niedziela, 7 czerwca 2015

HD Rozdział 15


Wyjaśnienia dla zainteresowanych pod spodem ;) 
+ zaktualizowałam bohaterów, możecie sprawdzić czy wszystkie gify działają
Rozdział 15
Madeleine stała w progu otulając się szczelnie swoim puchowym płaszczykiem. Z niecierpliwością wyczekiwała powrotu swojej przyjaciółki. Godziny jej pracy teoretycznie dawno minęły, ale nie potrafiła odejść nie wiedząc czy z Arą wszystko w porządku. Przeważnie uprzedzała o późnym przybyciu, jednak tym razem nie wspomniała o niczym słowem.
Ojciec przysypiał w fotelu, ale odmówił przejścia do sypialni. Mógł mieć trudne relacje z córką, ale na pierwszy rzut oka było widać, że cały czas się o nią zamartwiał. Jedynie Grace spokojnie zasnęła, ale cały dzień była niesforna i kilka razy wybuchła płaczem bez większego powodu. Była w końcu jedynie dzieckiem, któremu przyszło żyć w trudnych czasach.
Rudowłosa wytężyła wzrok, gdy na skraju drogi pojawiły się kontury dziwnej sylwetki. Zeskoczyła ze schodków i niepewnie zbliżyła się w stronę przybysza. Dopiero w bliższej odległości zrozumiała, że ktoś niósł ledwo przytomną Arabellę. Zatkała usta dłonią, powstrzymując zaskoczenie.
- Co się stało? – wykrztusiła.
- Przygotuj jakieś opatrunki i czystą wodę – usłyszała w odpowiedzi, ale nie drążyła tematu, tylko posłusznie pobiegła do kuchni, by spełnić polecenie. Nieznajomy tymczasem dogonił ją, a następnie posadził ranną na krześle i przytrzymał ją w pionie za ramiona.
- Arabello, pobudka – przemówił wyjątkowo łagodnym tonem. Ciemnowłosa otworzyła szerzej oczy i wpatrywała się w niego z niezrozumieniem. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, ale ich krótki moment został przerwany przez Maddie, która z zapałem zabrała się za oczyszczanie rany. Ara syknęła, czując niemiłosierne pieczenie, które nasiliło się pod wpływem wody i środków odkażających. Zacisnęła zęby i wbiła paznokcie w siedzisko, starając się dzielnie wytrzymać bolesne chwile. W myślach wciąż odtwarzała cały wieczór i czuła do siebie coraz większe obrzydzenie. Zdała sobie sprawę, że przez wykonywane polecenia staczała się na samo dno i traciła w tym wszystkim samą siebie.
- Gotowe – oznajmiła jej tymczasowa pielęgniarka, uśmiechając się pokrzepiająco. Spróbowała to odwzajemnić, ale wyszło to raczej nieudolnie. – Co się tak właściwie stało?
Nastolatka nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Pomijając fakt, że nie była pewna czy może cokolwiek wyjawić, nie miała zwyczajnie siły by wydobyć z siebie jakąkolwiek sensowną wypowiedź. Jej niecierpliwa przyjaciółka przeniosła swój wzrok na ostatnią obecną w pomieszczeniu osobę i po sekundzie jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
- Jonathan – wymamrotała w osłupieniu.
- Madeleine – skinął w odpowiedzi, nie okazując żadnych emocji.
- To wy się znacie? – wydusiła słabo brunetka, ale nie doczekała się odpowiedzi. Nie uszedł jej uwadze również sposób w jaki ruda zwróciła się do chłopaka. Jonathan? Nikt tak do niego nie mówił. Za tym musiała kryć się jakaś głębsza historia, ale była zbyt osowiała, żeby drążyć temat.
- Pójdę już – stwierdził nagle Jo i nim któraś z nich zareagowała, zniknął za drzwiami, pozostawiając po sobie jedynie chłodny przeciąg.
