niedziela, 28 września 2014

HD Rozdział 5



Rozdział 5
Powrót do domu napełnił ją niespotykanym entuzjazmem. Była wolna, przynajmniej na swój sposób. Nie musiała siedzieć w swojej klatce w siedzibie, nie musiała zmieniać miejsca zamieszkania, nie musiała porzucać bliskich. Mogła wrócić do swojego dawnego życia i udawać, że wszystko było w porządku. Wiedziała, że łączenie ze sobą tych dwóch światów było ryzykowne, wymagało wielu poświęceń i kłamstw, ale nie zamierzała się poddawać. Nie potrafiła sobie wyobrazić egzystowania w tym piekle bez swojej rodziny i nie była gotowa by się z nimi rozstać, chociaż na dłuższą chwilę.
            Co kilkanaście minut zatrzymywała się by podejrzeć mapę. Musiała szybko rozeznać się w terenie, bo przeczucie podpowiadało jej, że niebawem nie będzie miała czasu przyglądać się bzdurnym karteczkom i będzie zdana tylko na siebie. Cieszyła się, że mogła liczyć na pomoc Shannon i że dostała szansę by się wykazać. Zamierzała ją wykorzystać i dać z siebie wszystko. Martwiło ją, co prawda, że już pierwszego dnia przysporzyła sobie nieprzyjaciół, ale starała się nie przywiązywać do tego większej wagi. Nie zależało jej na ciepłych relacjach z współpracownikami, chciała tylko przetrwać.
            Trzymając się otrzymanych wcześniej wskazówek, udało jej się dotrzeć na dobrze znany targ. To tu spędziła mnóstwo czasu, próbując odsprzedać za marne grosze każdą możliwą zbędną rzecz by zapewnić wyżywienie sobie i bliskim. Starała wtopić się w tłum i przemknąć jak najszybciej do domu, ale nie wychodziło jej to najlepiej. O ile w okolicach hotelu była kompletnie obcym przechodniem, to tutaj znali lub chociaż kojarzyli ją niemal wszyscy. Co kilka kroków ktoś jej się kłaniał albo ją zaczepiał. Próbowała być miła, bo wielu z tych ludzi niegdyś jej pomogło i wszyscy znajdowali się w podobnej sytuacji, ale nie miała czasu na bezsensowne pogawędki. Nie, gdy nie spała od wielu godzin i bolał ją każdy mięsień, a żołądek skręcał się z głodu. Uprzejmie spławiała każdego znajomego, tłumacząc się pośpiechem i uśmiechając się wymuszenie.
            Przemierzała kolejne tłoczne alejki, nie zwracając większej uwagi na targujących się zawzięcie mieszkańców. W głowie miała jedynie swój cel, którym było jej ukochane stare łóżko. Obawiała się tylko spotkania z ojcem, któremu musiała zgrabnie wytłumaczyć, że od teraz jej zniknięcia będą znacznie częstsze, ale też dużo bardziej owocne – była pewna, że jeśli spisze się w powierzonych zadaniach, już nigdy nie będzie się musiała martwić o sprawy materialne swojej rodziny.
            - Arie? – dobiegł ją niepewny dziewczęcy głos nieopodal siebie. Była pewna, że ze zmęczenia po prostu się przesłyszała, bowiem nikt już nie używał wobec niej tego zdrobnienia. Zdarzało się to okazjonalnie wyłącznie jej siostrze, której z całą pewnością tu teraz nie było. – Arie! – usłyszała ponownie, tym razem znacznie głośniej i wyraźniej.
            Zdezorientowana, odwróciła się raptownie i dostrzegła zmierzającą w jej stronę rudowłosą dziewczynę. O nie, tylko nie ona – przebiegło jej przez myśl. Ta wariatka była ostatnią osobą, z którą Arabella chciała mieć w tej chwili do czynienia. Z trudem powstrzymała się od wywrócenia oczami i cicho westchnęła, czekając, aż jej dawna przyjaciółka przepcha się przez tłum.
            - No hej! – zawołała, gdy stanęła tuż przed celem swojej wędrówki. – Dawno cię nie widziałam – stwierdziła pogodnie, odrzucając na plecy kępkę czerwonych loków. Optymizm tryskający z tej dziewczyny był tak wielki, że aż przesadny.
