sobota, 4 października 2014

HD Rozdział 6



Rozdział 6
             Ręce Arabelli drżały nerwowo, z trudem utrzymując umieszczony w nich pakunek. Pierwsze zadanie nie wydawało się zbyt skomplikowane, ale miała złe przeczucia. To było dziwne, że musiała coś robić już po pierwszym treningu. Nie wiedziała jak to było z innymi, ale była pewna, że dadzą jej chociaż tydzień na zaaklimatyzowanie się. Rzeczywistość jak zwykle ją zaskoczyła, ale nie zamierzała dyskutować. Musiała robić, co do niej należało i nie zadawać zbędnych pytań.
             Przemierzała ciemne korytarze, skonstruowane w piwnicach sąsiadujących ze sobą budynków. Nigdy nie przypuszczała, że miasto posiada coś w rodzaju podziemnego labiryntu, który umożliwiał intruzom dostanie się do niemal każdego miejsca w prowincji, bez śladów i wzbudzania niepotrzebnej uwagi. To był kolejny powód, dzięki któremu pracownicy Blacka byli tak skuteczni. Wyglądało na to, że wszystko w tej dziurze było zrobione pod dyktando tego tyrana i jego szemrane interesy.
             Dziewczyna czuła się samotniej niż kiedykolwiek. Obawiała się, że zabłądzi i utknie w tych ciemnościach na zawsze. Wszystkie ścieżki wyglądały tak samo i ciągnęły się w nieskończoność. W dodatku sufit był tak nisko, że musiała przemieszczać się na ugiętych kolanach, co dodatkowo ją spowalniało.
             Dostała proste wytyczne: wracając do domu, musi podrzucić przesyłkę w odpowiednie miejsce. Brzmiało banalnie, ale nie było takie proste, kiedy twoje mięśnie odmawiały posłuszeństwa z wykończenia, a większość drogi musiałeś przemierzyć ponurymi, zatęchłymi katakumbami.
             Oświecała sobie drogę latarką, co jakiś czas spuszczając wzrok ze ścieżki na nowoczesny zegarek, wyświetlający mapę. Tylko on dodawał jej otuchy. Był niczym GPS prowadzący ją prosto do celu. Dobre było również to, że przed wyjściem Shannon skierowała ją na przymusowy, ale jakże sycący posiłek i wręczyła butelkę wody.
             Gorzej już z tym, że pochłonęła ją pół godziny temu i obecnie odczuwała bolesny ucisk w pęcherzu. Nie było mowy, żeby zatrzymała się tutaj chociaż na sekundę. Była zbyt przestraszona. Chciała się stąd wydostać zanim okaże się, że cierpi na głęboką klaustrofobię i dostanie ataku paniki, który uwięzi ją tutaj na wieki.
             Dotarła do punktu, w którym powinna wspiąć się po drabinie i wyjść na powierzchnię. Problem był taki, że nigdzie nie było żadnej drabiny. Rozglądała się dookoła, świecąc w każdy kąt, ale niczego nie znalazła. Próbowała doskoczyć do klapy albo wspiąć się po ścianie, ale wszelkie wysiłki okazały się bezsensowne.
             Powoli zaczynała wpadać w histerię, z trudem powstrzymując dygotanie ciała i łzy w oczach. Jeśli teraz się rozsypie, nie wydostanie się już nigdy. Wciskała wszystkie możliwe opcje na zegarku, chcąc znaleźć inną drogę, ale oczywiście złośliwość rzeczy martwych nie zawiodła również i tym razem, gdyż sprzęt nie reagował na żaden bodziec. Zdesperowana, postanowiła zawrócić, aż nie napotka jakiegokolwiek wyjścia i spróbuje odnaleźć drogę do odpowiedniego budynku przez ulice miasta. Brzmiało to lepiej niż wielogodzinne błądzenie po tych piekielnych tunelach.