- Najlepiej będzie jak już się położysz – zwróciła się do niej czerwonowłosa. Wyglądała na zmęczoną i zatroskaną. Arabellę natychmiast dopadły wyrzuty sumienia. To, co działo się z nią to jedno, ale to, jak odbijało się to na jej bliskich to zupełnie inna sprawa. Robiła to wszystko by ich chronić, więc nie mogła powodować, żeby przez nią cierpieli.
Pozwoliła doprowadzić się do łóżka i dziękując uprzednio za pomoc, odpłynęła w głęboki sen.

Szczęście sprzyjało jej w jednym – z samego rana rozdzwonił się telefon. Przekazana informacja uradowała ją jak nic innego. Nadchodził Dzień Wdzięczności i nawet Black szanował tę tradycje na tyle, by dać swoim podwładnym wolne. Prócz czasu dla rodziny, Ara zyskała również czas na regeneracje, która zdecydowanie była jej potrzebna. Szczególnie, gdy nad ranem podczas wstawania, rana ponownie się otworzyła i dziewczyna została zmuszona do wezwania miejscowego doktora. Przybył całkiem szybko, zapewne przez szacunek dla nazwiska rodziny. Nawet prymitywne zachowanie jej matki i wycofanie ojca tego nie zachwiało.
Po zaszyciu rany musiała przeleżeć kilka godzin. Zdecydowanie nie miała nic przeciwko, gdyż wreszcie mogła się wyspać i wypchnąć wszystkie zmartwienia na dalszy plan. Jedynym utrapieniem była jej własna wyobraźnia. Gdy tylko przymykała powieki przed oczami pojawiał się widok pewnego tajemniczego szatyna o głębokim spojrzeniu, który spoglądał na nią z nietypową troską i przejęciem. Wciąż miała wątpliwości czy było to prawdziwe wspomnienie, czy jedynie jej wybujała fantazja. Każdy z tych dwóch przypadków napełniał ją niepokojem. Trudno jej było uwierzyć, żeby ktoś taki jak Diabeł naprawdę darzył ją jakimkolwiek ciepłym uczuciem, choćby przez krótką chwilę. Z drugiej strony, nie rozumiała skąd miałby nachodzić ją takie senne marki.
Przed południem w domu pojawiła się jej przyjaciółka i wyręczyła ją ze wszystkich obowiązków. Mogła na nią psioczyć i w kółko irytować się jej dziecinnym usposobieniem, ale z każdym dniem coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że trafił się jej prawdziwy skarb. To wręcz niemożliwe i kompletnie niesamowite, że w świecie tak uciśnionym i pozbawionym wszelkich skrupułów uchował się ktoś tak nieskazitelnie dobry. Nie miała pojęcia jak może się za coś tak wielkiego odwdzięczyć, ale była świadoma, że miała u Madeleine ogromny dług.
Ponownie zapadała w drzemkę, gdy odczuła ciężar opadający na łóżko. Otworzyła niepewnie jedno oko i dostrzegła swoją młodszą siostrę, wpatrującą się w nią z konsternacją wypisaną na twarzy.
- Wszystko w porządku, Arie? – zapytała cichutko.
- Oczywiście aniołku, nie masz się czy martwić – odparła, wymuszając pogodny ton.
- To dlaczego był tu pan doktor? – drążyła mała.
- Bo czułam się źle, a on mi pomógł. Od tego jest – wyjaśniła cierpliwie. – Chodź tu, urwisie – zachęciła, odchylając rąbek kołdry. Dziewczynka ochoczo wskoczyła we wskazane miejsce i ufnie wtuliła się w ramiona nastolatki.
- Upieczemy placek? – spytała śmiertelnie poważnym tonem i nutką nadziei w głosie. Brunetka zaśmiała się słabo i poczochrała brązowe loczki sześciolatki, co wywołało niemałe oburzenie.
- Jeśli tylko masz ochotę.