            - Miałam sporo na głowie – bąknęła Ara, starając się jak najszybciej uciąć tę bezsensowną pogawędkę.
            - Rozumiem, rozumiem – zaszczebiotała, potrząsając energicznie głową. W jej ciemnych oczach połyskiwały iskierki szczęścia, które najczęściej dostrzegało się jedynie u dzieci. Brunetka miała wrażenie, że Madeleine mentalnie przestała się rozwijać gdzieś w połowie przedszkola i przez większość czasu było to dla niej irytujące i wręcz nie do zniesienia, dlatego zaniedbała tę znajomość, pogrążając się w samotności. – Może wpadniesz na herbatę, porozmawiamy, nadrobimy stracony czas…
            Stracony czas? Każda sekunda spędzona z dala od tego nienaturalnie wesołego chochlika była rajem na ziemi. Arabella z pewnością nie żałowała dni rozłąki i nie zamierzała ponownie zbliżać się do byłej koleżanki.
            - Nie dzisiaj. Jestem naprawdę zmęczona – wykręcała się, próbując utrzymać nerwy na wodzy. Była na skraju wykończenia, a ta idiotka zapraszała ją na filiżankę herbatki.
            - Och – przygasła. – No trudno, następnym razem.
            Nie będzie żadnego następnego razu – pomyślała ostro ciemnowłosa, posyłając rudzielcowi krzywy uśmiech. W duchu miała ochotę ją zagryźć.
            - To trzymaj się i do zobaczenia – dodała już wyraźnie pogodniej, uśmiechając się szeroko i zamykając Arę w mocnym uścisku, z którego ta od razu starała się wyswobodzić.
            - Na razie – wycedziła, odwracając się na pięcie i powstrzymując przemożną chęć przewrócenia oczami. W myślach modliła się o to, by prędko nie spotkać ponownie tej wkurzającej, niedorozwiniętej królewny.
            W domu bez słowa skierowała się do swojego łóżka i z miejsca pogrążyła w głębokim śnie, chociaż na dworze nawet się jeszcze nie ściemniało. W środku nocy poczuła jak ktoś wciska się pod jej kołdrę i mocno do niej przylega. Nieprzytomnie zdała sobie sprawę, że to tylko Grace i próbowała ponownie zasnąć, ale wszystkie próby skończyły się niepowodzeniem.
            Poleżała jeszcze kilka minut, wsłuchując się w miarowy oddech siostry i starając się odpędzić niechciane myśli. W końcu pogodziła się z porażką i z cichym westchnieniem wyślizgnęła z pokoju, kierując swoje kroki do łazienki.
            Możliwie jak najciszej, wzięła szybki prysznic i otuliła się ulubionym ręcznikiem. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się czy obrazy, które podsyłała jej podświadomość były prawdziwe czy zrodziły się jedynie w jej chorej głowie. Trudno było jej pogodzić się ze wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch dni. Było tego tak dużo, że najzwyczajniej w świecie ją to przytłaczało i nie potrafiła odnaleźć się nawet we własnych myślach.
            Jeszcze dwie noce wcześniej wiodła spokojne, oddalone od tego paskudnego świata życie, starając się zapewnić jak najgodniejszy byt swojej rodzinie. Mimo ciągłej irytacji na zamkniętego w sobie, niemal bezużytecznego ojca i żalu do matki, a także trudu samodzielnego utrzymania domu, nigdy nie narzekała. Posłusznie spełniała polecenia rodzica i zachcianki siostry. Codziennie rano wstawała by pójść do lasu na łowy, a później na targ. Przed południem wracała i pogrążała się w pracach domowych. Miała na głowie sprzątanie, gotowanie i wychowanie Gracie. Nie miała praktycznie chwili dla siebie, nie marzyła nawet o dalszej edukacji czy prawdziwej pracy, a nie zająknęła się słowem. Pogodziła się ze wszystkim, co ją spotkało i starała się być jak najlepszym człowiekiem, a los i tak surowo ją ukarał, choć popełniła tylko jeden, jedyny błąd.
