Rozdział 13
Coraz częściej wspomnienia z
misji natrętnie powracały do jej świadomości i zaburzały spokój, o który tak
zawzięcie walczyła, gdy tylko opuszczała siedzibę. Czasami rzucała się w wir
pracy i obowiązków, ale panująca pora roku wyraźnie ją ograniczała. Cienka
warstwa białego puchu przykryła całe miasto i nie miała czego pielęgnować w
ogródku czy zbierać w lesie. Wyjątkowo dom lśnił czystością, a książki, które
udało jej się przemyć z hotelowej biblioteki, zostały dawno przeczytane.
Pozbawiona celu, wpatrywała się więc w ścianę, próbując się wyzbyć uporczywie
powracających scen z ostatnich miesięcy.
Od czasu do czasu wodziła wzrokiem
po drewnianych meblościankach i malowniczych obrazkach porozwieszanych tu i
ówdzie. Zdjęć prawie nie posiadali. Nigdy nie było ich wiele, ale po zniknięciu
matki zniknęły niemal całkowicie. Część osobiście wrzuciła do kominka albo
potargała. Szukała wszelkich możliwych sposobów by odegrać się na swojej
rodzicielce za to, że tak bezdusznie ich porzuciła. Żadne działanie nie
przynosiło niestety upragnionej ulgi i dziewczyna wciąż miała w swoim sercu
ogromny żal. Rzadko pozwalała sobie na roztkliwianie się nad sobą, ale bywały
takie chwile, że ciężar odpowiedzialności, który zrzuciła na nią jej własna
mama, zbyt mocno ją przytłaczał. Mając niecałe trzynaście lat nie rozumiała
powagi sytuacji, w jakiej się znalazła, ale jakimś cudem udało jej się nad
wszystkim zapanować. Początki nie były tak potwornie trudne, bo ojciec jeszcze
się trzymał i sporo pomagał. Po upływie roku po prostu pęknął.
Zawiesiła spojrzenie na ręcznie
rzeźbionych przez tatę figurkach i zebrało jej się na sentymenty. Udawała, że
nic ją nie ruszyło, ale tęskniła. Tęskniła za wspólnym pieczeniem pierniczków
na święta, wyczekiwaniem powrotu ojca z pracy, zabawą w chowanego, czytaniem
bajek na dobranoc czy rodzinnymi piknikami. Przede wszystkim natomiast brakowało
jej wsparcia i zrozumienia, kogoś, kto byłby przy niej bez względu na wszystko.
Otoczyła się szczelniej
ramionami, zapadając się w oparcie fotela. Tyle myśli biło się w jej głowie, że
omal nie popadała w obłęd. Cały czas miała wrażenie, że w ferworze walki i
natłoku zdarzeń ucieka jej coś niezwykle cennego, co mogło zaważyć o jej
dalszym losie. Gdzieś w głębi obawiała się, że przyzwyczajenie uśpi jej
czujność i w końcu ktoś wbije jej nóż w plecy.
Najbardziej niepokoiło ją jej
podejście do kompana ostatniej misji. Powinna go nienawidzić, powinna go zabić
albo przynajmniej zostawić na pastwę losu, dbając o własny interes. Niestety,
nie potrafiła. Ostatnie miesiące polegały tylko i wyłącznie na walce z własną
naturą, ale tej nie da się tak łatwo oszukać. Mogła starać się ją uciszyć, ale za
nic się jej nie pozbędzie. Każdy człowiek posiada odruchy, te wrodzone i te
nabyte. Jej nabytym odruchem było ratowanie każdego w potrzebie, wyciągnięcie
pomocnej dłoni bez względu na krzywdy jakie spotkały ją z drugiej strony.
Biorąc pod uwagę w jakim świecie przyszło jej żyć, czuła, że już była stracona.
