niedziela, 31 sierpnia 2014

HD Rozdział 3



Rozdział 3
Arabella w milczeniu podążała za wysokim mężczyzną, którego nazwisko budziło respekt i lęk wśród całej społeczności. Nie potrafiła określić, czego od niej oczekiwał i dlaczego ją ze sobą ciągnął, zamiast od raz pozbyć się problemu. W końcu dopuściła się przestępstwa i on doskonale o tym wiedział, nawet jeśli nie przyznał tego wprost. Zastanawiała się, co planował i jak trudno będzie jej to znieść.
Nie miała odwagi zadać swoich pytań na głos. Nie była pewna, czy bardziej obawiała się jego reakcji na jej ciekawość, czy samych odpowiedzi, które mogły okazać się dla niej bardzo niekorzystne. Szczerze wątpiła, żeby zaprosił ją na przyjacielską pogawędkę przy filiżance herbaty. Już prędzej wyobrażała sobie ciemną piwnicę, w której godzinami by ją torturował i na samą myśl o tym zakręciło jej się w głowie.
Szli wąskimi, zapuszczonymi uliczkami znajdującymi się z dala od centrum miasteczka. Dziewczyna domyślała się, że chciał uniknąć wszelkich świadków i świadomość faktu, że zależało mu na dyskrecji wprawiała ją w jeszcze większe zakłopotanie. Starała się ograniczyć dopływ czarnych scenariuszy do mózgu, ale nie wychodziło jej to najlepiej.
Nie miała pojęcia, gdzie aktualnie się znajdowali. Nigdy nie zapuszczała się w tę okolicę, ale wiedziała, że z każdym krokiem coraz bardziej oddalała się od domu i wszystkim znajomych miejsc. Uświadomiła sobie, że zapewniła tatę o swoim szybkim powrocie, a Grace zapewne wyczekiwała jej przybycia z niecierpliwością. Samo wspomnienie jej bliskich sprawiało, że zbierało się jej na płacz.
Musisz być silna – powtarzała sobie. Nie mogła się teraz rozkleić, nie mogła okazać słabości. Wszystkie szanse jakie miała na przetrwanie pokładała w zgrywaniu nieustraszonej i niewzruszonej całym zajściem. Nawet nie rozważała próby wzięcia Blacka na litość. Była pewna, że by ją wyśmiał, a zaraz potem zastrzelił.
Dotarli pod budynek, w którym z pewnością mogła zamieszkać więcej niż jedna rodzina. Zbudowana z brązowo-czerwonych cegieł, pełna białych okiennic budowla miała przynajmniej cztery piętra i wyglądała wyjątkowo schludnie i zadbanie, w przeciwieństwie do obiektów mijanych do tej pory. Dostrzegła tył szyldu, który zapewne rozświetlał się, gdy zapadała ciemność.
Anthony podszedł do szarych, metalowych drzwi i gwałtownie je szarpnął, powodując, że otworzyły się z nieprzyjemnym dla uszu skrzypieniem. Przepuścił ją przodem, jak na gentelmana przystało, ale wiedziała, że stwarzał jedynie pozory. Osobiście nie była zachwycona faktem, że znalazł się za jej plecami i nie mogła dłużej obserwować jego ruchów. Widziała oczami wyobraźni jak powala ją jednym skutecznym uderzeniem w tył głowy i lekko zadrżała. Modliła się w duchu by tego nie zauważył i pokonała kilka stopni, które doprowadziły ją pod kolejne przejście. Nacisnęła klamkę, słysząc coraz więcej niezidentyfikowanych dźwięków i nieznajomych głosów.
Znaleźli się w sporym holu, zupełnie nie przypominającym niczego, co w swoim życiu widziała Arabella. Posadzka była kamienna i miała skomplikowany, kilkubarwny wzór na samym środku pomieszczenia. Po drugiej stronie znajdowała się długa, dopasowana stylistycznie do całego wystroju lada, za którą stała obca, lecz przyjaźnie uśmiechająca się kobieta. Na ścianie za jej plecami wisiało kilka obrazków, a na blacie przed nią stała plakietka, której nie była w stanie przeczytać z tej odległości oraz złoty dzwoneczek.
Konstrukcja rozgałęziała się na kilka korytarzy. Dostrzegła też dwie windy i klatkę schodową. Ciemnowłosa tkwiła w miejscu, chłonąc każdy fragment tego miejsca, próbując dojść do tego, gdzie się znalazła i jaki to miało związek z jej obecną sytuacją.
- Jeszcze się napatrzysz – zapewnił sucho Black, wyrywając ją z zamyślenia. Ruszył przed siebie, dając jej tym samym do zrozumienia, że musiała pójść za nim. Starała się ignorować naiwne serce, które zabiło mocniej w odpowiedzi na słowa mężczyzny.
To proste zdanie dało jej słabą iskierkę nadziei. Skoro będzie miała jeszcze okazję popodziwiać ten teren to istniała możliwość, że pożyje dłużej niż śmiała przypuszczać. Niestety zrozumiała również, że ów człowiek nie miał w zamiarach puszczać jej w najbliższym czasie wolno. Prawdopodobnie jej przyszłość ściśle wiązała się z tą placówką.
Ciemnowłosa uporczywie wpatrywała się w tył głowy swojego towarzysza. Jego siwe włosy kontrastowały z czarną skórzaną kurtką, którą miał na sobie. Jego plecy były przygarbione, ale w odróżnieniu od niej, nie sprawiał wrażenia przestraszonego albo zagubionego. Wręcz przeciwnie, każdy jego ruch, gest i cała postawa budziły w niej grozę i chęć ucieczki. Zdawała sobie jednak sprawę, że musiała być twarda i nieulękniona.
Otworzył przed nią wejście do kolejnego pomieszczenia. Było ciemne, ale po chwili rozświetliło się jaskrawym, nieprzyjemnym dla oczu światłem. Rozejrzała się z powątpieniem, nie mogąc zrozumieć, dlaczego sam Anthony Black zaprowadził ją w takie miejsce.
Wystrój pokoju przypominał biuro w bazie wojskowej. Widziała coś podobnego w jednym z filmów dokumentalnych puszczanych na lekcjach historii. Ściany były szaro-zielone, a farba niechlujnie odklejała się w kilku miejscach. Wszystkie meble były metalowe i zardzewiałe, a w powietrzu unosił się słabo wyczuwalnym zapach stęchlizny.
Ara zmarszczyła nos zdegustowana i spojrzała z niemym pytaniem na człowieka, który warzył w rękach całe jej istnienie.
- Usiądź – polecił krótko, a ona bez zastanowienia przysiadła na skrzypiącym krzesełku, które wydawało rozpadać się pod jej ciężarem. Przed nią stało srebrne biurko, po którego drugiej stronie usadowił się Anthony.
Wpatrywała się w niego z wyczekiwaniem i duszą na ramieniu. Czuła, że adrenalina przepływa przez jej żyły niemal równie mocno jak minionej nocy, chociaż teraz przecież siedziała spokojnie, a nie gnała przez ciemny, upiorny las. Stawka była jednak taka sama, wciąż walczyła o życie.
- Zapewne jesteś świadoma, że czyn, którego dokonałaś jest niedopuszczalny i surowo karany – zaczął oschle, przyprawiając ją o gęsią skórkę. Mężczyzna uważnie studiował każdy centymetr jej ciała, szczególną uwagę poświęcając twarzy.
Była szczupła i raczej wątłej budowy, co wynikało z niedożywienia i przemęczenia. Blada skóra idealnie kontrastowała z niemal czarnymi włosami, które niesfornymi falami opadały na jej ramiona. Jej wargi były sine i spierzchnięte, a policzki lekko zapadnięte. Brązowo-zielone oczy nerwowo błądziły po całym pomieszczeniu, starannie unikając jego wnikliwego spojrzenia.
Jej strach był widoczny już na pierwszy rzut oka, ale doceniał, że starała się stwarzać pozory opanowania i odwagi. Po tym, co widział w lesie i co obserwował obecnie, zdał sobie sprawę, że miał przed sobą niezły materiał na kolejnego podopiecznego. Nie mógł mieć pewności, że sprosta jego wymaganiom, ale nie ryzykował za wiele. Mógł ją zabić teraz albo dopiero, gdy nawali. Oczywiście czekało ich mnóstwo pracy, ale podejmując się próby wyszkolenia tej dziewczyny, nic nie tracił. Intuicja podpowiadała mu wręcz, że to trafny wybór, a dodatkowo ktoś taki wprowadzał powiew świeżości w jego szeregi i czuł, że mogła mu zapewnić sporą dawkę rozrywki.
- Niemniej jednak jak już wspominałem, zainteresowałaś mnie – dodał, uśmiechając się nieznacznie, choć uśmiech ten ginął wśród zmarszczek na jego twarzy. – Masz potencjał.
Arabella uważnie pochłaniała każde słowo, które padało z jego ledwo widocznych wśród bruzd i blizn ust. Starała się rozeznać w sytuacji, ale w dalszym ciągu nie rozumiała, co miał na myśli i czego od niej oczekiwał. Marzyła by skończył się rozwodzić i postawił sprawę jasno. Próbując pokazać, że nie jest śmiertelnie przerażona spojrzała mu w oczy, ale ujrzała tylko mrożący krew w żyłach chłód i obojętność.
- Mogę zaproponować ci układ – oznajmił w końcu, co podniosło ciśnienie jej krwi i sprowadziło na ziemię. – Będziesz dla mnie pracować. Przejdziesz szkolenie, wytrenujemy cię i zrobimy z ciebie porządnego zawodnika. Zaczniemy od prostych zadań, a potem…