            Gdyby tamtego popołudnia nie straciła poczucia czasu i nie oddaliła od polanki albo spróbowała wrócić lasem – nic by się nie zmieniło. Wciąż usługiwałaby swoim bliskim, skrycie marząc o lepszym świecie. Zamiast tego musiała zrywać się przed świtem i przemierzać pół prowincji, aby wykonywać rozkazy miejscowego tyrana.
            Potrząsnęła głową, jakby próbowała wyrzucić z głowy ponure myśli i ruszyła do swojej szafki, wygrzebując z niej czarny dres i równie czarną koszulkę. Dobierając bieliznę i znajdując odpowiednie buty, ubrała się i podążyła do kuchni. Musiała się wreszcie pożywić, inaczej odejdzie z tego świata zanim ktokolwiek inny wyda na nią wyrok.
            Zaparzyła w dzbanku zbożową kawę i ugotowała jajka. Przygotowała sobie również kilka kanapek i zabrała za ich spożywanie, gdy do pomieszczenia zmęczonym krokiem wszedł jej ojciec.
            - Już nie śpisz? – zapytała cicho, zaskoczona. Pokręcił głową i usiadł naprzeciwko, ale bokiem do niej i wlepił wzrok w rozpadające się kuchenne szafki. Nie kontynuowała rozmowy, w ciszy przeżuwając swoje śniadanie. Miała wrażenie, że jej żołądek tańczył właśnie kankana i odprawiał dziękczynne modły. Uśmiechnęła się nikle do swoich myśli, zapominając na moment o wszystkich troskach.
            - Nie wychodź dzisiaj nigdzie – rozkazał znienacka tata, przez co omal nie zadławiła się zjadaną kanapką. Naprawdę dawno nie słyszała u niego tego stanowczego tonu, a już tym bardziej skierowanego wobec niej. Zawsze zapewniała mu wszystko, czego potrzebował i tylko czasami miał do niej drobne prośby – nigdy nie rozkazy.
            Poczuła nieprzyjemny ucisk w brzuchu i miała wrażenie, że zwróci wszystko, co udało jej się zjeść. Odkaszlnęła nerwowo, wodząc wzrokiem po całym pokoju.
            - Muszę – wymamrotała niepewnie.
            - Słucham?
            - Muszę wyjść – powtórzyła donośniej, podnosząc wzrok na swojego opiekuna. On też wreszcie na nią spojrzał, ale z niedowierzaniem, że mu się sprzeciwia.
            - Co jest takiego ważnego, że nie może poczekać jednego dnia? – zapytał oschle, wprawiając swoją córkę w jeszcze większe zakłopotanie. Gorączkowo szukała jakiejś sensownej wymówki na swoje zachowanie, ale nie była dobra w kłamaniu, bo nigdy tego nie robiła. – Wciąż czekam – ponaglił ją.
            - Dostałam pracę – wydusiła w końcu, przeklinając się w duchu, że tak długo zajęło jej wymyślenie tak błahego kłamstwa. Właściwie to nawet nie było kłamstwo. Dostała pracę, a raczej została do niej zmuszona. Tylko trochę przekształciła prawdę, to nie aż tak złe, prawda?
            Mężczyzna uniósł brwi w zdumieniu.
            - Pracę? – upewnił się, na co brunetka skinęła sztywno głową. – Jaką?
            - Będę kelnerką – odparła. Kolejna ściema przyszła jej znacznie szybciej i łatwiej niż poprzednia. Miała nadzieję, że nie wejdzie jej to w nawyk, ale w tej sytuacji nie miała wyboru.
            - Gdzie? – zapytał, nie dowierzając w całą historię córki.
            - W centrum miasta, taka niewielka restauracja. Nie są w za dobrej sytuacji, więc zarobki nie będą… - rozkręciła się, ale jasnooki natychmiast jej przerwał.
            - Jak się nazywa? – dopytywał, nie przekonany. Gdy jeszcze zdrowie mu na to pozwalało, a jego małżeństwo było idealne, często bywał na mieście i kojarzył każdy możliwy budynek i nie sądził by którykolwiek mógł zaoferować pracę jego niedoświadczonemu dziecku.