Na domiar wszystkiego nie mogła
przestać wyobrażać sobie świata po za granicami jej miasteczka. Tylko raz w
życiu opuściła swoją prowincje, a nawet hrabstwo, ale była zbyt mała, żeby
zapamiętać coś szczególnego czy wartego uwagi. W głowie pojawiało jej się
jedynie błękitne niebo, które tak rzadko tutaj widywano, piękno zachodzącego
słońca i zapach niespotykanych na co dzień słodkości. Nic z tych rzeczy nie
mogło jej się obecnie przydać, ale dawało jej dodatkową nadzieję. W jej głowie
zrodził się obraz utopii, do której jej serce rwało się jak oszalałe, a powrót
do smutnej rzeczywistości niemal łamał je na kawałeczki. Wciąż miała tyle
niepewności i rozterek, a każde wyjaśnienie rodziło setki kolejnych wątpliwości.
Nienawidziła tkwić w tej
bezradnej niewiedzy, więc musiała coś na nią zaradzić.
Wkraczając do budynku miała jeden
cel. Dorwać Diabła i wyciągnąć od niego wszelkie informacje. Determinacja
dodawała jej odwagi, której tak bardzo w jego obecności potrzebowała. Nie
przerażał jej już tak jak wtedy, gdy go poznała, ale wciąż nie potrafiła
zachowywać się przy nim całkiem swobodnie, bo dawne obawy nadal w niej żyły.
Los dopisał jej o tyle, że
dostrzegła go już w głównym holu. Szedł z jakimś innym chłopakiem, wyglądało,
jakby zmierzali do piwnicy, prawdopodobnie na trening. Przyspieszyła kroku,
mijając recepcje, ale widząc oddalające się sylwetki, po prostu go zawołała.
Odwrócił się natychmiast, a jego mina wyrażała nie tyle zdziwienie, co
rozdrażnienie. Resztki pewności siebie uleciały z niej niczym powietrze z
przebitego balonu.
Ciemnooki machnął do swojego
towarzysza, który bez słowa się oddalił, a sam przestąpił parę kroków by stanąć
twarzą w twarz z brunetką. Obrzucił ją niechętnym spojrzeniem, co jeszcze
bardziej zbiło ją z tropu. Nie dalej niż wczoraj jego nastawienie wobec niej
było zdecydowanie przychylniejsze.
- Hej – wykrztusiła onieśmielona,
na co uniósł brew, jakby bredziła coś w nieznanym mu języku. – Chciałam się
tylko dowiedzieć więcej o… - zaczęła, ale momentalnie zatkał jej usta i ścisnął
brutalnie nadgarstek, wprowadzając ją w osłupienie.
- Ani słowa – syknął, puszczając
ją wolno i mrużąc gniewnie oczy. – Nie wiem, co sobie nawyobrażałaś, ale nie
traktuj mnie jak kolegi do pogaduszek – wycedził pogardliwie i nie zaszczycając
jej nawet spojrzeniem, oddalił się w głąb korytarza. Tkwiła w szoku jeszcze
przez kilka długich sekund, starając się przetrawić zaistniałą sytuacje. Miała
ochotę walnąć głową w ścianę. Po części miał racje, nie sądziła, że zostaną od
teraz najlepszymi przyjaciółmi, ale zdawało jej się, że przełamali pewne
bariery i będą w stanie przynajmniej bezkonfliktowo ze sobą współpracować. Po
za tym, jakby nie było, podzielił się z nią swoim osobistym sekretem, prywatną
wiedzą na tematy, o których nawet nie śniła. W jej odczuciu jakoś ich to do
siebie zbliżyło, ale grubo się przeliczyła. To wciąż był Diabeł, ten sam
arogancki, bezwzględny i nieczuły chłopak, który naruszył jej przestrzeń
osobistą tego pierwszego dnia i ten sam, który chętnie posłałby ją na tamten
świat.
Potrząsnęła głową, chcąc pozbyć
się zażenowania, które nagle ją ogarnęło. Zrobiła z siebie idiotkę i poczuła
się naprawdę głupio. Rozejrzała się niespokojnie i ku swojemu rozczarowaniu
dostrzegła Shannon stojącą przy recepcji. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby
wzrok blondynki nie był w nią bacznie wlepiony, a gest ręki nie przywoływał jej
do siebie. Wzniosła oczu do góry, zastanawiając się dlaczego każdego dnia
spotykają ją same nieprzyjemności. Musiała porządnie podpaść temu w górze, że
tak się odgrywał.