- Co miałabym robić? – zadała jedyne pytanie, które odbijało się echem w jej głowie. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że weszła mu w środek zdania i że przerywanie mu nie było dobrym pomysłem.
Zacisnął wargi tak, że już wcale ich nie dostrzegała, a jego oczy przez parę chwil zdawały się ciskać w nią pioruny. Przez myśl przemknęło jej, że za moment wyciągnie spluwę i jednym strzałem zakończy jej marny żywot.
- Niecierpliwa i wyszczekana. Nad tym też będziemy musieli popracować – wymamrotał jakby do siebie, zaczynając grzebać w szufladzie. Dziewczyna była pewna, że szukał broni, którą mógłby ją wykończyć i omal nie wyszła z siebie, kiedy wyciągnął ręce na zewnątrz.
Nie mogła się powstrzymać i wypuściła ze świstem powietrze, oddychając z ulgą. To były tylko jakieś papiery. A właściwie teczka z jakimiś niezrozumiałymi dokumentami, których nie mogła z tej odległości rozszyfrować.
- Zaczniesz od dzisiaj – stwierdził, jakby zadowolony z tego pomysłu. – Przydzielę ci pokój i skieruję na trening. Za parę dni wyruszysz w teren i zobaczymy, co z tego wyjdzie – mówił, przerzucając kolejne kartki, co jakiś czas odnotowując coś na boku.
Chciała ponowić swoje pytanie, bo niczego nie pragnęła bardziej niż wiedzy na temat tego, co tak właściwie będzie musiała wykonać i jak miało to odbić się na jej obecnym życiu. Tysiące innych wątpliwości kłębiło się w jej głowie, ale powstrzymywała się z całych sił, nie chcąc ponownie rozłościć Blacka. Jego gniew skierowany wobec niej był ostatnim, czego sobie życzyła.
- Na razie znajdziesz się pod opieką Shannon, ona zajmie się tobą najlepiej – poinformował ją, jakby miało jej to jakkolwiek pomóc. Nie miała pojęcia kim była Shannon i czy właśnie ona była dla niej odpowiednia. Żołądek ściskał jej się nieprzyjemnie na myśl, że miała poznawać kogoś z otoczenia tego człowieka, bo wyobrażała sobie, że jego towarzystwo było równie nieprzyjemne, co on sam.
Zamilkł, wpatrując się w nią z uwagą. Czuła się nieco pewniej, wiedząc, że jeszcze nie zamierzał jej mordować. Niemniej jednak nie mogła czuć się swobodnie i wierciła się niespokojnie, czując na sobie jego palący wzrok. Za żadne skarby nie mogła domyślić się, co też chodziło mu po głowie, ale nie sądziła by było to coś, o czym chciałaby wiedzieć.
- Czy… - zaczęła ledwo dosłyszalnie, starając się dobrze sformułować swoje pytanie. Nie chciała wyjść na ciekawską, ale chyba miała prawo wiedzieć cokolwiek o tym, co ją czekało. – Czy ja tutaj zamieszkam?
- Oczywiście. Zaraz ktoś zaprowadzi cię do twojego pokoju – odpowiedział wyjątkowo spokojnie, nie wyrażając żadnych oznak irytacji czy zdenerwowania. Postanowiła wykorzystać jego nastrój i brnęła dalej.
- Czy to konieczne?
- Co masz na myśli? – odpowiedział pytaniem na pytanie, marszcząc znacząco brwi.
- Muszę zaopiekować się siostrą i domem – odparła, czując jak jej głos stopniowo się załamuje. Jakiekolwiek wspomnienie o rodzinie łamało jej serce. – Nie mogę tego tak zostawić. Stawiałabym się na treningi i…
- To praktycznie niewykonalne. Sprowadzimy siostrę tutaj, jeśli tak ci na tym zależy. – Tym razem to on wszedł jej w słowo, a jego głos brzmiał stanowczo. Mimo to nie poddawała się. Ten temat był dla niej zbyt ważny. Wolała, żeby ją zabił niż odciął od bliskich. Porzucenie ich było poniżej jej godności.
Po za tym, wizja jej małej siostrzyczki w tym paskudnym miejscu napawała ją lękiem i przyprawiała o zawroty głowy. W każdym kącie tego budynku wyczuwała zagrożenie, a za żadne skarby nie pozwoliłaby skrzywdzić swojej małej księżniczki.
- Jest jeszcze ojciec. On jest chory i za nic nie opuści naszego domu – tłumaczyła dalej, zaciskając palce na własnych udach, co pozwalało jej kontrolować emocje. – Dostosuję się do każdych wymogów, dam z siebie wszystko, ale proszę pozwolić mi wrócić. – Słyszała błaganie we własnym głosie i skarciła się za to w myślach. Miała nie okazywać słabości, a tymczasem się przed nim płaszczyła.
- Jeśli dasz radę docierać tu przed świtem i stawiać się w wyznaczonym miejscu i czasie, mogę przystać na tę propozycję – stwierdził po chwili ciszy, która zdawała się trwać zdecydowanie za długo. Kolejny raz poczuła ulgę, ale tym razem tego nie okazała. Wyraz jej twarzy pozostawał zacięty.
- Chciałabym nie wciągać moich bliskich w całe to zajście – stwierdziła pewniej niż dotychczas.
- To zrozumiałe – mruknął krótko, wracając do swoich papierów, ale tym razem przyglądał się im z widocznym znużeniem.
- Co mam im powiedzieć?
- To już twój problem. Nie interesuję mnie życie prywatne moich pracowników, mają tylko wykonywać moje rozkazy i dobrze się sprawować. W innym przypadku są mi zbyteczni – dodał na końcu, dosadnie zaznaczając, że jeśli zawiedzie to się jej pozbędzie.
Ciemnowłosa rzuciła przelotne spojrzenie na leżące dokumenty i zesztywniała. Nadal nie mogła odczytać liter, ale dostrzegła sporej wielkości zdjęcie. Przedstawiało ją samą, może rok, może dwa lata temu. Wskazywało to na to, że pan Black miał problem z kłamaniem i musiała uważać na każde jego słowo. Te papierki wyraźnie pokazywały, że osobiste sprawy podwładnych również go intrygowały.
- Śledził mnie pan? – zszokowane słowa wymsknęły się z jej ust zanim zdążyła je przemyśleć. Znów zobaczyła te niebezpieczne błyski w jego źrenicach i momentalnie pożałowała swojego niewyparzonego języka.
- Nie znasz jeszcze zasad, więc daruję ci twoją niesubordynację. Od jutra jednakże każde wykroczenie będzie surowo karane – ostrzegł ją, nie odrywając od niej przeszywającego spojrzenia.
Chciała przeprosić lub zadać inne, poprawne pytanie, ale w tym momencie drzwi do gabinetu otworzyły się z trzaskiem, a do środka wkroczył zakapturzony osobnik. Odruchowo odwróciła głowę i zlustrowała jego sylwetkę.
Młody chłopak otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust. Spojrzał na nią z ukosa, a jego oczy szerzej się otworzyły. Twarz wyrażała zaskoczenie i zdezorientowanie, ale zanim zdołała go rozgryźć, przeniósł wzrok na najstarszego członka towarzystwa, więc i ona się obróciła, pozostawiając przybysza za swoimi plecami.
- Och, Jo, jak miło, że wróciłeś – odezwał się Anthony z nutką ironii w głosie. – Wszystko załatwione?
Nie usłyszała żadnej odpowiedzi, ale domyśliła się, że nowoprzybyły jakoś to potwierdził, bo Black uśmiechnął się przez moment, a potem przeniósł swoje czarne jak noc oczy z powrotem na zagubioną w całej sytuacji Arabellę i przypominając sobie o jej obecności, westchnął głośno, głęboko się nad czymś zastanawiając.
- Wracając do tematu – zaczął. – Przydzielę ci pokój, tak czy inaczej. Czasami nie unikniesz spędzania tutaj nocy, po za tym musisz mieć swoje miejsce. Dzisiaj poznasz swoją trenerkę i od tego momentu ona się wszystkim zajmie, dlatego na razie się żegnamy. Miej jednak pewność, że będę dobrze poinformowany o wszystkim, co robisz – zakończył swoją wypowiedź tym niemiłym akcentem, a jego zaciśnięte szczęki i oschły ton głosu sprawiły, że atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta.
Po chwili niezręcznej ciszy, mężczyzna pogrzebał w szufladzie i obrzucił znudzonym spojrzeniem dwójkę całkowicie oszołomionych nastolatków. Coraz bardziej rozważał czy to rozsądne, aby brać w swoje szeregi tak młodych i najczęściej niedoświadczonych ludzi, ale jeden rzut oka na ciemnowłosego rozwiewał jego wątpliwości. Był niezawodny i miał nadzieję, że ta nowa też się taka niebawem stanie.
 - Diabeł, zaprowadź panią do pokoju – oznajmił, rzucając w jego stronę klucz. Dopiero w tym momencie Ara zdała sobie sprawę, że tajemniczy nieznajomy wciąż znajdował się w tym samym pomieszczeniu, co ona.
Jo spojrzał przelotnie na trzymany przedmiot, żeby sprawdzić dokładny numer i przeniósł wzrok na zmieszaną dziewczynę. Przez jego twarz przemknął cień głębokiego niezrozumienia i cieszył się, że ciemnowłosa była zbyt zawstydzona by na niego spojrzeć. Przybrał swoją wyćwiczoną przez lata minę i odchrząknął.