Parę dni później rana przestała tak boleśnie doskwierać i Ara zaczęła poruszać się po domu, tylko nieco utykając. Ku jej wielkiemu zaskoczeniu, w domu zaczęli pojawiać się niezapowiedziani goście i przychodzili oni w większości z prośbami do jej ojca. Mimo, że zrezygnował ze swojej pracy, ludzie wciąż pamiętali o jego talencie i z okazji zbliżającego się święta składali specjalne prośby i zamówienia. Nastolatka z pozytywnym zaskoczeniem spostrzegła, że te niespodziewane odwiedziny sprawiły jej opiekunowi sporo radości.
- Panie Stephen, to zamówienie powali pana z nóg! – zaświergotała Maddie, wpadając bez pukania do ich domu. – Sam burmistrz zawołał mnie dziś do siebie i poprosił o przekazanie tej o to wiadomości – oznajmiła, wręczając mężczyźnie wymięty kawałek papieru. Rozwinął go z widoczną nieufnością, po czym wyraźnie się zmieszał.
- Nie wiem czy dam radę, to poważne wyzwanie. Po za tym mam ręce pełne roboty – wymamrotał, powracając do skrobania w trzymanym kawałku drewna.
- Ale proszę pana! To największe marzenie córki burmistrza! Nie możemy pozwolić, żeby była smutna w święta! – zapiszczała rudowłosa, żywo gestykulując rękoma. – Po za tym, kto jak nie pan? Jest pan najlepszy!
- Co się dzieje? – spytała Arabella, wkraczając do pokoju dziennego.
- Twój tata ma wykonać prezent dla córki burmistrza, ale ma jakieś nieuzasadnione wątpliwości – mruknęła z przekąsem, dąsając się niczym przedszkolak. W tym momencie łudząco przypominała Arze Gracie i nastolatka z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Jej rodzic nie miał jednak oporów i zaśmiał się bez krzty wesołości.
- Powinieneś to zrobić, tato – stwierdziła dosyć stanowczo starsza z córek. – Pomożemy ci – zaoferowała się, a jej koleżanka przytaknęła ochoczo. – Po za tym, burmistrzowi się nie odmawia – dodała, nie dając mu szansy na sprzeciw.

I tak o to spędzali dziennie długie godziny, siedząc wspólnie i grzebiąc się w drzazgach i wszechobecnym bałaganie. Praca była nużąca i monotonna, ale ciemnooka nie mogła być bardziej zadowolona. W pełni oderwała się od wszystkich trosk i przeniosła do innego wymiaru, w całości pokrytego drewnem i zapachem lasu. Zapomniała o nerwach i nieprzyjemnościach. Nawet strach o przyszłość został zepchnięty w najdalsze zakamarki jej umysłu. Liczyła się tylko ta drewniana kostka, w której cierpliwie dłubało się bez wytchnienia, z dbałością o najmniejszy szczegół. Śmiało mogła stwierdzić, że mogliby otworzyć własną fabrykę. W te kilka dni otoczyli się figurkami, rzeźbami, mebelkami i innymi drobiazgami, które miały kogoś niebawem uszczęśliwić. Maddie udało się nawet w wolnej chwili, którą cudem znalazła, uszyć kilka wypchanych pluszem miśków. Wyglądały przeuroczo w swoich wełnianych, kolorowych sweterkach. Brunetka wiedziała, że jej przyjaciółka od dziecka chciała zostać krawcową, ale dopiero teraz odkryła jak daleko udało jej się zajść. Była naprawdę zdolna i pozostałe lata na specjalizacji zdawały się być tylko formalnością.
Gdzieś w głębi poczuła ukłucie zazdrości o zwyczajną przyszłość jaka czekała rudowłosą. Ona sama, gdy tylko patrzyła w przód widziała przerażenie, rozlewającą się krew i rozpacz. Na samą myśl o tym jej żołądek skręcał się dokuczliwie, a na ustach pojawiał się niechciany grymas.
Kolejne minuty pracy przerwał głośny warkot silnika, który od razu wywiał ją przed dom. Po drodze złapała ukrytą w przedsionku broń i wyszła na zewnątrz by zmierzyć się z nowoprzybyłym osobnikiem.