            - N-nie wiem – zająknęła się. Nie spodziewała się takiej wnikliwości w postawie ojca. – Przechodziłam obok i zobaczyłam ogłoszenie, więc zapytałam kogoś w środku i po rozmowie zostałam przyjęta.
            Jego bystre niebieskie oczy uważnie jej się przyglądały, sprawiając, że poczuła się niekomfortowo. Jak zwykle nic nie szło po jej myśli, nawet głupia rozmowa z tatą.
            - Muszę już iść – rzuciła od niechcenia, dopijając ostatni łyk ciepłego napoju i odstawiając brudne naczynia do zlewu. – Odgrzejcie sobie resztki z wczoraj, jak wrócę to zrobię coś porządnego – pożegnała się i udała do wyjścia, zgarniając po drodze bluzę i mapę miasta.
            Większość drogi pokonała truchtem, co przekonało ją, że była w naprawdę kiepskiej kondycji. W dodatku bolał ją chyba każdy możliwy mięsień. Ciało nieprzyzwyczajone do wysiłku, jaki ją spotkał przez ostatnie dwa dni, odmawiało posłuszeństwa. Miała nadzieję, że treningi z Shannon przyniosą szybkie efekty, bo z taką sprawnością długo tutaj nie pożyje.
            Dotarcie do siedziby poszło jej lepiej niż się spodziewała. Tylko dwa razy musiała zaglądać do mapy, co było dużym postępem w porównaniu do jej ostatniej wędrówki.
            Tym razem zawitała do głównego wejścia i mogła bez problemu odczytać wielki szyld umieszczony na szczycie.
            Hotel San Salvador
            Jedyne miejsce w prowincji, w którym można było tymczasowo się zatrzymać. Jak się domyślała, przez większość czasu musiał świecić pustkami. Nikt nie zaglądał do tej dziury, chyba, że był do tego zmuszony.
Wkroczyła do środka, spostrzegając za ladą tę samą sztucznie uśmiechającą się kobietę, która widząc nowego gościa, grzecznie się przywitała. Arabella odpowiedziała jedynie skinięciem głowy i szybko skierowała swoje kroki w stronę sali treningowej.
            Hotel – powtarzała w myślach, próbując pozbierać wszystkie elementy układanki w całość. Idealna przykrywka.
            Zauważyła kolejne szczegóły. Konstrukcja dzieliła się na dwie części. Jedna rzeczywiście przypominała miejsce, w który mogli zatrzymywać się przejezdni. Była całkiem schludna i przytulna, jak na tutejsze standardy. Druga natomiast przypominała bardziej ośrodek treningowy albo bazę szkoleniową i zdecydowanie nie wyglądała zachęcająco.
            Wejście do podziemi okazało się równie nieprzyjemne, co poprzednio. Mogła nawet przyznać, że było gorzej, gdyż tym razem przemierzała ciemny korytarz całkiem sama. Jej wczorajszy towarzysz nie należał na do najmilszych, ale dodawał jej trochę otuchy. W dodatku tym razem była pewna, że będzie musiała wykazać się swoimi umiejętnościami, żeby udowodnić, że się do czegoś nadaje.
            Wchodząc do wnętrza pomieszczenia, przywitała ją całkowita cisza. Ciemnowłosa stała przez chwilę w zdziwieniu, dopóki nie dostrzegła z boku kolejnych drzwi. Zbliżyła się do nich, słysząc coraz głośniejsze, choć niezrozumiałe szmery. Wzięła głęboki wdech i zebrała całą swoją odwagę, żeby nacisnąć klamkę i wejść do środka.
            Pokój był wypełniony różnorodnym sprzętem do ćwiczeń. Wszystkie stały nieużywane. Jedynie w rogu po drugiej stronie ktoś namiętnie wyżywał się na worku treningowym.
            Arabella odpłynęła na moment, podziwiając szybkość i płynność ruchów trenującego.
            - O, już jesteś – usłyszała obok i nieznacznie się wzdrygnęła. Przenosząc swój wzrok, odetchnęła z ulgą, orientując się, że to jedynie jej trenerka. Chciała ją zapytać o tego tajemniczego chłopaka, ale spoglądając odruchowo w odpowiednią stronę, spostrzegła, że nikogo tam nie było. – No to zaczynajmy.