             Starała się oddychać spokojnie i bez nerwów odnaleźć swój obecny cel, ale nie było to takie łatwe. Czuła jakby wpadła prosto w zasadzkę i została pochowana żywcem. Stopniowo traciła nadzieję, gdy po raz kolejny skręciła w ślepy zaułek. Nogi bolały ją tak bardzo, że miała ochotę przemieszczać się na czworaka, a ciągły brak efektu w poszukiwaniach, odbierał jej motywacje do dalszych działań.
             Gdy postanowiła się już poddać, stwierdzając, że taka śmierć i tak jest lepsza niż ta, którą w końcu zgotowałby jej ukochany szef, usłyszała głośny huk. Zaraz potem posypała się lawina niezidentyfikowanych dźwięków, które nagle pobudziły ją do życia. Przed oczami miała wizję zasypujących ją kamiennych murów i niespodziewanie doszła do wniosku, że wolałabym jeszcze pożyć, choćby i jeden głupi dzień. Mając przed oczami twarz ukochanej siostrzyczki, rzuciła się do ucieczki. Ściskając kurczowo przesyłkę i pochylając się w celu uniknięcia zderzenia się z nisko położonym sufitem, gnała przed siebie, byleby w przeciwnym kierunku niż przerażające odgłosy.
             Prawie rozpłakała się ze szczęścia, widząc światełko na końcu tunelu. Zwykle oznacza to przejście do innego świata, ale dla niej było to wybawienie zupełnie innego rodzaju. Miała szansę przetrwać, przynajmniej w tym momencie.
             Wyczołgując się na powierzchnie, wypuściła oddech, który wstrzymywała zdecydowanie za długo. Jej klatka piersiowa unosiła wyjątkowo szybko i była w stanie poczuć bolesne uderzenia własnego serca. Dotknęła jedną ręką czoła, ocierając je ze stróżek potu. Z jej ust uciekł histeryczny chichot, który uwolnił część kłębiących się w niej uczuć. Z nerwów wciąż trzęsły się jej kolana, ale w tej chwili czuła przede wszystkim ulgę.
             Rozejrzała się dookoła ze zwątpieniem. Co prawda uszła z życiem, ale nie miała pojęcia gdzie się znalazła i co powinna dalej zrobić. Wiedziała, że sytuacja w podziemiach nie powinna mieć miejsca, ale czuła, że poskarżenie się Blackowi raczej niewiele jej pomoże. Zwyczajnie bała się wracać do bazy, nie wykonawszy zadania. Pierwsza powierzona jej misja i już nawaliła. Na samą myśl o tym, jak wkurzyłoby to jej „pracodawcę”, przeszedł ją dreszcz. Chyba lepiej byłoby zginąć w tych czeluściach niż zawieść w ten sposób.
             Z ponurych rozmyślań wyrwało ją nieprzyjemne pikanie, dochodzące z jej zegarka. Spojrzała na niego, marszcząc brwi i wciskając przypadkowe guziki, wierząc, że go to uciszy. W sekundzie, gdy miała go ze złości wyrzucić, niepokorny sprzęt wyświetlił przed nią mapę dzielnicy, w której się znajdowała i jej obecne położenie. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, jej elektroniczny partner pokazywał jej właściwą drogę.
             Miała dzisiaj więcej szczęścia niż w cały swoim dotychczasowym życiu.
             A przynajmniej tak jej się zdawało.
             Żwawo truchtając, podążała za wskazówkami swojego małego pomocnika i bez większego problemu dotarła w odpowiedni rejon miasta. O dziwo, ulice świeciły pustkami, co wydało jej się wręcz podejrzane. Rzadko widywało się tu tłumy, ale pojedyncze jednostki regularnie przemieszczały się z pracy do domu, z domu do sklepu i tak dalej. Niemniej jednak, wyraźnie ją to cieszyło. Ubrana w czarny kombinezon, z łukiem na plecach i podejrzaną paczką w rękach mogłaby wzbudzić niechciane zainteresowanie, a zdemaskowanie raczej nie uszczęśliwiłoby Blacka. Na szczęście, nawet w oknach nie było śladu żywego ducha. Jakby pół miasta nagle wymarło.
             Nie czekając, aż w końcu na kogoś wpadnie, skręciła we wskazaną przez wyświetlacz uliczkę i uśmiechnęła się nikle.