- Pozwól za mną – mruknął i odwrócił się do wyjścia. Skierował się na klatkę schodową i energicznym tempem pokonywał kolejne stopnie, słysząc za sobą ciche i niepewne kroki brunetki. Uśmiechnął się pod nosem, choć wcale nie miał ku temu zbyt wielu powodów. Zastanawiał się, co takiego mogło się stać, że akurat ona tu trafiła i to właśnie teraz. Oczywiście, była pod obserwacją, jak większość mieszkańców tej dziury, ale nie mógł powstrzymać swojego niezadowolenia z jej obecności.
            Jej pokój znajdował się na pierwszym piętrze. Najniższy szczebel oznaczał, że masz tu najmniejsze znaczenie. Im lepiej się sprawowałeś, tym wyżej mieszkałeś. Każdy poziom odznaczał się innymi standardami. Jego apartament opływał w luksusy i niczego mu nie brakowało, podczas gdy jej przypominał ponurą norę albo więzienną celę.
            Przekręcił zamek i naciskając klamkę, umożliwił im wejście do środka. Arabella ze sporym dystansem podeszła do metalowego łóżka, na którym znajdował się wyjątkowo cienki materac i podziurawiona, sprana pościel. Spojrzała na niewielkie okienko znajdujące się nad szafką nocną i jedyne, co ujrzała to szarość tutejszego nieba i czarne pręty krat, które odcinały ją od świata.
            Ściany zapewne kiedyś były śnieżnobiałe, obecnie poszarzały i straciły cały urok. Były kompletnie łyse, nie znajdował się tu żaden obrazek, zdjęcie czy inna ozdoba, która tchnęłaby choć trochę życia w to paskudne pomieszczenie. Jedynym meblem prócz wspomnianego łoża i szafeczki, była drewniana komoda po drugiej stronie pokoju, zupełnie nie pasująca do niczego innego.
            Ara rozglądała się uważnie, jakby szukając jakiegokolwiek pocieszenia, ale spotkało ją rozczarowanie. Zmarszczyła brwi, uświadamiając sobie, że brakowało jej tu jeszcze jednej, niezbędnej rzeczy.
- Łazienka? – spytała, czując, że brzmi jakby zaraz miała zaniemówić. Zaschło jej w gardle, niewiele dzisiaj piła i jeszcze mniej jadła.
- Na korytarzu – odparł jej towarzysz z niewzruszoną miną. Przez jej twarz przewinął się krótki grymas niezadowolenia, a usta wykrzywiły się z niesmakiem.
            Chłopak nie mógł powstrzymać kpiącego uśmiechu. Wyobrażał sobie, jak bardzo przerażona była tym, gdzie się znalazła i co miało się z nią stać. Był pewny, że nie przetrwa tu długo, przepłacze całą noc i lada moment wymięknie.
            Zebrało w nim dziwne uczucie, którego nie potrafił rozpoznać ani go określić. Zlustrował całe jej drobne ciało i oblizał spierzchnięte wargi. Nie był typem kobieciarza, nie interesowały go wyskoki na jedną noc ani tym bardziej stałe relacje, ale nie mógł powstrzymać ochoty, żeby chociaż trochę jej nie postraszyć.
            Zamknął drzwi, które skrzypnęły nieprzyjemnie, co zwróciło uwagę ciemnowłosej. Odwróciła się, spodziewając się, że wreszcie została sama, ale po raz kolejny się zawiodła. Posłała zaniepokojone spojrzenie w stronę wciąż uśmiechniętego szatyna, który jedną ręką przekręcił zamek.
            - Skoro zaraz zaczynasz pracę, nie zaszkodzi trochę się przygotować – wycedził, mrużąc oczy i wykonując powolne kroki w jej stronę. Odruchowo zaczęła się wycofywać, ale ściany ograniczały przestrzeń na tyle, że moment później odciął jej drogę ucieczki.
            - O czym ty mówisz? – wyszeptała, przylegając do ściany. W odpowiedzi jedynie uśmiechnął się przebiegle, co spowodowało, że jej oddech stał się nierówny, a serce zabiło niespokojnie. Nie miała pojęcia, co zamierzał i dlaczego zachowywał się w ten sposób, ale tutaj nikt nie był normalny. Nikomu nie można było zaufać.
            Musiała jednak przyznać, że nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Była pewna, że po rozmowie z Blackiem zyskała przynajmniej kilka dni życia, a nieprzyjemności zaczną się dopiero wraz treningami i zadaniami, a nie gdy tylko przekroczy próg nowego lokum.
            - Sprawdzimy tylko czy aby na pewno się do tego nadajesz – oznajmił cicho, będąc już na tyle blisko, że owinął ją jego świeży oddech. Położył swoje dłonie na jej biodrach, a satysfakcja zabłysła w jego spojrzeniu, gdy poczuł jak jej ciało sztywnieje, a w oczach pojawia się przerażenie. Przysunął swoje usta do jej szyi, a ona gorączkowo myślała jak wydostać się z tej podbramkowej sytuacji.
            W jej umyśle pojawiło się kilka myśli, które pomogły jej zrozumieć, o co naprawdę chodziło chłopakowi. Oczywiście, jego gesty były bardzo jednoznaczne, ale przypomniawszy sobie widok młodych kobiet w skąpych strojach, przewijających się po budynku, uświadomiła sobie ważną rzecz: miał ją za kolejną dziwkę.
            Zapewne widział ich już tu setki i pewnie równie często korzystał z ich usług. Widząc kolejną przestraszoną małolatę mógł pomyśleć tylko jedno, ale mimo wszystko nie mogła opanować złości, która w ciągu kilku sekund wypełniła każdą komórkę jej ciała. Strach opuścił ją w mgnieniu oka. Była zła, że następny facet w jej życiu traktował ją jak przedmiot, służący tylko do zaspokojenia własnych, prymitywnych potrzeb.
            Dla niepoznaki zarzuciła mu ręce na szyję, podczas gdy jego wargi składały mokre pocałunki na każdym odkrytym fragmencie jej ciała. Zebrało jej się na mdłości, dla tego gwałtownie uniosła dłoń i chwyciwszy go za włosy, brutalnie za nie szarpnęła.
            W ciągu tych paru sekund przypomniała sobie wszystkie chwyty, których nauczyła się na pozalekcyjnych zajęciach w szkole. W tym momencie była bezgranicznie wdzięczna swojemu trenerowi, że nadstawiał karku by nauczyć ją chociaż podstaw samoobrony. Bogatszym dzieciakom ochronę zapewniały pieniądze rodziców. Dzieci z marginesu, jak ona i jej siostra były skazane na siebie. Ich nauczyciel miał na tyle dobre serce, że zaproponował tajne i nie do końca legalne treningi dla biedniejszych i kompletnie bezbronnych uczniów. Nie sądziła, że będzie wykorzystywać nabytą tam wiedzę w takiej sytuacji, ale cieszyła się, że nie opuściła żadnej lekcji z tego przedmiotu.
            Nie dała napastnikowi szansy na zorientowanie się w sytuacji. Miała ochotę napawać się szokiem wymalowanym na jego twarzy, ale zamiast tego zacisnęła palce w pięść i z całej siły uderzyła go w brzuch. Zaraz potem wykonała mocne kopnięcie, które trafiło idealnie między jego nogi.
            Jo wyciągnął bezradnie ramię, próbując jakkolwiek się jej złapać, ale ona była szybsza. Złapała jego nadgarstek i wykręciła mu rękę w taki sposób, że w ułamku sekundy ugięły się pod nim kolana i w mgnieniu oka leżał na ziemi.
            Oczekiwał kolejnej serii ciosów i próbował skoncentrować się na tyle, by odeprzeć atak, ale nic takiego nie nadeszło. Zamiast tego Arabella pochyliła się nad nim, obrzucają c go pogardliwym spojrzeniem.
            - Myślę, że tyle przygotowań wystarczy - stwierdziła z ironią w głosie i zaśmiała się krótko. – Następnym razem rozeznaj się w sytuacji zanim postanowisz się wygłupić – poradziła, kierując się do drzwi. Bez problemu odblokowała zamek i opuściła pomieszczenie, podczas gdy ciemnooki podnosił się z podłogi. Wiązanka przekleństw przelatywała przez jego usta, a zażenowanie i wściekłość mieszały się w jego krwi, pobudzając w nim nieposkromioną agresję. Nigdy w życiu nie został tak upokorzony. A już szczególnie przez jakąś małą smarkulę!
             - Pożałujesz tego – warknął, choć wiedział, że już nie może tego usłyszeć. Obiecał sobie, że nie spocznie, dopóki ta zdzira za to nie zapłaci. Zamierzał uczynić z jej życia piekło. W końcu nie bez powodu nazywają go Diabłem.
 * * * *
Tak więc poznajcie jedynego w swoim rodzaju, niepowtarzalnego i niezrównoważonego Diabła!
Co o nim myślicie? I jak sądzicie, co wydarzy się w kolejnych rozdziałach? Dajcie znać w komentarzach :) 
Jeśli podoba Wam się opowiadanie, polecajcie je znajomym, będę za to niezmiernie wdzięczna x
I możecie mi wytykać wszelkie błędy, nie pogniewam się.
Jeśli chcecie, żebym zareklamowała Wasze blogi, ff etc. dajcie znać lub napiszcie na tt (@OnlyHalfEvil33)