            Rozpoczęły od rozgrzewki i serii prostych ćwiczeń sprawnościowych i wytrzymałościowych. Szybko okazało się, że kondycja brunetki nie jest powalająca, ale dawała z siebie wszystko, nie chcąc wyjść na słabą i bezużyteczną.
            - Dalej, jeszcze pięć razy – oznajmiła stanowczo jasnowłosa, podczas gdy ręce Ary drżały z wysiłku, gdy próbowała po raz kolejny podciągnąć się na drążku. Mimo tego nie poddawała się i starała wykonywać wszystkie polecenia swojej opiekunki, nie chcąc zawieść jedynej osoby, która w miarę ciepło się do niej odnosiła.
            - Okej, wystarczy – poinformowała ją, przechodząc w kolejne miejsce. – Teraz pokaż jak atakujesz.
            Nastolatka z trudem dotarła we wskazany punkt, czując, że każdy mięsień jej ciała prosił o odpoczynek. Wyprostowała się, dając sobie kilka sekund na uspokojenie oddechu, po czym wykonała serię uderzeń w znajdujący się przed nią czerwony worek.
            Było to zdecydowanie słabe i mało imponujące. Przed oczami miała wyraźne wspomnienie chłopaka, który wykazał się ogromną siłą, powodując, że worek wyginał się, a momentami nawet kiwał na boki pod wpływem impetu z jakim zadawał ciosy. Podczas jej próby atakowany przedmiot nawet nie drgnął.
- Co to miało być? – spytała Shannon, z lekką kpiną w głosie. Nie wiedziała jak na to odpowiedzieć, więc jedynie wzruszyła ramionami.
Nigdy nie była wygadana. Nawet w czasach, gdy wszystko było dobrze, jej rodzina była w komplecie, a ona sama nie miała poważniejszych problemów, miała kłopot z formułowaniem i wyrażeniem swoich myśli. Zawsze była wycofana, cicha i nieśmiała. Unikała towarzystwa i nie lubiła być w centrum uwagi.
Właśnie dlatego nie potrafiła odnaleźć się w sytuacji, gdy wszystko koncentrowało się na jej osobie, nawet, jeśli obserwowała ją jedna osoba.
            - Jak go zabiłaś? – zadała kolejne pytanie, z każdym słowem zaostrzając ton głosu. Dziewczyna dokładnie wiedziała, co miała na myśli jej trenerka. To tej pory zabiła tylko jednego człowieka, choć może powinna powiedzieć, że był to „aż jeden człowiek”. Podejrzewała jednak, że nie było to ostatnie życie, które odbierze. Nie, gdy miała pracować dla kogoś takiego jak Black. – Zamierzasz mi odpowiedzieć?
            Arabella starała sobie przypomnieć wszystko z tamtej koszmarnej nocy, nie chcąc denerwować swojej opiekunki. Nie wiedziała jak ubrać to w odpowiednie słowa i przeklinała siebie za swoje opory w komunikacji.
            - Nie wiem, wszystko działo się szybko… Uciekałam, musiałam się schronić, więc wspięłam się na drzewo i znalazłam ukryty tam łuk. Potem po prostu strzeliłam – wyjaśniła, nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy.
            - Spróbujmy jeszcze raz – powiedziała Shannon, wyraźnie łagodniejąc. – Przypomnij sobie wszystko, co wtedy czułaś i wyładuj to tutaj – instruowała ją, jednocześnie pokazując jej odpowiednie ustawienie.
            Brunetka starała się chłonąć wszystko, co mówiła jej mentorka, chcąc jak najwięcej zapamiętać i dokładnie to powtórzyć. Ustawiła się, tak jak uczyła ją jasnowłosa, i na moment przymknęła oczy, przywołując wszystkie emocje, które targały ją podczas tamtej nocy. Strach, stres, złość, adrenalina.