             „Jesteś u celu”
             Żaden komunikat tego dziadostwa nie mógł uradować jej bardziej. Niemal w podskokach przemieściła się pod zardzewiałe drzwi, ściskając pod pachą powierzony pakunek. W chwili, gdy miała pociągnąć za okrągłą klamkę, śmiertelnie niebezpieczny pocisk świsnął jej obok ucha, przebijając się na wylot przez metalową strukturę. Bez wahania rzuciła się na ziemię, turlając się w stronę zauważonego kątem oka kontenera. W ostatniej sekundzie przedostała się za niego, unikając kolejnych wystrzelonych w nią kul.
             Niedawno uspokojony puls znowu przyspieszył, a adrenalina po raz kolejny zaczęła buzować w jej żyłach. To była jakaś paranoja, ale mogła się tego spodziewać. Przecież nigdy nic nie szło po jej myśli, los nie mógł aż tak jej sprzyjać. Zdjęła łuk, wcześniej przełożony przez ramię i sięgnęła po przydzielone strzały. Z niemałym przerażeniem wyczuła, że ma ich raptem pięć. Zważywszy, że jej przeciwnik z pewnością miał pełen karabinek, a znając jej pecha, przyprowadził ze sobą pomocników, nie znajdowała się w zbyt korzystnym położeniu.
             Głośny łomot uświadomił jej, że wciąż była pod ostrzałem. Zastanawiała się ile czasu minie zanim napastnik przestrzeli jej schronie w taki sposób, że położy ją trupem. Nie dawała sobie nawet dwóch minut.
             - Wyłaź, mała smarkulo – usłyszała nieprzyjemny skrzek, do którego po chwili dołączył mrożący krew w żyłach rechot. Miała więc pewność, że przeciwników było przynajmniej dwóch. Zaczynała drżeć z nerwów, a to zdecydowanie nie pomagało jej się skupić i wykonać poprawnych manewrów. Potrząsnęła głową, rozkazując sobie w duchu, że musi się wziąć w garść. Naciągnęła cięciwę i ryzykując całe swoje życie, błyskawicznie wychyliła się zza swojej kryjówki, na oślep wypuszczając pocisk i wracając do poprzedniego, bezpiecznego ukrycia. Słysząc głuchy brzdęk mogła stwierdzić, że spudłowała.
             - Przestań się bawić i wreszcie ją załatw – odezwał się ten od okropnego śmiechu, zatrzymując na kilka sekund pracę serca nastolatki i grzebiąc jej wszelkie nadzieję.
             - Oj nie dasz się nawet człowiekowi nacieszyć… - burknął ten drugi, ale zanim zdążył unieść broń, srebrna strzała przebiła jego pierś, powodując, że jego oczy rozszerzyły się w szoku, a ciało przeszył niemiłosierny ból.
             Arabella miała wrażenie, że cały świat na moment się zatrzymał. Nie zarejestrowała nawet chwili, w której pobudzona słowami mężczyzny, podjęła kolejną próbę i wyskoczyła zza swojego schronienia, posyłając napastnikowi śmiertelny cios. Ocknęła się w momencie, gdy z gardła jego kompana wydobył się zduszony okrzyk, a sam poszkodowany upadł z łoskotem na ziemię, biorąc ostatni, desperacki oddech. Z jego ust wypłynęła strużka krwi, a oczy wywróciły się, ukazując biel gałek.
             Dziewczyna pospiesznie odwróciła wzrok od przykrego widoku i spojrzała na towarzysza zmarłego, który właśnie obudził się z otępienia i rzucił do biegu, niczym największy tchórz. Nie był za dobrym przyjacielem, skoro bez zastanowienia zostawił swojego kolegę, starając się ratować własny tyłek. Nie dała mu szans na ucieczkę, wystrzeliwując kolejny pocisk, który trafił prosto w łydkę dręczyciela. Zaklął siarczyście, za pewne zdawszy sprawę, że od ratunku dzieliło go kilka kroków. Wciąż próbował zbiec z miejsca zdarzenia, a brunetka zdała sobie sprawę, że jej zadaniem nie było zabicie przypadkowych osób, a dostarczenie przesyłki.