 CZYTASZ = KOMENTUJESZ

niedziela, 24 sierpnia 2014

HD Rozdział 2



            Rozdział 2
            Panika wypełniła całe jej ciało.
            Ktoś wiedział.
            Nie miała pojęcia skąd ani jakim cudem, ale wiedział. I mógł bezkarnie wykorzystywać tę wiedzę przeciwko niej. Była pewna, że tak będzie. Po co trudziłby się w zostawianie jakiś bzdurnych liścików, gdyby nie zamierzał jej szantażować? W innym wypadku zachowałby to dla siebie albo zgłosił odpowiednim służbą, które wymierzyłyby sprawiedliwość.
            Była bardziej przerażona niż poprzedniej nocy. Wtedy wszystko działo się szybko, a intencje przeciwnika były jasne jak słońce i chociaż okropnie się bała, to przynajmniej wiedziała z kim walczy. Teraz mogła tylko gdybać.
            Nadawca wiadomości mógł chcieć posłużyć się nią do własnych celów albo po prostu się nią bawić. Intuicja podpowiadała jej, że lubił gierki. Wyglądało jakby starannie to zaplanował. Nie naszedł jej osobiście ani nie zadzwonił, ale wysilił się na oryginalność i przyczepił ten świstek tuż przed jej domem. Skąd wiedział, że to ona zauważy go pierwsza?
            Zrobiło jej się duszno, oddychała z trudem. Miała wrażenie, jakby znalazła się w szklanej kuli i była pod nieustanną obserwacją. Zgniotła bezlitośnie kartkę i szybko wsunęła ją do tylniej kieszeni spodni. Strzałę wyrzuciła w rosnące obok krzaki i wróciła do domu, wpadając w progu kuchni na swoją młodszą siostrę.
- Dzień dobry – przywitała się z leniwym uśmiechem na ustach. Arabella była w stanie jedynie pokiwać sztywno głową. Podeszła do zlewu i nalała sobie wody. Duszkiem pochłonęła zawartość szklanki, licząc, że jej zaciśnięte gardło wreszcie się rozluźni. – Coś się stało? – zapytała, marszcząc brwi. Jej skupiona mina wyglądała śmiesznie w połączeniu z dziecięcą buzią. Miała dopiero sześć lat, ale była wyjątkowo bystra. Może to ich sytuacja rodzinna zmusiła ją do szybszego dojrzewania, a może to po prostu to parszywe miasto.
- Nie, skądże – skłamała szybko. – Zjedz, nie można zaczynać dnia bez porządnego śniadania – zapewniła ją, siadając obok i wysilając się na krzywy uśmiech. Hipokrytka – pomyślała. Sama nie przełknęła nic od wczorajszego obiadu, ale wciąż nie odczuwała głodu. Nerwy i stres napełniły ją do syta i nie zamierzały jej opuszczać, szczególnie po ostatniej niespodziance.
            Próbowała uważnie słuchać ubarwionych opowieści dziewczynki, ale prawdę powiedziawszy jej wzrok samoczynnie kierował się w stronę otwartych drzwi, jakby oczekiwała, że ktoś zaraz się w nich pojawi i oznajmi, że to on jest tym, który zaczął tę chorą grę.
- Nie słuchasz mnie – mruknęła smutno z nutką niezadowolenia. Spuściła głowę, powodując, że jej brązowe loczki zasłoniły zarumienioną z emocji twarz.
- Oczywiście, że słucham – ponownie skłamała starsza z sióstr. – Miałaś naprawdę piękny sen.
- To nie był sen! Naprawdę spotkałam wróżkę i ona mi powiedziała… - zaczęła oburzona, wracając do swoich opowieści, a Arabella czuła, że nie będzie w stanie normalnie funkcjonować dopóki chociaż nie spróbuje wyjaśnić tej nienormalnej sytuacji.
            Zaczęły nachodzić ją wątpliwości. Czy aby na pewno chodziło o wczorajszy wieczór? Równie dobrze ktoś mógł sobie żartować, licząc, że miała coś na sumieniu i uda mu się napędzić jej stracha. Punkt dla niego. Problemem była strzała. Tylko czy mogła mieć pewność, że należała do niej?
- Co będziesz dzisiaj robić? – Natalie zadała kolejne pytanie, wpatrując się z wyczekiwaniem w ciemnowłosą. – Idziesz do lasu? Zabierzesz mnie ze sobą?
            Ara przeniosła zaniepokojone spojrzenie na małą. Na samą myśl o tym, że jej kruchutka siostrzyczka mogła znaleźć się w środku dzikiego lasu przechodziły ją dreszcze i zbierało jej się na młodości. Było to nieco ironiczne, zważywszy, że mieszkały na granicy z niezamieszkanymi, dzikimi terenami i Gracie codziennie bawiła się w ogródku, a na dodatek uczęszczała do szkoły, gdzie mogły ją spotkać znacznie gorsze rzeczy.
            Nauka była obowiązkowa do piętnastego roku życia. Potem można było zacząć pracować albo zrobić kilkuletnią specjalizację. Możliwości były jednak skrajnie ograniczone, jak wszystko w ich prowincji.
            - Nie – odparła krótko, z trudem przełykając ślinę. – Musisz zostać z tatą, żeby nie czuł się samotny – próbowała przemówić do jej sumienia, zanim zaczęłaby ją błagać i robić inne dziecinne rzeczy, które miałby przekonać jej nieugiętą siostrę do spełnienia jej prośby.
            - A ty? Nie czujesz się samotnie? – spytała zmartwiona, spoglądając na nią swoimi przejrzyście zielonymi oczami, jakby chciała zajrzeć w głąb jej duszy. Dobrze, że to było niemożliwe, bo w innym wypadku utonęła by w bezkresnej ciemności, która od wczorajszego wieczora pochłaniała Arabellę, krok po kroku.
            - Poradzę sobie – zapewniła, siląc się na choć trochę przekonującą minę. Dziewczynka przyglądała jej się intensywnie przez parę sekund, ale w końcu wzruszyła ramionami i odniosła pusty talerz do zlewu. Całe szczęście, że była jeszcze w tym wieku, w którym bezgranicznie wierzyło się w to, że świat jest piękny, a wszyscy ludzie dobrzy i kochający.
            Mniejsza wersja ciemnowłosej w podskokach pognała na ganek, a ona sama podążyła za nią powoli. Ojciec siedział na swoim ulubionym fotelu, otulony po pas ciepłym kocem. Wpatrywał się nieobecnym spojrzeniem w ścianę drzew rozprzestrzeniającą się za ich ogrodem i zdawał się kompletnie nie zauważać obecności córek, choć młodsza z nich zaczęła biegać w kółko, podśpiewując wymyślone piosenki.   
            Arabella usiadła na ziemi i złożyła ręce na kolanach. Podobnie jak jej tata, pogrążyła się w swoich rozmyślaniach, ale była przekonana, że ich głowy zaprzątały radykalnie różne sprawy. Nastolatka z całych sił próbowała ułożyć sobie w głowie jakiś logiczny plan działania, ale jak na złość, nic sensownego nie przychodziło jej na myśl. Zbyt mało wiedziała, żeby mogła cokolwiek zrobić, ale niepokój nie pozwalał jej usiedzieć w miejscu.
            Przeniosła wzrok na ojca, który wciąż zdawał się nie mieć pojęcia, że była tuż obok. Albo naprawdę żył w swoim świecie, albo usilnie ją ignorował. Obie opcje były równie prawdopodobne. Mógł się zamyślić, jak to miał w zwyczaju odkąd odeszła ich matka, ale również mógł w ten sposób karać ją za późny powrót do domu. Wolałaby, żeby powiedział jej, że go zawiodła, dał karę, nakrzyczał czy zrobił coś, co robią normalni rodzice, ale niestety nie miała na co liczyć.
            Przygryzła policzek, powstrzymując się od westchnięcia czy też niestosownego komentarza i stanęła na równe nogi. Rzuciła zatroskane spojrzenie na Grace, która zdawała się być zafascynowana każdym kwiatkiem rosnącym wśród bujnej trawy. Zawsze martwiła się, gdy zostawiała tak małe wciąż dziecko z kimś tak niezrównoważonym jak ich opiekun.
            Udawszy się do sypialni, przebrała się w coś wygodnego i upięła włosy, żeby nie opadały jej na twarz. Przed wyjściem uprała jeszcze swoje wczorajsze ubrania i rozwiesiła je na sznurku za domem.
            - Wrócę niebawem – poinformowała chłodno i nie siląc się tym razem na czułości, wyszła przed dom. Musiała upewnić się, że rzeczywiście pochodziła z jej ofiary i był tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić. Schyliła się, przeszukując miejsce, w którym impulsywnie wyrzuciła narzędzie, ale nigdzie nie umiała go dostrzec. Zaczynała się denerwować, gdy z rosnącą desperacją przekopywała coraz bardziej przerzedzające się za jej sprawką rośliny. Nigdzie go nie było. Przecież nie mogła wyparować – pomyślała zirytowana, ale wciąż nic nie znalazło się w zasięgu jej wzroku. Tylko wilgotna ziemia i kilka patyków.
Mocno zestresowana, ruszyła w stronę dobrze znanej ścieżki. Wiele razy pokonywała tę samą drogę, ale tym razem było zupełnie inaczej. Zawsze była czujna, ale teraz wszystkie jej zmysły wyostrzyły się w poszukiwaniu zagrożenia. Nie odczuwała już żadnej radości z wyprawy na niegdyś ukochaną polankę. Teraz każde miłe wspomnienie z tamtego miejsca zostało przysłonięte przez przykre wydarzenia z minionej doby.