Podeszła do lady, za którą stała
młoda dziewczyna, na oko w jej wieku, może trochę młodsza, która wpatrywała się
w nią z tą samą pobłażliwą miną, co jej trenerka.
- A ten gość jaki ma problem? –
zapytała, kiwając głową w stronę przejścia, za którym zniknął Jo. Ara wzruszyła
bezradnie ramionami, sama nie potrafiąc wyjaśnić zachowania chłopaka.
- To Diabeł, nie próbujecie go
zrozumieć – zaśmiała się jasnowłosa, choć jej głos był dosyć szorstki. –
Arabello, poznaj moją kuzynkę, Ninę – przedstawiła sobie nastolatki, które z
pewnym dystansem uścisnęły swoje dłonie.
- Ty jesteś ta słynna Arabella?
Jak zawsze w takiej sytuacji,
brunetka się speszyła, ale nie pytała, skąd o niej słyszano. Tutaj ściany miały
uszy, a wieści rozchodziły się szybciej niż opryszczka w burdelu.
- Powiem ci, że o twoim numerze z
wbiciem tego frajera w ścianę krążą już legendy – oznajmiła Nina, gwiżdżąc z
podziwem. Ciemnowłosa przyjrzała się jej uważniej.
Już po pierwszym wrażeniu widać,
że dziewczyna miała niezły temperament i prawdopodobnie cięty język. Sprawiała
wrażenie pewnej siebie i wyluzowanej, ale Ara przyzwyczaiła się, że ludzie
często grają, żeby nie wyjść na mięczaków.
Brązowe włosy, tylko odcień
jaśniejsze od jej własnych, miała upięty w fachowy kucyk, z którego jedynie
kilka wycieniowanych kosmyków wydostało się z gumki i okalało jej wyrazistą
twarz. Miała ciemniejszą karnację, co w tych terenach było raczej niespotykane,
a kolor jej tęczówek był niemal czarny. Wydawało się, że należy do tych
buntowniczych dziewczyn, którym nikt nie podskoczy i które nie boją się łamać
zasad, bez względu na konsekwencje.
- Stąpasz po cienkim lodzie, N –
ostrzegła niby żartobliwie niebieskooka, klepiąc swoją podopieczną po ramieniu.
Między kuzynkami nie dało się dostrzec żadnego podobieństwa, były swoimi
przeciwieństwami i jedynie to zacięcie w spojrzeniu oraz wyniosła poza mogły
świadczyć o tym, że były spokrewnione.
- Ja tylko mówię, co w trawie
piszczy – odparła, unosząc w obronnym geście ręce. – Liczę, że odwdzięczycie mi
się jakimiś ciekawymi nowinkami.
- Pogadamy później, na razie
musimy porządnie poćwiczyć – poinformowała jasnowłosa i nie czekając na
odpowiedź udała się w kierunku sali, wiedząc, że brunetka posłusznie za nią
podąży.
Pogodne trajkotanie Madeleine
było słychać już kilkanaście metrów od domu. Przez ostatnie tygodnie zdążyła do
tego przywyknąć i można powiedzieć, że przyjazne odczucia do tej pokręconej
osóbki na nowo się w niej odrodziły. Była niezmiernie wdzięczna, że jej dawna przyjaciółka
bezinteresownie jej pomagała, nie zadając zbędnych i niewygodnych pytań.
- Arie! – zapiszczała Grace,
biegnąc do drzwi i rzucając się na swoją siostrę.
- Cześć księżniczko, jak ci minął
dzień? – spytała, czochrając jej włosy. Nim zdążyła usłyszeć odpowiedź, do
rozmowy włączyła się kolejna osoba.