             Pędem ruszyła do poszukiwania zguby, którą wyrzuciła w momencie uskakiwania przed kulami. Ku jej radości, pakunek leżał całkiem blisko i wyglądał na nieuszkodzony. Czym prędzej go podniosła i otworzyła wejście do budynku porządnym kopnięciem. Była zbyt rozemocjonowania na spokojne wykonywanie jakichkolwiek czynności. Wrzuciła paczkę do środka i zatrzasnęła drzwi z głośny hukiem. Nie obchodziło ją kto znajdzie podrzucony przedmiot, bo nie to było jej interesem. Wykonała rozkazy, tylko tyle ją obchodziło.
             Czym prędzej oddaliła się z miejsca incydentu, byle tylko w przeciwną stronę niż postrzelony mężczyzna. Wątpiła by w obecnym stanie stanowił dla niej zagrożenie, ale wolała nie ryzykować, że sprowadzi posiłki i szybkim krokiem zmierzała w stronę bezpieczniejszych terenów.
             Nie była pewna, co powinna zrobić i gdzie się udać. Teoretycznie, po spełnieniu obowiązku, mogła udać się do domu i zapomnieć o wszystkim przynajmniej do rana. Jednak cała ta sprawa nie dawała jej spokoju. Coś poszło nie tak. Dlaczego nikt nie ostrzegł jej przed czyhającymi na nią przeszkodami? Skąd wzięli się ci ludzie i kim byli? Kto ich nasłał? Przez myśl przeszło jej, że byli to wrogowie Blacka i postanowiła natychmiast go o tym powiadomić. Nie wiedziała jeszcze o wielu sprawach, ale wolała zdać relacje z misji niż później oberwać za nie powiadomienie o nieprzewidzianym przebiegu zdarzeń.
             Przeskoczyła przez mur w jednym z zaułków, który odgradzał poszczególne dzielnice. Odbierała wrażenie, że w ich prowincji ludzie byli pogrupowani w zagrodach niczym bydło idące na rzeź. Wzdrygnęła się na samą myśl. Czy istniał jakiś schemat postępowania wykorzystywany do eliminowania mieszkańców? Nieraz słyszała o tajemniczych zniknięciach obywateli miasta, ale zawsze sprawy cichły zanim wypływały odpowiedzi.
             W głębi duszy odczuwała dumę. Mimo tylu przeciwieństw, ona wciąż tu stała. Z dwoma strzałami w kołczanie i niewielkimi zadrapaniami. W obecnej chwili zablokowała dopływ wyrzutów sumienia, które próbowały uświadomić jej, że po raz kolejny stała się mordercą. Musiała się do tego przyzwyczajać, bo najwyraźniej na tym polegała ta praca.
             Dotarłszy pod hotel, wpadła do holu, nie siląc się na uprzejmości z recepcjonistką i od razu skierowała swoje kroki do biura swojego dowódcy. Skręciwszy w odpowiedni segment, dostrzegła wysoką sylwetkę, z pośpiechem wchodzącą do pokoju, który był również jej celem.
             Rozpoznała tego chłopaka.
             W jej głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka.


             Gdy tylko zobaczył, że Arabella ucieka z miejsca ataku, ruszył za nią biegiem. Był przekonany, że ucieknie do domu, szukając bezpiecznego azylu, ale dziewczyna po raz kolejny go zaskoczyła. Orientując się, że zmierzała do siedziby, obrał tylko jemu znany skrót, który pozwolił dotrzeć mu do budynku przed brunetką i ostrzec Blacka o nieprzewidzianym obrocie sytuacji.
             - Jak to przeżyła? – wykrztusił zaskoczony Anthony, odchylając się w swoim siedzeniu. Prócz ich dwóch, w pomieszczeniu siedziała również Shannon, która nie umiała powstrzymać głośnego westchnienia ulgi, jaka zalała ją po słowach Diabła. Pokładała głębokie nadzieje w potencjale tej dziewczyny, ale trudno było oprzeć się wrażeniu, że rzeczą niemożliwą było pokonanie tych wszystkich przeszkód, które przed nią postawiono. Szczególnie, że o niczym nie miała pojęcia. Została wysłana w ciemno na pewną śmierć, bo taką zachciankę miał ich pan i władca. I nikt nie mógł temu zapobiec ani nijak zaradzić.