            Pokonała zielone gęstwiny i żwawym krokiem zmierzała w odpowiednie miejsce. Dochodząc pod znajome drzewo, skręciła i już po chwili jej oczom ukazało się leżące nieopodal bezwładne ciało. Niestety, cała ta tragedia nie była wymysłem jej wyobraźni, na co mimo wszystko w głębi duszy cichutko liczyła.
            Czuła, że zaczyna się trząść, a każda komórka jej ciała boleśnie przypominała jej o tym, co się tutaj wydarzyło. Serce po raz kolejny biło jej jak oszalałe, aż dziwiła się, że jeszcze nie dostała zawału. Z zaskoczeniem zauważyła jednak, że z szyi trupa wciąż wystaje narzędzie zbrodni. Musiała się go pozbyć, bo był zbyt oczywistym dowodem jej występku.
            Z każdym krokiem miała coraz większy problem ze zmuszeniem nóg do współpracy. Wyciągnęła ramię przed siebie, gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko i drżącą dłonią chwyciła zabójczy przedmiot, po czym gwałtownym szarpnięciem go wydostała. Z trudem utrzymywała go w rękach, przyglądając mu się niespokojnie. Wyglądał łudząco podobnie, jeśli nie identycznie, do tego, który znalazła przed domem. Ktoś robił sobie z niej okrutnie kiepskie żarty.
            Jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości, gdy dostrzegła, że do osady przyczepiona jest kolejna wiadomość. Adrenalina, pomieszana z coraz większą frustracją i irytacją rozpłynęła się po całym jej ciele, dodając odwagi i przepełniając chęcią zemsty za te ohydne zagrywki.
            Rozłożyła białą kartkę, którą ktoś delikatnie przypalił na rogach i od razu rozpoznała staranne pismo widniejące na liściku. Przemknęła oczami po całej zawartości papierka i poczuła narastającą złość.
            „Zabawa dopiero się zaczyna, kochanie.”
            Miała ogromna ochotę kogoś rozszarpać, krzyczeć i przeklinać do nieprzytomności. Nie mogła sobie pozwolić, żeby jakiś skończony idiota tak sobie z nią pogrywał. Była zdolna go zabić i po ostatnich wydarzeniach wiedziała, że to nie była żadna przesada. Była gotowa pobiec do domu po broń, zaczaić się i zakończyć te głupawe dowcipy raz na zawsze.
            - No, no. Jestem pod wrażeniem – usłyszała ochrypły, męski głos tuż za swoimi plecami i momentalnie się odwróciła, chowając strzałę za sobą.
            Rozchyliła usta, rozpoznając postawnego mężczyznę o ciemnych jak węgiel, nieprzeniknionych oczach i ponurym, niejednoznacznym uśmiechu. Szczerze wątpiła, żeby w tej okolicy była osoba, która by go nie znała, a co więcej, która śmiertelnie by się go nie bała. W jego rękach spoczywała odpowiedzialność za całą prowincję. Miał władzę i mógł sobie pozwolić właściwie na wszystko. Oczywiście, do czego by się nie posunął, pozostawał bezkarny. Oficjalnie zawsze zapewniał, że zależy mu przede wszystkim na dobrobycie i bezpieczeństwie mieszkańców, ale każdy kto miał oczy i trochę rozumu zdawał sobie sprawię, że ten człowiek miał na sumieniu niejedno istnienie, pozbywał się każdej „niewygodnej” osoby i prowadził szereg szemranych interesów.
            Podsumowując, już lepiej byłoby oddać się w ręce odpowiednich służb niż zostać przyłapanym i zdemaskowanym przez niego. Jeśli wcześniej się stresowała i czegokolwiek bała to nie wiedziała, jak opisać to, co działo się z nią w tym momencie. Każdy mięsień zesztywniał jej niczym kamień, a serce podeszło jej do gardła, utrudniając przepływ powietrza. Łapała krótkie, płytkie oddechy i jedynie jej twarz pozostawała bez wyrazu, gdyż starała się zachować resztki godności. Tysiące myśli biło się w jej umyśle, ale żadna nie miała większego z sensu i w niczym jej nie pomagała.
            - Kiedy znalazłem ciało – zaczął całkowicie bez emocjonalnie, przyprawiając ją o ciarki. Nie miała pojęcia skąd się tu wziął, ile wiedział ani co zamierzał. Niewiedza ją zabijała. – byłem wściekły. Kto, do cholery, mógł tak załatwić mojego człowieka? I to w dodatku jednym ciosem?! – mówił, podnosząc stopniowo ton głosu i niespokojnie pokonując kilka kroków to w prawo, to w lewo. Ciemnowłosa potrafiła jedynie tkwić w miejscu i podążać za nim nerwowym wzrokiem. – Musiałem odnaleźć winowajcę, bo nie dałoby mi to spokoju, lecz przyznam, że spodziewałbym się każdego, ale nie małej, przestraszonej dziewczynki.
            - Skąd pewność, że to ja go zabiłam? – Była zaskoczona, że w ogóle udało jej się zabrać głos i wypowiedzieć choć jedno słowo, nawet niepewne.
            Anthony Black – bo tak nazywał się jej rozmówca – uśmiechnął się nieprzyjemnie. Starała się wytrzymywać jego przeszywające spojrzenie i nie okazywać żadnych emocji, choć przychodziło jej to z nieludzkim trudem. Marzyła o tym, żeby uciec jak najdalej i płakać do nieprzytomności i pogrążyć się w całkowitym zapomnieniu.
            - Po co w takim razie byś tu przychodziła i próbowała usunąć dowody? – zapytał z kpiną wyczuwalną w brzmieniu jego głosu. – Obserwowałem cię. Nie pojawiłaś się tu przypadkiem, dokładnie wiedziałaś gdzie iść – stwierdził chłodno. Arabella myślała gorączkowo. Przecież nie mogła się przyznać, bo byłoby to jednoznaczne z wydaniem na siebie wyroku śmierci, ale nie miała też jak się bronić, bo zbyt wiele spraw skierowało się przeciwko niej.
            - Może byłam świadkiem i próbuję kogoś kryć? – zabrzmiało to jak kolejne pytanie, ale znacznie pewniejsze niż poprzednie. Nie wiedziała skąd u niej taka odwaga, ale widocznie włączył się w niej instynkt przetrwania.
Przeklinała się za to, że nie wzięła ze sobą łuku. Tym razem nie miała szansy do niego dobiec, po za tym był zbyt blisko domu, zbyt blisko ojca i Grace. Widocznie niedawne przeżycia niczego ją nie nauczyły, skoro kolejny raz wyruszyła na wyprawę do lasu, będąc kompletnie bezbronną. Zresztą, nie oszukujmy się, nikt nie był w stanie nawet tknąć Blacka,  nie mówiąc już o zabiciu go. Nie mogła z nim walczyć, musiała zdać się na jego łaskę.
- Kogo? – Teoretycznie było to pytanie, ale zabrzmiało jak żądanie. Głos nieznoszący sprzeciwu, należący do najpotężniejszego i najokrutniejszego człowieka w mieście.
Zacisnęła usta w wąską linię i pierwszy raz oderwała od niego swój wzrok.
- Widzę, że życie ci nie miłe – warknął, a ona z całych sił starała się powstrzymać falę dreszczy wstrząsających jej wątłym ciałem. Jeśli miała zginąć, nie chciała umierać jako tchórz. – Powinienem cię zabić, ale jesteś zdolna i… intrygujesz mnie – dodał, już łagodniej, choć wciąż brzmiał surowo i groźnie. Momentalnie na niego spojrzała. Była pewna, że się przesłyszała.
Ona, głupia, żyjąca w biedzie i z dala od społeczeństwa, kryjąca się wśród gęstych drzew, a teraz ponadto mordująca bez wahania siedemnastolatka zafascynowała taką osobistość? Co takiego mógł w niej zobaczyć, czego ona sama nie umiała w sobie dostrzec?
- Pójdziesz teraz ze mną – powrócił do władczego tonu i bez następnych zbędnych słów, odwrócił się i ruszył w nieznanym jej kierunku. Ocknęła się z szoku i niepewnie postawiła kilka kroków. Nabierając pewności, że jej nogi wciąż były w stanie utrzymać ciężar jej ciała, przyspieszyła, utrzymując dystans kilku metrów od siwowłosego.
Palcami wciąż ściskała anonimową wiadomość, która nagle wydała jej się nic nieznaczącą błahostką. Pomimo tego, złożyła ją i wsunęła do kieszeni, w której już znajdowała się poprzednia karteczka. Dowód zbrodni wypuściła bez zastanowienia na wilgotną trawę. Jeśli Anthony Black czegoś od niej chciał, nie musiała się bać nikogo innego. Wiedziała, że nie pozwoli jej nic zrobić, dopóki nie dostanie tego, czego potrzebował. Wciąż jednak nie opuszczało ją przeczucie, że nie czekało na nią nic przyjemnego.
* * * *
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem, to wiele dla mnie znaczy.
Mam nadzieję, że i tym razem mnie nie zawiedziecie (:
Droga incertium, odpowiedziałam z opóźnieniem na Twój komentarz, za który jeszcze raz dziękuję.
Liczę, że następny uda mi się dodać w sobotę, ale to wszystko zależy czy odzyskam dysk albo pendrive z kopią opowiadania, więc za opóźnienie z góry przepraszam.