- Witaj w domu – oznajmiła
radośnie, odgarniając z twarzy czerwone loki. – Jesteś głodna? – zadała
standardowe pytanie, a brunetka skinęła głową. Zgodnie z ostrzeżeniem unikała
jedzenia w hotelu, co równało się z byciem głodną przez większość dnia. Miło
było wracać ze świadomością, że nie wszystko było na jej głowie. Unikała w ten
sposób kolejnego stresu, a w dodatku w jakiś sposób czuła się mniej samotna, bo
nie była zdana tylko na siebie, przynajmniej w tej kwestii.
Zasiadły do stołu, uśmiechając
się do siebie. Ciemnowłosa zabrała się za pochłanianie podanej potrawy, podczas
gdy jej towarzyszka opowiadała o minionym dniu i kilku plotkach niosących się
po targu.
- Mówię ci, jej mina była
bezcenna! – zaśmiała się Maddie, a brunetka jej zawtórowała i o dziwo, nie było
to wymuszone. – Aa i Arie – spoważniała niespodziewanie, przyciągając jej
uwagę. – Twój tata odmówił wzięcia leków – poinformowała cicho, jakby bojąc się
jej reakcji. Po części słusznie, gdyż Arabella przerwała jedzenie i zacisnęła
dłonie w pięści. Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym bez słowa opuściła
pomieszczenie, nie chcąc wyładowywać swojej irytacji na niewinnej osobie. Być
może przesadzała, ale nie po to nadstawiała karku by zdobyć te głupie pigułki,
żeby on teraz ich nie brał przez swoje humorki.
Stanęła przed fotelem, w którym
siedział i pogrążył się w lekturze. Wzburzona, zatrzasnęła z plaskiem książkę,
powodując, że przeniósł swoje błękitne oczy na jej rozgniewaną twarz.
- Dlaczego nie wziąłeś tabletek?
– wyrzuciła z pretensją w głosie, na co zacisnął usta w cienką linię, ale się
nie odezwał. – Odpowiadaj jak do ciebie mówię – wycedziła, z trudem
powstrzymując się od krzyku. Miała cichą nadzieję, że jej przyjaciółka zajęła
czymś Gracie, bo nie potrafiła utrzymać nerwów na wodzy, a nie chciała by
siostra po raz kolejny była świadkiem jej wybuchu.
- Nie muszę ci się z niczego
spowiadać – odparł ze stoickim spokojem i otworzył czytaną wcześniej powieść,
wyprowadzając swoją córkę kompletnie z równowagi. Wyrwała przedmiot z jego ręki
i cisnęła nim w kąt pokoju.
- Co jest z tobą nie tak?!
Uparcie milczał.
- Na litość boską, mam dosyć! –
wydusiła, wyrzucając ramiona w powietrze i czując jak łzy zbierają się w
kącikach jej oczu. Robiła wszystko by utrzymać ich przy życiu i zapewnić godne
warunki bytu, a jej własny ojciec robił jej nieustannie pod górkę. Nawet z
anielską cierpliwością, której oczywiście nie posiadała, nie byłaby w stanie
tego wiecznie wytrzymywać.
- Nie będę niczego przyjmował –
oznajmił krótko, udając, że nie zauważa stanu w jakim się znajdowała.
Przymknęła oczy, odliczając od dziesięciu, chcąc choć trochę się opanować.
- A to z jakiego powodu?
- Z powodu sposobu w jaki je
zdobywasz - wyjaśnił, jakby mówił do
obrażonego bez powodu dziecka. Traktował ją jakby była upośledzona i nie
potrafiła nauczyć się jak się wiąże buty.
- Potrzebujemy ich, potrzebujemy
tych pieniędzy – warknęła, przestępując z nogi na nogi, powstrzymując się od
wzbierającej ochoty na potrząśnięcie tym kruchym w gruncie rzeczy człowiekiem.
- Jeśli mamy zarabiać w taki
sposób, obędziemy się bez tego – odrzekł, splatając dłonie na kolanach, które
przykryte były grubym kocem. Zaśmiała się cynicznie, przykładając dłoń do
czoła, jakby chciała sprawić czy nie miała gorączki i to nie były jedynie
omamy. Gniew zawrzał w jej żyłach, gdy usłyszała, że użył liczby mnogiej, jakby
sam zrobił coś by nie umarli z głodu czy nie zamarzli.