Jej brwi uniosły się w zdumieniu, gdy ujrzała ciemnowłosego chłopaka, beztrosko opierającego się o dwukołowiec, którym najwyraźniej przyjechał.
- Co ty tu robisz? – słowa wyrwały się z jej ust niepowstrzymanie.
- Pomyślałem, że się stęskniłaś – rzucił, niedbale wzruszając ramionami, a po chwili jego wargi rozciągnęły się w zadziornym uśmiechu.
            Tak, zdecydowanie się stęskniła. Lada dzień i zapomniałabym, jak potrafił działać jej na nerwy.
- A tak poważnie? – drążyła, nie chcąc wdawać się w słowne potyczki z tym wyszczekanym nastolatkiem.
- Black przekazuje wypłatę – mruknął jedynie, wyciągając z wewnętrznej kieszeni kurtki sporych rozmiarów kopertę, wypchaną po brzegi banknotami. Z pewną nieufnością przejęła ją od niego i rzuciła mu zmieszane spojrzenie. – Udanego Dnia Wdzięczności – dodał w ramach pożegnania, a w jego głosie pobrzmiewała nutka sarkazmu. Przerzucił nogę przez swoją maszynę i zamierzał odjechać, gdy brunetka wyskoczyła z niespodziewaną propozycją, zaskakując zarówno jego, jak i siebie.
- A może zjesz z nami obiad? – zapytała niepewnie. Zacisnęła wargi, czując jak uczucie zażenowania rozpala jej policzki.
- Może innym razem – odparł lakonicznie, nawet na nią nie patrząc.
- Och, masz już plany? – wymsknęło jej się, zanim zdążyła pojąć jak żałośnie to brzmiało.
- Nie, po prostu nie poświęcam czasu głupotom – wyjaśnił, uśmiechając się z przekąsem.
- Nie obchodzisz świąt? Ale przecież... - zaczęła, ale gwałtownie jej przerwał.
- To czas dziękowania i radości? Tylko widzisz, ja nie mam za co być wdzięcznym – wymamrotał, a zacięta mina wprawiła Arę w jeszcze większe zakłopotanie. – Na razie, dzieciaku. Baw się dobrze – skinął w jej stronę, po czym odjechał, pozostawiając po sobie jedynie chordę kurzu i brudu. Zakaszlała głośno i czym prędzej wróciła do domu.
Dzieciaku? Przecież był niewiele od niej starszy, w dodatku nigdy                                                                                                                                                                                                                                              się tak do niej nie zwracał. Nie wiedziała, co go do tego tknęło, ale nawet nie próbowała tego zrozumieć. Wszystko, co dotyczyło jego osoby było owiane tajemnicą i wcale nie miała ochoty jej rozwikłać. Tym bardziej teraz, gdy wreszcie mogła cieszyć się wolnym czasem w otoczeniu swojej ukochanej rodziny.

Mimo, iż jej życie zwolniło obroty i powróciło do rutynowego rytmu, toczącego się wokół ogniska domowego, czas leciał szybciej niżby tego sobie życzyła. Nim się obejrzała, przygotowywania dobiegły końca, wszystkie zamówienia zostały odebrane przez uszczęśliwionych klientów, a dom wypełniła świąteczna atmosfera.
W ten wielki dzień zasiedli do obiadu przy obficie zastawionym stole. Na środku dumnie prezentowała się kaczka w pomarańczach, a dookoła porozstawiane były inne tradycyjne przysmaki i klimatyczne ozdoby. Grace skakała dookoła w odświętnej sukience, cała w skowronkach. Maddie wpadła, choć nie spędzała z nimi tego dnia. Wręczyła jedynie wydziergane przez nią prezenty – sweter dla ojca, szmacianą laleczkę w prześlicznej czerwonej sukieneczce dla Grace oraz szalik z czapką z wielkim pomponem dla Ary.
- I jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę? – jęknęła brunetka, mocno ściskając swoją przyjaciółkę.