            Otworzyła oczy i rzuciła się na worek, atakując go z całych siły. Wszystkie uczucia, które tłamsiła w sobie walczyły by wydostać się na zewnątrz. Całe napięcie związane z morderstwem, zdemaskowaniem przez Blacka, zmuszeniem do pracy i konfliktem z ojcem zaczęło się uwalniać. Wszystko wypłynęło z niej niczym wodospad, przejawiając się w agresji jaką ładowała w swoje uderzenia.
            Gdy wreszcie przerwała, poczuła niemal satysfakcję z włożonego wysiłku, ale ulotniło się to w sekundzie, w której usłyszała ironiczne prychnięcie. Odwróciła się gwałtownie, zdając sobie sprawę, że dźwięk ten nie mógł się wydostać z ust jej trenerki.
            W sali pojawiła się grupa facetów. Niektórych poznawała z ostatniego razu. Znowu wszyscy się w nią wpatrywali. Niektórzy z zaciekawieniem, inni z rozbawieniem.
            - To wszystko na co ją stać? – zapytał ze śmiechem jeden z nich. Spuściła wzrok, czując zażenowanie pomieszane ze złością. Była zła, że ktoś po raz kolejny brał ją za słabeusza, ale z drugiej strony dała im powody do takiego myślenia.
            - Może spróbujesz ją pokonać? – odparła z niekrytą pewnością siebie blondynka. Arabella spojrzała na nią w oszołomieniu. Wysoki brunet, do którego było skierowane pytanie, wybuchnął głośnym śmiechem. – Nie ma w tym nic zabawnego, zapraszam na tor – dodała, kierując się w stronę przestrzeni przeznaczonej do walk. Nastolatka z niemałym przerażeniem pomaszerowała za nią. – Zacznijmy od sprawdzenia waszej celności, weźcie swoją ulubioną broń – rozkazała.
Chłopak błyskawicznie ujął kilka sztyletów, stanął w odpowiedniej odległości i bez wahania wyrzucił jeden po drugim, za każdym razem bezbłędnie trafiając w sam środek tarczy. Wyszczerzył się od ucha do ucha i posłał ciemnowłosej znaczące spojrzenie.
Nerwowym krokiem skierowała się po zauważony na stojaku łuk. Musieli go od wczoraj przygotować specjalnie dla niej. Ujęła go wraz z kołczanem i wróciła na linię, z której miała wykonać strzały. Uniosła łuk i umieściła na nim strzałę.
Chciała wycelować, ale całe ramiona trzęsły się jej od wcześniejszego wysiłku, a także presji jaką czuła przez wlepione w nią pary oczu. Wypuściła strzałę, ale nie trafiła nawet w okrąg. Oczywiście nie uszło to uwadze gapiów, którzy skomentowali to śmiechami i zgryźliwymi uwagami. Spróbowała kolejny raz i choć poszło jej nieco lepiej niż poprzednio, wciąż była daleka od środka tarczy. Posłała trzecią strzałę, ale i ona nie trafiła tam gdzie powinna.
            - To wszystko, kotku? – zapytał z cynicznym uśmieszkiem, który dostrzegła kontem oka. Czuła, że krew się w niej gotuje, ale nie mogła opanować drżenia rąk by odpowiednio wymierzyć. – Nie przeżyje tu nawet tygodnia – prychnął do swoich towarzyszy. Dopiero te słowa wzbudziły w niej takie emocje, że opanowała wszystkie nerwy i błyskawicznie odwróciła się w stronę szydercy. Ostatnie, co zobaczyła to jego przerażona mina, gdy wymierzyła kolejną strzałę.
            Tym razem strzała wbiła się idealnie tam gdzie miała. Z gardła chłopaka wydobył się zduszony okrzyk. Zanim ktokolwiek zorientował się w sytuacji, poprawiła swoje dzieło drugim strzałem. Opuściła łuk i nie mogła powstrzymać swojego dumnego uśmiechu.
            Chłopak tkwił przytwierdzony do ściany za skrawki koszulki na swoich ramionach. Z pewnością drasnęła mu skórę, ale nic poważnego mu się nie stało. Widok był jednak przepiękny i tym razem to ona miała powód do śmiechu. Jego mina była bezcenna i była pewna, że zapamięta ją do końca życia.