- Do cholery! Ty umierasz! Musisz
brać leki! – wykrzyczała, nie mając pojęcia, jak inaczej do niego dotrzeć.
Pogodziła się z tym, że miał o niej fatalne zdanie, że gardził tym, co robiła,
ale nie mogła znieść myśli, że odrzucał pomoc, o którą tak ciężko walczyła.
Zapadła męcząca cisza, w której
była w stanie usłyszeć nawet własne bicie serca.
- Widocznie taki mój los – odparł
w końcu, a ja jego twarz wyrażała mniej emocji niż ściana za nim, co całkowicie
rozłożyło ją na łopatki. Kochała go, bo był jedynym rodzicem, jaki jej pozostał
i mimo obecnych relacji, wiele dla niej zrobił, ale w tym momencie miała ochotę
go rozszarpać. Paradoksalnie jego nieograniczony altruizm przerodził się w
największy egoizm, a on był zbyt zapatrzony w swoje ideały, by to dostrzec.
Stwierdziła, że dalsza dyskusja
jest pozbawiona jakiekolwiek sensu, był zbyt zatwardziały, zbyt bardzo przywarł
do swojego zdania i jego przekonanie o własnej racji było nie do obalenia. W
dodatku swoim uniesieniem dała mu do zrozumienia, że jest tylko niedojrzałym
dzieckiem i nie miała prawa mu rozkazywać.
- Skoro chcesz, to umieraj –
wyszeptała i nie wiedząc czy to usłyszał, po prostu wyszła.
- Black cię wzywa – usłyszała na
wejściu zamiast powitania i od razu oblał ją zimny pot. Mimo, że już
wielokrotnie spotykała ją taka sytuacja i zawsze chodziło o jakąś błahostkę albo
następne zadania, nie potrafiła wyzbyć się niepokoju. Za każdym razem była
przekonana, że nawaliła i szef postanowił ją ukarać, dlatego pukając do drzwi
gabinetu z trudem panowała na drżeniem rąk i przyspieszonym oddechem.
- Wejść – rozległo się polecenie,
które natychmiast wykonała. – O, Arabello, jak miło cię znów widzieć – oznajmił
na jej widok, na co jedynie skinęła głową. Nie mogła przecież szczerze
odpowiedzieć „pana też”, więc wolała to przemilczeć. – Usiądź – rozkazał, a ona
ponownie się go posłuchała. – Jak pewnie sama zauważyłaś ostatnio nie mam dla
ciebie żadnych specjalnych zadań – zaczął, na co przytaknęła. Faktycznie, od
grubo ponad tygodnia zjawiała się na treningi i wracała zaraz po nich, ewentualnie
coś dostarczając, ale od dawna nie wykonywała niczego wyjątkowego. Jej serce przyspieszyło
bicie, zdając sobie sprawę, że stała się bezużyteczna i Anthony postanowił się
jej pozbyć. Zaczęła nerwowo przebierać palcami, starając się zachować pozornie
niewzruszoną postawę. – Nie płacę za
ładny uśmiech, a nie chcę cię wyrzucać, więc pomyślałem, że możesz mi się przydać
w inny sposób – poinformował, uśmiechając się przerażająco. Wytrzeszczyła oczy,
a usta mimowolnie się jej rozchyliły.
Już po niej.
* * * *
Zabijcie mnie.
Po takim czasie pojawiam się z czymś takim, porażka.
I
drobne info: następny dopiero na Wielkanoc, nie chcę rzucać słów na
wiatr mówiąc, że spróbuję dodać wcześniej, bo powtórki i ostatnie
przygotowania do matury pochłaniają mnie całkowicie i nawet w wolnych
chwilach nie mam na nic ani siły, ani ochoty. Mam nadzieję, że nie
zapomnicie o tym opowiadaniu ani mnie nie porzucicie, bo w moim odczuciu
najlepsze dopiero przed nami :)