             A jednak przeżyła. Na usta cisnęło jej się mnóstwo pytań, ale zacisnęła wargi, czekając na relacje młodszego współpracownika.
             - Było blisko, ale koniec końców zabiła Samuela, a Ronald dotrze tu za jakieś trzy godziny z nogą do amputacji – podsumował szatyn, pozwalając sobie na szczyptę typowej dla niego ironii. Ta mała była niebezpieczniejsza niż wszyscy myśleli i zdawało się, że tak łatwo się jej nie pozbędą. Gdzieś w głębi cieszył się jednak, że nie tylko jego rozłożyła na łopatki. To trochę uspokoiło jego poturbowane po ostatnim spotkaniu z tą małolatą ego.
             Nikt nie zdążył nic więcej powiedzieć, gdyż drzwi do gabinetu otworzyły się gwałtownie, a do środka wkroczyła rozczochrana brunetka z rumieńcami na bladych policzkach i zaciętą miną.
             Była zbyt roztrzęsiona by pukać.
             - O, Arabella, jak miło cię widzieć – przywitał się z cynicznym uśmiechem na wąskich ustach najstarszy mężczyzna. Dziewczyna rozejrzała się po wszystkich zgromadzonych, zastanawiając się, dlaczego wszyscy zesztywnieli, jakby ktoś wsadził im długi kij prosto w…
             - To była pułapka – wykrztusiła, wciąż słabym po minionych wydarzeniach głosem. Podchodząc pod wejście do biura usłyszała strzępki rozmowy i szybko dodała dwa do dwóch.
             - Chyba nie sądziłaś, że zaryzykujemy wysłanie kogoś tak niedoświadczonego do poważnej roboty – wycedził siwowłosy, próbując zamaskować wszelkie kotłujące się w nim emocje. Nie miał odwagi przyznać nawet przed samym sobą, że był pełen podziwu dla tej małej istotki, która okazała się groźniejsza niż mógł przewidzieć.
             Nastolatka spuściła speszona wzrok, zawstydzona własną naiwnością. Po raz kolejny za późno wyciągnęła wnioski. Tym razem udało jej się wybrnąć z tarapatów, ale nie mogła wiecznie igrać z przeznaczeniem. Albo szybko pojmie panujące tu zasady i przechytrzy samego lisa, albo pożegna się z tym światem prędzej niżby sobie życzyła.
             - I co dalej? – ku zaskoczeniu wszystkich to Shannon zadała nurtujące Arę pytanie. Wszyscy spojrzeli z wyczekiwaniem na głowę całej zgrai. Ciemnowłosa czuła jak jej serce kołatało się niespokojnie w piersi.
             - Witaj w drużynie.

             Trenerka zaprowadziła swoją nową podopieczną do stołówki. Nie było mowy o wypuszczeniu jej po tym wszystkim bez ciepłego posiłku. Prócz porcji na talerzu dziewczynina otrzymała zapakowany zestaw dla całej rodziny. Uśmiechnęła się z niekrytą wdzięcznością do swojej opiekunki. Z początku miała ochotę wszystkich rozszarpać, ale zdała sobie sprawę, że zasadzka, w którą wpadła nie była winą blondynki. Niemniej jednak czuła się rozczarowana własną łatwowiernością i obiecała sobie, że nigdy w życiu nikomu tu nie zaufa. Wszyscy byli pionkami w grze, głupimi marionetkami, za których sznurki z pełnym zadowoleniem pociągał Anthony Black – największy potwór w jej życiu.