            Już nikt nie odważył się odezwać. Patrzyli na nią z szokiem i przerażeniem, jak na kogoś nieobliczalnego i niebezpiecznego. Nie wiedziała czy powinna się cieszyć, czy przejąć, ale zamiast zagłębiać się w bezsensowne przemyślenia, spojrzała na Shannon, która otrząsnęła się ze zdziwienia i zaczęła klaskać.
            - Ktoś jeszcze chce spróbować? – zapytała ze śmiechem, podchodząc do Ary i obejmując ją ramieniem. – Skąd ten brak chętnych?
            Cała grupka rozglądała się z zakłopotaniem po ścianach, dwóch z nich próbowało odczepić tego biedaka ze ściany, ale nie było to takie proste jakby się mogło wydawać. Ciemnowłosa nie mogła przestać się uśmiechać. Przynajmniej dopóki nie dostrzegła, że z balkonu biegnącego nad salą przygląda jej się ten sam typek, który odprowadzał ją wczoraj do pokoju. I którego powaliła na ziemię. Jak na niego mówili?
            Miała nadzieję, że jej mały pokaz nie uszedł jego uwadze. Wiedziała, że w przypadku takich ludzi może wzbudzić respekt tylko przez zastraszenie. W przypadku tego dupka na ścianie, podziałało. Nie miał odwagi nawet na nią spojrzeć. Miał szczęście, że nie miała w sobie jeszcze takiej żądzy mordu, żeby naprawdę go zranić. Póki co, taka forma zemsty zupełnie ją satysfakcjonowała, ale nie radziłaby mu ponownie zachodzić jej za skórę.
            Nawet nie zauważyła, że trenerka odeszła na bok. Gdy ponownie do niej podeszła, jej mina była poważna, a słowa, które wypowiedziała sprawiły, że jej serce wykonało kilka fikołków.
            - Masz swoje pierwsze zdanie.
* * * *
Mam wrażenie, że ten rozdział jest chaotyczny, ale wszystko przez to, że byłam zmuszona pisać go dwa razy, a to nigdy nie wychodzi mi dobrze. Z tego samego powodu nie zdołałam dodać rozdziału wczoraj. Zwyczajnie nie zdążyłam go tak szybko otworzyć, ale mam nadzieję, że za bardzo tego nie odczuliście. Następny jest zdecydowanie moim ulubionym, jak do tej pory. Czego spodziewacie się po pierwszej misji Ary? 
Dziękuję za wszystkie opinie :)

CZYTASZ = KOMENTUJESZ 

5 komentarzy:

  1. Czekałam i czekałam, aż w końcu się doczekałam ;)
    Niestety dziś będę się streszczać, bo mam małe problemy techniczne z laptopem i jestem zmuszona do korzystania z telefonu.
    Dziękuję, że odpowiedziałaś na mój komentarz i napiszę, że posłuchałam Twojej rady ;)
    Na razie piszę dalej, żeby mieć trochę więcej materiału.
    Nie zawsze mam czas na to, ale na przeczytanie kolejnego rozdziału na Twoim blogu zawsze znajdę wolną chwilę.
    Zastanawiam się co stało się z matką Ary i dlaczego ojciec zabronił jej wychodzić, ciekawe.
    W pewnym momencie myślałam, że brunetka zabiła tego chłopaka, ale chwilę potem odsunęłaś ode mnie ten czarny scenariusz ;)
    Mam też nadzieję, że Jo nie będzie stwarzał żadnych niepotrzebnych problemów i skąd w ogóle on się wziął za oknem?
    Czekam na to, aż w końcu dowiem się o co chodzi ;)
    Im więcej rozdziałów się czyta, tym więcej się chce dowiedzieć o bohaterach.
    Pozdrawiam. ;)

    No Matter Who

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdział jest dhifjbsdkjfn
    i omg ten trening sfuhsjdfijf <3

    OdpowiedzUsuń
  3. będzie musiała się przespać z Jo xd nie no żartuje nie mam pojęcia, ale już się nie mogę doczekać :>

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie moge sie doczekac <3 swietny roozdzial

    OdpowiedzUsuń