 Prośba o pomoc w reklamowaniu wciąż aktualna!

Chcesz być informowany? Zostaw swój user w zakładce "informowani"

CZYTASZ = KOMENTUJESZ
 

wtorek, 19 sierpnia 2014

HD Rozdział 1




Opowiadanie może zawierać treści nieprzeznaczone dla osób nieletnich, pojawiają się sceny morderstw, brutalność, krew i łzy będą na porządku dziennym, więc jeśli nie przepadasz za taką tematyką to oszczędź sobie nerwów i nie zabieraj za czytanie tej oto historii.


Podkład
          
            Rozdział 1
- Tak tato, wrócę zanim się ściemni – obiecała. Brzmiała monotonnie, jakby po raz setny wygłaszała tę samą regułkę. Ubrała rozpadające się czarne trampki i zbrudzoną, gdzieniegdzie poszarpaną czarną bluzę z kapturem. – Pilnuj małej. Jakbyście zgłodnieli, w lodówce jest resztka gulaszu do odgrzania – poinformowała i w ramach pożegnania pocałowała ojca w czoło. Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem.
Ruszyła ścieżką, a leśna ściółka skrzypiała co jakiś czas pod jej stopami. Mieszkali na odludziu, w małym domku, w większości zbudowanym z drewna. Czasami, gdy na niego patrzyła, miała wrażenie, że rozpadnie się przy pierwszym mocniejszym podmuchu wiatru. Jednak wciąż tu stał, po tylu latach. Mimo kilkunastu załatanych dziur w dachu, skrzypiącej podłogi i nieszczelnych okien, wciąż zapewniał im schronienie i dawał jej poczucie bezpieczeństwa.
           Zatrzymała się na środku wąskiej dróżki i dokładnie rozejrzała. Żadnego śladu obecności innego człowieka. Czmychnęła w gęstwinę znajdującą się po boku i przedzierając się przez kilka minut, wylądowała na urokliwej polance. Niełatwo było tu trafić, ale dzięki temu nie musiała się martwić niechcianym towarzystwem.
          Często tu przychodziła. Czasami ćwiczyła albo polowała, a innym razem po prostu przesiadywała, rozmyślając o wszystkim, co zaprzątało jej myśli. Dzisiaj miała inne zadanie. Musiała zebrać trochę owoców, bo na targu były obecnie pożądanym towarem, a im kończyły się zapasy.
          Przeszła na obrzeża, gdzie rosły niskie krzaczki. To był okres dojrzewania jeżyn, niedługo zaczną się również pojawiać grzyby. Powinna sobie przypomnieć, które były jadalne, bo na pewno sporo zarobi, jeśli odnajdzie odpowiednie okazy.
          Zupełnie pochłonęła ją wykonywana czynność i już po godzinie miała dwa słoiki różnych owoców leśnych. Miała właśnie wracać, gdy odkryła, że nieco głębiej w lesie rosną kolejne kępy. Nie mogła przepuścić takiej okazji. Co prawda mieszkańcy się tu nie zapuszczali, ale nie było pewności, że nie dobiorą się do tego dziki albo inne leśne stworzenia.
         Jak zwykle za bardzo odpłynęła i gdy się ocknęła, było już niemal ciemno. Zrobiło się chłodniej i na jej karku pojawiła się gęsia skórka. Odgarnęła kosmyk z twarzy i szybkim krokiem ruszyła w drogę powrotną. Przeszła przez polanę i wdarła się w zarośla.
         Dopiero po dziesięciu minutach marszu zdała sobie sprawę, że źle skręciła i znalazła się w zupełnie innej części lasu niż zamierzała. W oddali spostrzegła jaskrawe światło i zdała sobie sprawę, w którym miejscu miasta się znajdowała. Wcale jej się to nie spodobało. Była blisko obrzeż, a to oznaczało, że również blisko ludzi. Ludzi, którzy wcale nie byli przyjaźni ani pomocni.
         Przyspieszyła kroku. Gdyby zawróciła, mogłaby zabłądzić jeszcze bardziej. Musiała dotrzeć na przystanek i złapać autobus. Modliła się by ostatni jeszcze nie odjechał, bo wtedy będzie miała prawdziwy problem.
         Przemierzała opustoszałe uliczki miasteczka. Chodnik, po którym stąpała był nierówny i dziurawy. Po lewej stronie mijała skromne domki szeregowe. Wszystkie miały szczelnie pozasłanianie okna i zapewne dobrze zaryglowane drzwi. Natomiast po prawej biegła droga, którą o tej porze nie przejeżdżały żadne pojazdy i za którą znajdowała się siatka, odgradzająca miasto od lasu. Teoretycznie chroniła mieszkańców przed dzikimi zwierzętami, ale Arabella często zastanawiała się czy nie miała raczej przetrzymywać ludzi w środku, żeby nie próbowali stąd uciec w jakieś lepsze miejsce. Ona sama nieraz o tym marzyła.
         Skręciła. Od przystanku dzieliło ją jakieś pięć minut żwawego marszu. Temperatura spadła na tyle, że przy każdym wydechu z jej ust wylatywał biały dymek. Niebo było zasnute gęstymi chmurami, więc nie dało się dostrzec żadnych gwiazd ani nawet księżyca.
         Gdzieś w oddali usłyszała krzyki, a moment później strzały. Zadrżała. Właśnie dlatego nikt o zdrowych zmysłach nie wychylał się za próg własnego domu po zmroku. Miała nadzieję, że zmierzała w przeciwną stronę niż źródło hałasu.
         - Hej, dziewczynko! – usłyszała niski, męski głos, dochodzący zza jej pleców. Na jej oko jego właściciel znajdował się przynajmniej dziesięć metrów za nią. Nie zareagowała, wręcz nadała swojej wędrówce szybsze tempo. – Proszę, pomóż mi!
         Zawahała się. Nie chciał jej zaczepiać, potrzebował pomocy. Mimo wszystko, powinna iść dalej. Im szybciej znajdzie się we własnym domu, tym lepiej. Z drugiej strony sumienie nie dawało jej spokoju. Ojciec zawsze uczył ją, że życie polega na służeniu innym i nic nie miałoby sensu, gdybyśmy nie poświęcali się dla dobra innych osób.
         Zatrzymała się i przygryzła wargę. Dwie racje walczyły między sobą w środku jej głowy i powodowały wewnętrzne rozdarcie.
        - Błagam, okaż litość – wystękał mężczyzna. Westchnęła. Nie była pewna czy dobrze robi, ale nie potrafiła odejść spokojnie, wiedząc, że mogła kogoś uratować. Odwróciła się i zobaczyła klęczącego na ziemi człowieka, który rękami podpierał się o chodnik. W miarę jak się zbliżała, zauważała, że oddycha nieregularnie i ciężko posapuje, a na dłoniach ma krew.
        Serce zabiło jej szybciej. Co tak naprawdę mogła dla niego zrobić? Nie miała przy sobie zupełnie nic, a wokoło nie było nikogo innego. Mimo tego podeszła bliżej. Przynajmniej pomoże mu wstać i oceni w jakim jest stanie.
        Schyliła się, wyciągając ręce do potrzebującego, a on złapał je swoją wielką łapą. Uniósł się, a dziewczyna poczuła jego ogromny ciężar. Z trudem postawiła go na nogi, a on stał przez chwilę ze spuszczoną głową, uspakajając oddech. Arabella patrzyła na swoje dłonie, które teraz były poplamione jego krwią.
