się do monologu swojej towarzyszki.
            - Arie, szybko!- usłyszała głosik swojej siostrzyczki, a jej serce od razu szybciej zabiło. Rzuciła się do drzwi, wpadając do środka niczym tajfun. – Tata źle się czuję – poinformowała ją na wejściu.
            Podbiegła na ganek, gdzie jej ojciec właśnie osuwał się z fotela. Złapała go w ostatniej chwili i z trudem podniosła na tyle, by przenieś go do łóżka. Z pomocą przyszła jej Madeleine i razem uporały się z tym ciężarem.
            - Chyba będę potrzebowała trochę więcej twojej pomocy – stwierdziła, zagryzając nerwowo wargę. Pierwszy raz rudowłosa się nie odezwała, kiwając ze zrozumieniem głową. Nawet jej uśmiech zdawał się odejść w niepamięć.

            Następnego dnia Ara w bojowym nastroju ruszyła do biura swojego szefa. Gdy tylko usłyszała zaproszenie, wkroczyła do środka i oparła się o blat, by skutecznie przyciągnąć jego uwagę. 
            - Potrzebuję leków – oznajmiła stanowczo.
            - Dzień dobry, Arabello, piękny dzisiaj dzień, nieprawdaż? – odparł z tą samą niewzruszoną miną, co zawsze. – Jakie leki masz na myśli?
            - Skuteczne – powiedziała. – Mój ojciec słabnie z każdym dniem, a w aptece nie ma nic prócz głupich ziółek i aspiryny! – uniosła się nieco, mając dość obecnej sytuacji.  
            - Nie mogę ci ich dostarczyć – stwierdził krótko i powrócił do grzebania w swoim komputerze.
            - Sama ich nie zdobędę, a bez nich mój ojciec umrze – wyjaśniła, powoli tracąc całą siłę w głosie.
            - Każdy kiedyś umrze – stwierdził beznamiętnie Black, doprowadzając ją na skraj wytrzymałości.
            - Proszę – wykrztusiła z trudem, nie będąc w stanie wysilić się na nic więcej.
            - Właściwie co ci szkodzi – do rozmowy włączył się kolejny głos. Brunetka odwróciła się odruchowo. Nawet nie słyszała, kiedy chłopak wszedł do pomieszczenia.
            - Słucham?
            - Myślę, że nic by się nie stało, gdyby dostała o co prosi. Mamy przecież dobry kontakt ze szpitalem w Riverdale - powiedział niby obojętnie, ale sam fakt, że zabrał głos w tej sprawie sporo znaczył.
            Zapadła złowroga cisza, podczas której mężczyźni mierzyli się spojrzeniami, prowadząc niemą konwersacje. Nastolatka nie miała pojęcia, co właśnie miało miejsce, ale liczyła, że cała sprawa obróci się na jej korzyść.
            - Niech będzie – burknął nieprzyjemnie Anthony, ale to była najwspanialsza rzecz, jaką dane było jej słyszeć z jego ust. – Zejdźcie mi z oczu.
            Wykonali polecenie, w milczeniu wychodząc na korytarz. Arabella wciąż była oszołomiona zachowaniem Diabła. Nie rozumiała, dlaczego miałby stawiać się szefowi z jej powodu. Już drugi raz ją ratował, jednocześnie uparcie twierdząc, że jej nie znosi.
            Bez słowa skierował swoje kroki w tylko sobie znanym kierunku.
            - Jo? – usłyszał i niechętnie odwrócił głowę przez ramię.
            - Co? - warknął oschle.
            - Dziękuję.
* * * * 
Witajcie dzióbki! Oczywiście na wstępie Was przepraszam, bo nie było mnie naprawdę długo, ale wszystko mi się posypało. Jak wyzdrowiałam to nadeszła moja 18nastka i jej świętowanie, chyba rozumiecie. A potem koniec semestru i próbne matury (to było straszne :o), miałam doła, niechęć do życia i kompletny brak weny, a nie zamierzam pisać na siłę. Dlatego pretensje z Waszej strony nic nie pomogą, a tylko wyprowadzają mnie z równowagi. To opowiadanie jest dla mnie ważne i nie chcę go zepsuć, pisząc byle co i na szybko, żeby dodawać rozdziały co parę chwil. Raz w ten sposób zniszczyłam całą historię i nie zamierzam tego powtarzać. Dlatego jak się nie podoba, że czasami coś mi wypada i nie jestem w stanie się ze wszystkim uwinąć, to bardzo mi przykro, ale siłą Was tu trzymać nie będę. 

A tak już optymistycznie, mam nadzieję, że święta minęły Wam spokojnie i radośnie i że odpowiednio wypoczywacie :) Życzę Wam niezapomnianego sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku. Oby ziściły się w nim wszystkie Wasze marzenia!

Btw. kocham dialog z Coltonem, Diabłem i Arą w rolach głównych, pierwszy raz tak dobrze mi się pisało haha

Powiedzcie jak nowy szablon, bo sama go robiłam i wgrywałam i boję się, że coś jest nie tak. 

Następny na 100% pojawi się jeszcze w trakcie wolnego, bo staram się każdą możliwą chwilę poświęcić na pisanie. 

Dziękuję, że jesteście i mam nadzieję, że mimo wszystko nie odejdziecie x

P.S Chciałabym, żeby z okazji 10 rozdziału pojawiło się przynajmniej 10 komentarzy.
Dacie radę?

15 komentarzy:

  1. aaaaaaa też kocham ten dialog <3 super :* cieszę się, że nareszcie dodałaś i rozumiem cię <3

    OdpowiedzUsuń
  2. omg mnie też się ten dialog strasznie podoba! jskdhfisjkd Jezuuuuu
    rozdział genialny jak wszystkie! sijdhfksjd Boziu, omg Diabłem znowu jej pomógł o Jezusie jishdfiusdhfiusdjhf <3
    a jeżeli chodzi o szablon to jest boski! *-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie <3 rozdział świetny szablon również i weny życze

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezu to jest genialne. Nie wiem czemu tu tak niewiele komentarzy jak opowiadanie miazga!!!!
    Kocham Cie i czekam niecierpliwie!

    OdpowiedzUsuń
  5. jest super :) <3

    OdpowiedzUsuń
  6. kocham to najbardziej na swiecie

    OdpowiedzUsuń
  7. miazga! to jest genialne, czekam niecierpliwie na next :)

    OdpowiedzUsuń
  8. halo my tu czekamy <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzisiaj odkryłam tego bloga i WOW!
    Nareszcie coś nowego, super fabuła. Czekam na więcej, pokochałam to ff!

    OdpowiedzUsuń
  10. kiedy następny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. właśnie się piszę, mam nadzieję, że dodam na dniach :)

      Usuń