             Wychodząc z powrotem na hol praktycznie wpadła na wysokiego chłopaka, który odruchowo złapał ją za ramię, chroniąc ją tym samym przed upadkiem. Uniosła ze zdziwieniem wzrok, napotykając nieodgadnione spojrzenie ciemnych oczu, które z uwagą obserwowały każdy jej ruch. Odsunęła się krok w tył i zadarła głowę, pokazując, że nie odczuwa żadnego niepokoju w jego towarzystwie. Z jego miny mogła odczytać, że nie bardzo mu się ta postawa podobała.
             - Niezły strzał – pochwalił ją, co zabrzmiało całkiem szczerze. – Ale byłoby bardziej efektywnie, gdybyś trafiła za pierwszym razem – dodał zgryźliwie, lustrując jej wątłe ciało od stóp do głów.
             Źrenice Arabelli rozszerzyły się w szoku. Wiedziała, że wszystko było zaplanowane, ale dopiero teraz zrozumiała kolejną rzecz. On ją śledził, przez cały czas miał ją na oku.
             - Byłeś tam? – wykrztusiła z niedowierzaniem. Trudno było jej oswoić się, że widział jej karkołomne zmagania i nie kiwnął nawet palcem, żeby umożliwić jej przetrwanie. – I nic nie zrobiłeś?
             Ciemnooki prychnął z pogardą.
             Oglądanie tego teatrzyku było dla niego czystą przyjemnością, ale nie przyznał tego na głos. Liczył, że pyskata i niepokorna nastolatka zakończy swój marny żywot na jego oczach, ale nie z jego rąk. Zrozumiał jednak, że jeśli pragnął jej śmierci, sam musiał się tym zająć.
             - Przyzwyczajaj się, kruszyno – warknął, wyraźnie się z niej nabijając. – Tutaj nikt ci nie pomoże, a wręcz z zadowoleniem będą oglądać twój upadek.
* * * *
Dzisiaj biegłam też w swoim pierwszymi mini-maratonie i pozytywna energia mnie wręcz rozsadza, dlatego z entuzjazmem czekam na Wasze opinie :) 

8 komentarzy:

  1. Wow, piszesz tak, że aż sama nie wiem co mam tutaj napisać. Historia, którą piszesz wciąga coraz bardziej z każdym przeczytanym rozdziałem ;)
    Oby tak dalej. Znalazłam kilka chwil na przeczytanie tego rozdziału, chociaż teraz powinnam czytać "Zbrodnia i kara", ale cicho. Mnie tu nie było. ;D
    Moim zdaniem powinnaś napisać swoją książkę. Tak, zdecydowanie to byłby dobry pomysł.
    A teraz szybko, bo Dostojewski czeka. ;)
    Jestem ciekawa jak rozwinie się akcja w następnym rozdziale i czekam na niego z niecierpliwością. ;)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. o ja pierdziuuu
    nie wiem co napisać
    sdfjhksnojdkzf <3
    omfg siurdhjfisujd ja piedziu jaskhd <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Już nowy, a ja jeszcze poprzedniego nie skomentowałam. Oj.
    Scena w tunelu na baardzo duży plus - świetnie przedstawiłaś uczucia dziewczyny :) A dalsza część rozdziału podobała mi się dlatego, że sama nie wpadłam na to, że to może być ustawione, żeby ją zabić. Serio. Przecież to takie logiczne, takie typowe dla psycholi jak Black. Coraz gorzej z moją inteligencją. ;_;
    W każdym razie bardzo się cieszę, że Arabella przeżyła. Jak tylko da się jej trochę czasu, to jeszcze skopie im wszystkim tyłki, wierzę :) Tyle że już widać, że najpierw będzie musiała się bardzo postarać, żeby w ogóle przeżyć, bo za wielu przyjaciół to chyba w tym psychiatryku mieć nie będzie. To całkiem urocze, jak wszyscy dookoła próbują cię zabić. :D
    /incertium

    OdpowiedzUsuń
  4. cudowny rozdział ghhghjdshgjks
    kocham twoje ff *-*
    czekam na nn :)
    @kidrawhxo

    OdpowiedzUsuń
  5. Najlepsze opowiadanie jakie kiedykolwiek czytałam.

    OdpowiedzUsuń
  6. nie moge doczekac sie nowego!!

    OdpowiedzUsuń