        - Masz dobre serce, dziecko – wysapał, a przez jej twarz przemknął cień uśmiechu. – Szkoda, że tak szybko zakończy swoją pracę – dodał, unosząc głowę i łapiąc ją za rękę. Czuła jak jego palce zaciskają się wokół jej nadgarstka. Wytrzeszczyła oczy, a człowiek, który przed chwilą wydawał jej się ciężko ranny, wpatrywał się w nią obłąkanym spojrzeniem, które tak często było tu widywane i parszywym uśmiechem, który przyprawiał ją o dreszcze.
        Próbowała się odsunąć, czując na sobie jego śmierdzący oddech, ale trzymał ją zbyt mocno. Serce biło jej jak oszalałe, a dłonie zaczęły się pocić. Miała marne szansę w starciu z o głowę wyższym i znacznie cięższym przeciwnikiem. Siły też miał sporo, co odczuwała na swoim przedramieniu. Palce jej drętwiały, bo krew nie mogła do nich naturalnie dopłynąć.
        - Taka ładna buźka – wymruczał, przejeżdżając zakrwawioną dłonią po jej policzku. Zaczęła wątpić, że to była jego krew. Prędzej uwierzyłaby, że nie zdążył się umyć po poprzedniej ofierze.
Musiała zadziałać. Przynajmniej spróbować. Pod wpływem impulsu wykonała najsilniejszy wykop na jaki było ją stać i trafiła między nogi oprawcy. Nie zwaliło go to z nóg, ale zaskoczyło na tyle, że poluźnił swój uścisk, a ona natychmiast to wykorzystała. Wyszarpnęła się i rzuciła do ucieczki. Biegła przed siebie ile tylko miała sił w nogach.
        Wiedziała, że na tych ulicach nie ma szans. Jeśli jej nie dogodni, zaraz wpadnie na kogoś innego, może nawet gorszego. Postanowiła zaryzykować i skierowała się do ogrodzenia. Podążała wzdłuż niego tak długo, aż nie natrafiła na dziurę, która umożliwiła jej przedostanie się na drugą stronę. Spojrzała za siebie ten jeden raz. Wciąż go widziała. Jak na swój wiek i posturę był niezwykle szybki. Nie powinno jej to dziwić. O ile chciałeś tu przetrwać, musiałeś być odpowiednio wyszkolony i wytrenowany.
        Przyspieszyła. Czuła ból w nogach, a kolana się pod nią uginały, ale nie pozwalała sobie na słabość. Pędziła, aż nie znalazła się w znajomym miejscu. Przemierzyła jeszcze kilkaset metrów i dotarła na ukochaną polankę. Nie miała szans dotrzeć do domu, ale nawet nie przeszło jej to przez myśl. Nie znalazłaby tam wystarczającego schronienia, a tylko naraziłaby swoją rodzinę. Nie mogła na to pozwolić.
        Zatrzymała się na sekundę, próbując myśleć racjonalnie. Musiało być jakieś rozwiązanie. To nie mogło się tak skończyć, nie po jej wysiłkach. Usłyszała za sobą szelesty i ruszyła dalej. Olśniło ją, ale nie miała żadnej gwarancji, że jej się uda.
        Miała wrażenie, że napastnik depcze jej po piętach, z trudem zmuszała się do stawiania kolejnych kroków. Dobiegła do wielkiego orzecha i zaczęła się po nim wspinać. Uczyła się tego od dziecka, więc nie sprawiało jej to żadnego problemu.
        Kiedyś to była zabawa, teraz sposób na przetrwanie.
        Poczuła, że coś łapie ją za nogę i krzyknęła głośniej niż sama się po sobie spodziewała. Przerażenie wypełniło każdą komórkę jej ciała. Zaczęła się wyrywać i kopać, aż straciła buta i ruszyła dalej, nie zważając zupełnie na nic. Kora drapała ją w dłonie i rozdarła nogawkę, ale to nie miało znaczenia. Przeciwnik zaczął się wspinać za nią, ale już druga gałąź nie wytrzymała jego ciężaru i złamała się z trzaskiem. Runął na ziemię z głośnym hukiem i zaklął wulgarnie.
        Arabella nie zaprzestała wspinaczki. Kilka drzew dalej miała swoją kryjówkę. Jeśli tam dotrze, będzie mogła się bronić. Gałęzie robiły się coraz cieńsze i niebezpiecznie się pod nią uginały. Doczołgała się na najbardziej odchyloną gałąź i przykucnęła. Przymknęła oczy i mocno się wybiła. Poczuła twardą strukturę drzewa i chwyciła się jej z całych sił. Znowu przeskakiwała gałęzie i lądowała na kolejnych drzewach. To było łatwiejsze, gdy była mniejsza.
        Przy ostatnim noga jej się osunęła i była pewna, że spadnie. Z jej gardła wydobył się niespodziewany pisk, zdradzający jej położenie. W ostatniej sekundzie przytrzymała się wątłej gałązki i podciągnęła. Zsunęła się niżej, aż nie znalazła się na poziomie sporej dziupli. Z sercem na ramieniu wsadziła do niej rękę i namacała ukryty tam przedmiot. Z ulgą udało jej się go wyciągnąć. Umieściła kołczan na plecach i chwyciła łuk, zsuwając się kolejny poziom w dół.
        - Złaź stamtąd! I tak cię dorwę! – krzyczał, wyraźnie poirytowany mężczyzna. Gęsto rosnące liście idealnie ją maskowały, ale nie pozwalały celnie wymierzyć. Przedostała się jeszcze niżej. Jej niedoszły zabójca już ją zauważył, więc nie miała dużo czasu.
        Uniosła broń, wyciągnęła strzałę, umieszczając ją w odpowiednim miejscu. Oprawca zamarł w bezruchu, pogrążony w głębokim szoku. Niewinna, kruchutka dziewczynka, której chciał zrobić niejedną brutalną rzecz, teraz mierzyła do niego ze śmiertelnie groźnego narzędzia.
        Adrenalina napędzała każdy jej ruch. Myślała o podstępie jakim ją przyciągnął, o jego brudnych łapach na jej ręce, policzku, kpiącym uśmieszku i okrutnych słowach. Naciągnęła cięciwę i bez momentu wątpliwości, strzeliła.
        Strzała przebiła gardło.
        Mężczyzna padł na trawę z łoskotem.
        Martwy.
        Arabella zeskoczyła z drzewa, nie czując już żadnego strachu. Teraz to ona stała się drapieżnikiem, a on ofiarą. Podeszła do bezwładnego ciała i lekko je kopnęła. Brak reakcji. Ostatni raz spojrzała w oczy potwora, który próbował ją skrzywdzić. Nie miały już żadnego wyrazu. […]
        Ukryła łuk, ale w zupełnie innym miejscu, zaraz koło wyjścia z lasu, gdzie tylko kilka kroków dzieliło ją od domu. W myślach ciągle odtwarzała moment śmierci niedoszłego oprawcy i robiło jej się niedobrze. Wytarła ręce o trawę i odgarnęła rozczochrane włosy z twarzy. Miała szczerą nadzieję, że ojciec już spał i nie zobaczy jej w takim stanie.
        Nie wiedziała jak spojrzy mu w oczy. Przez wiele lat uczył ją pokory, miłości i poświęcenia dla drugiego człowieka, a ona w jednej sekundzie stała się morderczynią. Chciała uratować komuś życie, a zamiast tego je odebrała. To dowód na to, że dobre intencje nie zawsze wystarczają.