- Głuptasie, nie musisz nic robić. Wystarczy mi to, że jesteś – odparła, uśmiechając się słodko, a w jej policzkach pojawiły się dołeczki, które tylko dodawały jej uroku. Madeleine była osobą z pozoru tak cukierkową, że miało się wrażenie, iż urwała się z zupełnie innej bajki. Grzeczny wizerunek dodatkowo rozświetlał niemal idealny charakter czerwonowłosej.
Jej słowa, choć trochę oklepane, wbiły się w serce Arabelli. Przez cały ten świąteczny zgiełk stała się znacznie bardziej emocjonalna i teraz z trudem hamowała łzy, które uparcie chciały wydostać się spod jej powiek.
- Najmocniej ci dziękuję – wymamrotała, z całych sił przytulając do siebie kruchą sylwetkę koleżanki.
- Ucałuj ode mnie ojca i zostaw mi kawałek ciasta – poprosiła, śmiejąc się perliście. – Wszystkiego dobrego – pożegnała się i płynnym krokiem powędrowała w swoją stronę.
Ciemnooka zamknęła drzwi  i udała się z powrotem do salonu, gdzie spożywali ten uroczysty posiłek. Całe popołudnie upłynęło bez żadnych spięć i nieporozumień. Wszyscy jakby schowali dumę i wszelkie żale do kieszeni, by przez ten jeden dzień w roku po prostu cieszyć się swoją obecnością.
Pod wieczór, gdy większość naczyń znalazło się w zlewie, a żołądki domowników były zdecydowanie przepełnione, wszystkich ogarnął pełen spokój. Grace wyjątkowo grzecznie umyła się i położyła do łóżka, czekając na bajkę na dobranoc. Ojciec natomiast zasiadł na fotelu pod oknem, z którego rozpościerał się widok na werandę i polankę. Zdecydowanie wolał, gdy pogoda sprzyjała siedzeniu pod gołym niebem, a roślinność kipiała zielenią. Obecne łyse gałęzie i wszechobecna szarość wprawiały w nostalgiczny nastrój i poczucie beznadziejności.
- Przepraszam – szepnęła ledwo słyszalnie Arabella, stając tuż za plecami ojca. Miała na myśli całokształt wszystkiego, co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy. Od jakiegoś czasu chodziła za nią ogromna potrzeba wypowiedzenia tego słowa i oczyszczenia ich skomplikowanych relacji.
- Nie mnie powinnaś przepraszać – odparł rzeczowym tonem. Westchnęła cicho, wiedząc w jaką stronę zmierzała ta dyskusja.
- Wiem, ale i tak to robię. Bo to ciebie zawiodłam najbardziej – wymamrotała speszona, przebierając palcami i wodząc wzrokiem po całym pomieszczeniu, choć i tak nikt na nią nie patrzył. – Po prostu... Postaraj się mnie, choć minimalnie zrozumieć – dodała niepewnie, ostrożnie dobierając słowa. - Robię to dla was.
- Dla mnie...
- Tak, wiem. Nie chcesz, żebym cokolwiek dla ciebie robiła, ale to niczego nie zmienia, bo nie dano mi wyboru – przerwała mu w pół słowa, czując jak emocje przejmują nad nią kontrolę. – I nie, nie przyjmuję do wiadomości, że istnieje druga opcja, czyli śmierć. Ja może na nią zasłużyłam, ty chętnie zrobisz z siebie męczennika, ale w ramach czego mamy tak karać Gracie? – zapytała z pretensją w głosie, starając się za wszelką cenę przekazać mu swój punkt widzenia. Milczał, co odebrała jako brak kontrargumentów wobec jej stanowiska. – Jeśli robię coś naprawdę okropnego, w końcu spotka mnie kara, ale nie ty ją wymierzysz – kontynuowała.
- I to mnie martwi najbardziej – odrzekł po dłuższej chwili, wreszcie odwracając się w jej stronę, a na jego twarzy odmalował się wyraz czystego zatroskania. – Kary innych będą znacznie surowsze. A możesz mi wierzyć lub nie, nie chcę by stała ci się jakakolwiek krzywda. Zawsze chciałem dla was jak najlepiej i liczyłem, że jestem w stanie uchronić was od wszelkiego zła – mówił, a jego błękitne oczy błyszczały w słabym świetle świecznika.