        Weszła do domu tylnym wejściem, od strony ogródka, w którym wieczorami przesiadywał jej tata. Nie było go, co odebrała jako dobry znak. Przed drzwiami ściągnęła buty – swoją drogą cieszyło ją, że odzyskała swojego trampka, bo nie miała drugiej pary.
        Wślizgnęła się do łazienki. Zrzuciła bluzę i oparła się o umywalkę. Z trudem zmusiła się do spojrzenia w lustro. Z ulgą odkryła, że nie wyrosły jej rogi ani nie zmieniła się w złą czarownicę. Mimo tego, zdawało jej się, że patrzyła na zupełnie inną osobę. Odbicie miało jej wystające kości policzkowe, bladą cerę i wąski nos, ale oczy były ciemniejsze niż zwykle i błyszczały niebezpiecznie, włosy były w całkowitym nieładzie, a na policzkach kwitły nietypowe dla niej rumieńce.
        Spuściła wzrok i odkręciła wodę. Dokładnie umyła twarz i ręce, po czym rozebrała się i wskoczyła pod prysznic. Woda była letnia, a z każdą minutą coraz chłodniejsza. Ojciec musiał wykorzystać zapasy ciepłej na siebie i małą. Nie miała im tego za złe. Zimna woda pomagała jej się otrząsnąć.
        Po dwukrotnym wyszorowaniu się i dokładnym opłukaniu z całego brudu, owinęła się ręcznikiem i czmychnęła do sypialni, gdzie w głębokim śnie spoczywała jej siostra. Uśmiechnęła się nikle na jej widok i ubrała w ciepły dres. Rozczesała włosy i usiadła na skraju łóżku, wyglądając przez małe okno. Niebo wciąż było ciemne, wręcz czarne, i nie dostrzegła na nim zupełnie nic prócz gęstych chmur.
        Z trudem zmusiła się do wejścia pod kołdrę i zamknięcia oczu. Tak jak myślała, zaczęła na nowo przeżywać cały miniony dzień. Od rutynowego uspokajania taty, przez pobyt na polance i zbieranie jeżyn, po spotkanie z tajemniczym mężczyzną i dokonanie pierwszej w życiu zbrodni.
        Mogła udawać, że nic się nie stało. Umyć ręce, położyć się spać, a nazajutrz wrócić do codziennych zajęć, ale wiedziała, że wewnątrz już nigdy nie będzie tą samą osobą. […]
        Obudziła się gwałtownie. Z trudem powstrzymała krzyk, który przetoczył się przez jej gardło i próbował wydostać się z ust. Całe jej ciało pokrywała gęsia skórka, a serce niespokojnie kołatało się w piersi.
        Przyśnił się jej koszmar. Nie pierwszy i nie ostatni raz, ale ten był inny. Prawdziwy. Wciąż uciekała i dokonywała kolejnych krwawych morderstw. To była tylko samoobrona, nie powinna się obwiniać. Mogła zginąć albo zabić. Wybór był prosty, ale wyrzuty sumienia wciąż wgryzały się w jej myśli.
        Wyskoczyła z łóżka i starannie je zaścieliła. Grace jeszcze spała i dziewczyna nie zamierzała jej budzić. Prześlizgnęła się do skromnej kuchni i dostrzegła, że ojciec już przesiadywał na rozpadającej się, małej werandzie, skąd miał świetny widok na ogród i odgradzające ich od świata strzeliste drzewa. Przygotowała śniadanie dla całej trójki, bo tak była wychowana. Nigdy nie myślała wyłącznie o sobie.
        Z niechęcią spojrzała na swoją porcję i z cichym westchnieniem zostawiła ją na blacie. Wydawało jej się, że jej żołądek zacisnął się w supeł i odmawiał przyjęcia jakiekolwiek pokarmu. Wiedziała, że w końcu musi się przełamać, żeby nie zemdleć z głodu, ale postanowiła dać sobie jeszcze trochę czasu na ukojenie nerwów.
        Nie miała ochoty na niczyje towarzystwo, a już w szczególności własnego ojca, stu procentowego altruisty, gotowego oddać życie za każde żywe stworzenie i nie będącego w stanie zranić nawet durnej muchy.
        Po pierwsze nie krzywdź i daj żyć – powiadał do znudzenia, od wczesnego dzieciństwa do dnia dzisiejszego. Kiedyś go podziwiała. Był dla niej niedoścignionym wzorem i nieskazitelnym ideałem. Teraz nie mogła na niego spojrzeć, nie czując obrzydzenia. Nie zrozumiałby, czuła to każdą cząstką swojego ciała. Zawiodła go, zniszczyła wszystko, co starał się w niej stworzyć i zmarnowała każdą chwilę poświęconą na jej wychowanie.
        Zaciskając zęby, wyszła z domu frontowymi drzwiami i przysiadła na dwóch niskich stopniach, które odgradzały dom od otoczenia. Podciągnęła nogi pod brodę i otoczyła je ramionami. Z całych sił próbowała powstrzymać płacz. Nawet, gdy nikt tego nie widział, nie chciała okazywać słabości. Nie mogła być słaba, skoro potrafiła zabić człowieka.
        Przejeżdżała wzrokiem po okolicy z niekrytym znudzeniem. Nie było tu nic szczególnego, od lat podziwiała to samo. Jedno drzewo, drugie drzewo, trzecie drzewo, strzała, czwarte… Zatrzymała spojrzenie dostrzegając niepokojący obiekt. Odruchowo się poderwała i w kilku susłach znalazła tuż przy nim. Oczy jej nie zawiodły. Do jednego z wielu rosnących tu świerków była przypięta mała, pognieciona kartka. Nie zdziwiłoby jej to, aż tak bardzo, gdyby nie sposób w jaki została przytwierdzona.
        To była jej strzała.
        Serce zabiło jej szybciej niż powinno. To było niemożliwe. Oderwała przedmiot i przyjrzała mu się dokładniej. Wyglądał łudząco znajomo i… był zakrwawiony. Ręce zaczynały się jej trząść, a wzrok błądził od osady do grotu i z powrotem. Przerażona wypuściła zgubę na ziemię i podniosła biały jak śnieg papierek. Drżącymi dłońmi go rozwinęła i błyskawicznie pochłonęła każdą schludnie zapisaną na nim literę. W ostatniej chwili zakryła sobie usta, powstrzymując głośny jęk. 
        Na liściku były napisane tylko trzy słowa.
        Trzy słowa, które utwierdziły ją w przekonaniu, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo.
        „Wiem, co zrobiłaś.”
* * * *
Radzę zapoznać się z opisem opowiadania, wtedy sporo się wyjaśni.
Wiem, że na razie może nie wydawać się to powalające i oryginalne, ale początki są zawsze trudne, prawda? Musicie wiedzieć, że wszystko, czego dowiedzieliście się do tej pory, tak naprawdę nic nie mówi o tym, co dalej będzie się tu działo, dlatego uzbrójcie się w cierpliwości :)

{Jeśli zobaczysz jakąś literówkę - napisz, poprawię}


Proszę o pomoc w zareklamowaniu bloga - jeśli jakkolwiek się do tego przyczynisz, daj znać, a odwdzięczę się jak tylko mogę!

Jeśli chcesz być informowany - zostaw swój user (informuję jedynie na twitterze) - umówmy się, że na razie pod tym rozdziałem, później utworzę do tego specjalną zakładkę.

#HDpl


CZYTASZ = KOMENTUJESZ