- To niemożliwe, zło zawsze znajdzie drogę. Najważniejsze byśmy trzymali się razem i wspierali w takich momentach, bo tylko wtedy mamy jakąkolwiek szansę – wyjaśniła, patrząc prosto w jego głębokie, bystre oczy. – Zapomnijmy o tym, choć na chwilę – zaproponowała, kładąc dłoń na jego ramieniu. Uśmiechnął się blado i pogładził jej delikatną skórę swoimi skostniałymi z zimna palcami. – Chyba pora się kłaść – dodała, zerkając na zegarek.
- Dziękuję – rzucił, gdy już udawała się do własnego łóżka. Jej serce wypełniła prawdziwa radość, gdy uświadomiła sobie, że pierwszy raz od bardzo dawna wszystko układało się całkiem dobrze. Miała nikłą nadzieję, że taki stan rzeczy utrzyma się przynajmniej przez jakiś czas.
* * * *
Dzisiaj trochę się rozpiszę, ale po takiej przerwie chyba wypada.
Najmocniej Was wszystkich przepraszam, bo rozdziału nie było całe wieki i pewnie nikt już nawet nie pamięta o tym opowiadaniu i naprawdę głupio mi, że tak wyszło. W ramach usprawiedliwienia mam maturę, która naprawdę mnie stresowała i odbierała wszelkie chęci życia, więc nie potrafiłam skleić nawet jednego sensownego zdania. A potem odetchnęłam i rzuciłam się w wir tysiąca rzeczy, na które nie miałam czasu przez cały ten zwariowany rok szkolny. Odkryłam również, że istnieje coś takiego jak życie towarzyskie i postanowiłam wreszcie z niego skorzystać. Także i tak prawie nie ma mnie w domu, ciągle coś robię, komuś pomagam, gdzieś wyjeżdżam. Chciałabym obiecać poprawę - i takowa na pewno nastąpi - 2 miesięcznych przerw nie chcę mieć już nigdy, ale też nie dam rady dodawać rozdziałów co tydzień - jak napiszę to będzie, czyli myślę, że tak raz na 2 tygodnie, bo zaraz zaczynam kurs prawa jazdy, a do tego może jakąś pracę, bo przydałoby się coś dorobić. Jestem dodatkowo zła, bo rozdział powyżej nie należy do najlepszych, jest nudny i fatalnie mi się go pisało, ale wiedziałam, że taki spokojny i przejściowy moment jest tutaj potrzebny. Od następnego wracamy do akcji :D Mam nadzieję, że ktokolwiek to jeszcze przeczyta.
Jeszcze raz przepraszam :(
Trzymajcie się x

2 komentarze:

  1. Cudowny rozdział, witam z powrotem ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. jej jej jej!!! nie jest nudny, bo mam kurde zagwostkę !!!! i jest intrygujący, bo w tym wirze akcji, raptownie taki spokój, zwykle to dobrze nie wróży :P a co do notki pod rozdziałem, to ja cię rozumiem, ja jestem w 1 lo i też się nie wyrabiam, a sądzę, że w klasie maturalnej, to się nie będę za żadne blogi zabierać, także podziwiam <33 i kochanie, każdy ma swoje życie, a opowiadanie ma być tylko odskocznią od codzienności, miejscem, gdzie możesz oczyścić umysł, wyładować się, i podzielić swoją twórczością. naprawdę nie ogarniam osób, które doprowadzają do tego, że blogi stają się dla autorów przykrym obowiązkiem, bo to nie jest ani fajne, ani tym bardziej pożyteczne, bo rozdziały na przymus pisze się niedobrze i kiepsko :o także ja pozdrawiam i czekam, aż najdzie cię wena taka, że nie będziesz mogła w miejscu usiedzieć :3 oraz będziesz miała czas <3333 do następnego :***

    OdpowiedzUsuń